Monday, May 12, 2008

Góra niezwyciężona IX A

Augustyn Pelanowski OSPPE

Budowa domu to budowanie własnego istnienia, własnej osobowości, duchowego gmachu, który ma dawać bezpieczeństwo, ale nas nie zamykać. Okna i drzwi są symbolem naszego otwarcia, dach – ostrożności i przezorności, schody – starania się, fundamenty – naszych przekonań.

Fundament musi być twardy jak skała. W pierwszym znaczeniu – symbolicznym – możemy odnieść ten obraz do samego Boga, który jest skałą (Ps 18,47), Chrystusa (1 Kor 10,4) albo Kościoła, który jest opoką (Mt 16,18). Być może też nasze serce – uparte i przekorne, zarozumiałe i narcystyczne, trzeba położyć najniżej, w upokorzeniu, jako skalny fundament. Hiob przecież mówi: „Serce ma twarde jak skała, jak dolny kamień młyński” (Hi 41,16). Ale symbolika skały wskazuje również na dyscyplinę wewnętrzną. Dyscyplina jest surowym wychowaniem, choć nie tyrańskim; jest wymagająca, ale nie zarozumiała; żąda wyrzeczeń, ale nie wyniszczenia. Odtrącenie zaś może stać się ogromną siłą motywującą przemianę własnego wnętrza. Czasem „im dalej od innych” oznacza „tym bliżej siebie samego”.

Pamiętam indiańską legendę o chłopcu, który był bardzo słaby fizycznie i stał się pośmiewiskiem swoich rówieśników w wiosce. Czuł się odtrącony. Często koledzy rzucali w niego kamieniami, by go odgonić od miejsca swych zabaw. Zmartwiony poszedł do szamana. Mędrzec przyrzekł mu, że Duch Niebios obdarzy go siłą w ciągu kilku miesięcy, ale musi w ofierze dla niego ułożyć ołtarz z odłamków skalnych, poczynając od tych, którymi rzucali w niego koledzy. Chłopiec wznosił kopiec skalny. W ciągu tych miesięcy bywał bardzo wyczerpany, załamany, przechodził kryzysy i zwątpienia, jego ręce krwawiły i zrogowaciały. Obolały zasypiał szybciej, niż zdążył zamknąć powieki. Śnił koszmarne zwidy, budził się w nocy z krzykiem, ale rankiem zrywał się i brał do kamiennej roboty. Niejeden raz budowla się zawalała. Zmienił zatem porządek jej wznoszenia. Na samym dnie, na fundamencie, kładł odtąd najcięższe odłamki skalne. Wiele razy przychodził do mędrca zniechęcony. Ale zamiast wsparcia, otrzymywał ostre upomnienia. Wreszcie ustalony czas minął. Szaman rzekł: „Spójrz na swoje mięśnie, Duch Nieba obdarzył cię siłą!”. Dopiero teraz chłopiec zauważył, jak bardzo jego ciało się zmieniło. Stał się silnym, postawnym mężczyzną.

Nasza duchowa budowa wymaga od nas przede wszystkim cierpliwej dyscypliny, upartego podnoszenia ciężarów, przyjmowania trudnych rad i upomnień. „Zbij szydercę – a prosty zmądrzeje, upomnij mądrego – a nabędzie karności” (Prz 19,25). Być może coś się zawala, ale ty masz każdego dnia brać swoje kamienie i układać z tego prawdziwą skałę. W Księdze Daniela jest mowa o ogromnej, niezwyciężonej skalnej górze, która wyrosła z małego odrzuconego kamyczka (Dn 2,34). Jezus nazwał siebie kamieniem węgielnym, fundamentalnym, ale dodał, że był kamieniem odtrąconym. Skoro fundamentalny kamień Góry Boga został odrzucony, to jak będzie z tymi, którzy na Nim się budują?

Dosolić sobie V A

O. Augustyn Pelanowski OSPPE

Prawda wyzwala, wypala jak sól, szczypie,wreszcie rozdziera, nadaje smakunaszemu życiu.
Dosolić sobieHebrajskie słowo melah znaczy sól, ale też rozdarcie, w sensie rozdartych szat. Wiemy, co to znaczy rozdzierać szaty – czyniło się to zawsze, gdy ktoś bardzo żałował, dokonywał skruchy albo chciał odsłonić prawdę o sobie. Bywa jednak i tak, że przeżywamy rozdarcie, ponieważ ciągnie nas w dwie strony. Nasze postawy nie są jednoznaczne. Idziemy za Chrystusem, ale oglądamy się za diabłem, jak za panienką w krótkiej spódniczce. Oburzamy się na ludzką chciwość i marzymy o pieniądzach. Pochwalamy skromność i pokorę, ale niech no tylko Pan Bóg nas wysłucha i da nam kogoś, przy kim będziemy skromnie wyglądać – odczujemy zazdrość. Pragniemy, aby nas szanowano, wysłuchiwano i traktowano z szacunkiem, ale czy tak traktujemy innych? I wreszcie ten znienawidzony świat, którym gardzimy jako chrześcijanie, czując do niego wstręt za niemoralność, czy nie jest tym samym światem, który wszyscy podglądamy przez dziurkę od klucza, przez różne ekraniki, czasopisemka, słuchaweczki? Symbolem zakłamanej postawy stała się żona Lota, która oficjalnie uznała świat Sodomy za niegodny jej osoby, ale tak naprawdę zezowała za nim z tęsknotą. Napisano: Żona Lota, która szła za aniołami, obejrzała się i stała się słupem soli (por. Rdz 19,26).

