Wednesday, December 31, 2008

Serce pełne głosów - Nowy Rok

Augustyn Pelanowski OSPPE

Nosiła Go pod swym sercem i nawet po Jego urodzeniu rozważała w swoim sercu to wszystko, co o Nim mówiono. Daje nam niepokalany wzorzec przyjmowania Syna Bożego. Każdy, kto rozważa słowa Biblii, staje się podobny do Niej. Najpierw zachowywała, a potem rozważała. Ta zdolność do zachowywania słów i rozważania ich pozostała w Maryi do dziś, ale teraz przechowuje Ona nasze słowa, szczególnie słowa sług Bożych, którzy wielbią i wysławiają Pana.

Zdolność do przeżycia Słowa Boga stała się umiejętnością do wysłuchiwania modlitw zanoszonych przez pasterzy za wszystkie owce Bożej trzody. Po przyjęciu Słowa Boga Jej serce rozszerzyło się bezkreśnie, czyniąc miejsce dla wszystkich naszych słów i wołań. Greckie symbaloussa – rozważała – oznacza, że wszystkie te przeżycia i słowa, które słyszała, składała w swym sercu jak w skarbcu, gromadząc i łącząc, kojarząc, układając i porządkując. W skarbcu nawet grosze wydają się majątkiem! Słowo to ma również znaczenie: pomagać komuś, być pomocnym, a nawet walczyć. W hebrajskim przekładzie użyto w tym miejscu określenia szamerah, które oznacza stróżowanie albo trzymanie straży, strzeżenie czegoś lub kogoś. W łacińskiej Wulgacie oddano sens tego słowa jako conservabat, czyli zatrzymywanie czegoś bez zmiany, także ocalenie czegoś lub kogoś, zachowanie przy życiu, pozostawienie nietkniętym.

Wszystkie trzy języki natchnione pozwalają pojąć tę zdolność do rozważania jako zdolność do strzeżenia tych, którzy Sercu Maryi się powierzają w modlitwach. Jakże powinniśmy doceniać medytacyjne rozmyślanie nad Biblią! Bóg bowiem wysłuchuje tych, którzy słuchają Jego słów. Najskuteczniejszą zdolność wstawienniczą mają ci spośród ludzi, którzy medytują natchnione treści, u których Biblia nie jest sierotą biblioteki, lecz faworytem oczu! Zdolność do przyjęcia Syna Bożego stała się nieskończoną zdolnością do przyjmowania wszystkich naszych słów, modlitw, imion, próśb i błagań, całego wołania ludzkości, jakie wznosi się z ziemi ku niebu od wieków. Czy Maryja może kogoś pozostawić bez wysłuchania, jeśli pojęła Tego, który jest Niepojęty? Tak, w swym matczynym sercu składa jak w skarbcu niezliczone głosy ludzkie, starając się zrozumieć każdego z nas, albowiem sami siebie nie rozumiemy i często nie wiemy, o co prosimy! Nasze modlitwy są jak bałaganiarski stragan, który trzeba poukładać, zanim się go przedstawi Bogu. Kto może tego dokonać, jeśli nie Ta, która pomaga nam ułożyć i uporządkować to, co stało się chaosem rozpaczy w naszych modłach. Ona strzeże nas, jak strzegła w swym sercu Syna Bożego. Strzeże, abyśmy sobie nie uczynili krzywdy. Kto się Jej powierza, pozostaje nietknięty przez mroczne pazury demonów. Maryja odebrała od Boga swoiste władanie nad duszami, aby je karmić i przyczyniać się do ich dojrzewania w Bogu.

W bezpiecznych dłoniach Miriam - Niedziela Sw. Rodziny

o. Augustyn Pelanowski, OSPPE

Bóg nie zwraca uwagi na wyjątkowych ludzi, ale na tych, którzy bez wyjątku wszystko Jemu ofiarowują. Miriam była taka zawsze. Nie zwracała czyjejkolwiek uwagi, ale zwracała wszystko, co otrzymywała, Bogu. Widzimy Ją w świątyni z jedynym maleńkim Synkiem, którego całkowicie oddała Ojcu niebios. Wkroczyła do ogromnego gmachu świątyni, przynosząc swój najmniejszy Skarb. W Jej dłoniach to, co najmniejsze, jest miłe Bogu. Dziecko na Jej rękach nie umiało mówić, ani nie było na tyle dojrzałe, by o własnych siłach wejść do świątyni. Nie potrafimy Bogu nic powiedzieć, a nasza nieumiejętność zbliżania się do Niego, mimo dorosłego wieku, przypomina niezaradność niemowlęcia.

Miriam przynosi i oczyszcza każdego z nas, jeśli tylko powierzamy się Jej. Dlatego nawet najskromniejszy czyn, najcichsze słowo, nieudolną myśl, nieudany los, beznadziejną sytuację, pomyłkę życiową, a nawet skalane sumienie zanosimy Jej, a Ona to wszystko naprawia i oczyszcza, a co najważniejsze – oddaje Bogu. Niczego Bogu nigdy nie odmówiła, dlatego Bóg też wszystko od Niej przyjmuje. Ostatecznie oddajemy się Jej całkowicie, aby dostać się do nieba.

Tekst Apokalipsy z 12 rozdziału mówi, że jej Dziecię zostaje PORWANE do nieba. Tak właśnie, PORWANE! Wizja ta odnosi się do Jezusa, ale też do każdego, kto zechce być Jej dzieckiem. Inni muszą się sami porywać na niebo, ale jeśli ktoś odda się Jej ramionom, niebo porywa się na tego człowieka. Kto Jej się oddał, niebo stara się jeszcze usilniej o niego. Jeśli ktoś chce Jej się powierzyć, niech żyje tak jak Ona: skromnie, jakby w cieniu całego świata, bez nadmiernych ambicji, bez wielkich tytułów czy prestiżu, bez kariery i intryg, bez oskarżeń i rywalizacji, bez kłamstwa i górowania nad innymi. Jakże blisko jest Ona tych, którzy żyją w samotności serca, opuszczeni i nieudani, pomijani i lękliwi. Kochajmy Miriam i szanujmy Ją!

Podobna jest do siostry Mojżesza, która potrafiła zatroszczyć się o jego los. Mały chłopczyk ukryty w papirusowej skrzyni dryfował pośród trzcin nad brzegiem Nilu, wśród krokodyli, ale pilne oko jego siostry ustrzegło go od wszelkich niebezpieczeństw. Piastunka Joszeba uratowała małego Joasza, gdy groziła mu śmierć z ręki królowej Atalii. Ukryła małego chłopca w tajemnych komnatach świątyni jerozolimskiej. Czyż nie został on później królem? Podobnie Miriam potrafi uratować nas od najbardziej niebezpiecznych zasadzek, jakie czyhają na nas każdego dnia. W rękach Miriam odnajdziemy ciszę, uspokojenie, troskę, zrozumienie, bezpieczeństwo i miłość Boga. A co najważniejsze, Ona uczyni nasz los ciekawszym niż los Mojżesza czy Joasza. Ona potrafi tak wpłynąć na nasze roztrzęsione strachem serce, iż ustąpią z niego lęk, agresja, złośliwość, wyszukiwanie drzazg w źrenicach braci i sióstr, użalanie się na nieszczęśliwe życie i niezgoda na swój los.

Saturday, December 27, 2008

"God Dwells on High, Yet He Stoops Down to Us!" - Pasterka 2008

Benedict XVI

Dear Brothers and Sisters,

"Who is like the Lord our God, who is seated on high, who looks far down upon the heavens and the earth?" This is what Israel sings in one of the Psalms (113 [112], 5ff.), praising God's grandeur as well as his loving closeness to humanity. God dwells on high, yet he stoops down to us! God is infinitely great, and far, far above us. This is our first experience of him. The distance seems infinite. The Creator of the universe, the one who guides all things, is very far from us: or so he seems at the beginning. But then comes the surprising realization: The One who has no equal, who "is seated on high", looks down upon us. He stoops down. He sees us, and he sees me. God's looking down is much more than simply seeing from above. God's looking is active. The fact that he sees me, that he looks at me, transforms me and the world around me. The Psalm tells us this in the following verse: "He raises the poor from the dust." In looking down, he raises me up, he takes me gently by the hand and helps me to rise from depths towards the heights. "God stoops down". This is a prophetic word. That night in Bethlehem, it took on a completely new meaning. God's stooping down became real in a way previously inconceivable. He stoops down: he himself comes down as a child to the lowly stable, the symbol of all humanity's neediness and forsakenness. God truly comes down. He becomes a child and puts himself in the state of complete dependence typical of a newborn child. The Creator who holds all things in his hands, on whom we all depend, makes himself small and in need of human love. God is in the stable. In the Old Testament the Temple was considered almost as God's footstool; the sacred ark was the place in which he was mysteriously present in the midst of men and women. Above the temple, hidden, stood the cloud of God's glory. Now it stands above the stable. God is in the cloud of the poverty of a homeless child: an impenetrable cloud, and yet a cloud of glory!

How, indeed, could his love for humanity, his solicitude for us, have appeared greater and more pure? The cloud of hiddenness, the cloud of the poverty of a child totally in need of love, is at the same time the cloud of glory. For nothing can be more sublime, nothing greater than the love which thus stoops down, descends, becomes dependent. The glory of the true God becomes visible when the eyes of our hearts are opened before the stable of Bethlehem.

Saint Luke's account of the Christmas story, which we have just heard in the Gospel, tells us that God first raised the veil of his hiddenness to people of very lowly status, people who were looked down upon by society at large: to shepherds looking after their flocks in the fields around Bethlehem. Luke tells us that they were "keeping watch". This phrase reminds us of a central theme of Jesus's message, which insistently bids us to keep watch, even to the Agony in the Garden: the command to stay awake, to recognize the Lord's coming, and to be prepared. Here too the expression seems to imply more than simply being physically awake during the night hour. The shepherds were truly "watchful" people, with a lively sense of God and of his closeness. They were waiting for God, and were not resigned to his apparent remoteness from their everyday lives. To a watchful heart, the news of great joy can be proclaimed: for you this night the Saviour is born. Only a watchful heart is able to believe the message. Only a watchful heart can instil the courage to set out to find God in the form of a baby in a stable. Let us ask the Lord to help us, too, to become a "watchful" people.

Saint Luke tells us, moreover, that the shepherds themselves were "surrounded" by the glory of God, by the cloud of light. They found themselves caught up in the glory that shone around them. Enveloped by the holy cloud, they heard the angels' song of praise: "Glory to God in the highest heavens and peace on earth to people of his good will". And who are these people of his good will if not the poor, the watchful, the expectant, those who hope in God's goodness and seek him, looking to him from afar?

The Fathers of the Church offer a remarkable commentary on the song that the angels sang to greet the Redeemer. Until that moment -- the Fathers say -- the angels had known God in the grandeur of the universe, in the reason and the beauty of the cosmos that come from him and are a reflection of him. They had heard, so to speak, creation's silent song of praise and had transformed it into celestial music. But now something new had happened, something that astounded them. The One of whom the universe speaks, the God who sustains all things and bears them in his hands: he himself had entered into human history, he had become someone who acts and suffers within history. From the joyful amazement that this unimaginable event called forth, from God's new and further way of making himself known -- say the Fathers -- a new song was born, one verse of which the Christmas Gospel has preserved for us: "Glory to God in the highest heavens and peace to his people on earth". We might say that, following the structure of Hebrew poetry, the two halves of this double verse say essentially the same thing, but from a different perspective. God's glory is in the highest heavens, but his high state is now found in the stable: what was lowly has now become sublime. God's glory is on the earth, it is the glory of humility and love. And even more: the glory of God is peace. Wherever he is, there is peace. He is present wherever human beings do not attempt, apart from him, and even violently, to turn earth into heaven. He is with those of watchful hearts; with the humble and those who meet him at the level of his own "height", the height of humility and love. To these people he gives his peace, so that through them, peace can enter this world.

The medieval theologian William of Saint Thierry once said that God -- from the time of Adam -- saw that his grandeur provoked resistance in man, that we felt limited in our own being and threatened in our freedom. Therefore God chose a new way. He became a child. He made himself dependent and weak, in need of our love. Now, this God who has become a child says to us: you can no longer fear me, you can only love me.

With these thoughts, we draw near this night to the child of Bethlehem -- to the God who for our sake chose to become a child. In every child we see something of the Child of Bethlehem. Every child asks for our love. This night, then, let us think especially of those children who are denied the love of their parents. Let us think of those street children who do not have the blessing of a family home, of those children who are brutally exploited as soldiers and made instruments of violence, instead of messengers of reconciliation and peace. Let us think of those children who are victims of the industry of pornography and every other appalling form of abuse, and thus are traumatized in the depths of their soul. The Child of Bethlehem summons us once again to do everything in our power to put an end to the suffering of these children; to do everything possible to make the light of Bethlehem touch the heart of every man and woman. Only through the conversion of hearts, only through a change in the depths of our hearts can the cause of all this evil be overcome, only thus can the power of the evil one be defeated. Only if people change will the world change; and in order to change, people need the light that comes from God, the light which so unexpectedly entered into our night.

And speaking of the Child of Bethlehem, let us think also of the place named Bethlehem, of the land in which Jesus lived, and which he loved so deeply. And let us pray that peace will be established there, that hatred and violence will cease. Let us pray for mutual understanding, that hearts will be opened, so that borders can be opened. Let us pray that peace will descend there, the peace of which the angels sang that night.

