Monday, June 30, 2008

Najwyższy na oślątku - XIV A

Augustyn Pelanowski OSPPE

Co nas najbardziej męczy? Brak cichości i pokory, czyli zewnętrzny chaos spraw i wewnętrzna pycha serca. Nadmiar zajęć wynika przecież często z naszej ambicji, z potrzeby udowodnienia sobie i innym, że jesteśmy menedżerami, znawcami, fachowcami, ludźmi wyjątkowymi. A Bóg? Kocha uniżonych. Objawia najskrytsze tajemnice swych wyroków tym, na których świat wydał wyrok zapomnienia.
Niewielu ludzi z tej ogromnej większości odtrąconych, zapomnianych, niezauważonych i niechcianych cieszy się, widząc, że ich uniżenie stawia ich w miejscu uprzywilejowanym: są przecież odbiorcami rewelacji nie z tego świata! Po tych słowach Jezusa nie możesz się już zamykać z powodu swych kompleksów niższości, syndromów niechcianego dziecka, samopotępienia i niezadowolenia spowodowanego skromną pozycją we wszechświecie. „Możliwe, że pesymizm jest zjawiskiem wynikającym z widzenia rzeczy w małej skali, zjawiskiem związanym z krótkowzrocznością” (Jean Guitton).

Jezus naprawdę z radością nagradza pominiętych przez ziemski sukces! Prostaczkowie, najmniejsi, hobbici cywilizacji są wyróżnieni nadzwyczajnymi łaskami poznania Ojca w Synu i losów księgi świata. Są, bowiem nieustraszeni, bo nie mają nic do stracenia. Są radośni, bo smutek jest cieniem nieodłącznym wyróżnienia. Im bardziej są uniżani, tym wyższe nieba odsłaniają się przed nimi. Sam Mesjasz jest pokornym Królem pokornych. Jego triumfalny wjazd na niepozornym osiołku, prorok Izajasz jeszcze bardziej umniejszył: pisząc o „oślątku”, a nawet „źrebięciu”. Tak, jakby słowo „osiołek” było zbyt dumne. To daje do myślenia! Prorok czuł, że nawet najskromniejsze określenie jest jeszcze zbyt dumne, by opisać uniżenie Mesjasza!

Mesjasz tajemniczą siłą swej skromności roztrzaska potęgi tego świata: rydwany, rącze wierzchowce, wojowników, połamie włócznie i łuki, czołgi, działa, pancerne samochody i myśliwce. Jego pochód przetacza się i w naszych czasach, gdy upadają zarówno totalitaryzmy, jak i wieże Babel dotykające chmur naszych metropolii. Pokorni zwyciężają upokarzających. Konflikt między nimi zaczyna się jednak w ukrytym polu bitwy: między ciałem i duchem. Dlatego św. Paweł w Liście do Rzymian stawia nas przed wyborem: albo będziemy uśmiercać grzechy, albo grzechy uśmiercą nas samych. Albo będziemy uśmiercać popędy ciała, powściągając ich porywy jak uzdę osiołka, albo one, jak armia rydwanów żądzy, stratują w nas wszystko, co duchowe! Wydaje się, że nie bez znaczenia pojawia się tu porównanie do osiołka, którego się dosiada. Każdy wie, że kierunek jego drogi zależy od uprzęży, od uzdy, która krępuje jego głowę. „Zanim, człowiek zacznie pokornie postępować, najpierw musi nauczyć się pokornie o osobie myśleć, nie przywiązując znaczenia do samego siebie z jakiegokolwiek powodu” (Chajm Luzzatto).

Prostaczkowie, najmniejsi, hobbici cywilizacji są wyróżnieni nadzwyczajnymi łaskami poznania Ojca w Synu i losów księgi świata.

Umebluj Bogu mieszkanie - XIII A

Augustyn Pelanowski OSPPE

Gościnna Szunemitka otworzyła drzwi swego domu Elizeuszowi. Jej gościnność została wynagrodzona: bezdzietne małżeństwo ucieszyło się narodzinami dziecka.