Sól to jednoznaczność ucznia Pana, to zdecydowanie, jakiś smak radykalności, o którą trzeba walczyć z własnymi kusicielami. Mamy skłonność do oszukiwania siebie. Rola sumienia polega na prawdziwej ocenie sytuacji. Pychy nie nazywać godnością, buntu nie nazywać obroną, chciwości nie nazywać troską o siebie. „Dosolić sobie” – to nie wierzyć w swoje kłamstwa tak bardzo, że wydadzą się prawdami. Nie wmawiać sobie, że grzech jest silniejszy niż Jezus.

Kiedy Elizeusz wrzucił sól do źródła, wody stały się zdrowe, a okolica płodna. „Mieszkańcy miasta mówili do Elizeusza: »Patrz! Położenie miasta jest miłe, jak sam, panie mój, widzisz, lecz woda jest niezdrowa, a ziemia nie daje płodów«. On zaś rzekł: »Przynieście mi nową misę i włóżcie w nią soli!«. I przynieśli mu. Wtedy podszedł do źródła wody, wrzucił w nie sól i powiedział: »Tak mówi Pan: Uzdrawiam te wody, już odtąd nie wyjdą stąd ani śmierć, ani niepłodność«” (2 Krl 2,19–21). Co to znaczy wrzucić sól do źródła strumieni? Trzeba szukać źródeł naszych postępków, przyczyn naszych zachowań. Prawda wyzwala, wypala jak sól, szczypie, wreszcie rozdziera, nadaje smaku naszemu życiu. Żeby uzdrowić chore ciała, trzeba sięgnąć do chorych emocji i uczuć, do źródła, do dzieciństwa, do pierwszych chwil życia, które jak źródło życia wypływa z rodziny. Dać sól u źródeł, to rzucić Słowo ewangeliczne w chory klimat dzieciństwa, to posłużyć się nie tylko spowiedzią, ale i rozmową, modlitwą o uzdrowienie uczuć i pamięci.nDosolić sobieHebrajskie słowo melah znaczy sól, ale też rozdarcie, w sensie rozdartych szat. Wiemy, co to znaczy rozdzierać szaty – czyniło się to zawsze, gdy ktoś bardzo żałował, dokonywał skruchy albo chciał odsłonić prawdę o sobie. Bywa jednak i tak, że przeżywamy rozdarcie, ponieważ ciągnie nas w dwie strony. Nasze postawy nie są jednoznaczne. Idziemy za Chrystusem, ale oglądamy się za diabłem, jak za panienką w krótkiej spódniczce. Oburzamy się na ludzką chciwość i marzymy o pieniądzach. Pochwalamy skromność i pokorę, ale niech no tylko Pan Bóg nas wysłucha i da nam kogoś, przy kim będziemy skromnie wyglądać – odczujemy zazdrość. Pragniemy, aby nas szanowano, wysłuchiwano i traktowano z szacunkiem, ale czy tak traktujemy innych? I wreszcie ten znienawidzony świat, którym gardzimy jako chrześcijanie, czując do niego wstręt za niemoralność, czy nie jest tym samym światem, który wszyscy podglądamy przez dziurkę od klucza, przez różne ekraniki, czasopisemka, słuchaweczki? Symbolem zakłamanej postawy stała się żona Lota, która oficjalnie uznała świat Sodomy za niegodny jej osoby, ale tak naprawdę zezowała za nim z tęsknotą. Napisano: Żona Lota, która szła za aniołami, obejrzała się i stała się słupem soli (por. Rdz 19,26).

Sól to jednoznaczność ucznia Pana, to zdecydowanie, jakiś smak radykalności, o którą trzeba walczyć z własnymi kusicielami. Mamy skłonność do oszukiwania siebie. Rola sumienia polega na prawdziwej ocenie sytuacji. Pychy nie nazywać godnością, buntu nie nazywać obroną, chciwości nie nazywać troską o siebie. „Dosolić sobie” – to nie wierzyć w swoje kłamstwa tak bardzo, że wydadzą się prawdami. Nie wmawiać sobie, że grzech jest silniejszy niż Jezus.

