Saturday, November 25, 2006

Uroczystosc Chrystusa Krola B

Klęska, czyli triumf

Augustyn Pelanowski OSPPE

To, co wydarzyło się z Głową Kościoła, czyli z samym Chrystusem, zdaje się, że musi spotkać również całe Ciało, czyli Kościół.

Mojżesz, jak mówi Biblia, został porzucony przez matkę w rzecznym sitowiu, w koszu. Wszystko wskazywało na beznadziejność jego położenia i zapewne matka, która go wrzuciła do Nilu, spodziewała się już tylko cudu, bo według wszelkiego prawdopodobieństwa powinien iść na dno. Byłby zapewne tam utonął. Po wielu latach ten sam Mojżesz przeprowadził dnem wiele tysięcy ludzi. Miejsce, w którym tego dokonał, nazywało się JAM SUF, czyli wody sitowia. To, co sam przeżył, stało się przeżyciem całego Izraela. Jeremiasz, zanim powiedział, że Sedecjasz pogrąży się w błocie, sam spędził jakiś czas w cysternie wypełnionej błotem.

Jeśli chwile osądu Chrystusa przez Piłata, a potem Jego śmierci i pogrzebania były chwilami bezpośrednio przygotowującymi zmartwychwstanie i triumf nad śmiercią, grzechem i szatanem, to niewykluczone, że czas głoszenia śmierci Boga, śmierci chrześcijaństwa, pogrzebania wiary, zamknięcia kościołów, wyrzucenia krzyży i usunięcia słowa „Bóg” z wszelkich konstytucji będzie znakiem zapowiadającym zmartwychwstanie i triumf całego chrześcijaństwa, czyli Nowego Izraela. Razem z Piłatem stoją więc w szeregu Wolter, Nietzsche, Freud, Marks, Sartre i wszyscy, którzy osądzili chrześcijaństwo jako przegrane i jako zjawisko zamierające w dziejach. Byli i tacy, którzy nie tylko osądzili, ale też wykonywali totalitarne wyroki, wysadzając w powietrze świątynie albo umieszczając naczynia liturgiczne w muzeach ateizmu. Są i tacy, którzy traktują Kościół jak cmentarz. Inni wyśmiewają najmniejsze przejawy religijności chrześcijańskiej albo fałszują Kościół przez wymyślanie zakodowanych filmowo bzdur. Ale właśnie moment chwilowego triumfu sił ciemno-ści jest znakiem dla nas, byśmy oczekiwali już rychłego zmartwychwstania nieśmiertelnego Ciała Kościoła. Talmud mówił, że Mesjasz przyjdzie do pokolenia, które będzie całkowicie sprawiedliwe albo do pozbawionego jakiejkolwiek zasługi. Czas odkupienia był przewidywany w takim momencie historii, gdy Izrael będzie na skraju zupełnego rozkładu moralnego i martwoty życia duchowego. Gdy wszystko będzie wskazywało na klęskę, nagle okaże się zwycięstwem.

Liturgia porównu-je przyprowadzenie Je-zusa przed Piłata z podchodzeniem Syna Człowieczego do tronu Przedwiecznego Ojca. Wydaje się, że ta sama chwila, która wydawała się triumfem szatana, jest również tą samą, w której Synowi Człowieczemu zostaną oddane panowanie i władza, chwała i narody, i języki. Ci, którzy przebili Mu serce, będą przebici Jego widokiem triumfu. On jest pierworodnym umarłych, czyli pierwszym, który przez śmierć przeszedł jak przez nowe narodziny. Skoro tak, to dla całego chrześcijaństwa uśmiercenie Go przez światowe potęgi będzie pierwszym krokiem do powstania z jeszcze większą siłą i niezwyciężoną mocą. Umarły będzie tylko ten, dla którego Bóg umarł.

