Sunday, July 27, 2008

Wszystko za wszystko XVII A

ks. Tomasz Jaklewicz

Przypowieści o skarbie i o perle opowiadają o ludziach, którym poszczęściło się w życiu. Dziś Pan Jezus posłużyłby się być może opowieścią o człowieku, który wygrał milion w totka. Myśl o bogactwie, które spada nagle na człowieka, przemawia do wyobraźni. Zaczynamy śnić o willi z basenem, o wczasach na Karaibach, Bóg wie, o czym jeszcze. Zastanawiam się, czy królestwo Boże to wartość, która jest w stanie nas tak mocno zainspirować? Czy pragniemy Boga z tą samą siłą, co pieniędzy? Czy w ogóle Go pragniemy?

Obaj odkrywcy z przypowieści sprzedali wszystko, co posiadali, aby posiąść jeden skarb. Wszystko. W obu przypadkach jest to słowo. Postawili na jedną kartę. Zainwestowali. Bez bezpiecznej sumki na boku. Jest w tym jakieś szaleństwo, zauroczenie, brawura. Może dlatego przegrywamy, bo brakuje nam takiej odwagi? Obie przypowieści pokazują, że budowanie życia na Bogu ma swoją cenę. Tak, w Boga trzeba w pewnym sensie zainwestować. Co? Swoje życie po prostu, czyli czas, siły, zdolności, a czasami także zdrowie czy pieniądze. Św. Paweł wyznaje: „Wszystko uznaję za stratę ze względu na najwyższą wartość poznania Chrystusa Jezusa, Pana mojego. Dla Niego wyzułem się ze wszystkiego i uznaję to za śmieci, bylebym pozyskał Chrystusa” (Flp 3,8). Jak refren powraca tu niepokojące słowo: „wszystko”. Dlaczego tak trudno nam uwierzyć, że stawiając na Boga, zyskuję wszystko? Może dlatego, że to nie jest takie oczywiste. Wiara ma smak ryzyka. Nie ma nic wspólnego z wyrachowaniem.

Kiedy odkrywa się żywego Boga, wszystko inne traci na wartości. O tym mówią obie przypowieści. Ich decyzja jest jakby spontaniczna, płynie z doświadczenia, z przeżycia Boga jako Najwyższego Dobra. Powiedziane jest, że jeden z bohaterów przypowieści podjął decyzję „uradowany”, dosłownie „z radości”. To ważny szczegół. Jeśli w religii zabraknie radości, trudno o wielkoduszność.

Różnica między dwiema przypowieściami jest taka, że człowiek, który odkrył skarb w polu, dokonał tego mimochodem, przypadkiem. Zaś ów kupiec poszukiwał pereł, być może wiele
lat, aż w końcu znalazł tę najcenniejszą. Każde nawrócenie, odkrycie Boga jest ostatecznie łaską. Bóg sam wybiera czas, miejsce, sposób. Jedni szukają wiele lat, aż w końcu odkrywają perłę. Inni nie szukają wcale, a nagle odnajdują skarb. Nie ma tu schematów. Nie ma co porównywać.

Żeby tylko nie przeoczyć tego momentu. Grecy nazywali go kairos – chwila szczęścia, olśnienia, zachwytu w odróżnieniu od czasu zwykłej monotonii, rutyny, codzienności (chronos). Gdybym przez roztargnienie czy głupotę zgubił los z trafioną szóstką, nie darowałbym sobie tego. Gdybym przez roztargnienie czy głupotę przeoczył swój kairos… Nie daj Boże!

Skarb w brudnej ziemi XVII A

Augustyn Pelanowski OSPPE

Bóg odkupił mnie, sprzedając wszystko, nawet samego siebie, w cenie bardzo niskiej, bo wynoszącej 30 srebrnych monet.

Mądrość to wy-dobywanie sensu z bezsensu, miłości z nienawiści. Wartości z nędzy, bogactwa ducha z ubóstwa materialnego. Pocieszenia duszy ze smutku ciała. Pereł jasnych jak gwiazdy z mrocznego dna oceanu, najczystszego złota spod zwałów brudnej ziemi. Mnóstwa ryb z pozornie pozbawionej życia powierzchni jeziora.

Człowiek to istota, która po pierwotnym grzechu zaczęła sobie wmawiać, że ma władzę jedynie do odnoszenia zwycięstw, gdy tymczasem ma niezaprzeczalny, lecz rzadko rozwijany talent do wykorzystywania porażek!