Gościnność zaowocowała nowym życiem. Kto przyjmuje Jezusa, otrzymuje nowe życie w Bogu. Kiedy On do Ciebie przychodzi, uczyń przynajmniej tyle, ile uczyniła Szunemitka prorokowi: przygotuj izbę na górze. Niech Pan zamieszka na stałe w Twoim wnętrzu na najwyższym miejscu. Niech to będzie mieszkanie obmurowane, ponieważ miejsce dla Boga trzeba obmurować swoją modlitwą i opanowaniem. Napisano przecież: „Miastem odkrytym, bez murów, jest człowiek nieopanowany” (Prz 25,28). A Bóg nie zamieszka w sercu nieopanowanym.

Szunemitka wstawiła Elizeuszowi łóżko. Dla ciebie to znak, że nie wolno ci zasnąć, jeśli nie spotkałeś się w ciągu dnia z Bogiem. „Nie wejdę do mieszkania w moim domu, nie wstąpię na posłanie mego łoża, nie użyczę snu moim oczom, powiekom moim spoczynku, póki nie znajdę miejsca dla Pana, mieszkania” (Ps 132,3–5). Był tam również stół, który oznacza możliwość spożywania z Panem nie tylko uczty miłości w Eucharystii, ale też najdrobniejszych okruszyn Jego cudownych uzdrowień. Niech w twoim życiu duchowym znajdzie się dla Jezusa i krzesło, czyli tron, abyś nie uległ pokusie pychy i faryzejskiej hipokryzji. O nich Biblia mówi: „Lubią zaszczytne miejsca na ucztach i pierwsze krzesła w synagogach” (Mt 23,6). Wreszcie wstaw do swego serca lampę słowa Bożego, aby świeciła ci w ciemną noc zwątpień i zawahań. Przygotuj swoją duszę na odwiedziny w ten sposób, a na pewno nagroda nowego życia nie ominie ciebie jeszcze w tym życiu. Kiedy człowiek wstępuje do Boga – drzwi nieba otworzy kluczem skruchy. Gdy Bóg wstępuje do domu człowieka, wystarczy pełna miłości gościnność serca. Gościnność jest wewnętrznym uporządkowaniem ducha, które umożliwia Duchowi Boga zamieszkanie w nas.

Pewnego dnia rano siedziałem w celi i czytałem Pierwszą Księgę Królewską, fragment o sprowadzeniu Arki przez Salomona do Jerozolimy. Natrafiłem na dziwne zdanie: „…Pozostają one tam do dnia dzisiejszego” (1Krl 8,8). Chodziło o osprzęt Arki Przymierza, o drążki, cheruby i wszystko, co służyło kapłanom do umieszczenia Arki w świątyni. Tego ranka słowa te zabrzmiały dla mnie wyjątkowo: to, co czynimy dla Boga, pozostaje na zawsze, nigdy nie mija. Byłem nimi olśniony. Dosłownie rozświetliły one poświatą zrozumienia mroki mojego umysłu. Byłem szczęśliwy, że zrozumiałem niezmienność i wieczystość każdego, nawet najmniejszego gestu, jaki czynimy dla Boga. Pomyśl tylko: jakieś drążki drewniane, uczynione z drewna akacjowego, zostały wniesione do świątyni i ten gest pozostał na zawsze w pamięci Boga! Czy to nie piękne?!

Sunday, June 22, 2008

Odwaga prawdy - XII A

Ks. Tomasz Jaklewicz

Każdy człowiek odczuwa lęk. Boimy się choroby, wypadku, śmierci…To normalne. Jezusowego wezwania „nie bójcie się” nie można tłumaczyć jako „nie odczuwajcie lęku”. Nie da się rozkazywać swoim uczuciom. Lęki pojawiają się i znikają, sygnalizując niebezpieczeństwo.

Mówimy „strach ma wielkie oczy”. To prawda, lęk bardzo często wyolbrzymia niebezpieczeństwo. Wiele naszych obaw to produkt naszej psychiki, nabytych fobii, urazów lub presji otoczenia. Odwaga to sztuka obiektywnego patrzenia na niebezpieczeństwo. Człowiek odważny boi się, ale jest silniejszy od swojego lęku. Potrafi podejmować słuszne, konieczne działanie także wtedy, kiedy naraża się na cios, zranienie, stratę. Strażak boi się ognia, ale wchodzi do płonącego domu, by ratować ludzi. Zakochany boi się odrzucenia, ale drżąc, wyznaje miłość. Podwładny boi się przełożonego, ale narażając się na szykany, mówi mu jakąś trudną prawdę. Ileż takich sytuacji! Pamiętamy na pewno te chwile, w których udało się nam pokonać lęk i podjąć odważną, słuszną decyzję. Długo bolą porażki – kiedy strach nas sparaliżował, zamknął usta lub zmusił do ucieczki.