In Psalm 96 [95], Israel, and the Church, praises God's grandeur manifested in creation. All creatures are called to join in this song of praise, and so the Psalm also contains the invitation: "Let all the trees of the wood sing for joy before the Lord, for he comes" (v. 12ff.). The Church reads this Psalm as a prophecy and also as a task. The coming of God to Bethlehem took place in silence. Only the shepherds keeping watch were, for a moment, surrounded by the light-filled radiance of his presence and could listen to something of that new song, born of the wonder and joy of the angels at God's coming. This silent coming of God's glory continues throughout the centuries. Wherever there is faith, wherever his word is proclaimed and heard, there God gathers people together and gives himself to them in his Body; he makes them his Body. God "comes". And in this way our hearts are awakened. The new song of the angels becomes the song of all those who, throughout the centuries, sing ever anew of God's coming as a child -- and rejoice deep in their hearts. And the trees of the wood go out to him and exult. The tree in Saint Peter's Square speaks of him, it wants to reflect his splendour and to say: Yes, he has come, and the trees of the wood acclaim him. The trees in the cities and in our homes should be something more than a festive custom: they point to the One who is the reason for our joy -- the God who for our sake became a child. In the end, this song of praise, at the deepest level, speaks of him who is the very tree of new-found life. Through faith in him we receive life. In the Sacrament of the Eucharist he gives himself to us; he gives us a life that reaches into eternity. At this hour we join in creation's song of praise, and our praise is at the same time a prayer: Yes, Lord, help us to see something of the splendour of your glory. And grant peace on earth. Make us men and women of your peace. Amen.

Saturday, December 20, 2008

IV Adwent B

Bóg posłał anioła Gabriela do miasta w Galilei, zwanego Nazaret, do Dziewicy poślubionej mężowi, imieniem Józef, z rodu Dawida, a Dziewicy było na imię Maryja.

Warto wiedzieć, że ile razy w Piśmie Świętym pojawia się anioł lub aniołowie, jest to znak, że stajemy wobec tajemnicy przekraczającej ludzki rozum. Otóż w dzień Matki Boskiej Różańcowej czytamy Ewangelię przedstawiającą pierwszą tajemnicę różańca, mianowicie przyjęcie przez Syna Bożego naszego człowieczeństwa. Zwiastunem tak niesłychanego daru był anioł szczególny, anioł imieniem Gabriel. Gabriel po hebrajsku znaczy: "Moc Boża". Bo w całych dziejach świata nie było większego dzieła mocy Bożej niż to, że Syn Boży stał się jednym z nas, że Ten, przez którego wszystko zostało stworzone i który wszystko podtrzymuje w istnieniu, z miłości do nas tak bardzo się uniżył.


Zauważmy: Największe dzieło Bożej wszechmocy dokonane zostało w sposób tak niesamowicie pokorny. Skromną, ale najświętszą i najczystszą Dziewczynę z Nazaretu Bóg zaprosił, aby w imieniu nas wszystkich była współpracownicą tego niepojętego dzieła Bożej wszechmocy i miłości. To samouzależnienie się Boga od ludzkiej wolności trwa zresztą po dziś dzień. To prawda, że w innych proporcjach, ale trwa bardzo realnie i dotyczy każdego z nas. Jak to powiedział św. Augustyn: "Bóg stworzył nas bez nas, ale nie zbawi nas bez nas".


Otóż kiedy odmawiając pacierze różańcowe, stawiamy się wobec kolejnych tajemnic wiary, stajemy wobec oceanu Bożej prawdy i miłości, którego nigdy nie zgłębimy, a z którego możemy czerpać, ile tylko w sobie pomieścimy. Właśnie dlatego różaniec jest dla wielu katolików tak potężnym i niezastąpionym źródłem mocy Bożej.


Warto może jeszcze zwrócić uwagę na to, że różaniec jest modlitwą maryjną. Bo powtarzając wielokrotnie pozdrowienie Maryi, chcielibyśmy tak nastroić swoje dusze, ażeby Bożą miłość obdarzającą nas zbawieniem rozumieć i otwierać się na nią przynajmniej trochę, podobnie do tego, jak to czyniła Maryja.

o. Jacek Salij

Friday, December 19, 2008

Nie wierz uczuciom - IV Adwent B

o. Augustyn Pelanowski OSPPE

Zwiastowanie jest wspaniałą lekcją rozeznawania woli Boga. Wielu z nas zastanawia się, co jest wolą Boga w twoim życiu? Życie mamy jedno, jeśli źle rozeznamy, możemy je przegrać, pomylić drogi i wiele lat odczuwać smutek i bezsens.

Zdarza się, że ktoś modli się w kościele o dobrą żonę lub męża, i pewnego dnia słyszy w sercu słowa: To ta osoba! Przy wyjściu ze świątyni pojawia się ktoś, kto budzi nagły zachwyt. Po prostu czujemy, że to właściwy wybór. Ale okazuje się, że wymodlony mąż albo żona to egoista, alkoholik lub że zdradza. Ktoś skarży się wtedy: dlaczego Bóg dał mi takiego potwora? Skąd wiesz, że to Bóg? Czy potwierdziła ci to Biblia, przewodnik duchowy, roztropność i wreszcie wydarzenia? Św. Paweł pisze: „Sam bowiem szatan podaje się za anioła światłości” (2 Kor 11,14)! Ktoś powie: ale przecież modliłem się? A kiedy szatan kusił Jezusa? Czy nie na modlitwie na pustyni, albo na modlitwie w Ogrodzie Oliwnym? Najmniej czujni jesteśmy wtedy, gdy wydaje nam się, że jesteśmy najbezpieczniejsi. Wobec osób, które kierują się sercem, a nie słowem Bożym, szatan nie musi się wysilać. Wystarczy kilka przyjemnych uczuć czy wrażeń i ktoś biegnie w pułapkę jak świnie z Gerazy do jeziora, wyobrażając sobie, że to powrót do raju. Najczęściej wmawiamy sobie, iż Bóg coś powiedział, a to były tylko nasze wrażenia, emocje, pragnienia lub lęki. Dokonujemy wyborów na podstawie uczuć, a nie rozsądku czy posłuszeństwa Bogu i Jego słowu.

Czy twoje pragnienia, potrzeby, tęsknoty, urazy, marzenia, uczucia, emocje nie zaciemniają twojej modlitwy tak bardzo, iż bierzesz je za wolę Boga? Nie ufaj głosom wewnętrznym, które ci schlebiają, bardziej tym, które mieszają uczucia, ale zmuszają do zastanowienia. Jak Miriam rozeznała tak niewiarygodne posłanie, iż będzie Matką Syna Bożego? Skąd wiedziała, że to nie złudzenie szatańskie? Miriam zmieszała się uczuciowo na głos Gabriela, ale zastanawiała się, co oznaczają jego słowa. Badała każde słowo, które od niego usłyszała.

Grupa metodystów po płomiennym kazaniu pastora o chodzeniu Jezusa po wodzie wypłynęła w euforycznych nastrojach na jezioro i rzuciła się w nurty wody. Utonęli, bo swoje uczucia wzięli za wolę Boga. Miriam, zanim przyjęła wolę Boga, zbadała jej zgodność z Biblią. Gabriel wypowiedział do Niej słowa, które były kompilacją prorockich zapowiedzi. Nie uwierzyła zmieszanym uczuciom ani lękowi, lecz poddała anielską wieść rozsądkowi. Można się domyślać, że Jej przewodnik duchowy, którym był Józef, mając swoje zwiastowanie, potwierdził Jej wszystko. Wreszcie Gabriel dał Jej konkretny znak: Elżbieta była w szóstym miesiącu ciąży, choć jej wiek uniemożliwiał poczęcie dziecka. Jeśli cokolwiek pochodzi od Boga, potwierdza się w wydarzeniach.

Saturday, December 13, 2008

Czy znasz Jezusa? - Adwent III B

o. Augustyn Pelanowski OSPPE

Jan mawiał, że przyszedł zaświadczyć o światłości. Czy można nie zauważyć światła? Rozmowa z kapłanami i lewitami z Jerozolimy jest trudna do odczytania na przykład dla kogoś takiego jak ja, dla kapłana, nawet dziś, po tylu wiekach. Pośród was stoi Ten, którego nie znacie! Zastanawiam się, czy na pewno znam Jezusa Chrystusa i tę światłość, którą On w sobie ukrywa? Czy jestem tym, którego On zna? Czy moja wiara w Niego jest tylko teologiczną znajomością, czy osobistą przyjaźnią? Soren Kierkegaard napisał: „Kapłan powinien być człowiekiem wierzącym. I to jak! Wierzący jest jak zakochany ze wszystkich zakochanych najbardziej zakochany!”. Greckie słowo oida znaczy znać coś lub kogoś, ale też wiedzieć albo żyć w przyjaźni. Przyjaźń istnieje pomiędzy dwoma osobami, które się znają, gdy nie mają przed sobą tajemnic. Mają czas na to, by zwierzać się sobie ze wszystkiego i ich wspólne tajemnice zbliżają.

Czy znał Jezusa Piotr, skoro w decydującym momencie oznajmił: „Nie znam tego człowieka”? Głupie panny czekały aż do północy z lampami, a gdy zdobyły już światło poznania, okazało się, że jest za późno i usłyszały: „Nie znam was!”. Można się spóźnić z poznaniem Tego, który pośpieszył do nas, aby nas zbawić. Każda sekunda decyduje o całej wieczności. Po incydencie z kobietą przyłapaną na cudzołóstwie Jezus mówi do Żydów: „Nie znacie Mnie ani mego Ojca”. Znać Jezusa to ocalać, wybawiać, a nie potępiać albo niszczyć. Judasz znał miejsce za Cedronem, w którym Jezus modlił się z uczniami w ogrodzie, ale nie napisano o nim, że znał Jezusa. Nie wystarczy się po prostu modlić, trzeba modlitwę uczynić spotkaniem w miłości. Judasz przyszedł na miejsce modlitwy, by zdradzić pocałunkiem.

Myślę o tym czasami, gdy całuję ołtarz przed i po Mszy świętej. Do Samarytanki Jezus rzekł: „o gdybyś znała Dar Boży i wiedziała, kim jest Ten, który ci mówi: daj mi się napić!”. Znać to pragnąć Ducha Świętego bardziej niż orzeźwiającej wody ze źródła, gdy słońce osłabia wszelkie chęci i siły. Czy poznałem drogę światłości wiodącą do Ojca przez serce Syna tak dogłębnie, że nie kieruję już mych stóp na mroczne bezdroża grzechu? Znać, czyli wpatrywać się nieustannie i najgłębiej. Nie wszyscy widzieli Jezusa, gdy wstawszy z martwych, rozmawiał z Magdaleną, najpierw zobaczyła Go miłość Magdaleny. Niektórzy zaś nie widzieli, ponieważ mieli oczy na uwięzi. Jedynie oczy miłujących były otwarte w takiej mierze, w jakiej miłowali. Nie kocha się idei ani dogmatu, tylko osobę, a żeby kochać, trzeba poznać. Jeśli mówię, że znam, ale nużące jest dla mnie spożywanie wieczerzy eucharystycznej z Jezusem i nawet przez chwilę nie uświadamiam sobie, ile Go to wszystko kosztowało; albo modląc się, przestaję być świadomy i tego, co mówię, i do Kogo wypowiadam moje słowa, to czy ja w ogóle Go znam?

Saturday, December 06, 2008

Dzień Przebłagania - II Advent B

o. Augustyn Pelanowski

Czasem skruchy dla Izraela był Jom Kipur, czyli dzień przebłagania, albo inaczej mówiąc dzień przykrycia grzechów. W dniach poprzedzających dni skruchy, mężczyźni oczyszczali się w mykwie – basenie służącym do obmyć rytualnych z bieżącą woda. Być może ten ryt był też pierwowzorem samego chrztu? Człowiek miał sobie uświadomić zabrudzenie sumienia i odzyskanie czystości duchowej, przygotowując się do dni postu i skruchy oraz samego Dnia Pojednania. Dni skruchy były wzbogacone o określone modlitwy i rytuały, posty i odczytywanie fragmentów Tory. Wszystko po to, by odzyskać przylgnięcie do Boga i przebłaganie za własne grzechy. Każdy miał obowiązek prosić o przebaczenie skrzywdzonych i również nie odmawiać przebaczenia. Dokonywano zadośćuczynień za wszelkie krzywdy. Odmawiano wyznanie win, wyliczając je głośno i bijąc się przy tym w piersi.

Wiele żydowskich przepisów może nas dziwić, ale kiedy czytamy opis Janowego nawoływania, jakie rozlegało się nad Jordanem, zaczynamy kojarzyć je z tymi właśnie wydarzeniami. Jednym z ograniczeń związanych z Jom Kipur był zakaz noszenia sandałów ze skóry w sam Dzień Przebłagania. Może lepiej nam dzięki temu zrozumieć, dlaczego Jan twierdził, iż nie jest godzien rozwiązać rzemyków u sandałów Mesjasza? Jan mógł zarzucać tysiącom grzeszność i nieprawość, ale samemu Mesjaszowi nie był godzien niczego zarzucić! Jego stopy były święte, nie potrzebujące żadnej pokuty ani wyrzeczenia. A jednak Mesjasz właśnie przychodził wziąć na siebie wszelką pokutę za ludzkie winy. Wszystkie grzechy były możliwe do odpokutowania w Dzień Przebłagania oprócz tych, których ktoś komuś nie chciał przebaczyć, albo tych, których nie chciał w sobie uznać.