Kiedy Elizeusz wrzucił sól do źródła, wody stały się zdrowe, a okolica płodna. „Mieszkańcy miasta mówili do Elizeusza: »Patrz! Położenie miasta jest miłe, jak sam, panie mój, widzisz, lecz woda jest niezdrowa, a ziemia nie daje płodów«. On zaś rzekł: »Przynieście mi nową misę i włóżcie w nią soli!«. I przynieśli mu. Wtedy podszedł do źródła wody, wrzucił w nie sól i powiedział: »Tak mówi Pan: Uzdrawiam te wody, już odtąd nie wyjdą stąd ani śmierć, ani niepłodność«” (2 Krl 2,19–21). Co to znaczy wrzucić sól do źródła strumieni? Trzeba szukać źródeł naszych postępków, przyczyn naszych zachowań. Prawda wyzwala, wypala jak sól, szczypie, wreszcie rozdziera, nadaje smaku naszemu życiu. Żeby uzdrowić chore ciała, trzeba sięgnąć do chorych emocji i uczuć, do źródła, do dzieciństwa, do pierwszych chwil życia, które jak źródło życia wypływa z rodziny. Dać sól u źródeł, to rzucić Słowo ewangeliczne w chory klimat dzieciństwa, to posłużyć się nie tylko spowiedzią, ale i rozmową, modlitwą o uzdrowienie uczuć i pamięci.

Błogosławić, czyli dziękować IV A

O. Augustyn Pelanowski OSPPE

Już dawno zauważono, że słowu „błogosławieni” bardziej odpowiada greckie eulogetoi, natomiast tekst Mateusza używa w tym miejscu rozweselającego słowa makarioi, co raczej tłumaczy się jako „szczęśliwi”. To słowo oznacza nie tylko ludzi, którym życie się udało. Grecka starożytna literatura używała słowa makarios jako epitetu bogów! Czasami też mówiono w ten sposób o umarłych! Jezus zwraca się więc do płaczących, ubogich, prześla- dowanych jak do bogów, a przede wszystkim widzi w nich ludzi, którym życie się udało! Powierzchownym słuchaczom Kazania na Górze mogłoby się wydawać, że Jezus kpi w żywe oczy z przygniecionych ciężarem losu biedaków. Jak można do tak nieszczęśliwych ludzi mówić, że są szczęśliwcami losu, a nawet porównywać ich los z losem boskim? A jednak ukrywa się w tym zestawie błogosławieństw wyjątkowa mądrość. Komu nie udaje się to życie, ma większe szanse na udaną wieczność. Przysłowie afrykańskie mówi: Gdy twoja strzała chybia antylopę, trafia z podwójną siłą w bawołu.

Dla Żydów błogosławieństwa są specyficzną formą dziękczynnej modlitwy. Odmawiano je przed różnymi rodzajami przyjemności, przed wypełnieniem micwot, czyli przykazań, albo nawet gdy kogoś ominęło jakieś nieszczęście. Błogosławieństwa były jednym ze sposobów rozumienia świata i wszystkiego, co on niesie ze sobą, jako nieustannego obdarowywania ludzkości przez rozrzutnego w dobroć Boga. Wszystko jest darem, za wszystko trzeba więc Bogu dziękować, czyli Go błogosławić. Błogosławić to mówić Bogu: DZIĘKUJĘ. Czy można jednak dziękować za płacz albo za ubóstwo, albo za czyste, czyli puste serce, które nie jest wypełnione żadną miłością do kogokolwiek? Owszem, za soczystą pomarańczę albo za udaną transakcję finansową czy narodziny dziecka, zapach jodłowego lasu, widok słońca zachodzącego nad falami morza, albo za żonę, która kolorem swoich oczu przypomina nieskończone niebo, można błogosławić Boga. Ale za prześladowanie i wyzwiska? Żydzi błogosławili Boga przede wszystkim za przyjemności, radości, pokarmy i za to, co moglibyśmy dziś nazwać szczęśliwym trafem. Tymczasem Jezus poszerzył granice błogosławieństw nawet na to, co nie jest przyjemne i radosne. Okazuje się bowiem, że Bóg objawia swoją dobrotliwość również w tym, co w pierwszym zderzeniu zdaje nam się nieszczęściem. Ubóstwo Jezusa nas ubogaciło bogactwem łaski, Jego smutek nas pocieszył, Jego cichość i pokora serca uzdrawiają do dziś z napięcia i lęku. Jego pragnienie sprawiedliwości uczy nas postępowania wobec bliźnich. Jest miłosierny i głęboko się wzrusza, dlatego wielu może naprawdę dosięgnąć ulgi w sumieniu. Jest najczystszego serca i stąd nikt nie czuje się przy Nim zniewolony czy zmanipulowany. Wprowadza pokój, jakiego ten świat nie potrafi dać. Cierpiał prześladowanie, abyśmy uniknęli potępienia piekielnego, słyszał niejednokrotnie urągania i kłamstwa pod swoim adresem, ale błogosławił nawet swoich wrogów. Czy można Go nazwać kimś nieszczęśliwym?