Wezwanie „nie bójcie się” powraca w Biblii wielokrotnie. Pojawia się wtedy, kiedy Bóg daje człowiekowi jakieś zadanie, wzywa do podjęcia decyzji, ryzyka. W dzisiejszej Ewangelii Jezus wzywa uczniów do szczególnego rodzaju odwagi. Chodzi o odwagę mówienia prawdy: „powtarzajcie jawnie, rozgłaszajcie na dachach, przyznajcie się do Mnie przed ludźmi”. Prawda potrzebuje odwagi, potrzebuje świadków. Tak było w czasach pierwszych męczenników, tak jest i dziś.

Timothy Radcliff, były generał dominikanów, zwraca uwagę, że dawniej obrzędy bierzmowania obejmowały uderzenie przez biskupa w policzek. Bierzmowanie było traktowane jako sakrament odwagi, przygotowujący do cierpienia za wiarę, nawet męczeństwa. Czy tak jest nadal? Radcliff zwraca uwagę, że aby być odważnym wobec świata, potrzebujemy najpierw odwagi we wnętrzu Kościoła: słuchania siebie wzajemnie, odważnego reagowania na zło.

Nam, współczesnym zachodnim chrześcijanom, brakuje odwagi. Boimy się jasno i prosto mówić o naszej wierze. Ulegamy łatwo presji pogańskiej kultury, która opanowała zachodni świat. Ta kultura w imię chorej tolerancji zakazuje mówić w przestrzeni publicznej o Bogu, o Chrystusie, o cnocie i grzechu, o prawdzie absolutnej… Dopuszczalna jest tylko religia w wersji „lajtowej”, w której – jak pisał Evdokimow – naczelnym dogmatem staje się stwierdzenie: „Bóg nie wymaga aż tyle”. Pisał św. Paweł do Koryntian: „Wiemy, że nie ma żadnego bożka na świecie i że nikt nie jest Bogiem z wyjątkiem Jednego” (1 Kor 8,4). Czy mamy odwagę powtórzyć głośno to zdanie, patrząc w oczy wyznawców współczesnych bożków? Czego właściwie się boimy?

Thursday, June 19, 2008

Jak bardzo jesteśmy ważni - XII A

Augustyn Pelanowski OSPPE

Mamy ogromne deficyty w poczuciu własnej wartości. Od zarania dziejów ludzie przebierali się w skóry zwierzęce, pióra ptaka, przyprawiali sobie bycze rogi, obwieszali się trofeami lub skalpami. Wszystko po to, by poczuć się ważniejszymi, bardziej wartościowymi. Dziś, zamiast pióropuszy, ludzie chwalą się doktoratami. Zamiast się tatuować, tytułują się. Jeszcze inni, zamiast polować na mamuty, polują na wysokie stanowiska. Im bardziej ktoś czuje się bezwartościowy, tym usilniej udowadnia sobie i innym swoją siłę.

Wulgarni i agresywni kibice okazują się w indywidualnym spotkaniu przestraszonymi chłopcami, którym zabrakło oparcia w ojcu. Hałaśliwe zachowania pseudokibiców są rodzajem projekcji źródła lęku na świat zewnętrzny i sposobem pozbywania się tego lęku. Im mocniej ktoś podkreśla swą osobę, tym bardziej ma rozmyty obraz samego siebie. Kiedy Erich Fromm zastanawiał się nad osobowością Hitlera, doszukał się w nim wielu deformacji wewnętrznych. Hitler czuł się bardzo niepewnym i przerażonym człowiekiem. Cechował go skrajny narcyzm, brak kontaktu z innymi ludźmi, zaburzenia w postrzeganiu rzeczywistości, nekrofilia. Mało tego, Fromm uważał, że Hitler rozpętał wojnę, nie mając wiary w jej zwycięstwo. Jego zachowanie wskazywało na przeczucie klęski i pragnienie pociągnięcia w jej wir milionów innych ludzi. Podobnie było ze Stalinem, który przerażał innych swoim lękiem. Jego zwycięstwa zrodziły się z przerażenia klęską. Faszyzm i komunizm zrodziły się z egzystencjalnego lęku.