A czy jest jakikolwiek grzech, którego by Jezus nam nie chciał przebaczyć? Chyba jedynie ten, którego nie chcemy w sobie uznać? Jom Kipur miał konkretną datę, tymczasem Jan chrzcił i nawoływał ludzi każdego dnia. Przebłaganie przekroczyło wraz z przyjściem Chrystusa wszelkie granice! To już nie był jeden dzień w roku, ale każdy dzień Chrystusa.

W owe święto odczytywało się fragment z księgi Kapłańskiej opowiadający o śmierci dwóch kapłanów: Nadaba i Abihu. Zohar nauczał, iż ktokolwiek odczuł głęboki żal i smutek oraz zapłakał nad śmiercią owych synów arcykapłana Aarona, otrzymywał przebaczenie grzechów. Powodem tego przebaczenia było wewnętrzne rozmyślanie pełne skruchy. Jeśli bowiem tak prawi kapłani umarli przed Obliczem Boga za jedno jedyne przewinienie, to co powinno się stać z człowiekiem, który popełnił o wiele większe podłości? Umarli dlatego, byśmy wiedzieli, iż nasze życie jest darowane na mocy przebaczenia Boga. Śmierć owych dwóch kapłanów jest zapowiedzią śmierci Chrystusa – Arcykapłana umierającego bez żadnej winy za wszelkie nieprawości ludzkości. Czy ponowne przyjście Chrystusa w ten Adwent jest powodem dla mnie do podobnej refleksji?

Myśl: Jom Kipur miał konkretną datę, tymczasem Jan chrzcił i nawoływał ludzi każdego dnia. Przebłaganie przekroczyło wraz z przyjściem Chrystusa wszelkie granice!

Advent II B

o. J. Salij

Pokój dyskusyjny, w którym dyskutuje się na tematy religijne, jest ważnym i potrzebnym miejscem. Można w nim sobie wyjaśnić niejedno pytanie i rozwiązać niejeden problem religijny. Wiary jednak nikt w nim nie znajdzie ani jej w sobie nie pogłębi.
Żeby uwierzyć w Chrystusa, trzeba wyjść na pustynię i przyłączyć się do słuchaczy Jana Chrzciciela. Święty Jan Chrzciciel próbuje uświadomić wszystkim ludziom, jak bardzo potrzebują Zbawiciela, a zarazem jak bardzo zamykają się przed Nim. Bo nieraz zachowujemy się absurdalnie: wydaje nam się, że tęsknimy za Zbawicielem, a zarazem zamykamy przed Nim bramy naszego serca.

Jan Chrzciciel inaczej przemawia do ludzi, którzy wiedzą, że nie zachowują Bożych przykazań, inaczej zaś do tych, którzy uważają się za sprawiedliwych. Do grzeszników Jan Chrzciciel woła tak: najwyższa już pora, żebyś porzucił swoje grzechy i wrócił na drogę Bożych przykazań; właśnie w ten sposób otworzysz bramy serca przed Zbawicielem - chyba że nie zależy ci na tym, żeby On stał się Panem twego serca.

Zaś do ludzi uczciwych i sprawiedliwych woła Jan Chrzciciel tak: Spróbujcie rozpoznać, jak bardzo jesteście oddaleni od Boga. Wasza uczciwość i sprawiedliwość nie doprowadzi was do życia wiecznego, bo przy takim oddaleniu od Boga nawet uczciwość i sprawiedliwość przeżarta jest od wewnątrz robakiem grzechu. Musicie się nawrócić, musicie waszą uczciwość i sprawiedliwość napełnić miłością Boga i bliźniego. Dopiero wówczas Zbawiciel poczuje się zaproszony do waszych serc i przyjdzie do was i będzie was prowadził do swojego Przedwiecznego Ojca.
Dzisiejsza Ewangelia zawiera najważniejsze wyjaśnienie, dlaczego wielu ludzi nie uwierzyło w Chrystusa. Nie uwierzyło w Chrystusa również wielu spośród tych, którzy słuchali bezpośrednio Jego nauk i byli naocznymi świadkami Jego cudów. Mianowicie nie wszyscy, do których przychodzi Pan Jezus, są do wiary w Niego przygotowani. Żeby Go przyjąć i uwierzyć w Niego, trzeba przedtem dobrze usłyszeć słowa Jana: "Przygotujcie drogę Panu, prostujcie ścieżki dla Niego".
W języku polskim "głos wołającego na pustyni" oznacza głos bardzo ważny, ale przez nikogo nie słyszany. Byłoby to straszne dla nas nieszczęście, gdybyśmy w taki sposób byli zamknięci na głos Jezusa Chrystusa. Bo to by znaczyło, iż odwracamy się od naszego Zbawiciela i Go nie potrzebujemy. Dlatego spróbujmy sobie uświadomić, iż chodzi tu o rzecz najwyższej dla nas doniosłości i starajmy się rzetelnie te słowa usłyszeć.


Sunday, November 30, 2008

Gdy ja nie jestem ja - I Adwent B

o. Augustyn Pelanowski OSPPE

Kiedy nie jesteś sobą i w sobie, nie możesz nawiązać prawdziwej relacji z Bogiem i z innymi ludźmi.
Czuwanie, do którego wzywa Jezus ludzi, wyraża się nie tylko w tym, by czuwać nad własnymi pokusami i uprzedzać je, wyznając Bogu. Czuwanie to nie tylko unikanie miejsc i osób, czy sytuacji, w których na pewno nie potrafilibyśmy oprzeć się grzechom. Nie dotyczy też jedynie troski o to, by inni nie pogrążyli się w bagnie demoralizacji, i miłosiernego ratowaniu ich z dna. Jest jeszcze trzeci rodzaj czuwania, dzięki któremu człowiek przygląda się tym wszystkim wewnętrznym procesom duchowym, uczuciowym, mentalnym, psychicznym, które w nas się dokonują, aby nas nie popchnęły na manowce życia duchowego.
Czego bowiem doświadcza człowiek w dzisiejszych warunkach cywilizacyjnych?

Doświadcza ogromnego wyalienowania. Jest mnóstwo czynników, rodzinnych, środowiskowych, społecznych, kulturowych, wreszcie technicznych, które uniemożliwiają człowiekowi spotkanie nie tyle z Bogiem, czy z drugim człowiekiem, co nade wszystko z sobą samym. Gdy JA nie jestem JA, gdy jestem emigrantem poza swoją osobą, albo gdy tak bardzo już udaję kogoś innego, że nie mam kontaktu ze sobą, nie mogę się dziwić, że nie odczuwam Boga, albo trudno mi o relacje z innymi ludźmi. Nie mogę się też dziwić, że mam skłonności do uzależnień, czynności odcinających od własnych uczuć i myśli, nałogowych grzechów, dumy i narcyzmu, uciekania w świat wirtualny albo w marzenia, uciekania w alkohol lub niekończące się obmowy i krytykę, albo popadam w depresję lub nerwicę.

Nie mogę się dziwić, że to wszystko ma miejsce, gdy lękam się konfrontacji z samym sobą i czynię wszystko, by zająć się czymkolwiek, aby nie być samym. Samotność naraża na napięte doznawanie nade wszystko siebie samego. Kiedy nie jesteś sobą i w sobie, nie możesz nawiązać prawdziwej relacji z Bogiem i z innymi ludźmi. Wtedy czujesz jeszcze większą pustkę i samotność, dlatego tym usilniej poszukujesz czegoś lub kogoś, kto by zapewnił ci jednocześnie przyjemność i wybawienie z samotności i pustki. Tak rodzą się niszczące uzależnienia.

Jezus mówi: „Czuwajcie, trwajcie bez snu!”. Ale dziś ten sen egzystencji stał się dla większości koszmarem. Jestem pewien, że tysiące ludzi określa swoje bytowanie na tej planecie jako koszmar. Dlaczego? Ponieważ nie chcą doznawać siebie i ciągle emigrują od realności siebie samych w jakieś marzenia, złudzenia, iluzje, roszczenia, uzależnienia. Byleby tylko nie być sobą i w sobie. Kiedy człowiek śpi, nie czuje swego istnienia, stąd wezwanie do czuwania objawia się nam jako odwaga do przyjęcia swojego JA z przebogatą różnorodnością nędzy.

Friday, November 28, 2008

Sex, Happiness, and the Presidential Election

Christopher West

The election of an African American president shows just how far our nation has come in addressing its racial prejudices. This is a sign of hope in which we should all rejoice. For our nation has demonstrated that it can change its wrong-held beliefs, even deep-seated ones. That's a good thing, because I'd contend that our nation's embrace of Barack Obama points to some other deep-seated beliefs that we will eventually need to change if we are ever to flourish as a people.

It should go without saying that my reservation about Obama has absolutely nothing to do with his skin color. Rather, it has to do with fundamental issues of life and death and love and sex that Obama believes are "above his pay grade." Well, I'd like to lobby for Obama to receive an increase in salary so that he can take a deeper look at what does and does not lead to human happiness and the flourishing of a nation.

It comes up during every presidential election. Eight years ago, during the Bush-Gore "chad saga," Francis Fukuyama, professor of public policy at George Mason University, summarized it well in his Wall Street Journalarticle entitled "What Divides America." The real debate, he argued, is not over foreign policy or the economy. The real issues, he said, stem from our understanding of and approach to sex.

He wrote: "The single most important social change to have taken place in the United States over the past forty years concerns sex and the social role of women, and it is from this single source that virtually all of the "culture wars" stem. Uncomfortable as it may be to acknowledge this fact, the breakdown of the nuclear family, reflected in rising divorce rates, illegitimacy and cohabitation in place of marriage, stems from ... the separation of sex from reproduction thanks to birth control and abortion" (Wall Street Journal; Nov 15, 2000, p. A26).

In short, it seems to me that "what divides America" are two competing ideas of human happiness. Both have enormous and divergent personal, social, moral, cultural, economic, and political implications. And the pivot is what we do with the basic fact that sex leads to babies.

One idea says that the key to human happiness is to sever sex from fertility. Once we are free to indulge our sexual urges without the burden and "punishment" (as Obama "perhaps in a slip of the tongue" put it) of children, we will find the earthly paradise for which we all long. The other competing idea is that human happiness, instead, comes from embracing "with all its required sacrifices " the most natural and beautiful result of sex: the family.

Sometime during the twentieth century, our nation " at least the majority of those in academia, the media, and politics " bought into the sever-sex-from-babies version of happiness. In turn, these influencers systematically injected this belief into our educational system, entertainment, and legislation. Obama is a card-carrying member of this program. By and large, those who hold the same views elected him president.

Much is at stake in our understanding of sex and fertility. Our choices here have the power to orient "not just individuals, but entire nations " towards respect for human life, or towards its utter disregard. Indeed, our sexual choices "for good or for ill" are, ultimately, what shape the world in which we live. How so? Sex builds and shapes families. Families build and shape neighborhoods. Neighborhoods build and shape communities. Communities build and shape cities. Cities build and shape states. States build and shape nations. Nations build and shape the world.

What might the world look like if we actually organized society around the fact that sex leads to babies rather than organizing society around fighting this fact? Why, we must ask ourselves, are we so prejudicial towards fertility? Have you heard the label "breeders"? It comes from the far left, it's aimed at those who are rearing and raising children, and, I assure you, it's not a compliment.

We've shown great strides as a nation in overcoming racial prejudice with the election of Obama. Can we also overcome our deep-seated prejudice against our own fertility? Human happiness and the future of civilization depend on it. And I have hope that it's possible. In a strange way, the election of Obama has increased that hope.

Sunday, November 23, 2008

Najmniejsi - Niedziela Chrystusa Krola A

Augustyn Pelanowski OSPPE

Kiedy pokocham swoją nędzną stronę, pokocham w sobie samym Jezusa. A od tego tylko krok do zauważenia w innych potrzebujących pomocy.
Kto jest najmniejszym bratem dla mnie? Zapewne ten, na którego patrzę z góry, odczuwając wyższość lub przewagę. Najmniejsi i ubodzy, nadzy i spragnieni, uwięzieni i zgłodniali istnieją na świecie nie dlatego, że Bóg nie chce im pomóc, ale dlatego, że Bóg chce bogatym i wielkim, najedzonym i wolnym dać szansę na zbawienie. Tyle że zwykle ci, którym jest dobrze na tym świecie, nie widzą swej szansy na zbawienie w pomaganiu najmniejszym.