Salomon doznał objawienia w nocy, podczas snu. Światło przyszło w ciemności, czyli wtedy, gdy nic nie jest jasne! Lux in tenebris! Prawdziwe życie staje się możliwe dopiero wtedy, gdy ogarnie go mgła niemożliwości.

Większość ludzi cofa się instynktownie przed ciemnym pomieszczeniem. Boimy się mroku, ponieważ w nim odkrywamy w sobie światło, dżunglę uczuć, słuchamy, jak bije serce, słyszymy, swój oddech i wreszcie wyczuwamy Bożą obecność. Sen Salomona mógł być rzeczywiście zwykłym snem, ale być może Biblia ukryła pod tą metaforą taki stan ludzkiego ducha, kiedy już nic nie pojmujemy z naszego życia i otacza nas zewsząd ciemność. Salomon mógł zlekceważyć obie-tnice Boże, ale uwierzył. I stało się! Z głębokiego mrocznego snu, który wydawał się tylko fantazją, wydobył skromną prośbę o rozsądne serce. Niepozorna modlitwa wydobywa z serca Boga trzy razy więcej, niż prosimy! Bóg nie tylko dał mu to, o co prosił, ale dodał jeszcze mądrość, bogactwo i sławę.

Wszechmogący wydobył nas z hańby grzechu i podniósł do wysokości więcej niż królewskiej – do chluby nieba. Podczas medytacji dzisiejszych tekstów przypomina się mit o Pigmalionie, wydobywającym z amorficznego kamienia rzeźbę, która ożyła. Posługując się twardym dłutem i raniąc go ciosami młota, wydobył kształty tak piękne i ciepłe, że stały się życiem. Sztuką jest nie tyle odtworzyć naturę, ile ożywić ją. A na taki gest stać przede wszystkim jednego artystę: Boga. On potrafi nie tylko dopatrzyć się w brudnej kałuży odbicia gwiazd i nietkniętego błękitu nieba, ale i zobaczyć w kimś tak brudnym jak ziemia ukryty skarb, który zresztą sam tam umieścił.

Jestem ziemią, ciałem, prochem, rolą gruntownie przeoraną cierpieniem, ziemią zranioną, okaleczoną pługiem nieszczęść, ale spojrzenie Boga dostrzega we mnie, najcenniejsze kształty podobieństwa do Niego samego! Bóg odkupił mnie sprzedając wszystko, nawet samego siebie, w cenie bardzo niskiej, bo wynoszącej 30 srebrnych monet. Transakcja kosztowała Go sen w śmierci, w ciemnym grobie zamkniętym ogromnym kamieniem. Kiedy więc zasnął w śmierci, zapewne czuł się bardziej szczęśliwy niż Salomon, bo zdobył jeszcze większe bogactwo niż on – zdobył człowieka!

Zycica roczna i wszelkie zło - XVI A

ks. Tomasz Jaklewicz

Zło i dobro rosną na tym samym polu. Tę prawdę można odnieść zarówno do wspólnot, jak i pojedynczych ludzi. W Kościele tuż obok ludzi promieniujących świętością widzimy grzeszników, którzy drażnią, gorszą, a nawet bulwersują. Kiedy robimy przegląd swojego sumienia, widzimy także przemieszanie dobra i zła. Pisał św. Paweł: „Gdy chcę czynić dobro, narzuca mi się zło” (Rz 7,21). Jezus uczy realizmu. Do końca świata zło będzie nawiedzać pola obsiane dobrym ziarnem. Zło atakuje i będzie atakować dobrych ludzi, dobre parafie, dobre wspólnoty, dobre inicjatywy. Mesjasz nie oczyścił świata ze zła. Ono jest wciąż silne, choć jego kres jest pewny.

Zauważmy moment działania nieprzyjaciela. Przyszedł w nocy, tuż po dobrym zasiewie. Czy to nie odpowiada naszemu doświadczeniu? Czy najgorsze pokusy nie przychodzą tuż po rekolekcjach, po udanej modlitwie czy zakończonym poście?