Życie w sieci III A

o. Augustyn Pelanowski osppe

Piotr i Andrzej zarzucali swoje sieci dzień w dzień i w niejedną noc, ale niewiele z tego mieli korzyści. Kiedy Jezus pojawił się na brzegu jeziora, nadał ich życiu nowe perspektywy, nowy sens, i to ich porwało. Tylko Bóg potrafi nadać człowiekowi nowe znaczenie egzystencji. Tylko Bóg czyni życie porywającym i fascynującym, godnym porzucenia natychmiast tego wszystkiego, co dotychczas się czyniło.

To dzięki Jezusowi, Jego obecności przy naszych sieciach, życie może być spełnione nawet w najbardziej przyziemnej postaci, ale Jemu chodzi o coś więcej. Chce uczynić coś wspanialszego dla człowieka. Chodzi o wyłowienie wieczności spod powierzchni doczesności albo o wyłowienie ludzi zatopionych w morzu grzechów i ukazanie im Nowego Świata. W tym krótkim epizodzie rybackim, widzimy jak wspaniały jest Bóg w Jezusie Chrystusie! Odkrył przed tymi braćmi nowy wymiar życia, pomógł im zobaczyć coś nieskończenie piękniejszego niż wodorosty, płetwy ryb, sznury sieci i słony pot. Pomógł Piotrowi i Andrzejowi wznieść swoje aspiracje wyżej. Z dna morskiego do niezgłębionego nieba.

Wokół nas są tysiące ludzi, którzy nie radzą sobie z życiem, nie widzą żadnych perspektyw, a tym bardziej nie mają nadziei w Bogu. Zaplątani w sieci bezsilności i bezsensu pochylają się ku rozpaczy i samopotępieniu. Są jak ryby uwikłane w sieci – zagubieni w sieci podatków, sieci komórkowej telefonii, sieci zakupów, sieci uzależnień nałogowych, toksycznych emocji, zranień z dzieciństwa, długów, wreszcie sieci grzechów. Kto ich pociągnie ku górze?

Jezus powołał dwóch braci, a nie samego Piotra, bo jesteśmy sobie potrzebni i zdarza się, że, pomagając innym, pomagamy sobie. Ale żeby innych nie wikłać, trzeba samemu być uwolnionym przez Jezusa. Dlatego Jezus najpierw uwolnił od sieci Piotra i Andrzeja, a później kazał im iść i łowić innych do nowego życia w Duchu. To prawda, że poczucie wartości życia bierze się również z faktu bycia pomocnym dla innych. Warto żyć ze świadomością, że się komuś pomogło wydobyć z dna. Oto stolarz z Nazaretu, który w kilku słowach pomógł nieszczególnym rybakom wydobyć się ze swego poplątanego losu i uczynił ich przywódcami ludu, ale nade wszystko dał im rękojmię na życie wieczne. Nie powiedział: chodźcie za Mną, byście pomogli mi zostać wielkim przywódcą religijnym, lecz powiedział: chodźcie za mną, a Ja was uczynię przywódcami, którzy są schronieniem dla przerażonych.
Kościół to cierpliwa wytrwałość, w której jedni wyciągają drugich wyżej od siebie. Jezus nauczył Piotra i Andrzeja przywództwa, które nie jest manipulowaniem innymi, tylko służeniem innym ku ich wyniesieniu ku górze. Wyżej od siebie. Oto sens przywództwa w chrześcijaństwie. Wielu ludzi po osiągnięciu szczytów kariery wciąga za sobą drabinę. Chrystus pokazuje nam zupełnie coś innego. Nie tylko innych wyciągaj z dna, ale stawiaj ich na najwyższym piętrze nieba.

Wcielenie we Wcielonego II A

o. Augustyn Pelanowski OSPPE

Na samym początku Biblii jest mowa o Duchu, który unosił się nad wodami. Ta wizja Ducha, który wyłania się nad materią zmieszaną jak jakiś prekosmiczny ocean, przypomina o pierwszych mikrosekundach stworzenia. Kiedy Jan podkreśla obecność Ducha w Mesjaszu, chce pokazać nam palcem, w kim zaczyna się nowy świat, nowe stworzenie.

Zrozumieć chrzest można jedynie z perspe- ktywy Starego Testamentu. Tertulian, Dydym Aleksandryjski, Cyryl Jerozolimski, Ambroży wskazywali na znaczenie chrztu, odwołując się do tematów biblijnych. Między innymi do stworzenia świata, a właściwie wyłonienia się go z chaosu pramaterii. W takim ujęciu chrzest zdaje się jeszcze jednym dziełem stworzenia i wyzwolenia, ale też miniaturowym przypomnieniem historii wszechświata. Prorocy głosili, że Bóg stworzy jeszcze jeden świat na ruinach starego. Wcielenie Chrystusa jest początkiem najnowszego stworzenia. Kto chce uczestniczyć w nowym świecie, przyjmuje chrzest jako rodzaj osobistego „wcielenia” we wcielonego Boga.