Czy w naszych czasach są takie osoby, jak na przykład św. Elżbieta Węgierska? Zrezygnowała z przepychu feudalnych dworów, by mieszkać w zatęchłym szpitaliku . Okazywała pomoc ludziom, którzy mogli budzić wstręt i pogardę. Żeby tak służyć, trzeba mieć władzę służby. To właśnie w Kościele powinniśmy się spodziewać takich postaw. Biskup z Arras, Huyghe, w 1963 roku wyznał: „Jako księża powinniśmy zadać sobie pytanie na przykład o wystrój naszych kościołów. Św. Jan Chryzostom parokrotnie sprzedał święte naczynia, aby wesprzeć ubogich. Nie chodzi o dosłowne naśladownictwo, lecz nie powinniśmy pochopnie twierdzić, że dla chwały Bożej nie ma nic nazbyt kosztownego czy pięknego, podczas gdy dwie trzecie ludzi umiera z głodu”. Poznałem kapłana, który miał tylko jedną parę butów i pewnego dnia zdjął ją przed kościołem i oddał komuś, kto przyszedł w skarpetach.

Na szczęście są tacy kapłani i oczywiście nie zapraszają reporterów, aby dokumentować medialnie swoje miłosierdzie. Możemy udzielać tylko z tego, co posiadamy. Jeśli czas to pieniądz, to właśnie czas jest pierwszą walutą miłosierdzia. Nawet jeśli nie mamy pieniędzy, by wspomagać ubogich, zawsze mamy trochę czasu, z którego możemy udzielić bezcenną jałmużnę wysłuchania, pocieszenia, wsparcia, modlitwy albo przyjęcia wyznania. Niewątpliwie okazywać miłosierdzie, to nie ulegać czyimś roszczeniom do adorowania ich egoizmu, nawet jeśli jest on biednym egoizmem. Święta Mechtylda była kiedyś kuszona przez demona, który przybrał postać zranionego nędzarza, domagając się kategorycznie zajęcia się nim. Powiedziała mu, że Bóg nie kazał jej go uzdrowić. Miłosierdzie potrzebuje rozsądku. Max Scheler w eseju o miłości i poznaniu trafnie stwierdził, że miłość powinna otwierać oczy, a nie zaślepiać człowieka.

Myśląc o tych najmniejszych, w których Pan ukrywa swoją obecność, chyba powinniśmy też pomyśleć o samym sobie. Potrafimy nieraz patrzeć na siebie z pogardą. Któż ma odwagę dostrzec w sobie kogoś, kto jest uwięziony, zniewolony, spragniony miłości, zgłodniały afirmacji, wyobcowany w lęku, obnażony prawdą o grzechu, chory w uczuciach? Kiedy pokocham nędzną stronę mojej własnej osoby, pokocham w sobie samym Jezusa. A od tego tylko krok do zauważenia w innych potrzebujących pomocy, a jeszcze mniejszy do jej udzielenia.

Tuesday, November 18, 2008

Kłopotliwe talenty - XXXIII A

o. Augustyn Pelanowski OSPPE

Dla jednych talentem jest zdrowie, dla innych choroba.
Wszystko jest talentem, tylko my nie umiemy w takich kategoriach spojrzeć na to, co nas spotyka. Regułą jest oddawanie „bankierom” tego, co otrzymujemy od losu. Bóg jest panem losów wszystkich ludzi i każdemu człowiekowi daje zupełnie inne przeżycia: ciężkie i lżejsze, miłe i przykre, budzące zachwyt i budzące wstyd. Zdarzają się nam zarówno piękne czyny, jak i grzeszne upadki. Ale wszystko może być talentem zdobywającym pochwałę w oczach Boga i prowadzącym do nagrody, jeśli nic nie zataimy.
„Bankierami” są wszystkie te czynności, w których powierzamy Bogu to, co otrzymujemy od losu, począwszy od modlitwy pogodzenia, a skończywszy na spowiedzi. Dla jednych talentem jest choroba, dla innych zdrowie, jedni otrzymali bezsilność, lęk, opuszczenie, niepowodzenie, nieatrakcyjne ciało, ale wszystko to oddali Bogu, przez „bankierów” swych modlitw. Inni może otrzymali pieniądze i powodzenie w interesach, ale potrafili pamiętać o ubogich i wspomagać nieszczęśliwych. Ich postawa, pełna miłosierdzia i wsparcia dla bliźnich, stała się „bankierem” gwarantującym pochwałę Pana.

Ale bywa tak, że ktoś ma tylko jeden mały problem i być może wstydliwy. Trudno zgodzić się na los człowieka, który ma wadę zazdrości albo przechowuje urazę do kogoś, kto go w przeszłości zranił, albo ciąży mu upokarzający nałóg. Niełatwo przyjąć talent upokorzeń, które przeżyliśmy w przeszłości. Czy to, co było poniżeniem lub ograniczeniem naszej wolności, może być talentem? Oczywiście. Ten trzeci sługa, w konfrontacji z panem, wykazuje duży stopień złości, pretensji, buntowniczej niezależności, a nawet żalu. Nie wiemy, dlaczego wszedł w taką postawę, ale wiemy, że łatwo o taką opcję, gdy zdarza się w naszym życiu jakieś poważne ograniczenie losowe, na przykład gdy nie spełniły się nasze marzenia i otrzymaliśmy talent nieudanego, w naszym mniemaniu, losu. Wielu z nas go doświadcza i stoi przed wyborem: pogodzić się i uczynić z tego talent albo przez całe życie podtrzymywać w sobie złość i żal, bunt i obwinianie zarówno Boga, jak i bliźnich, a jednocześnie wypierać się tego doświadczenia.

Robert Bly, amerykański myśliciel, nazywa takie zachowanie „workiem na śmieci”. Za każdym razem, gdy tłumimy w sobie wspomnienie jakiegoś przykrego doświadczenia albo niewygodne uczucie, czy też trudne cechy charakteru, upychamy nasz „worek”. Mówiąc językiem tej przypowieści, zakopujemy talent niezadowolenia w niepamięci, niczym ten trzeci sługa w ziemi. Dopatrujemy się w tym wszystkim śmieci, a przecież to też talent. Robert Bly twierdzi, że właśnie dlatego niektórym jest tak ciężko w życiu, choć nie wiedzą, dlaczego. Można odzyskać wszystko, co zakopaliśmy, wydobyć to, od czego się odcięliśmy, ale wymaga to pokory, przebaczenia i oczywiście cierpliwości.

Uff, ciężkie te talenty - XXXIII A

Augustyn Pelanowski OSPPE

Czy twoje życie jest pomnażaniem talentów czy zakopywaniem ich? Zakopać – to zachować tylko dla siebie, nie oddać Bogu i nie służyć ludziom, mieć dar tylko na swój użytek i dla własnej satysfakcji. Wszystkim obdarowanym jest ciężko. Czasem aż tak bardzo, że ukrywają swoje dary nie tylko dla siebie, ale nawet przed sobą. Jak zamierzasz sobie poradzić z tym, z czym ci ciężko? Talent to przecież ciężar od 21 do 68 kg według miary babilońskiej!

Dwa talenty są jak dwie belki krzyża Chrystusa. Co jest twoim krzyżem, jest twoim talentem! Pozbyć się problemów, czy wykorzystać je dla chwały Bożej? Jak konkretnie zamierzasz wykorzystać swoje problemy dla chwały Bożej? Pięć talentów jest jak pięć ran Jezusowego ciała! Czy twoje zranienia oddałeś dla chwały Boga? Najbardziej utalentowani jesteśmy wtedy, gdy jesteśmy podobni do Chrystusa ukrzyżowanego.

Pewien artysta malował wspaniale obrazy. Jeden mu się wyraźnie nie udał. Ze złości mokrym pędzlem przekreślił płótno i schował go na górę, na strych. Po jakimś czasie przyszedł do niego handlarz dziełami sztuki i kazał sobie przedstawić obrazy. Zakupił kilka, ale chciał jeszcze zobaczyć coś szczególnego. Kazał sobie przynieść wszystkie prace i, ku zdziwieniu artysty, zakupił najbardziej nieudane i przekreślone dzieło. Zrobiło ono furorę, ponieważ wyraźnie rzucało się w oczy. Przedstawiało dziecko w zniekształconych proporcjach ciała. Cała postać była przekreślona dwoma pociągnięciami farby. Obraz wydawał się do niczego nie nadawać. Kupił go jakiś książę do swej galerii. Napisano interesujące recenzje na jego temat. Ten artysta z dnia na dzień stawał się coraz sławniejszy.
Nie patrz, czy twoje życie jest przekreślone, czy bez proporcji, tylko czy swoje życie oddajesz w „obieg” Panu Bogu i czy żyjesz dla Jego chwały? Czy twoje dzieło życia pozwoliłeś Jezusowi zakupić do Jego galerii? Sam jesteś talentem Jezusa, wartościowym skarbem, który On odkupił i zniósł, choć było Mu ciężko! Co zrobiłeś ze swoim życiem? Co zrobiłeś ze swoim powołaniem w ciągu tego roku? A twoja największa łaska tego roku? Co z nią uczyniłeś w ciągu tego czasu? Jakimi darami dysponujesz i jak obdarowałeś swoją wspólnotę lub rodzinę? Czy widzisz rozwój w świecie swojej modlitwy? Nad czym pracowałeś i jak ci się udały twoje wysiłki? Czy udało ci się „zainwestować” w swoją wspólnotę lub rodzinę coś z Bożej łaski? Czy widzisz, że bardziej kochasz, że łatwiej wychodzisz z konfliktów? Czy nie pozwalasz na obłudne zachowanie, czyli udawanie, że wszystko jest w porządku, gdy tymczasem nie są uporządkowane twoje relacje z innymi? Może powinieneś napisać teraz listę swych najważniejszych talentów i opisać, jak je wykorzystałeś dla chwały Boga? Tylko nie przekreślaj tej listy na krzyż, bo może to wszystko okazać się dziełem, które zakupi jakiś handlarz sztuki z nieba?

Co jest twoim krzyżem, jest twoim talentem! Pozbyć się problemów, czy wykorzystać je dla chwały Bożej? Jak konkretnie zamierzasz wykorzystać swoje problemy dla chwały Bożej?

Saturday, November 08, 2008

Sanktuarium ludzkiego wnętrza - Bazylika Lateranska

o. Augustyn Pelanowski OSPE

Tradycja utożsamiała jerozolimski plac świątynny z górą Moria, na której Abraham miał złożyć Bogu w ofierze swego syna Izaaka. Świątynię zbudował Salomon około 950 roku przed Chrystusem. Została zniszczona i zbezczeszczona przez Nabuchodonozora w 587 roku. W 538 roku uprowadzeni Żydzi wrócili do Jerozolimy i postanowili odbudować świątynię. Jednak miejsce najświętsze DEBIR pozostawało ponuro puste. Nie było Arki Przymierza. Król Antioch IV Epifanes w 167 roku znowu ją zbezcześcił, ustawiając w niej posąg Zeusa. Wybuchło powstanie machabejskie i świątynię oczyszczono. W 70 roku po Chrystusie świątynia została zburzona przez Tytusa. Cesarz Hadrian wzniósł na tym miejscu świątynię poświęconą Jupiterowi, a następnie miejsce to stało się wysypiskiem śmieci. Islamski władca Omar zbudował tam w roku 692 meczet.

Ale żadne z tych zbezczeszczeń nie było tak straszne jak zbezczeszczenie świątyni ciała Chrystusa, gdy Go ukrzyżowano. Sam Jezus wypowiada słowa o zburzeniu świątyni w odniesieniu do własnego ciała: „Zburzcie tę świątynię, a ja odbuduję ją w trzy dni!”. Żadna budowla świata, żaden cud architektury nie jest tak cenny w oczach Boga jak ludzkie ciało, ponieważ nosi Jego ukrytą obecność. Konieczność oczyszczenia, o którym dziś czytamy, przede wszystkim należy skierować w stronę sanktuarium wnętrza ludzkiego.

Z czego oczyścić ludzkie istnienie? Najogólniej mówiąc, z kupczenia. Nie ma nic brudniejszego niż wykorzystywanie miłości, a gdy mamy do czynienia z miłością najpiękniejszą, wykorzystywanie jej staje się podłością. Czy byłeś kiedyś wykorzystany w swoich uczuciach? Czy ktoś wykorzystał twoją miłość i przyjaźń dla własnego interesu, udając miłość? To niezwykle przykre doświadczenie. Bóg mnie kocha, ale czy ja Go kocham, czy tylko wykorzystuję Jego miłość, by mieć korzyść zarówno z grzechu, jak i z Jego przebaczenia?

Pewna kobieta opowiadała mi, jak to w młodości poznała mężczyznę, który okazywał jej ogromne zainteresowanie i wiarygodnie deklarował swoją miłość. Jego ujmujący sposób bycia, delikatność, czułość, zdolność do wysłuchiwania jej zwierzeń, kupiły jej przychylność i w końcu mu się oddała. Następnego dnia zadzwonił do niej mówiąc, że ją okłamał, bo chodziło tylko o zakład z przyjaciółmi. Zdrętwiała, trzymając słuchawkę w dłoni przy uchu. Założył się o dość pokaźną sumę z kolegami, że uda mu się ją zdobyć. Kiedy już to się stało, odebrał nagrodę i odszedł. Zapewne nie ona jedna miała do czynienia z taką podłością. Ale czy nie zdarzają się ludziom takie historie z Bogiem? Korzyść grzechu jawi się niejednemu jako coś cenniejszego niż miłość Boga. Ileż modlitw zanoszonych do Niego brzmi ujmująco i czarująco, skrywając jakby za zasłoną autentyczne umiłowanie korzyści grzechu? Miłość jest ranliwa – to znaczy bezbronna, jak mawiał Jean Vanier.