Saturday, November 18, 2006

Zaćmienie wiary - XXXIII B Homily

Augustyn Pelanowski OSPPE

Byłem dzieckiem, kiedy zobaczyłem coś, co mnie zaskoczyło: wziąłem liść brzozy do ręki. Ze zdumieniem spostrzegłem, że małe żyłki na małym listku przypominają gałęzie, a zielone blaszki do złudzenia są podobne do tysięcy liści na drzewie. Pomyślałem, że to nie przypadek, że najmniejszy listek z brzozy jest jakąś miniaturową mapą całego drzewa. Potem sięgnąłem po liść innego drzewa i znowu zdumiałem się, że kształtem przypomina właśnie ten gatunek drzewa. Z nauki biologii przypomniałem sobie, że każda ludzka komórka nerwowa wygląda jak drzewo. Stąd już mi było blisko do opowieści biblijnej o drzewie poznania złego i dobrego, i tego wszystkiego, co było napisane o Adamie i Ewie, którzy oderwali owoc od drzewa. Z różnych mitów pozachrześcijańskich wiedziałem, że większość ludów wyobrażała sobie świat jako kosmiczne drzewo. Owoc oderwany od drzewa to może po prostu człowiek oderwany od drzewa, wytrącony ze struktury zaplanowanej przez Boga!

Jest naznaczony koniec tego świata, w którym dojrzewamy do zaowocowania w świecie przyszłym. Zanim jednak to nastąpi, Jezus zapowiada bardzo trudny okres ucisku, który będzie bezpośrednio poprzedzał ostateczne przyjście i osądzenie świata. Po raz pierwszy przyszedł i został osądzony przez nas, po raz drugi przyjedzie jako sądzący nas wszystkich. Każda minuta decyduje o wieczności. Każde „teraz” tworzy nasze „na wieki wieków”.

Nastąpi „zaćmienie słońca, brak blasku księżyca i strącone gwiazdy oraz wstrząśnięte moce nieba”. Słońce jest w Biblii symbolem światła samego Boga. Jezus na Górze Przemienienia odsłonił przed uczniami oblicze, które jaśniało jak słońce (Mt 17,2). Księżyc też wcale nie jest w tym miejscu jedynie ciałem niebieskim, gdyż w sensie symbolicznym odnosi się również do pełni władzy Mesjasza (por. Ps 72). Gwiazdy są symbolem autorytetów duchowych, potomstwa Abrahama, ludzi zawierzenia, a nawet apostołów. Toteż zaćmienie słońca, utrata blasku księżyca i upadek gwiazd to epoka zaćmienia wiary, destrukcji chrześcijaństwa, odejścia wielu autorytetów życia duchowego, zarówno kapłanów, jak i ludzi, którzy wysoko zaszli w swym rozwoju duchowym. Biblia sugeruje, że o wiele trudniejsze niż prześladowanie chrześcijaństwa będzie to, że straci ono swój blask, swoją żywotność duchową, stając się systemem martwych rytuałów, a wielu chrześcijan odejdzie od wiary w stronę martwych praktyk lub zupełnie opuści mury świątyń. Moce w niebiosach zostaną zachwiane, gdyż miliony ludzi zostanie zachwianych w swych przekonaniach z powodu panowania ciemności. Nie wtedy chrześcijaństwo przeżywać będzie najgorsze chwile, gdy będzie za nie groziła śmierć, lecz gdy będzie się wydawało, że nie da się w nim żyć. Po znakach możemy się domyśleć, czy to już są chwile ostatnie z ostatnich. Czas tego świata jest jak czas drzewa figowego. Gałęzie jego miękną i zapowiada to wypuszczenie liści, a później owoców, bo zbliża się nowa pora roku. Podobnie gdy gałęzie wiary zmiękną i nawet miliony ludzi nie będzie miało w sobie już pierwotnej gorliwości, będzie to być może ostatnia chwila tego, co oglądamy.

Thursday, November 16, 2006

Benedict XVI on Paul's teaching on the Holy Spirit

Dear Brothers and Sisters:

Today, as in the two preceding catecheses, we again speak of St. Paul and his thought. We are before a giant, not only at the level of the concrete apostolate, but also at the level of theological doctrine, extraordinarily profound and stimulating. After having meditated on the last occasion on what Paul wrote about the central place that Jesus Christ occupies in our life of faith, let us see today what he tells us about the Holy Spirit and his presence in us, as in this also the Apostle has something very important to teach us.