Jezusowe słowa tchną najzdrowszą filozofią życia – jesteśmy o wiele bardziej cenniejsi niż wróble i nawet nasze włosy są policzone. Bóg z nami się liczy i wszystko w nas jest Mu znane: istniejemy w Jego oczach. Kto ma świadomość tej prawdy, nie doznaje lęku przed utratą istnienia w sposób tak drastyczny, by wywoływać wojny lub budować obozy koncentracyjne, po to, by widząc przerażenie innych, zapomnieć o swoim lęku. Bojaźń i drżenie dotyczą nas wszystkich, ale rozwiązanie jest w Bogu, a nie w człowieku. Nazirejczycy składali ślubowanie Bogu. Nie wolno im było obcinać włosów. Jeden z nich, Samson, oparł się na człowieku, na Dalili, i tej nocy stracił nie tylko włosy, ale i siłę istnienia. Można bowiem drugiego człowieka kochać, można z nim iść przez życie, ale prawdziwe oparcie mamy tylko w Bogu. „Nawet jeśli Twoi ziemscy rodzice Cię nie chcieli, nawet jeśli inni nie poświęcają Ci uwagi, wiedz, że jesteś nieustannie chciany przez Twego prawdziwego ojca, Boga. Wiedz, że On co dzień głaszcze Cię tak czule i z taką pełną troskliwości uwagą, że wie nawet, ile masz włosów na głowie. On nie myli Cię z nikim innym” (V. Albisetti).

Tuesday, June 17, 2008

Perfect Fear Casts Out All "Luv"

Peter Kreeft

Have you ever noticed the amazing fact that most modern "religious educators" try to remove the very thing the Bible calls "the beginning of wisdom"? I mean, of course, fear—"the fear of the Lord."

An army of modern psychologists is on the side of the educators rather than on the side of the Bible—at least, in America. For Americans desperately want to be wanted, like to be liked, need to be needed. ("People who need people are the luckiest people in the world," you know?)

Then sometimes I think the situation couldn't possibly be that bad, that clear-cut. I must be misunderstanding these modern religious eductors. Perhaps the fear they want to erase is not the fear the Bible speaks at all. What they say is that this biblical fear really means only respect, and the fear the bad old days instilled was terror. Is this true? I think both parts of the claim are untrue.

First, what the Bible means by "the fear of the Lord" is far deeper than mere "respect." You can have respect for policemen, and for debating partners, and even for money. But the "fear of the Lord" is something that takes its specific character from its object, from the Lord. It is awe. It is worship. It is wonder. It is absolute adoration. It is "islam," total "submission" to God. This is precisely the thing absent from both modern religious education and from modern liturgy. The reason is simple: You can't give what you don't have; you can't teach what you don't know yourself.

True love includes awe.

The second part of the claim is also false. The church did not instill terror in the past, nor is traditional religion based on terror. You have terror toward an enemy, like cancer, or a lion, or a bullet. It is a dead, dread, doomsday kind of feeling. "The fear of the Lord" is exultant and wonderful.

The church used to instill this awe. The main reason she is so weak and wimpy today is because she no longer instills this awe. For this awe is "the beginning of wisdom" and the heart of all true religion.

We have to distinguish three things, then, three kinds of fear: mere respect, awe, and terror. Awe is, in fact, closer to terror than to respect; for awe and terror have in common passion and mystery. Take passion and mystery out of religion and it becomes "psychobabble"—something lukewarm and nice, something flabby and flat and floppy and flaccid, like a wet noodle.

But doesn't the Bible say, "Perfect love casts our fear" (1 Jn 4:18)? And don't Jesus and the angels always tell us, "Fear not"? Yes, but this fear is terror. God would not tell us not to have "the beginning of wisdom"!

Terror is a bond, however primitive, between us and God. It is supposed to be there, and it is supposed to be cast out. It is supposed to be there because we are born original sinners, and the sinful self is naturally and rightly terrified of the goodness of God, which is sin's enemy. It is meant to be cast out because God saves us from sin, and then the relation changes from enemies to friends, and from terror to wonder.

"As long as there are wild beasts around, it is much better to feel fear (terror) than to feel secure," says George MacDonald.