Friday, November 07, 2008

Jezus widząc tłumy, wyszedł na górę - Wszystkich Swietych

o. J. Salij

Rzadko się podkreśla ten szczegół z dzisiejszej Ewangelii, że swoje błogosławieństwa Jezus wypowiedział do tłumów. Bo te tłumy, które usłyszą naukę Jezusa i napełnią się duchem błogosławieństw, urosną do dnia Sądu Ostatecznego w niezliczony tłum zbawionych z każdego narodu i wszystkich pokoleń, ludów i języków, o którym mówi Apokalipsa.

Osiem błogosławieństw to jakby osiem zasad Bożej chemii, przemieniającej grzeszników w świętych. "Błogosławieni ubodzy w duchu" - błogosławieni ci, których pierwszym i całym bogactwem jest Pan Bóg. "Błogosławieni, którzy się smucą" - którzy się smucą z tego powodu, że nie potrafią jeszcze kochać Boga całym sercem; błogosławieni, którzy się smucą, że w naszym świecie wciąż jeszcze tyle niepokoju, nienawiści, krzywdy, grzechu - którzy marzą o tym, ażeby bodaj jakiś promień Bożej obecności rozświetlił to, co w naszym świecie ciemne.
"Błogosławieni cisi" - błogosławieni ci, którzy uwierzyli w potęgę miłości, którzy uwierzyli, że wierność Bożym przykazaniom jest stokroć potężniejsza niż siła i przemoc. Że ostatecznie zwycięży słaba prawda, a potężne kłamstwo będzie upokorzone.
"Błogosławieni, którzy łakną i pragną sprawiedliwości" - byleby tylko łaknęli jej i pragnęli naprawdę, tzn. poprzez aktywne stawanie po stronie sprawiedliwości, poprzez nadstawianie karku, ażeby tylko sprawiedliwości było na naszej ziemi trochę więcej.

"Błogosławieni miłosierni" - miłosierni wobec własnej samotnej ciotki i miłosierni dla poczętego dziecka. Miłosierni również dla ludzi zagubionych, dotkniętych rozpaczą, dla ludzi kuszonych atrakcyjnymi modelami przejścia przez życie bezsensownie.
"Błogosławieni czystego serca". Błogosławieni ci, którzy rozróżniają między miłością czystą i brudną. Ci, którzy pracują nad swoją prostolinijnością i bezinteresownością. Ci, dla których słowa "nie opuszczę cię aż do śmierci" znaczą: "nie opuszczę cię aż do śmierci". Właśnie ci, którzy napełnią się duchem błogosławieństw, Królestwo Boże posiądą i Boga oglądać będą.


Monday, November 03, 2008

"We Feel the Attraction for Heaven Rekindle in Us" - On All Saints' Day

Benedict XVI

Dear brothers and sisters:

Today we celebrate with great joy the feast of All Saints.

When one visits a botanical garden, he is impressed by the variety of plants and flowers, and spontaneously thinks of the fancy of a Creator who has made on earth a marvelous garden. An analogous sentiment washes over us when we consider the spectacle of sanctity: The world seems to be a "garden" where the Spirit of God has called forth with admirable imagination a multitude of men and women saints, of every age and social condition, of every language, people and culture. Each one is distinct from the others, with the uniqueness proper of the human person and of a particular spiritual charism. All of them have, though, the "seal" of Jesus (cf. Revelation 7:3), that is, the imprint of his love, witnessed by way of the cross. All are in a state of joy, in endless celebration, but, like Jesus, they have reached this goal by passing through fatigue and testing (cf. Revelation 7:14), each one confronting his own part in sacrifice so as to participate in the glory of the Resurrection.

The solemnity of All Saints was gradually affirmed over the course of the first Christian millennium as a collective celebration of the martyrs. Already in 609, in Rome, Pope Boniface IV had consecrated the Pantheon, dedicating it to the Virgin Mary and all the martyrs. This martyrdom, on the other hand, can be understood in a broad sense, that is, as love for Christ without reserves, love that is expressed in the total gift of oneself to God and to neighbor.

This spiritual goal, to which all the baptized are called, is reached by following the path of the Gospel beatitudes, which the liturgy proposes for us in the feast of today (cf. Matthew 5:1-12a). It is the same path traveled by Jesus, and which the saints have made an effort to travel, though aware of their human limitations. During their earthly lives, in fact, they have been poor of spirit, sorrowful for sin, humble, hungry and thirsty for justice, merciful, pure of heart, peacemakers, persecuted for justice. And God has made them participants in his own happiness: They have foretasted it in this world, and in the world beyond, they enjoy it in plenitude. Now they are consoled, inheritors of the earth, satisfied, forgiven, they see God of whom they are children. In a word, "theirs is the Kingdom of Heaven" (cf. Matthew 5:3-10).

On this day we feel the attraction for heaven rekindle in us. [It] moves us to quicken our step on this earthly pilgrimage. We feel burst into flame in our hearts the desire to unite ourselves forever with the family of the saints, of which already now we have the grace to form a part. As a popular spiritual hymn says: "When the saints come marching in, oh how I want to be in their number."

May this beautiful aspiration burn in all Christians and help them to overcome every difficulty, every fear, every tribulation. Let us place, dear friends, our hand in the maternal hand of Mary, Queen of the saints, and allow ourselves to be guided by her toward the heavenly homeland, in the company of the blessed spirits "of every nation, people and tongue" (Revelation 7:9). And let us unite ourselves already in prayer, remembering our dearly departed, who tomorrow we commemorate.

All Souls

Father Raniero Cantalamessa, OFM Cap

The feast of All Saints' Day and the commemoration of All the Faithful Departed have something in common, and for this reason, have been placed one after the other. Both celebrations speak to us of what's beyond. If we didn't believe in a life after death, it would not be worth it to celebrate the feast of the saints, and even less, to visit the cemetery. Who would we go to visit or why would we light a candle or bring a flower?

Thus, everything in this day invites us to a wise reflection: "Teach us to count our days," says a Psalm, "that we may gain wisdom of heart." "We live like tree leaves in autumn" (G. Ungaretti). The tree in spring blooms again, but with other leaves; the world will continue after us, but with other inhabitants. Leaves don't have a second life; they disintegrate where they fall. Does the same happen to us? That's where the analogy ends. Jesus promised: "I am the Resurrection and the Life. He who believes in, even if he dies, will live." This is the great challenge of faith, not just for Christians, but also for Jews and Muslims, for everyone who believes in a personal God.

Those who have seen the movie "Doctor Zhivago" will remember the famous song from Lara, the sound track. The Italian version says: "I don't know what it is, but there is a place from which we will never return …" The song points to the meaning of the famous novel by Pasternak on which the movie is based: Two lovers find each other, seek each other, but they are those whom destiny (we find ourselves in the tumultuous epoch of the Bolshevik Revolution) cruelly separates, until the final scene when their paths cross again, but without recognizing one another.

Every time I hear the notes of this song, my faith brings me almost to shout out inside me: Yes, there is a place from where we will never return and from where we will not want to return. Jesus has gone to prepare it for us, he has opened life for us with his resurrection and he has indicated the path to follow him with the passage of the beatitudes. A place where time will stop to make way for eternity; where love will be full and total. Not just the love of God and for God but also all honest and holy love lived on earth.

Faith doesn't free believers from the anguish of having to die, but it soothes us with hope. A preface of the Mass (for All Souls' Day) says: "If the certainty of having to die saddens us, the hope of future immortality consoles us." In this sense, there is a moving testimony that also comes from Russia. In 1972, in a clandestine magazine a prayer was published that had been found in the jacket pocket of a soldier, Aleksander Zacepa, composed just before the World War II battle in which he would die.

It says:

Hear me, oh God! In my lifetime, I have not spoken with you even once, but today I have the desire to celebrate. Since I was little, they have always told me that you don't exist. And I, like an idiot, believed it.

I have never contemplated your works, but tonight I have seen from the crater of a grenade the sky full of stars, and I have been fascinated by their splendor. In that instant I have understood how terrible is the deception. I don't know, oh God, if you will give me your hand, but I say to you that you understand me …

Is it not strange that in the middle of a frightful hell, light has appeared to me, and I have discovered you?

I have nothing more to tell you. I feel happy, because I have known you. At midnight, we have to attack, but I am not afraid. You see us.

They have given the signal. I have to go. How good it was to be with you! I want to tell you, and you know, that the battle will be difficult: Perhaps this night, I will go to knock on your door. And if up to now, I have not been your friend, when I go, will you allow me to enter?

But, what's happening to me? I cry? My God, look at what has happened to me. Only now, I have begun to see with clarity. My God, I go. It will be difficult to return. How strange, now, death does not make me afraid.

Ciało - Wszystkich Zmarlych

O. Augustyn Pelanowski OSPPE

Widok zwłok budzi przerażenie. Zapadłe oczy, nabrzmiałe i sczerniałe ciało, nieprzyjemny zapach… Śmierć jest przykra, ale to grzech jest drastyczną śmiercią. Przyjrzyjmy się Józefowi z Arymatei i jego szlachetnej trosce o ciało Chrystusa. Józef był człowiekiem bogatym, ale jego największym skarbem było ciało Chrystusa. Był jak ów kupiec, który znalazł skarb i ukrył go na polu, sprzedając wszystko. Odzyskał ciało Chrystusa od Piłata i owinął je czystym płótnem. Czyste płótno to twoja czystość, twój szacunek do ciała, nie tyle higieniczny, co raczej duchowy. Józef zakrył swoją skromnością nagie, zranione ciało Chrystusa. Jest w tym geście odwrócenie gestu Chama, o którym napisano, że obnażył ciało ojca Noego i zaciągnął przekleństwo dla siebie i swojego pokolenia.

Ciałem Chrystusa jest Kościół, ale przez fakt Wcielenia i eucharystycznej jedności ciało każdego z nas staje się w jakimś sensie Ciałem Chrystusa. Gest Józefa jest lekcją szacunku wobec całego Kościoła. Zbyt wiele złych słów pada z naszych ust o naszych braciach i siostrach z tej samej wspólnoty. Zbyt wiele gestów obnażających i raniących ciało człowieka, które uśmiercają ludzką godność. Skromność, wstydliwość, czystość, dziewictwo stały się wartościami wyśmiewanymi i atakowanymi w imię seksualnego wyżycia. Człowiek z Arymatei jawi się więc jak wyzwanie dla mnie i dla ciebie, aby podjąć próbę odzyskania szacunku do ciała ludzkiego i tego, co jest jemu przypisane: seksualności, płodności, godności i świętości. Ciało nie może być linczowane nieczystością i wykorzystywaniem, obnażane i poniewierane na golgotach pornografii. W Księdze Liczb mowa jest o Kehatytach, kapłańskim klanie, który miał się opiekować najświętszymi przedmiotami Przybytku. Napisano o nich, że przenosili Arkę, okrywając ją zasłoną i skórami delfinów. Ich obowiązek przypomina zachowanie Józefa wobec ciała Chrystusa, ponieważ ciało jest świątynią Ducha i trzeba traktować je z wrażliwością i szacunkiem.

Czy wypada w Dzień Zaduszny mówić o szacunku do ludzkiego ciała w taki sposób? Czyż właśnie śmierć nie wieńczy pogrzebanie z szacunkiem dla ciała ludzkiego? Czy w ciągu życia nie uśmiercamy i nie bezcześcimy ciała grzechami popełnianymi przeciwko niemu? Brak moralnego szacunku do ciała jest początkiem śmierci ducha. To zdumiewające, że brak uszanowania ciała powoduje tak poważne skutki w sferze duchowej. Ale ciało jest materialną manifestacją duchowego istnienia. Nie jest ono czymś dodanym lub oddzielonym od duszy. Pierwszym skutkiem grzechu Ewy i Adama było odkrycie nagości ciała, porażenie wstydem i lękiem, co zdestabilizowało ich istnienie aż do ucieczki przed Bogiem. Dlatego nad grobami pomyślmy o żywym ludzkim ciele. Bo na cóż się zda piękny grób, obfite bukiety i płonące znicze, jeżeli nie mamy szacunku do żywego ludzkiego ciała?

Tuesday, October 28, 2008

"Our Thinking Must Conform to God's Thinking" - XXX A

Benedict XVI

Brothers in the Episcopacy and the Priesthood,

Dear Brothers and Sisters!

The Word of the Lord, which echoed in the Gospel earlier, reminded us that all of Divine Law is summarized in love. Matthew the Evangelist tells that the Pharisees, after God answered the Sadduceans closing their mouths, met to put Him to test (cf. 22:34-35). One of them, a doctor of law, asked Him: “Master, which is the greatest commandment of the Law?” (22:36). The question allows one to see the worry, present in ancient Hebrew tradition, of finding a unifying principle for the various formulations of the Will of God. This was not an easy question, considering that in the Law of Moses, 613 precepts and prohibitions are contemplated. How to find which is the most important one among these? But Jesus has no hesitation, and answers promptly: “You must love the Lord your God with all your heart, with all your soul, and with all your mind. This is the greatest and the first commandment” (22:37-38). Jesus quotes the Shemà in His answer, the prayer the pious Israelite recites several times a day, especially in the morning and in the evening (cf. Dt 6:4-9; 11:13-21; Nb 15:37-41): the proclamation of whole and total love due to God, as the only Lord. Emphasis is put on the totality of this dedication to God, listing the three faculties that define man in his deep psychological structures: heart, soul and mind.