We know what St. Luke tells us about the Holy Spirit in the Acts of the Apostles, on describing the event of Pentecost. The Pentecostal Spirit imprints a vigorous drive to assume the commitment of the mission to witness the Gospel on the paths of the world. In fact, the book of the Acts of the Apostles recounts a whole series of missions carried out by the apostles, first in Samaria, then in the strip of the coast of Palestine, as I already recalled in a previous Wednesday meeting.

However, in his letters St. Paul also speaks to us of the Spirit from another point of view. He does not limit himself to illustrate only the dynamic and operative dimension of the Third Person of the Most Holy Trinity, but also analyzes his presence in the life of the Christian, whose identity is marked by him. That is, Paul reflects on the Spirit showing his influence not only on the Christian's action but over his very being. In fact, he says that the Spirit of God dwells in us (cf. Romans 8:9; 2 Corinthians 3:16) and that "God has sent the Spirit of his Son into our hearts" (Galatians 4:6).

For Paul, therefore, the Spirit penetrates our most intimate personal depths. In this connection, these words have a relevant meaning: "For the law of the spirit of life in Christ Jesus has freed you from the law of sin and death. ... For you did not receive a spirit of slavery to fall back into fear, but you received a spirit of adoption, through which we cry, 'Abba, Father!'" (Romans 8:2,15), given that we are children, we can call God "Father."

We can see, therefore, that the Christian, even before acting, already possesses a rich and fecund interiority, which has been given to him in the sacraments of baptism and confirmation, an interiority that introduces him in an objective and original relationship of being a child of God. Our great dignity consists in this: We are not only images but children of God. And this constitutes an invitation to live our filiation, to be ever more conscious that we are adoptive children in the great family of God. It is an invitation to transform this objective gift into a subjective reality, determinant for our way of thinking, for our acting, for our being. God considers us his children, as he has raised us to a similar, though not equal, dignity to that of Jesus himself, the only one who is fully true Son. In him we are given or restored the filial condition and trusting freedom in our relationship with the Father.

In this way we discover that for the Christian the Spirit is no longer the "Spirit of God," as is usually said in the Old Testament and as Christian language repeats (cf. Genesis 41:38; Exodus 31:3; 1 Corinthians 2:11.12; Philippians 3:3; etc.). And he is not just a "Holy Spirit," understood generically according to the manner of expression of the Old Testament (cf. Isaiah 63:10,11; Psalm 51:13), and of Judaism itself in its writings (Qumran, rabbinism).

Proper to the Christian faith is the confession of a participation of this Spirit in the Risen Lord, who himself has become the "life-giving Spirit" (1 Corinthians 15:45). Precisely for this reason St. Paul speaks directly of the "Spirit of Christ" (Romans 8:9), of the "Spirit of his Son" (Galatians 4:6) or of the "Spirit of Jesus Christ" (Philippians 1:19). It seems as if he wished to say that not only God the Father is visible in the Son (cf. John 14:9), but also the Spirit of God is expressed in the life and action of the crucified and risen Lord.

Paul also teaches us another important thing. He says that there can be no authentic prayer without the presence of the Spirit in us. In fact, he writes: "In the same way, the Spirit too comes to the aid of our weakness; for we do not know how to pray as we ought, but the Spirit itself intercedes with inexpressible groanings. And the one who searches hearts knows what is the intention of the Spirit, because it intercedes for the holy ones according to God's will" (Romans 8:26-27).