If there is no fear for love to cast out, the love will not arrive as a great conqueror. If there are no dragons, a knight is just a big boy in a tin suit.

Love is a fire.

Love should cast out terror, but it should not cast out awe. True love includes awe. This is one of the great secrets of sex and marriage that our age has tragically forgotten: awe at the mystery that sex is. Science has not explained away this mystery, nor has psychology. No true mystery is ever explained away. Sex, death, love, evil, beauty, life, the soul, God—these remain forever infinite mysteries that we never exhaust and should not want to. They are like the ocean, for us to swim in, not like a glass of water for us to drink and drain dry.

God is love. And love is not "luv." Luv is nice; love is not nice. Love is a fire, a hurricane, an earthquake, a volcano, a bolt of lightning. Love is what banged out the big bang in the beginning, and love is what went to hell for us on the cross.

The difference between love and "luv" is the difference between the prophetic model of religion and the therapeutic model. In the prophetic model, God commands us to be good. In the therapeutic model, people use religion to make themselves feel good.

Not only are we missing something when fear is absent from religion, but (far worse) we are sinning grievously. For the absence of the fear of God is arrogance and pride. How dare sinners sashay up to God as a chum without first falling down in repentance and fear and calling on the Blood of Christ to save us?

Perfect love casts out fear,
but unless we begin with fear, we cannot progress
to perfect love.

This is not a private opinion; it is the teaching of the Bible, the church, and the saints. All the saints, who are far more advanced in love than we are (that's why they're saints), continued to have fear (awe) of God. They also continued to have terror-fear: not at God, but at sin. They often said things like: it would be better for the world to be destroyed than for one more sin to be committed. Things like: One sin is a thousand times worse than a thousand sufferings. Even the good pagan Socrates knew that "it is far better to suffer evil than to do it." He had a better understanding of the terror of sin than most modern Christians.

Christ himself told us to fear, and whom to fear: "Do not fear those who kill the body but cannot kill the soul; rather fear him who can destroy both soul and body in hell" (Mt 10:28).

If the thing we fear most is sin, then we will not fear death much, for after death we will no longer be able to sin. That's why the saints look forward to death instead of fearing it. It's a little evil, like a tourniquet or a quarantine; it prevents a far greater evil, like bleeding to death or an epidemic.

Islam has not lost this awe. That's why it's the world's fastest growing religion. Eastern Orthodoxy has not lost it as much has we have in the West. That's one reason why we need reunion with it. The pope often says the church has two lungs, East and West, and needs both to breathe. He has confided that reunion with the East is one of the three most important goals of his pontificate. (The other two are saving the world from nuclear war and cleaning up the church in America. One of these is much easier, the other much harder, than reunion with the East.)

Yes, "perfect love casts out fear." That is, agape casts out terror. But perfect fear also casts out "luv." Awe casts out "luv" as a hurricane casts out a teddy bear.

Perfect love casts out fear, but unless we begin with fear, we cannot progress to perfect love. Fear is the caterpillar; love is the butterfly.

Friday, June 13, 2008

Czułość Boga XI A

Augustyn Pelanowski OSPPE

Jezus widział, że Jego słuchacze są bardzo samotni. Poszukują oparcia i nie znajdują go w nikim. Poszukiwanie miłości doprowadza człowieka na skraj pustyni nienawiści, dopóki nie zrozumie, że żaden człowiek nie wypełni jego pustki. Pełnią jest tylko Bóg! On jest opieką, troską, ramionami.

Izrael spotkał się z Bogiem na pustyni. Nie tylko dlatego, że trzeba wszystko porzucić, by dojrzeć miłość Boga, ale również dlatego, że Bóg chciał uświadomić człowiekowi jego sytuację: opuszczenie, znękanie, rozdarcie wewnętrzne. Tak jest z nami dopóki nie otworzymy oczu, by zobaczyć, że Boże oczy nigdy nie są zamknięte na nas. My jesteśmy tymi znękanymi przez uczucia i rozszarpanymi w sercu. Złupieni przez siły mroku, niemający sił do stania o własnych nogach, jak mówi List do Rzymian: bezsilni i żyjący jak wrogowie Boga! Bóg to widzi, ale czy my potrafimy dostrzec to w sobie?
Ewangelia nie tylko objawia miłość Boga, ale także prawdę o człowieku. Szukamy miłości wszędzie, tylko nie w Bogu. Jak powiedział św. Jan od Krzyża, szukamy niczego w niczym! Mimo tego, że porzuciliśmy Boga, On nas kocha. Wyprowadza z pustyni do ziemi obiecanej, zachowuje od karzącego gniewu.