The word mind, diánoia, contains the rational element. God is not only the object of love, commitment, will and feelings, but also the intellect, which should not be excluded from this. Our thinking must conform to God’s thinking. Then, however, Jesus adds something which, in truth, had not been asked by the doctor of law: “The second resembles it: You must love your neighbour as yourself” (22:39). The surprising aspect of Jesus’ answer consists in the fact that He establishes a similarity between the first and the second commandments, defined this time with a Biblical formula drawn from the Levitic code of holiness (cf. Lv 19:18) as well. And therefore, the two commandments are associated in the role of main axis upon which all of Biblical Revelation rests: “On these two commandments hang the whole Law, and the Prophets too” (22:40).

The Evangelical page we are focusing on sheds light on the meaning of being disciples of Christ which is practicing His teachings, that can be summarized in the first and greatest commandment of Divine Law, the commandment of love. Even the First Reading, taken from the Book of Exodus, insists on the duty of love; a love witnessed concretely in relationships between persons: they must be relationships of respect, collaboration, generous help. The next to be loved is the stranger, the orphan, the widow and the indigent, that is to say those citizens that are without a “defender”. The holy author goes into details, as in the case of the object pawned by one of these poor persons (cf. Ex 22:25-26). In this case, God Himself is the guarantor for the person’s situation.
In the Second Reading, we can find a concrete application of the supreme commandment of love in one of the first Christian communities.

Saint Paul writes to the Thessalonians, leading them to understand that, while having known them for such a short time, he appreciated them and bore affection in his heart for them. Because of this, he points to them as “an example to all believers in Macedonia and Achaia” (1 Th 1:6-7). There is no lack of weaknesses or problems in this recently founded community, but love overcomes all, renews all, wins over all: the love of who, knowing their own limits, docilely follows the words of Christ, the Divine Teacher, transmitted through one of His faithful disciples. “You took us and the Lord as your model, welcoming the word with the joy of the Holy Spirit in spite of great hardship”, the Apostle wrote. He continued: “since it was from you that the word of the Lord rang out -- and not only throughout Macedonia and Achaia, for your faith in God has spread everywhere” (1 Th 1:6.8). The lesson that we can draw from the experience of the Thessalonians, and experience that is a common factor in every authentic Christian community, is that love for the neighbor is born from the docile listening to the Divine Word and accepts also hardships for the truth of the divine word and thus true love grows and truth shines. It is so important to listen to the Word and incarnate it in personal and community existence!

In this Eucharistic Celebration, which closes the work of the Synod, we feel, in a particular way, the bond that exists between the loving hearing of the word of God and disinterested service towards the brothers. How many times, in the past few days, have we heard about experiences and reflections that underline the need emerging today for a more intimate hearing of God, of a truer knowledge of His Word of Salvation; of a more sincere sharing of faith which is constantly nourished at the table of the Divine Word! Dear and Venerable Brothers, thank you for the contribution each of you offered in discussing the theme of the Synod: “The Word of God in the Life and the Mission of the Church”. I greet you all with great affection. A special greeting goes to the Cardinals, the Delegate Presidents of the Synod and the General Secretary, whom I thank for their constant dedication. I greet you, dear brothers and sisters, who came from every continent bringing your enriching experience. In returning home, give everyone an affectionate greeting from the Bishop of Rome. I greet the Fraternal Delegates, the Experts, the Auditors and the Invited Guests: the members of the General Secretariat of the Synod, all those who worked with the press. A special thought goes for the Bishops of Continental China, who could not be represented during this Synodal assembly. I would like to speak on behalf of them and thank God for their love for Christ, their communion with the universal Church and their faithfulness to the Successor of the Apostle Peter. They are present in our prayers, along with all the faithful who are entrusted to their pastoral care. We ask the “Chief Shepherd” (1 Pt 5:4) to give them apostolic joy, strength, and zeal to guide, with wisdom and far-sightedness, the Catholic community of China so dear to all of us.

All of us who have taken part in the work of the Synod will carry with us the renewed knowledge that the Church’s principal task, at the start of this new millennium, is above all to nourish ourselves on the Word of God, in order to make more effective new evangelization, the announcement of our times. What is needed now is that this ecclesial experience reach every community; we have to understand the necessity of translating the Word we have heard into gestures of love, because this is the only way to make the Gospel announcement credible, despite the human weaknesses that mark individuals. What this requires first of all is a more intimate knowledge of Christ and an ever-more docile acceptance of his Word.

In this Pauline year, making the words of the Apostle our own: “I should be in trouble if I failed to [preach the Gospel]” (1 Cor 9:16), I hope with all my heart that in every community this yearning of Paul’s will be felt with ever more conviction as a vocation in the service of the Gospel for the world. At the start of the Synod, I recalled the appeal of Jesus: “The harvest is rich” (Mt 9:37), an appeal we must never tire of responding to whatever difficulties we might encounter. So many people are searching for, sometimes unwittingly, the meeting with Christ and His Gospel; so many have to find in Him a meaning for their lives. Giving clear and shared testimony to a life according to the Word of God, witnessed by Jesus, therefore becomes an indispensable criterion to verify the mission of Christ.

The Readings the liturgy offers us today to meditate on remind us that the fullness of the law, as of all the Divine Scriptures, is love. Therefore anyone who believes they have understood the Scriptures, or at least a part of them, without undertaking to build, by means of their intelligence, the twofold love of God and neighbor, demonstrates that in reality they are still a long way from having grasped its deeper meaning. But how should we put into practice this commandment, how can we live the love of God and our brothers without a living and intense contact with the Holy Scriptures? Vatican Council II asserts it is necessary that “easy access to Sacred Scripture should be provided for all the Christian faithful” (Cost. Dei Verbum, 22), so that persons, on meeting the truth, may grow in authentic love. This is a requisite that today is indispensable for evangelization. And since often the encounter with Scriptures is in danger of not being “a fact” of the Church, but informed by subjectivity and arbitrariness, a robust and credible pastoral promotion of the knowledge of Holy Scripture, to announce, celebrate and live the Word in the Christian community, becomes indispensable, dialoguing with the cultures of our time, placing ourselves at the service of truth and not of current ideologies, and increasing the dialogue God wishes to have with all men (cf ibid 21). With this in mind, special care should be paid to the preparation of pastors, ready then to take whatever action is necessary to spread Biblical activity with appropriate means.

Ongoing efforts to give life to the Biblical movement among lay people should be encouraged, along with the formation of group animators, with particular attention being paid to the young. We must also support the effort to allow faith to be known through the Word of God to those who are “far away” as well and especially those who are sincerely looking to give a meaning to their lives.

Many other reflections should be added, but I will limit myself to underlining that the privileged place where the Word of God rings out, that builds the Church, as has been said many times during the Synod, is undoubtedly the liturgy. In this is where it appears that the Bible is a book of a people and for a people; an inheritance, a testament handed over to readers so that they can put into practice in their own lives the history of salvation witnessed in the text. There is therefore a reciprocal relationship of vital belonging between the people and the Book: the Bible remains a living Book with the people which is its subject which reads it; the people cannot exist without the Book, because it is in it that they find their reason for living, their vocation and their identity. This mutual belonging between people and Holy Scripture is celebrated in every liturgical ceremony, which, thanks to the Holy Spirit, listens to Christ since it is He who speaks when the Scripture is read in the Church and welcomes the Covenant that God renews with his people. Scripture and liturgy converge, therefore, with the single aim of bringing the people to dialogue with the Lord and to the obedience of the Lord’s Will. The Word that leaves the mouth of God, witnessed in the Scriptures, returns to Him in the shape of prayerful response, of a living answer, of an answer of love (cf Is 55:10-11).

Dear brothers and sisters, let us pray that from this renewed listening to the Word of God, guided by the action of the Holy Spirit, an authentic renewal of the universal Church may spring forth, as well as of every Christian community. We entrust the fruits of this Synodal Assembly to the motherly intercession of the Virgin Mary. I also entrust to Her the II Special Assembly of the Synod for Africa, that will take place in Rome in October of next year.

Next March I intend to go to Cameroon to deliver the Instrumentum laboris of that Synodal Assembly to the representatives of the Episcopal Conferences of Africa. From there, God willing, I will go on to Angola to celebrate solemnly the 500th anniversary of the evangelization of that country. Most Holy Mary, who offered your life up as the “servant of the Lord”, so that everything would happen in accordance with the divine will (cf Lk 1:38) and who told us to do whatever Jesus tells us to do (cf Jn 2:5), teach us to recognize in our lives the primacy of the Word that alone can grant us salvation. Amen!

Monday, October 27, 2008

Oddaj dobro, nie zło - XXXA

Augustyn Pelanowski OSPPE

Miłość do Boga jest miłoś-cią jedyną w swoim rodza-ju, i nie da się jej podzielić z nikim innym. A jednak to od miłości do Boga zależy każda inna miłość. Brak miłości do bliźnich jest oznaką „wybrakowanej” miłości do Boga. Kochać bliźniego można wtedy, gdy się chce więcej dobra bardziej dla kogoś niż dla siebie.

Sprawdzianem miłości bliźniego jest zupełny brak zazdrości, a nawet radość z czyjegoś szczęścia i sukcesu. Miłość objawia się przez zdolność do oddawania tego, co posiadamy. Chodzi o oddawanie dobra, ale też o nieoddawanie krzywdy. W tradycji rabinicznej zapisano takie porównanie: „Tora nakazuje nam, aby nie mścić się ani nie chować urazy do drugiego człowieka. Jeśli ktoś kroił mięso i nóż obsunął mu się, raniąc jego rękę, to czy skaleczona ręka odwzajemniłaby się za to i zraniła drugą?”. Miłość do bliźniego jest więc zdolnością do oddawania dobra i nieoddawania zła.

Jeśli Jezus mówi, by kochać bliźniego jak siebie samego, to znaczy, że każdy bliźni jest częścią tego samego ciała, a więc raniąc kogoś, ranilibyśmy siebie samych. Oddawać dobro – to pragnienie, aby ktoś był tak ceniony, jak ja sam chciałbym być ceniony, aby ktoś był bardziej kochany niż ja, aby ktoś zyskiwał większe znaczenie niż ja, aby inni byli bardziej chwaleni niż ja, aby kogoś bardziej ceniono we wszystkim niż mnie, aby inni byli nawet bardziej szczęśliwi niż ja, bardziej obdarowani łaską niż ja, aby ktoś był bardziej rozumiany niż ja, aby czyjaś wola się spełniała, a nie moja, aby nie u mnie szukano rady, lecz u bliźniego, aby ktoś miał mniejsze trudności niż ja. „Miłość braterska ma w nas sprawiać, że będziemy tak kochali tych, którzy nie są dla nas sympatyczni, jak tych, którzy są dla nas sympatyczni” (M. D. Philippe).

Szatan skupia naszą uwagę na czyichś wadach i defektach, Duch Święty zaś uwydatnia czyjeś zalety i dary. Możemy żyć, nie będąc kochanymi przez bliźnich, ale nie możemy, gdy ich nie kochamy. Miłość potrafi być równie porażająca jak śmierć, a nawet bardziej! Święta Katarzyna Sieneńska podczas jednej z ekstaz przeżyła śmierć mistyczną. Na kilka godzin ustały wszystkie funkcje jej organizmu tak wyraźnie, że wszyscy myśleli, że umarła. Gdy odzyskała ziemską świadomość, przez trzy dni płakała z tęsknoty za tym, czego doświadczyła od Jezusa i co zobaczyła w Jego miłości do Jej duszy! Miłość bliźniego nie może się ograniczać do jednej osoby, choć miłość Boga zawsze ma wyłączność, bo Bóg jest tylko jeden! Można kochać tylko jednego Boga, zaś miłość tylko do jednego człowieka bywa grzechem bałwochwalstwa. „Każdy, kto kocha tylko jedną osobę i nie kocha bliźniego swego, zdradza tym samym, że jego uczucie do tej osoby jest zwykłym przywiązaniem mającym charakter podporządkowania lub dominacji. Na pewno zaś nie jest miłością” (E. Fromm).

Co jest moim przykazaniem? XXX A

Augustyn Pelanowski OSPPE

Najważniejszym przykazaniem jest to, czemu poświęcasz się całkowicie, czyli z pasją. Czy Bóg jest twoją pasją?
Poprzednia rozmowa z faryzeuszami była dla nich porażką. Pragnęli więc wypróbować Jezusa w najwrażliwszym punkcie religii. Jezus wskazuje na nierozdzielność przykazań miłości Boga i miłości bliźniego. Charakterystyczna jest reorientacja akcentów tych przykazań z zakazującej i biernej formy na nakazującą i aktywizującą. Tekst zapisany w Księdze Wyjścia brzmi negatywnie: „Nie będziesz miał cudzych bogów”, a także, w ostatnim przykazaniu: „Nie będziesz pożądał domu bliźniego”. Jezus mówi: „Będziesz miłował całym sercem swego Boga”, a także: „Będziesz miłował bliźniego”. Już dawno zwrócono uwagę na niebezpieczeństwo zaistnienia wielkiego zła, gdy nie czynimy nawet małego dobra. Święty Jakub zapisał: „Kto zaś umie dobrze czynić, a nie czyni, grzeszy”. Bezcenna Biblia Gutenberga, zamknięta w gablocie w muzeum, jest jednak mniej wartościowa niż ta wyświechtana, z której codziennie odczytuję Słowo Boga, mając możliwość jej otwierania.