Jan mówi, że Jezus chrzci Duchem Świętym. Co to znaczy? Wśród wielu innych znaczeń trzeba przypomnieć i to, bodajże najistotniejsze. Duch Boży unosił się nad pierwotnymi wodami i wzbudził z nich życie. Nie ma większego znaczenia, czy był to proces trwający miliardy lat czy też nagłe pojawienie się gatunków. Autorem tego dzieła był Duch Boga. Kiedy więc Jan mówi o Jezusie jako o Tym, nad którym jest Duch, i twierdzi, że Jezus będzie chrzcił Duchem, to chce nam powiedzieć, że w Jezusie jest nowe stworzenie życia. Zapewne niejednokrotnie dziwiliśmy się, dlaczego Jezus na pierwszych apostołów powołał rybaków. Chyba właśnie dlatego, że do nowego stwarzania zaprasza ludzi, którzy posiedli umiejętność wyciągania ku górze. Jezus powołuje rybaków na apostołów, czyni cuda nad Jeziorem Galilejskim, chodzi po wodzie, sprawia cudowny połów ryb, mówi o znaku Jonasza, itd. Zauważmy, że Ewangelie są jakby przesiąknięte tym wilgotno-słonym klimatem. W końcu samo królestwo Boże porównane jest do sieci. Jean Danielou nazywa Kościół matką dzieci Bożych, wydobywającą je do świata duchowego przez chrzest.

Sadzawka chrzcielna przywodzi na myśl łono matki i wody płodowe. Łatwy jest chrzest, choć zapowiada skomplikowany poród duchowy człowieka. Kilka sekund trwające zanurzenie w wodę sakramentalną zapowiada lata wydobywania się z kałuż nieczystości, błotnych bajor chciwości, trzęsawisk rozpaczy, bagien chciwości, rwących nurtów gniewu, mielizn lenistwa, burz zazdrości, powodzi pychy, a nawet oceanów pomyłek, błędów, uporu. Wszystko pokonamy w imię Ojca, Syna, Ducha. Bóg wydobywa nas z łona tego świata jak z wnętrzności matki, zapraszając do pomocy akuszerów o mięśniach potężnych od łowienia ryb. Sokrates wydobywając ze swoich rozmówców mądrość, zachowywał się jak akuszerka. Jezus ma moc wydobyć nas z łona grzechu, gdyż sam był już w łonie matki naznaczony imieniem Tego, który wybawia z krańców ziemi, wyciąga i dźwiga, powołując do świętości.

Osierocone przykazania Wielkanoc VI A

Augustyn Pelanowski OSPPE

Miłość naszego Pana do uczniów zdumiewa rozmiarem troski. Jego słowa niosą pociechę i zapewnienie o wypełnieniu ich opuszczonych serc Pocieszycielem, Duchem Świętym. Niedługi będzie czas ich opuszczenia. Ci, którzy zaufali Panu, nigdy nie czują się sierotami. Nigdy nie doznają osamotnienia. Nie cierpią na depresję. Nie są przerażeni brakiem kogoś, kto by ich kochał. Nie zostawił ich sierotami, ponieważ oni nie „osierocili” Jego przykazań. Nie wolno pominąć tej wyjątkowej troski uczniów o przykazania, które przecież nie są miłymi pochlebstwami dla naszej pychy.

Zwykle z miłością traktujemy tylko tych, którzy są wobec nas mili i schlebiają naszym upodobaniom. Ostre słowa Jezusa, które były dla apostolskiej chciwości, pychy i żądzy jak ciasne przejścia w murze, przez które można się przecisnąć, jedynie zostawiwszy wszystko za sobą. Uczniowie ukochali przykazania Jezusa i strzegli ich jak największego skarbu serca! Dla tego, kto nie „osierocił” najtrudniejszych i najsurowszych przykazań Boga, Zbawca ma najsłodsze pocieszenie i najczulszą miłość.