It is as if saying that the Holy Spirit, namely, the Spirit of the Father and of the Son, becomes the soul of our soul, the most secret part of our being, from which rises incessantly to God a movement of prayer, of which we cannot even specify the terms. The Spirit, in fact, ever awake in us, makes up for our deficiencies and offers the Father our adoration, along with our most profound aspirations. Obviously this calls for a level of great vital communion with the Spirit. It is an invitation to be ever more sensitive, more attentive to this presence of the Spirit in us, to transform it into prayer, to experience this presence and to learn in this way to pray, to speak with the Father as children in the Holy Spirit.

There is, moreover, another typical aspect of the Spirit that St. Paul has taught us: his relationship with love. The Apostle writes thus: "Hope does not disappoint, because the love of God has been poured out into our hearts through the holy Spirit that has been given to us" (Romans 5:5). In my encyclical letter, "Deus Caritas Est," I quoted a highly eloquent phrase of St. Augustine: "If you see charity, you see the Trinity" (No. 19), and then I explained: "The Spirit […] is that interior power which harmonizes their [believers'] hearts with Christ's heart and moves them to love their brethren as Christ loved them" (ibid.).

The Spirit places us in the very rhythm of divine life, which is a life of love, making us participate personally in the relations that exist between the Father and the Son. It is highly significant that Paul, when he enumerates the different elements of the fruits of the Spirit, mentions love first: " the fruit of the Spirit is love, joy, peace," etc. (Galatians 5:22). And, given that by definition love unifies, the Spirit is above all creator of communion within the Christian community, as we say at the beginning of the Mass with an expression of St. Paul "... the communion of the Holy Spirit [namely, that by which he acts] be with you all" (2 Corinthians 13:13).

However, moreover, it is also true that the Spirit stimulates us to engage in relationships of charity with all people. In this way, when we love we make room for the Spirit, we allow him to express himself in fullness. Thus we understand the reason why Paul unites these two exhortations on the same page of the Letter to the Romans: "Be fervent in spirit" and "Do not repay anyone evil for evil" (Romans 12:11,17).

Finally, according to St. Paul, the Spirit is a generous pledge which God himself has given us ahead of time and at the same time guarantee of our future inheritance (cf. 2 Corinthians 1:22; 5:5; Ephesians 1:13-14). Thus let us learn from Paul that the action of the Spirit orients our life toward the great values of love, joy, communion and hope. It is for us to experience this every day, seconding the interior suggestions of the Spirit, helped in discernment by the illuminating guidance of the Apostle.

Sunday, November 12, 2006

Bez grosza przy duszy - XXXII B Homily

Augustyn Pelanowski OSPPE

Oddać ostatni grosz to nie tylko zdać się na kogoś, ale po prostu pozby ć się złudzeń, że jesteśmy cokolwiek warci. Zanim staniemy się bezcenni w Bożych oczach, musimy pozbyć się złudzeń co do tego, że na coś nas stać, albo że jesteśmy lepsi od innych. Czasem trzeba nawet pozbyć się rzeczywistych darów, bo wyrzeczenie jest pomnożeniem. Wdowa z Sarepty, dopóki nie oddała ostatniego podpłomyka Eliaszowi, nie doznała codziennej obfitości mąki i oliwy, z której mogła czynić setki podpłomyków.

Arogancja ducha objawia się również w tym, że oczekujemy efektów w swoim postępie duchowym. Jezus powiedział do św. Katarzyny Sieneńskiej: „Czy wiesz, Córko moja, Kto Ja Jestem? A czy wiesz, kim ty jesteś? Ja Jestem Tym, Który Jestem, a ty jesteś tym, co nie jest. Tym poznaniem osiągniesz zbawienie”. Św. Jan Klimak napisał, że pyszni z powodu wielkiego pragnienia doznawania czci i szacunku i przywiązania do pochwał udają nieraz to, czego nie mają, na przykład wyższość intelektualną, erudycję, chwalą się dziełami, których nie dokonali, znajomościami słynnych ludzi, zaletami ducha i sumienia, majątkiem, pięknem ciała. Podobnie ci, którzy mają prawdziwą pokorę, niekiedy zachowują się jakby podobnie i dla większego poniżenia przypisują sobie wady, których nie mają, aby nie doznać szacunku lub uznania, o których dobrze wiedzieli, że są bardziej niebezpiecznymi pokusami niż pokusy zmysłowe. Św. Franciszek specjalnie wszedł gołymi stopami w błoto, brudząc je, byleby nie być zaproszonym na bogatą ucztę.