Dobrą rzeczą jest posiadać zdolności, którym oddajemy się całym sercem, ale oddawanie się całym sercem miłowaniu Boga jest nieskończenie wartościowsze niż samorealizacja. Ludzie poświęcają mnóstwo energii na to, by rozwinąć swoje uzdolnienia, marzenia i plany. Wszystko to staje się dla nich osobistym „przykazaniem”. Sportowiec poświęca ogromnie dużo czasu i sił, by osiągnąć najlepsze efekty. Trening jest dla niego najważniejszym „przykazaniem”, a zwycięstwo może być dla niego bogiem! Lekarz pogłębia swoją wiedzę, umiejętności i niezmordowanie pracuje nad tym, by stać się specjalistą. Czy jednak bardziej będzie mu zależało, by swymi umiejętnościami służyć bliźnim, czy na tym, by mieć opinię specjalisty, a także skorzystać z wyższych wynagrodzeń?

Osoba duchowna zaangażuje się w rozwój duchowy, bo pragnie dojść do święceń albo ślubów. Ale czy dlatego chce to osiągnąć, bo zależy jej całkowicie na przyjaźni Boga, czy też dlatego, by poczuć się wartościowszym albo żyć samolubnie, nie ponosząc trudów życia rodzinnego? Co naprawdę jest jej „przykazaniem”? Naukowiec próbuje rozwiązać zawiłe kwestie, ale czy jego „przykazaniem” jest dobro bliźniego, czy osobista ambicja? Można każdą pasję uczynić swoistą interpretacją przykazania. Z pasją rozwijam swoje zdolności pisarskie, ponieważ chcę przez moje słowa głosić całkowicie chwałę Boga i dobro bliźniego. Ale mogę pisać o Bogu i bliźnim właśnie ten komentarz, ponieważ chcę zyskać opinię oryginalnego komentatora i uzyskać wysokie honorarium. Co naprawdę jest moim „przykazaniem”, które mnie motywuje? Ludzie ze swoich zainteresowań, uzdolnień, ambicji, talentów czynią najważniejsze „przykazanie”. A tymczasem właśnie najważniejsze przykazanie powinno być pasją, ambicją i zainteresowaniem człowieka. A najważniejsze jest miłować Boga i bliźniego!

Friday, October 17, 2008

Denar podatkowy

ks. Stanisław Groń SJ

Medytuj, jak podstępni ludzie pokazują Jezusowi srebrnego denara i rozważ słowa, które usłyszeli: Czyj jest ten obraz i napis? Oddajcie więc Cezarowi to, co należy do Cezara, a Bogu to, co należy do Boga. Płatniczy denar z podobizną Cezara i bogini zwycięstwa przywoływał Żydom na pamięć pogańską okupację. Wybicie go naruszało zakaz tłoczenia wizerunków ludzkich na monetach. Żydów obrażał też bluźnierczy napis: Pontifex maximus - najwyższy kapłan narodu rzymskiego. Ten denar przypominał o własności Tyberiusza Cezara, syna boskiego Augusta. Tego właśnie denara pokazywali Żydzi Jezusowi, zadając mu pytanie.

Uczciwosc - XXIX A

W dzisiejszej Ewangelii słyszymy pytanie: płacić podatek, czy nie? Wprowadza nas ono w problem o wiele poważniejszy: problem uczciwości. Ile razy zdarzyło ci się, chcąc się usprawiedliwić, zadać sobie pytanie: np. kasować bilet, czy nie? Przecież to tylko jeden przystanek! Ściągać na klasówce, czy nie? Przecież mogę dostać jedynkę! Dbać o sprzęty, i urządzenia używane w firmie, w której pracuję, czy nie? Przecież i tak są niczyje! Jezus wyraźnie odpowiada: oddajcie cezarowi, to co należy do cezara. On sam będąc dla nas wzorem wysłał Piotra, aby złowił rybkę, w której pyszczku znajdzie pieniążek. Płaci podatek na świątynię i w ten sposób nie daje powodu do zgorszenia. Słowo Boże mówi o Jezusie, że nie popełnił żadnego grzechu. Jako człowiek uczciwy i niewinny został policzony w poczet złoczyńców i skazany na ukrzyżowanie. W tamtych czasach krzyż był najbardziej hańbiącym narzędziem śmierci. Św. Paweł zaś w Liście do Rzymian wzywa, aby oddać każdemu to, co mu się należy: komu podatek - podatek, komu cło - cło, komu uległość - uległość, komu cześć - cześć.
Następnie Jezus dodaje: oddajcie Bogu, to co należy do Boga. Co to dla nas dzisiaj oznacza? O wiele bardziej niż przysłowiowy podatek cezarowi, jesteśmy winni Bogu nasze życie. On jest Panem i Właścicielem wszystkiego. Przez chrzest św. zostaliśmy nabyci przez Chrystusa na własność. Dzisiaj, aby oddać Bogu, to co Mu się należy, możesz odnowić swoją przynależność do Jezusa Chrystusa, wyznając, że On nie tylko jest Panem całego świata, ale także Panem twojego życia. Życie poddane Jezusowi Chrystusowi zobowiązuje nas do uczciwości i kierowania się w postępowaniu, myśleniu, mówieniu, Jego kryterium. A nasza uczciwość staje się wtedy najlepszym świadectwem życia poddanego Bogu.

Kto pyta, czasem błądzi - XXIX A

o. Augustyn Pelanowski OSPPE

Lekcja z Izajasza mówi o Cyrusie, którego Bóg wybrał na przywódcę Persów, aby uwolnić Izrael z niewoli. Bóg jest Panem panów, cezarów i Cyrusów, wodzów i królów. Jeśli więc do Boga należą wszyscy władcy, to wszystko, co jest ich własnością, jest ostatecznie Jego. Pytanie faryzeuszów było więc niebezpieczne dla nich samych, gdyż oni byli propagatorami nauki o Bogu, który jest właścicielem całego świata. Inaczej mówiąc, zadając takie pytanie, objawiali się jako przeciwnicy własnych poglądów. Gorliwemu Żydowi nie wypadało pytać o podatek dla cezara.

Zawsze w tym fragmencie frapował mnie obraz i napis na denarze. Czy Jezusowi chodziło tylko o zwykłe unaocznienie? W zwyczaju rabinów było nauczać uczniów poprzez alegorie, metafory, zagadki i wyciąganie głębokich prawd z pozornie prostych wydarzeń czy znaków. Jeden z najbardziej cenionych filozofów żydowskich Mosze Majmonides, żyjący na przełomie XII i XIII wieku, napisał na samym początku swego „Przewodnika błądzących”, by uczniów wprowadzać w tajemnice Tory przez skromne porównania. „Jeśli jakiś człowiek zgubi w domu selę albo perłę, może ją znaleźć, zapalając świecę wartą jedynie jednego issara” (sela jest monetą o dużej wartości, issar najmniejszej). Ukryte znaczenie – drogocenna tajemnica prawdy jest w tym porównaniu kosztowną perłą lub cenną selą, natomiast issar to skromne słowa lub rzeczy, którymi posługuje się mędrzec.

Czy w wypadku rozmowy Jezusa nie zaszła analogiczna sytuacja? Jaką ukrytą aluzję ukrywał w sobie ów napis i obraz? Obraz w języku greckim to eikon, od tego słowa pochodzi słowo „ikona”. Swego czasu w cesarstwie bizantyjskim wybuchł ikonoklazm – bunt teologiczny skierowany przeciw pisaniu ikon. Biblia bowiem bardzo wyraźnie mówi, aby nie czynić podobizn i obrazów stworzeń, a już nade wszystko Boga. Zdrowa reakcja teologiczna wskazywała jednak na fakt wcielenia Jezusa Chrystusa. Jeśli Bóg stał się widzialny poprzez wcielenie, to dlaczego nie można Go przedstawiać? Przecież niewidzialny stał się widzialny w ludzkim ciele. Jest to argument aktualny do dziś w dyskusji ze wszystkimi gorliwymi jehowitami i jeszcze innymi zwolennikami kultu antyikonicznego. Jezus zawstydził faryzeuszy, ponieważ żaden z nich nie powinien pytać o jakikolwiek obraz, tym bardziej o obraz cezara, który domagał się czci boskiej. Faryzeusz co najwyżej powinien pytać o Boga, jeśli ma być konsekwentny wobec swych przekonań.

Pozostaje jeszcze ukryta aluzja. Faryzeusze i herodianie pytali o podatek, natomiast Jezus za pomocą denara przypomniał pierwsze przykazanie: nie będziesz czynił obrazu Boga! Faryzeusze pytając o podatek dla cezara, wchodzili w konflikt z własnym sumieniem, które zobowiązywało ich do troski tylko o to, co należy się Bogu. Podstępne pytania stawiane innym, najczęściej chwytają w niedogodną pułapkę ich autorów.

Podatek sumienia - XXIX A

Augustyn Pelanowski OSPPE

Napisano już dużo o tej kłótni o podatki. Jedno jest pewne, Jezus w ogóle nie zajął stanowiska w tej sprawie. Nie dał się sprowokować. Można oczywiście zrozumieć Jego odpowiedź w ten sposób, że skoro denar ma napis cezara, to należy do cezara i nie należy wstrzymywać się przed płaceniem podatków. W gruncie rzeczy Jezus uniknął pułapki rozstrzygnięć problemów politycznych, finansowych czy ekonomicznych.

Chrystus przyszedł po to, by człowiekowi ukazać źródło grzechu: serce. To należy oddać Bogu! Jest tylko jeden podatek – podatek wyznania win. Co by się stało, gdybyśmy w ogóle nie płacili wszelkich podatków, zaniedbali NIP-y i PIT-y, pokpili sobie kwity za światło i za energię, i nie odwiedzali latami okienek w urzędzie skarbowym? Co się stanie z człowiekiem, który zaniedbał podatek sumienia należny Bogu w okienku konfesjonału? Które konsekwencje są poważniejsze? Jeśli rzeczą konieczną jest nieustanne porządkowanie naszych relacji z państwem, to tym bardziej z państwem Boga!

Celem pierwszego nadejścia Mesjasza nie było zaprowadzenie wszechświatowego pokoju czy kodyfikacja polityczno-ekonomiczna. Celem było zajęcie się praprzyczyną nieszczęść, czyli grzechem. To w czasie swego drugiego przyjścia zaprowadzi On pokój na świecie. Żydzi z czasów Pana Jezusa nie chcieli słyszeć o Mesjaszu Cierpiącym Słudze, który miał przyjść jako Paschalny Baranek ofiarny. Chcieli Króla zwycięskiego, który założyłby doskonałe królestwo, porządek idealnego społeczeństwa.

Mamy obowiązek składania denara Bogu. Nowy Testament mówi o tym kilkakrotnie. Nie chodzi jednak o denara składanego w urzędzie, ale o uregulowanie zadłużeń sumienia: denar przebaczenia, gdyż umiemy prosić o przebaczenie Boga, ale na prośby bliźnich jesteśmy głusi i dusimy ich zawiścią (Mt 18,28); denar darowany dla ulgi człowiekowi obciążonemu zadłużeniami moralnymi, które rzucają go do stóp Jezusa (Łk 7,41); denar pracy nad rozwojem powołania, jakim zostaliśmy wszyscy obdarowani, bez względu na czas nawrócenia (Mt 20,13); denar dzielenia się mądrością słowa jak chlebem, nawet gdy jest za późno i nie mamy nic do ofiarowania innym oprócz Bożych słów i modlitwy (Mk 6,37); denar nieżałowania niczego w miłowaniu Jezusa, wzorem Marii, która nie żałowała nie tylko naczynia alabastrowego, ale zapewne i swego alabastrowego życia dla chwały Chrystusa (Mk 14,5); denar wyrzeczenia się wszelkiej magii i każdego rodzaju okultyzmu, nawet jeśliby miały pozór medycznego omamienia (Dz 19,19). I wreszcie denar miłosierdzia, ulitowania się nad nieszczęściem innych, którzy zabłądzili w drodze do Jerozolimy Niebieskiej (Łk 10,35; Ap 6,6). Oto zgłoszenie identyfikacyjne dla osoby prowadzącej samodzielnie działalność zbawczą!

Spór o własność

Martin Löwenstein SJ

„Oddajcie Cezarowi to, co należy do Cezara” – to jedno z wielu koniecznych rozgraniczeń. Oddajcie uniwersytetowi to, co się jemu należy. Oddajcie swej pracy, to co do niej należy. Oddajcie rodzinie to, co jej przysługuje. Dajcie Cezarowi to, co się jemu należy – ale nic więcej. Podchodźcie do sprawy trzeźwo. Nie pozwólcie oddać się w niewolę jakiemukolwiek cesarzowi tego świata!

Co należy do Cezara? Co należy do Boga? Moneta to pokazuje. Do cesarza należy to, co jest obrazem cesarza. Całkiem podobnie wygląda sprawa z Bogiem. Albowiem według Pisma św obrazem Boga jest człowiek. On stworzył nas na swoje podobieństwo: „Oddajcie Cezarowi to, co do niego należy, a Bogu to, co do Boga należy jest bowiem, dokładniej rzecz ujmując, porównaniem tego, co nieporównywalne. Ponieważ należymy całkowicie do Boga, mamy wszelkie powody po temu, aby tę prawdę uczynić centrum naszego samorozumienia, chwalić Boga i Jemu dziękować, iż On uczynił z nas swoją własność.