Jak zrozumieć słowa: „Nie zostawię was sierotami”? Sierota (horfanos) to także ktoś opuszczony, zaniedbany, pozbawiony czegoś lub kogoś, ubogi, doznający braków. Osierocenie – to najtrafniejsze określenie egzystencjalnej pustki człowieka współczesnego. Większość ludzi w cywilizacji zachodniej żyje w strachu, nieufności, w samotności, a im wyraźniejsze staje się ich oblicze ateizmu – porzucenia Boga – tym częstsze stają się rozwody i porzucenia własnych dzieci. Im bardziej opustoszałe są świątynie chrześcijańskie, tym bardziej pusto się robi w domach Europejczyków. Brakuje czułości i wierności między ludźmi, ponieważ zaczęliśmy dyskutować o tym, czy Bóg umarł, czy nigdy Go nie było. W Europie pojawia się coraz więcej domów dziecka wypełnionych po brzegi sierotami, ponieważ Bóg został przez nas odsunięty jak niepotrzebne dziecko. Europa choruje na chrystoalergię i jest czymś poprawnym w oczach wielu europejskich parlamentarzystów być homoseksualistą albo aborcjonistą, ale koniecznie trzeba być obrońcą wyrzuconych psów i użalać się nad zwierzętami futerkowymi. Zamiast słuchać dogmatów Kościoła, trzeba słuchać dyktatorów mody. Jeszcze pół wieku temu tematem tabu był seks, teraz tabu stało się chrześcijaństwo, a rolę inkwizytora przejął Parlament Europejski.

Chrystus nie zostawi sierotami tych, którzy nie osierocą Jego przykazań, nawet jeśli będą one nie tylko niemodne, ale i zakazane. Granice moralności stworzył Bóg. Jeśli je znosimy, skazujemy się na moralne tsunami. Granicą są przykazania. Kiedy zniesione zostaną granice moralne, nic nie zatrzyma granic natury. Jezus mówi więc i do Ciebie: Strzeż przykazań, strzeż granic moralności, i brzmi to tak, jakby Ci powiedział: „Strzeż granic ziemi i oceanu!”.

Zapatrzeć się w Boga Wielkanoc V A

Augustyn Pelanowski OSPPE

Zobaczyć Ojca to zaspokoić wszystkie nasze deficyty egzystencjalne, każdy głód, każde pragnienie, każde oczekiwanie, wszelką nadzieję. Filip powiedział słowa, które wydobył z najgłębszego dna w sercu. Wszyscy ogromnie pragniemy doznać czegoś takiego w życiu, co by nas absolutnie i na zawsze zaspokoiło. Większość szuka zaspokojenia w alkoholu, seksie, narkotykach, biznesie, zaszczytach, obżeraniu się, internecie, pornografii, medytacjach transcendentalnych, kryształach, astrologii, buddyzmie; nakłuwają ciało igłami akupunktury, uspokajają się wahadełkiem, jogą lub wróżbami, wieszają sobie na ścianie portrety Che Guevary lub Madonny.

Spełnieniem dla ludzkiego ducha i ciała jest widzenie Boga. O wiele częściej ubóstwiamy jednak stworzenia niż samego Stwórcę. Nie ma nic takiego na świecie, co by bardziej uszczęśliwiało człowieka – jedynie widzenie Boga! Teologia duchowości nazywa ten stan zjednoczeniem mistycznym! Bogu nie chodzi o najem robotników kwalifikowanych do swego królestwa, lecz o zjednoczenie nieskończenie bliższe niż najbardziej udane małżeństwo. On na nas patrzy z miłością. Jest w nas zapatrzony, doszukując się podobieństwa do swego Syna. To jest właśnie naszym absolutnym zaspokojeniem: przylgnięcie do Boga, które bierze swój początek w widzeniu Jego oblicza.

Niezmiernie ważne jest to dla naszego stanu miłości do Boga, czy jesteśmy w Niego zapatrzeni, czy też tylko uznajemy obojętnie Jego istnienie, zezując na idoli tego świata. Nikt z nas nie musi się zastanawiać, gdzie zobaczyć twarz Boga – to oblicze Chrystusa. Bóg jest ludzki i da się kochać, bo można Go dostrzec. Oblicze Jezusa to nie tylko ikona, to przede wszystkim słowa, które Jezus mówi od Ojca, i dzieła Ojca, których On dokonuje przez Jezusa. To widać! Czy dostrzegasz w słowach Biblii oczy Ojca, które patrzą na ciebie? Czy dostrzegasz w swoim życiu, że jesteś strzeżony jak źrenica w oczach Boga? Bóg bowiem potrafi dostrzec ciebie nawet wtedy, gdy wydaje ci się, że nie jesteś godny zauważenia przez kogokolwiek. Bóg widzi w tobie to, czego w sobie nienawidzisz. Widzi i dalej kocha! „Na pustej ziemi go znalazł, na pustkowiu, wśród dzikiego wycia, opiekował się nim i pouczał, strzegł jak źrenicy oka” (Pwt 32,10).