Najbardziej zdumiewa to, że Jezus, pragnąc zaradzić ludzkiej nędzy, powołał Apostołów – robotników żniwa, udzielając im władzy nad duchami nieczystymi, nad wszelkimi chorobami i słabościami. W Biblii obraz żniw to często symbol końca świata! Apostołowie mieli obowiązek wyganiać złe duchy. Niewielu jest takich, którzy są wierni temu powołaniu. Wielu nawet zwątpiło w istnienie demonów, uważając ich obecność w Biblii za „gatunek literacki”. W jaki sposób Apostołowie mieli wyganiać złe duchy? Przez głoszenie czułości Boga! Człowiek potrzebuje miłości i czułości, ale nie sięga po nią tam, gdzie ona naprawdę na niego czeka, nie sięga po ramiona Boga. Każde inne ramiona, tylko nie Boga! Tak, niestety, myślimy i dlatego oplatają nas swymi ramionami demony. Ludzie nie potrzebują psychologów, którzy wytłumaczą im ich pustkę i samotność. Potrzebują czułości i miłości. I tylko Bóg może ich nasycić. Kto jednak uwierzy, że Bóg ma więcej ciepła niż najczulsza matka? Kto uwierzy, że u źródeł ludzkiego zagubienia jest zawsze brak miłości i czułości? Kto uwierzy, że właśnie po to Jezus wysłał Apostołów, aby głosili tę czułość, udostępniali ją w sakramentach, wskazywali w rozmowach, by namaszczali olejem w taki sposób, by namaszczeni czuli łagodne dotknięcie Ducha, kojące i leczące?

Robimy wszystko, by nie czuć samotności. A jednak to, co robimy, pogłębia naszą samotność. Samotność budzi potrzebę zbliżenia się do kogoś. Tracimy dystans i wolność, tracimy siebie dla kogoś, wreszcie tracimy kogoś! To nie jest wyjście z samotności, tylko zatracenie. Bóg potrafi kochać w tak doskonały sposób, że nawet ktoś, kto zwątpił w to, że może być kochany, nie zostanie przez Niego porzucony.

Tuesday, June 10, 2008

"True Religion Consists in the Love of God and Neighbor - On the Call of Matthew

Benedict XVI

Dear Brothers and Sisters!

At the center of the Liturgy of the Word this Sunday there is an expression of the prophet Hosea that Jesus takes up again in the Gospel: “I want love and not sacrifice, knowledge of God more than holocausts” (Hosea 6:6).

We have a key word here, one that opens for us the door to the heart of sacred Scripture. The context in which Jesus makes it his own, is the call of Matthew, a “publican” by profession, a tax collector for the imperial Roman authorities: Because of this he was considered a public sinner by the Jews.

Called while he was sitting on the tax collector’s bench -- this scene is beautifully depicted in a celebrated painting of Caravaggio -- Jesus goes to Matthew’s house with his disciples and sits down to dinner with other publicans. To the scandalized Pharisees Jesus replies: “The healthy do not need the doctor but the sick do … I have not come to call the righteous but sinners” (Matthew 9:12-13).

The Evangelist Matthew, who is always attentive to the link between the Old and the New Testament, puts the words of Hosea’s prophecy on Jesus’ lips: “Go, therefore, and learn the meaning of the words: ‘It is mercy that I want and not sacrifice.’”

The importance of this expression of the prophet is such that the Lord repeats it again in another context, in regard to the observance of the Sabbath (cf. Matthew 12:1-8). Even in this context he assumes the responsibility for the interpretation of this precept, revealing himself as the “Lord” of the legal institutions themselves.

Turning to the Pharisees he adds: “If you would have understood the meaning of the words ‘It is mercy that I want and not sacrifice,’ you would not have condemned those who were without fault” (Matthew 12:7). So, in this pronouncement of Hosea Jesus, the Word made man, is fully rediscovered, so to speak.