Jeśli dopuścimy do tego, że staniemy się obrazem kogoś innego, w tym momencie sprzedamy samych siebie. Ogarnięci lękiem chcemy należeć tylko do siebie samych. Jeśli jednak uczynimy z siebie odbicie tego, jak inni o nas mówią, sprzedamy samych siebie, bez względu na to, czy jest to obraz jeszcze dobrze funkcjonującego obywatela, obraz reklamy, obraz kręcenia się wokół tysiąca zajęć jak w kieracie. To wszystko nie dojdzie do skutku, jeśli ze zdumieniem pozwolimy sobie powiedzieć, że stworzeni zostaliśmy według obrazu Boga, według boskiego pierwiastka w nas samych.

Oddajcie Cezarowi to, co należy do Cezara - XXIX A

Istnieje w Ewangelii scena, w której zmuszono Jezusa do ujawnienia swego stanowiska wobec okupacyjnej władzy rzymskiej. Było to kilka dni przed Jego śmiercią, kiedy to faryzeusze i saduceusze gorączkowo szukali pretekstu do wytoczenia Jezusowi procesu. Oto w obecności herodianów — ludzi z otoczenia Heroda służalczo nastawionych do Rzymian — stawiają Jezusowi pytanie, czy godzi się płacić podatki cesarzowi rzymskiemu. Pytanie diabelnie sprytne. Jeżeli Jezus odpowie, że nie, herodianie natychmiast doniosą o tym gdzie trzeba i Jezus stanie przed sądem jako burzyciel istniejącego porządku politycznego. Jeżeli odpowie, że tak, skompromituje się w oczach swoich słuchaczy i zwolenników. Bo to tak, jakby ktoś w czasie ostatniej wojny nawoływał do lojalności wobec niemieckiego okupanta. Wiemy, jak Jezus wybrnął z zastawionej na Niego pułapki. Kazał sobie podać monetę i zapytał: Czyj wizerunek i napis jest na niej wyryty? Odpowiedzieli Mu: Cezara. A wtedy Jezus: Oddajcie, więc Cezarowi, co należy do Cezara, a Bogu to, co należy do Boga (por. Mt 22,15–22 i par.). To lapidarne powiedzenie bywa często rozumiane bardzo powierzchownie, tymczasem promieniuje ono potężnym światłem, dającym nam chrześcijanom orientację w zawiłych często problemach politycznych. Odpowiedź Jezusa można by tak sparafrazować: To, na czym widnieje wizerunek cesarza, należy się cesarzowi, to zaś, na czym Bóg wyrył swoją podobiznę, jest wyłączną własnością Boga. A na czym lub na kim wyrył Bóg swoją podobiznę? Na człowieku! Mówi Księga Rodzaju: Stwórzmy człowieka na obraz nasz i podobieństwo (Rdz 1,26). Człowiek więc — jego umysł, jego wola, jego serce, jego sumienie — należą do Boga, są Jego niezbywalną własnością. Nie wolno ich odstępować i sprzedawać żadnemu cesarzowi na tej ziemi, kimkolwiek by on był. Sens odpowiedzi Jezusa jest więc następujący: Jeżeli cesarz, czyli jakakolwiek władza polityczna ziemska, respektuje w praktyce tę własność Boga, nie usiłuje stać się panem ludzkiego sumienia, panem myśli człowieka i jego serca, można, owszem, trzeba mu płacić podatki, czyli go nad sobą uznawać. Jeżeli jednak władza polityczna sięga po rząd dusz i sumień, należy jej powiedzieć twarde i zdecydowane: Nie! Ale owo „nie”, jeżeli ma być w duchu Jezusa Chrystusa, nigdy nie przybiera formy zewnętrznego buntu czy przemocy, jako odpowiedzi na przemoc. Przykładem takiej postawy mogą być pierwsi chrześcijanie. Byli oni najprzykładniejszymi obywatelami Cesarstwa Rzymskiego, ale gdy cesarz żądał od nich dla siebie kultu bożego, odpowiadali: Nie — i szli na męczeństwo, modląc się za swoich prześladowców.

Oddajcie więc cezarowi to, co należy do cezara, a Bogu to, co należy do Boga - XXIX A

Ks. Adam Nadolski

Prorok Izajasz przypomina: Nie ma Boga poza tym, który jest Panem narodu wybranego. W Starym Testamencie cechą istotną przepowiadania proroków była krytyka społeczna. Piętnowali wszystkie grzechy, jakie dostrzegali w narodzie. Faryzeusze, pragnący złapać w pułapkę Jezusa, posłali do Niego swoich uczniów razem ze zwolennikami Heroda popierającymi Rzym, żeby postawić pytanie: "Czy wolno płacić podatek cezarowi, czy nie?"

W tamtych czasach „danina" oznaczała co innego niż dzisiejszy podatek od zarobków płacony przez wolnych obywateli. Danina oznaczała poddanie; była haraczem egzekwowanym od pokonanych przez zdobywcę. Na postawione pytanie Jezus odpowiedział, ale nie tak, jak się spodziewano. Człowiek należy do świata i do Boga. Cezar i Królestwo Boże nie wykluczają się wzajemnie, jak myśleli Żydzi. Na rzecz jednego i drugiego można działać dobrze i bez niebezpieczeństwa konfliktu interesów.

Pierwsi chrześcijanie modlili się za cezara, ale nie modlili się do niego. Uznawali władzę państwową i bez sprzeciwu płacili słuszne podatki. Dobrze też wypełniali obowiązki obywatelskie, ale wiedzieli, gdzie jest granica wolności człowieka. Służyli państwu w takiej mierze, w jakiej dało się to pogodzić z odpowiedzialnością przed Panem Bogiem.

Co należy oddać Bogu? To główny problem. Do Boga należy człowiek jako taki. Na monecie jest obraz cesarza, a na człowieku obraz Boga. Do tej własności cesarz nie ma żadnego prawa. Kiedy państwo chce sprawować władzę absolutną i nie zezwala na oddanie Bogu tego, co należy do Boga, a czynami obraża Jego obraz, tj. człowieka, wówczas on nie może się podporządkować.

Sunday, October 12, 2008

Contraception v. Natural Family Planning

Christopher West

For several columns now we’ve been reflecting on the Church’s teaching on contraception in commemoration of the fortieth anniversary of Pope Paul VI’s letter Humanae Vitae. We’ve observed that sexual intercourse is meant to incarnate the marriage commitment itself, and that an integral part of that commitment is openness to children.
So, does fidelity to the wedding vows imply that couples are to leave the number of children they have entirely to “chance”? No. In calling couples to a responsible love, the Church calls them also to a responsible parenthood.
Pope Paul VI stated clearly that those are considered “to exercise responsible parenthood who prudently and generously decide to have a large family, or who, for serious reasons and with due respect to the moral law, choose to have no more children for the time being or even for an indeterminate period” (HV 10). Notice that large families should result from prudent reflection, not “chance.” Notice too that couples must have “serious reasons” to avoid pregnancy and must respect the moral law.
Assuming a couple have a serious reason to avoid a child (this could be financial, physical, psychological, etc.), what could they do that would not violate the consummate expression of their sacrament? In other words, what could they do to avoid conceiving a child that would not render them unfaithful to their wedding vows? You’re doing it right now (I presume). They could abstain from sex. There is nothing wrong with abstaining from sex when there’s a good reason to do so. The Church has always recognized that the only method of “birth control” that respects the language of divine love is “self-control.”
A further question arises: Would a couple be doing anything to falsify their sexual union if they embraced during a time of natural infertility? Take, for example, a couple past childbearing years. They know their union will not result in a child. Are they violating their vows if they engage in intercourse with this knowledge? Are they contracepting? No. Contraception, by definition, is the choice to engage in an act of intercourse, but then do something else to render it sterile. This can be done by using various devices, hormones, surgical procedures, and the age-old method of withdrawal.
Couples who use natural family planning (NFP) when they have a just reason to avoid pregnancy never render their sexual acts sterile; they never contracept. They track their fertility, abstain when they are fertile and, if they so desire, embrace when they are naturally infertile. Readers unfamiliar with modern NFP methods should note that they are 98-99% effective at avoiding pregnancy when used properly. Furthermore, any woman, regardless of the regularity of her cycles, can use NFP successfully. This is not your grandmother’s “rhythm method.”
To some people this seems like splitting hairs. “What’s the big difference,” they ask, “between rendering the union sterile yourself and just waiting until it’s naturally infertile? The end result is the same: both couples avoid children.” To which I respond, what’s the big difference between killing Grandma and just waiting until she dies naturally? End result’s the same thing: dead Grandma. Yes, but one is a serious sin called murder, and the other is an act of God.
If a person can tell the difference between euthanasia and natural death, he can tell the difference between contraception and NFP. It’s the same difference. I’m not equating contraception and murder. That’s not the analogy. Rather, Grandma’s natural death and a woman’s natural period of infertility are both acts of God. But in killing Grandma or in rendering sex sterile, we take the powers of life into our own hands—just like the deceiver originally tempted us to do—and make ourselves like God (see Gn 3:5).
This is why Pope John Paul II concludes that contraception “is to be judged so profoundly unlawful as never to be, for any reason, justified. To think or to say the contrary is equal to maintaining that in human life, situations may arise in which it is lawful not to recognize God as God” (address Oct. 10, 1983).
If you have resisted the Church’s teaching on contraception, maybe it’s time to give it some more thought.

I Am Legend and Humanae Vitae - Christopher West

A friend of mine recently turned me on to last year’s blockbuster I Am Legend with Will Smith. I’ve watched it four times in two weeks. I’m mesmerized by it.
In this apocalyptic tale, based on the 1954 science fiction novel by Richard Matheson, Dr. Alice Kripin’s “once hailed miracle cure for cancer” turns out to be a virus that very quickly wipes out 90% of mankind. Only 1% was immune. The other 9% morphed into the so-called “dark seekers” – rabid, violent, hungry human animals who emerge at night (light kills them) to hunt down and eat the remaining, healthy 1%.
Will Smith’s character, Dr. Robert Neville, is part of that 1%. He’s also a virologist devoted to finding a cure and saving the human race from extinction.
With all the recent talk about the 40th anniversary of Paul VI’s encyclical Humanae Vitae, I can’t help but draw some connections. I know I just devoted a whole series of columns to this topic, but allow me one more indulgence.
I believe that sometime in the not too distant future, the evening news will be speaking openly about the “once hailed miracle pill” that promised liberation and happiness, but has led unwittingly (but not un-forewarned) to today’s “culture of death.”
The haunting picture of our future painted by I Am Legend is obviously science fiction. But, allegorically speaking, it offers much food for thought. The idea of “dark seekers” feeding on the flesh of other human beings is not that far off from the many horrid forms of sexual abuse that are sweeping through our pornified culture like a virus. Just a cursory knowledge of what’s happening today with internet porn leads a person to conclude, as Dr. Neville does in the movie, that “social de-evolution appears complete; typical human behavior is now entirely absent.”
It’s time to take an honest look at how “the once hailed” technology of contraception has played a major role in this “de-evolution.” Social re-engineers do not to like this fact, but when we let the data speak, it’s clear: civilization rests on the family – that is, on the committed union of a man and a woman and their naturally resulting offspring. What would happen to the human family if a majority of us bought into the idea that sterilized sex is “better” than the natural family-building kind? Where would society veer?
Insert contraception into the sexual-societal equation and the basic goal of sex becomes pleasure rather than the establishment of those relationships that bind families and civilization together. Sexual pleasure is a great blessing of God – in its proper context. When pleasure becomes the main goal of sex, however, society becomes utilitarian. You are valued if you are useful. And, in this case, you are “useful” if you are sexually stimulating. If you are not, or if you get in the way of my pleasure, you will be ignored, discarded, maybe even exterminated.
When pleasure is the main goal of sex, people (mostly women) become the means and babies become the obstacle. So we take our pleasure and we kill our offspring. This is not some dire prediction of the future. This is the world we live in now.
As a culture, we are desperately in need of recovering what should be an obvious and celebrated truth: sex leads to babies. Who, then, should be having sex? Wise men and women throughout history – not just Christians – have concluded that only those who have committed themselves to embracing and raising the most natural fruit of the sexual act should be having sex. That commitment is called ... marriage.
But there’s more. Not only does sex lead to babies. When we allow the data to speak, we also recognize what, once again, should be an obvious and celebrated truth: women are the ones who carry them. When we forget this truth or reject it, the abortion industry capitalizes on it, the state taxes us to provide what delinquent men won’t (food, shelter, clothing, etc.) and the basic infrastructure of civilization eventually collapses.
In I Am Legend, it seemed that science had discovered the cure for cancer. Imagine the scorn and derision that would have been aimed at anyone who tried to warn the world that this “cure” was actually a deadly poison. That’s what Pope Paul VI endured forty years ago.
Few even bothered to read Humanae Vitae. But it has proved prophetic. Google Humanae Vitae and give it a read. Then (if you have the stomach) watch I Am Legend ... and “light up the darkness.”