Dwa pieniążki to naprawdę niewiele, ale nawet tyle trzeba oddać Bogu. W przypowieści o talentach trzeci sługa nie potrafił oddać jednego talentu, choć inni oddali pięć i dwa, i to go właśnie zgubiło. Gdyby św. Albert Chmielowski nie oddał swojego talentu plastycznego Bogu, nie udałoby mu się nigdy odmalować w sumieniach tych, którym pomagał, podobieństwa do Chrystusa. Niekiedy Bóg daje nam talenty po to, byśmy wyrzekając się ich, mogli Mu oddać chwałę, a to coś wspanialszego niż zdobyć chwałę dla siebie! Wszystko, co jest w nas dobre, jest własnością Boga, sami z siebie nic nie mamy i niczym jesteśmy. „Czuwajmy, troszczmy się o drobiazgowe wady, dopóki są drobiazgami, ażeby nie urosły. I świętość, i grzech zaczyna się od rzeczy małych, a zdąża do większych i bądź dobrych, bądź złych” (św. Doroteusz).

Gdy już jesteśmy pokornie pozbawieni wszystkiego, stajemy przed ostatnią pokusą: podziwu za naszą pokorę i ubóstwo. „Pragnąć pochwał za pokorę nie jest cnotą, lecz przewrotnością i zniszczeniem pokory” – głosi święty Bernard. Wdowa została bez grosza, ta z Sarepty w pewnej chwili też już nie miała nawet garści mąki i nawet kropli oliwy. To jest moment przełomowy w życiu duchowym. Ogołocenie. Takiego samego dokonał Jezus, oddając ostatnią kroplę krwi za każdego z nas. Oddał też swoją chwałę, gdy został osądzony i uznany za najgorszego bluźniercę i opętanego. Nie walczył o swój prestiż. „Nie sądź, że postąpiłeś w dobrym, jeśli nie uważasz się za najgorszego ze wszystkich” (św. Tomasz ŕ Kempis).

Thursday, November 09, 2006

PRAYER OF A PRAYING MAN PRAYING

PRAYER OF A PRAYING MAN PRAYING

SILENT WORDS SPOKEN BROKEN THROUGH
THE TREASURY OF ABIDING LOVE UNSPOKEN
KNEELING NEXT TO HIM – MY ITALIAN NEXT-OF-KIN
AT THE STATUE OF THE ROSARY OF THE VIRGIN
SUBMERGING HIM DEEPER INTO THE MYSTERY
RIGHT NEXT TO ME
SUCH LOVE EXPANDING BETWEEN MAN AND STATUE
FELT THEM BOTH STANDING STARING STRAIGHT AT YOU
PRAYER OF A PRAYING MAN PRAYING
WITH EYES THE SIZE OF A TUNNEL
PASSING THROUGH TO THAT BETTER NEXT WORLD
WITH A LONG LOVING LOOK
KNEELING LIKE AN OPEN BOOK
TRANSFIXED AS IF CAUGHT ON A HOOK
IN THE HAND OF THE FISHER OF MEN ~ OH WHEN
WILL THE HESITATION WITHN ME LEAVE ME
SO WHEN PEOPLE LOOK THEY’LL BELIEVE ME
THAT THIS LOVE IS REAL AS THEY BEHOLD WITH THEIR EYES
THEY CAN REALIZE AND FEEL MERCY GIVEN TO REVEAL
FULLNESS OF LOVE TO KEEP US FREE
A POSSABILITY FOR YOU AND ME
WITH THE CONSEQUENCE OF THE FALL
WHILE FALLING WE KEEP RISING
BEYOND OUR NATURAL CAPACITY
WITH SPIRITUAL AUDACITY
LOVE FOR OUR HIGH CALLING
THROUGH THE PRAYER OF A PRAYING MAN PRAYING…

Fr. Stan Fortuna

Saturday, November 04, 2006

Ochrona przed rozpadem - XXXI B Homily

Augustyn Pelanowski OSPPE

Bywa tak, że dobrze znane prawdy poznajemy dogłębnie i olśniewająco w jakimś wyjątkowym momencie życia, który działa jak reflektor wydobywający z ciemności kształty słów i głębię ich treści. Kilka słów zamienionych z Jezusem przez uczonego w Piśmie było jak ów blask zrozumienia.