Perfidia działania nieprzyjaciela polega na tym, że sieje taki chwast, który jest bardzo podobny do zboża. W przypowieści mowa jest o gatunku trawy, zwanym życicą roczną. Wschodzi ona równocześnie z pszenicą i jest do niej tak podobna, że aż do pojawienia się kłosów trudno je rozróżnić. Pszenica i życica mają splątane korzenie, dlatego wyrwanie chwastu mogłoby spowodować zniszczenie zboża. Chwast, choć podobny do pszenicy, zawsze pozostaje chwastem. Zło, choć przemieszane z dobrem, jest zawsze złem. Chwast kiedyś zostanie wyrwany i zniszczony. Zło nie ma przyszłości. Tylko dobro ma przyszłość. Pszenica zostanie zebrana do spichrza. Granica między dobrem a złem jest czymś obiektywnym, tak samo jak różnica między chwastem a pszenicą. Trudność polega na tym, że my nie zawsze potrafimy dobrze rozeznać: gdzie jest chwast, a gdzie pszenica. Wiedzę pewną ma tylko Bóg. Dlatego Jezus zaleca cierpliwość i ostrożność w ocenianiu. Przestrzega przed rewolucyjną gorliwością, która domaga się natychmiastowego egzekwowania sprawiedliwości. Przypomina się tutaj ewangeliczna zasada: „Po owocach ich poznacie”.

Wobec tajemnicy zła działającego w świecie, w Kościele i w nas samych trzeba zachować realizm i nadzieję. Tak odczytuję sens Jezusowej przypowieści. Muszę liczyć się ze złem. Kościół nie jest wspólnotą ludzi idealnych, bez skazy. Nigdy nie był i nie będzie. I ja sam w tym Kościele jestem jako grzesznik, któremu okazano miłosierdzie. Byłem i jeszcze będę nieraz zaskoczony dorodnością chwastów na moim poletku. Liczenie się ze złem nie może jednak prowadzić ani do obojętności w stylu „i tak nic nie mogę”, ani do porywania się z motyką na słońce, że niby ja sam zrobię porządek (z sobą lub z innymi). Do Boga należy i sprawiedliwość, i miłosierdzie. W najwłaściwszych proporcjach. Ta nadzieja pomaga robić swoje. Pokornie i cierpliwie.

Płonący pot aniołów - XVI A

Augustyn Pelanowski OSPPE

Przypowieść o chwastach trudno byłoby uznać za poradę dla rolników. Chwastów się nie toleruje. Z punktu widzenia życia duchowego, istnienie przeszkód może jednak okazać się pomocą. Chrześcijański punkt widzenia jest zupełnie odległy od Jungowskiego ujęcia, że zło uzupełnia dobro, a Lucyfer jest ciemną stroną Boga.

Nieprzyjaciel przyszedł nocą i zasiał złe nasienie między dobre. Ciemność próbuje się wcisnąć między nasiona miłości Boga. Dlaczego jednak Pan pozwolił kąkolowi rosnąć aż do żniwa? Pieśń nad pieśniami podpowiada: „Jak lilia pośród cierni, tak przyjaciółka ma pośród dziewcząt”(2,2). Szlachetność serca jest otoczona przez przewrotne dusze.

Żyjemy wśród niepokoju, nerwowego napięcia, niesprawiedliwości i dezorientacji moralnej. Wzrastamy więc w rywalizacji z potomstwem nieprawości, by tym wyraźniejsza stała się moc dobra. Chwasty zwykle przerastają szlachetne rośliny. Gdzie jednak nauczyć się bojaźni Bożej, jak nie w cieniu panoszącego się zła? Podstawowym odczuciem duszy jest bojaźń, ale może się ona stać albo bojaźnią przed grzechem, albo bojaźnią uległą złu.

Albo uklękniemy się popełnienia grzechu, albo z obawy przed dezaprobatą otoczenia zaczniemy czynić to, co inni.

Dawid w psalmach mówi o tym wyraźnie: „Możni prześladują mnie bez powodu, moje zaś serce odczuwa lęk przed Twoimi słowami” (119, 161). Był otoczony przez ludzi złych i przerastających go siłą i możliwościami. Był zachęcany do naśladowania nieprawości, a mimo to bardziej obawiał się słów Boga ostrzegających go przed naśladowaniem niegodziwych uczynków. Dlatego w końcu stał się królem!