He made these words his own with all of his heart and he realized them in his conduct even at the cost of vexing the leaders of his people. This word of God has reached us, through the Gospels, as one of the syntheses of the entire Christian message: True religion consists in the love of God and neighbor. This is what gives liturgical worship and the observance of the precepts their value.

Turning now to the Virgin Mary, let us ask through her intercession always to live in the joy of the Christian experience. May the Mother of Mercy, the Madonna, awaken in us the sentiments of filial abandonment to God, who is infinite mercy; may she help us to make our own the prayer that St. Augustine formulates in a famous passage of the “Confessions”: “Have mercy on me, Lord! See, I do not hide my wounds: You are my doctor, I am the sick one; you are merciful, I am miserable. All of my hope is placed in your great mercy” (X, 28, 39; 29, 40).

Thursday, June 05, 2008

Przecedzanie komara X A

Augustyn Pelanowski OSPPE

Wyobrażamsobie Mateusza jako dojrzałego mężczyznę, któremu ciągle towarzyszy myśl, że źle podliczył rachunki. Zaczyna jeszcze raz, a gdy skończy, nie ma pewności, czy czegoś nie pominął i zaczyna liczyć od początku. Nigdy nie jest pewny, nigdy nie jest zdecydowany. To człowiek, którego męczą skrupuły.

Podobne sytuacje zdarzają się podczas spowiedzi. Wyznajesz grzechy i kiedy kończysz, natychmiast masz wątpliwość, czy wszystko powiedziałeś. Skąd się biorą skrupuły? Z doświadczenia wiem, że ludzie ogarnięci potrzebą idealnego oczyszczenia, w przeszłości pomijali grzechy ciężkie. Dawniej połykali wielbłądy, a teraz przecedzają komary. Osobę, która przez kilka lat zaniedbywała sumienie i świętokradczo przyjmowała Komunię świętą, po jakimś czasie sumienie w swej wynaturzonej formie zacznie niepokoić tam, gdzie nie ma mowy o grzechu. Skrupulanctwo ma korzenie w przemieszczeniu się poczucia winy z tego, co istotne, na to, co nieistotne. Ktoś może kraść miliony, ale rozliczać siebie lub innych z groszy!

Kiedy Jezus wszedł do Mateusza, nie zrobił mu kontroli, remanentu, nie wykrył manka w rachunkach, nie szukał jego pomyłek albo niedoskonałości. Spojrzał na niego i go powołał. Dał mu miłość, która go wyprowadziła z neurotycznej potrzeby rozliczania siebie i innych.

Skrupulant chce być absolutnie autentyczny i rozliczony z Bogiem i sobą aż do najmniejszego szczegółu. Człowiek jednak nie jest aniołem, a Bóg nawet w aniołach dostrzega braki. Powtarzanie spowiedzi, lęk przed przeoczeniem jakiegoś „grzeszku”, nieustanne niezadowolenie z siebie w końcu dają efekt odwrotny do zamierzonego: zamiast pokoju płynącego z doskonałości, przynoszą niepokój podejrzeń o niedoskonałość i przerzucanie swojego niezadowolenia na innych – w złośliwym krytykowaniu, narzekaniu, obwinianiu innych o własne niezrównoważone nastroje. Skrupulant ma wrażenie, że w każdej chwili grzeszy. Dlatego ciągle się spowiada. Jest przekonany, że musi płacić Bogu najlepszymi uczynkami za tolerancję, bo na miłość, jak uważa, nie zasługuje.

Słowo „skrupuł” pochodzi od łacińskiego scripulum. Jest to rzymska miara ciężaru wynosząca 1,137 grama. Skrupuł jest więc drobiazgiem, najmniejszą z możliwych miar, najlżejszym ciężarem. Takie nastawienie do sumienia nie ma nic wspólnego z życiem duchowym, gdyż jest problemem psychologicznym. Dopóki nie uzdrowimy w Jezusie swoich zahamowań i zwyrodnień osobowościowych, nie ma sensu mówić o życiu wewnętrznym czy duchowym, bo nie jest to żadna asceza, tylko nerwica lękowa. Duchowość chrześcijańska nie ma na celu osiągnięcia wewnętrznej doskonałości, ale spotkanie z Jezusem, życie Jego miłością, Jego spojrzeniem. Tu nie chodzi o rachunki, lecz o miłość, która się liczy z człowiekiem, a nie rozlicza z nim!