Kochać Boga sercem, to nie kochać Go w lęku, lecz kochać miłością. W tym przykazaniu nie jest napisane, że mamy Go kochać, ponieważ On nas kocha. Dlatego należy zrozumieć to przykazanie w ten sposób: kochaj Go, nawet wtedy, gdy wszystko wskazuje, że On nie ma dla Ciebie miłości. My kochamy tylko tych, którzy nas kochają, ale Bóg oczekuje od nas miłości bez interesu, bez wzajemności, miłości, która kocha zawsze. Owszem, On nas kocha nieporównywalnie wspanialszą miłością, ale kochać Go mamy nawet wtedy, gdy nic z tej miłości nie dostrzegamy na ścieżce naszego życia. Poza tym nakaz kochania nie dotyczy sfery odczuwania emocji, tylko dotyka naszej woli. Chodzi o to, byśmy chcieli Go kochać, a nie tylko czuli, że Go kochamy. Czy można sobie nakazać miłość? Tak, wtedy, gdy ktoś, kogo zamierzamy kochać, jest godny tej miłości, a nie dlatego, że nam się podoba lub jest dla nas wyjątkowo przychylny. Możemy nakazać sobie miłość w tym znaczeniu, że pragniemy poczynić wszelkie możliwe kroki, by osiągnąć szczyt miłości i nigdy nie zrezygnować z dążenia do umiłowania Boga jeszcze mocniej niż dotychczas. Całym sercem, całą duszą, całym umysłem, całą mocą! Całym, czyli całkowicie, każdym detalem naszej natury, krótko mówiąc: totalnie!

Jest w tym ukryta tajemnica również naszej integralności: kto kocha Boga tak całkowicie, sam jest zintegrowany, scalony w swej duchowości i cielesności, zharmonizowany psychicznie i fizycznie. Miłość porządkuje istnienie. Poszczególne sfery ludzkiej natury zaczynają chodzić jak w zegarku, choć człowiek nie jest maszyną! Każda sytuacja i każda chwila, każde słowo i każdy gest powinny być okazją do poszukiwania miłości Boga. Ponieważ większość ludzi tak nie żyje, dlatego większość ludzi żyje w rozsypce. Wyobraźmy sobie orła, który wpatruje się w szczyt góry, zrywa się do lotu, porzuca gniazdo, jego skrzydła harmonijnie podporządkowują się celowi lotu, podkurcza swoje szpony, by nie stawiały oporu powietrzu i ułatwiły lot, wytęża wszystkie siły, ciągle wpatrując się w cel. Wszystkie jego mięśnie i kości wykonują ruchy posłuszne jednej myśli. Jego lot jest majestatyczny, ponieważ wszystkie części jego natury mają jeden jedyny cel. Gdyby jednocześnie chciał osiągnąć szczyt góry i siedzieć w gnieździe albo polować na jakieś zwierzę, lub spać, każda z części jego ciała wykonywałaby inną czynność, niezharmonizowaną z celem. Skończyłoby się to tragicznie. Podobnie człowiek, który jest zapatrzony w szczyt miłości Boga, porządkuje każdy swój ruch i każdy zryw, by osiągnąć ten cel. Takie życie jest majestatyczne. Kiedy jednocześnie chce kochać Boga i siebie, albo zapatrzony jest w stworzenie czy też pragnie wielu obiektów na raz, upatrując w nich cel swojego życia, wtedy rozsypuje się wewnętrznie.