Jedność z Jezusem sprawia, że uczymy się od Niego przenikliwości spojrzenia na nas samych, na innych, na świat. Im bardziej wpatrujemy się w oczy Boga, tym lepiej widzimy nie tylko Jego miłość, ale też braki naszej miłości. To poznanie siebie samych korzy nas przed obliczem Najwyższego. Bóg nie wycofał miłości do nas, mimo że dostrzega w nas nędzę, bałwochwalstwo, żądzę, kłamstwo, obłudę, chciwość, pazerność, mściwość. My zdobyliśmy siłę, by samych siebie pokochać. Bóg kocha nas nawet wtedy, gdy my Go nienawidzimy. Zapatrzenie w Jego oczy pozwala nam dostrzec to wszystko i uratować siebie od samopotępienia.

Świadek potrzebny od zaraz Wwwielkanoc IV A

Augustyn Pelanowski OSPPE

Jest ogromna różnica między aniołami z Biblii i aniołami z tarota; między muzyką symfoniczną, wykonywaną przez profesjonalistów i muzyką z podwórka wykonywaną przez chór trzech pijaków wracających z knajpy; między autentycznym dziełem Holmana Hunta, przedstawiającym Jezusa pukającego do bramy naszej duszy, a jego imitacją, namalowaną przez jakiegoś niedzielnego malarza i sprzedawaną na odpustowym stoisku, między prawdziwym złotem a imitacją złota, wreszcie między duchowością chrześcijańską a duchowością reiki. Jest różnica między talk- -show, gdzie neurotyczna pani z mikrofonem w dłoniach z niebieskimi tipsami decyduje o tym, co jest dobre a co złe, a Dekalogiem z dziesięcioma przykazaniami wyrytymi palcami Boga. Jest wreszcie różnica między homilią wygłoszoną przez kapłana, który żyje tym, co głosi, a kazaniem księdza, któremu tylko się wydaje, że skoro głosi prawdę, to nią żyje.

Świat nie bardzo potrzebuje ludzi tylko głoszących miłość. Świat potrzebuje ludzi, którzy żyją miłością. Czasem słowa są te same, ale inny człowiek, i wszyscy czują różnicę między głosicielem, który mówi poprawnie, a tym, który żyje poprawnie. Odwołując się do Ewangelii: owce rozpoznają głos prawdziwego pasterza. Głos to jeszcze nie filozofia, nie wiedza, nie treść, tylko akcent, barwa, duch przekonania, zaangażowanie emocjonalne, poprawność wypowiedzi lub jej zaburzenia, sztuczna płynność albo swobodna, robienie długich pauz, które męczą, albo takich, które zmuszają do medytacji, nerwowy sposób wypowiedzi lub jej dynamika, wzdychanie, które zdradza wewnętrzną sprzeczność, albo wzdychanie, które komunikuje czyjeś przejęcie, nabieranie powietrza w płuca, które zdradza oznaki niejasnego toku myślenia i jest zamiarem nabierania słuchaczy, albo głęboki oddech, który jest nabieraniem mocy dla słów, stres lub pewność. Zwykle te oznaki umykają naszemu umysłowi, ale nie umykają naszej intuicji duchowej, która jest filtrem dla kłamstwa i dla prawdy. Tylko wtedy przyjmujemy prawdę, gdy ktoś jest prawdziwy, i zawsze ją odrzucamy, gdy głoszący zakłada maskę hipokryzji.

W greckim tekście jest mowa o głosie, który odróżnia prawdziwego pasterza od jego imitacji. Głos to fone, a nie logos. Wystarczy dźwięk, by wyczuć, czy nuta jest fałszywa, czy prawdziwa, jak w instrumencie, który jest źle nastrojony. Z przykrością słucha się śpiewu, gdy akompaniament jest odtwarzany na fałszywie nastrojonym instrumencie. Z jeszcze większą, gdy ktoś głosi prawdę, ale sam pogrążony jest w dysonansach kłamstwa życiowego. To musi być zestrojone: życie i nasze przekonania, słowa i głos, teoria i praktyka.

Bitwa pod Emaus Wielkanoc III A

Augustyn Pelanowski OSPPE

Droga do Emaus jest naszą drogą. Wszyscy błądzimy ku smutkowi. Zawodzimy się na życiu i naszych nadziejach. Jezus po zmartwychwstaniu jest na każdej ludzkiej drodze. Zawraca nas ku odkryciu swojej obecności na Eucharystii.

Uczniowie odkryli obecność Jezusa w drodze dzięki temu, że rozważali Pisma. Wymiana Słów Bożych pozwoliła im się otworzyć na Jego prowadzenie, które skończyło się na łamaniu Chleba. Przez Biblię do Eucharystii – schemat dojścia do celu życia jest prosty. Jezus dosłownie spytał: „Jakie są słowa, które WYMIENIACIE, idąc?”. Łukasz użył słowa antiballete, które można też tłumaczyć: rzucać sobie nawzajem, wymieniać słowa, dyskutować, porównywać albo nawet ciskać jakby pociskami, gdyż pierwotnie to słowo miało znaczenie militarne. Rozmowa więc była pełna ognia, była rodzajem walki duchowej, w której Słowa Biblii, jak strzały, uderzały w zwątpienie, krusząc je niczym mury. Słowa uderzały i raniły, uzdrawiając, były zmaganiem duchowym, bitwą o cel życia.