Królem jest ten, kto panuje nad sobą. Dopiero taki człowiek ma prawo panować nad innymi! W Talmudzie zapisano, że źródłem strumienia ognia w niebie jest pot świętych stworzeń, czyli bojaźń aniołów przed Bogiem (Chagiga 13b). Nasz świat zagubił lęk przed grzechem, a nauczył się bezczelności wobec Boga. To jest najfatalniejsze zachwaszczenie naszych umysłów. Raban Jochanan ben Zakaj na łożu śmierci dał zaskakującą naukę swym uczniom: „Obyście się tak bali Boga jak ludzi!”. Zdumieni pozorną bezbożnością nauki, uczniowie zapytali go o wyjaśnienie tej uwagi. Umierający mędrzec wyjaśnił: „Ludzie wstydzą się popełnić grzech w obecności innych ludzi, ale wcale się nie wstydzą popełniać go w obliczu Boga, bo gdy są sami, Bóg jest ich świadkiem. Obyście tak się bali popełnić zło, jak wstydzicie się upaść w skalanie w obecności ludzi”.

To, że w jakimś miasteczku, gdzie żyje stu mieszkańców, jest 99 złodziei, wcale nie znaczy, że setna osoba też musi kraść. Ona tym bardziej będzie cenna, jeśli się do tego nie skusi! Będzie jak lilia między cierniami, jak pszenica w chwastach.

Maryja sprzątała w kuchni? XV A

Augustyn Pelanowski OSPPE

Ziemia żyzna to ta, w której ziarno gnije, rozpada się, cierpi, zamiera, by wypuścić głęboki korzeń nowego życia. Dopiero później plon wznosi się nad ziemię, prosto do nieba! Jest to więc pozycja na początku stracona, pozornie nieudany los. Często mówimy z goryczą: „Ja tu gniję!”, mając na myśli beznadziejną pozycję: pracę, nieudaną rodzinę, ubóstwo, niemożliwość poprawy losu.

Bóg podlewa takie ziarna prawdziwą ulewą. Krople spadają na ziemię i wspomagają rozwój ziarna, nawadniają je łzami, użyźniają i zapewniają urodzaj. Ziarnem jest też Chrystus, który został rzucony w ziemię, w błoto naszej cywilizacji. Nie wszyscy Go przyjęli, wielu Go odrzuciło. Są jak szeroka droga, po której idzie się do Szeolu (Mt 7,13). Są uparci jak skała, uwikłani w troskę o życie, i jak ciernie ranią swą chciwością siebie i innych. Ziemia żyzna to ziemia ostatnia. A my właśnie takiej pozycji nie akceptujemy. Przypomina mi się pewna siostra zakonna, która, jak powiedziała, była tylko ostatnią kucharką w klasztorze. Jej współsiostry były katechetkami, dyrektorkami, studentkami, wykładowcami, muzykami, lekarzami, a ona tylko ostatnią z kucharek. Kiedy wypowiadała te słowa, wychodził z niej cały żal i złość na los. Spytałem ją, czy wie, co robiła Maryja w Kanie Galilejskiej. Spojrzała zdumiona, jakbym naruszył jakieś tabu. Maryja według pewnej tradycji po prostu pomagała w kuchni. Dlatego wiedziała o wszystkich brakach. Nie była zaproszona, ale była na weselu.

Dla Jezusa ostatni są pierwszymi. Ubodzy dostają królestwo. Celnicy stojący na końcu świątyni są bardziej wysłuchani niż ci przy katedrze. Łazarze wyrzuceni za bramę siedzą na łonie Abrahama. Samarytanki są upojone miłością Boga, a wdowa rzucająca grosz do skarbony świątynnej sfotografowana przez aniołów, jak po otrzymaniu Oscara! Najmniejsza trzódka jest dla Wszechmogącego trzodą elitarną. On nie upodobał sobie w egipskich piramidach, babilońskich zikkuratach, rzymskim Kapitolu czy ateńskich kolumnach. Wybrał trzodę przestraszonych niewolników, którzy na swych ramionach dźwigali skrzynkę akacjową, nazywając ją Arką Przymierza. Do tego ludu wyrzekł słowa: „Pan wybrał was i znalazł upodobanie w was nie dlatego, że liczebnie przewyższacie wszystkie narody, gdyż ze wszystkich narodów jesteście najmniejszym” (Pwt 7,7). Św. Paweł nazywany największym z apostołów, sam o sobie opowiadał: „Mnie, zgoła najmniejszemu ze wszystkich świętych, została dana ta łaska: ogłosić poganom jako Dobrą Nowinę niezgłębione bogactwo Chrystusa” (Ef 3,8). Żaden z królów nie został tak wyniesiony jak ten, o którym rodzony ojciec powiedział: „Pozostał jeszcze najmniejszy, lecz on pasie owce” (1 Sm 16,11).

Nie jest ważne to, że czynisz coś wielkiego. Dla Boga ma wartość najmniejsze ziarenko rzucone w ziemię.