Możemy lepiej zrozumieć tę dyskusję, gdy porównamy ją z wędrówką aniołów przez środek Jerozolimy z wizji Ezechiela (Ez 9,4–6). Aniołowie wyniszczyli tych, którzy w życiu nie przyjęli skruchy, unikali krzyża (litera TAW miała formę krzyżyka). Ci, którzy przyjęli znak TAW na czole, czyli przyjęli krzyż życia, byli ocaleni. Ich smutek zamienił się w zbawienie. Życie dzieli nas na tych, którzy przyjmują krzyż, oraz tych, którzy odrzucają krzyż. Jesteśmy rozdarci między tymi postawami i wybór właściwej zależy od tego, czy umiemy walczyć Słowem Boga o własny los.

Najtrudniejsza chwila to utrata najdroższej osoby – utrata kogoś, kto nadawał sens naszej drodze. Jezus, zanim umarł, przygotowywał na taką stratę swoich uczniów: „Jeszcze chwila, a nie będziecie Mnie widzieć, i znowu chwila, a ujrzycie Mnie. (...) Wy będziecie płakać i zawodzić, a świat się będzie weselił. Wy będziecie się smucić, ale smutek wasz zamieni się w radość” (J 16,16.20). Gorzej jest z tymi, którzy oparli swoje życie na drugim człowieku, na idei, na pieniądzach, na żądzy, na karierze, na czymkolwiek i kimkolwiek, tylko nie na Bogu. Ich smutek utraty nie zamieni się nigdy w radość.

Rana jest bramą - Milosierdzie Boze A

Augustyn Pelanowski OSPPE

Grzech jest zranieniem Bożego Serca. Jednocześnie ta rana Bożego Serca jest jedynym lekarstwem na nasz grzech. Nie ma jednak możliwości doznania przebaczenia, jeśli się nie zobaczyło w całej pełni swojego grzechu. Szczelina zranienia serca Jezusa staje się wąską bramą prowadzącą do nieba. Kluczem do tej bramy jest wyznanie grzechu, symbolicznie wyrażone gestem włożenia palców do boku Mesjasza.

Jezus prorokował: „Jakże ciasna jest brama i wąska droga, która prowadzi do życia, a mało jest takich, którzy ją znajdują” (Mt 7,14). On wpuścił nas do swego Serca przez bolesne, ciasne przejście, przez bramę miłosierdzia, która była raną naszych złości. Czy my będziemy zwlekać, by Go wpuścić do naszego serca? On potrzebuje tylko bólu naszego sumienia, bólu naszej skruchy. Chce delikatnie pokazać nam nasze grzechy, które nie tylko Jego ranią, ale nas także!

O kimś, kogo najbardziej kochamy, mówimy: „Noszę cię w moim sercu; mam cię w sercu; jesteś w moim sercu”. Wiemy, co jest w Jego sercu: głębokie miłosierdzie. Nie chcemy wiedzieć, co jest w naszym: płytkie poznanie grzechów. Tymczasem Jezus wskazywał swoim palcem na całą zepsutą zawartość naszych serc. „Gdy się oddalił od tłumu i wszedł do domu, uczniowie pytali Go o to przysłowie. Odpowiedział im: I wy tak niepojętni jesteście? Co wychodzi z człowieka, to czyni go nieczystym. Z wnętrza bowiem, z serca ludzkiego pochodzą złe myśli, nierząd, kradzieże, zabójstwa, cudzołóstwa, chciwość, przewrotność, podstęp, wyuzdanie, zazdrość, obelgi, pycha, głupota. Całe to zło z wnętrza pochodzi i czyni człowieka nieczystym” (Mk 7,17-23).

Z serca Chrystusa wypłynęła krew miłości do nas i woda przebaczenia, a z naszego serca wypłynęły strumienie cuchnących nieprawości. On palcem kreślił na piasku nasze winy, gdy ratował cudzołożnicę prowadzoną na kamienowanie, my zaś palcem dotknęliśmy Go do żywego miłosierdzia.

Miłosierdzie jest nawet tam, gdzie są już sąd i kara. Bóg bowiem łatwo daje łaskę i niechętnie karze. Nawet gdy już wyda wyrok, daje szansę na jego odwrócenie. Nawet gdy karze, Jego uderzenia są jak pocałunki. Nawet gdy ukarze, czeka na to, by w sercu naszym pojawiła się choć mała szczelina skruchy. Mieszkańcy Niniwy zostali już potępieni i skazani na zagładę, a przecież Bóg wysłał do nich Jonasza, zmuszając go do głoszenia ostatniej szansy. Sodoma i Gomora zasłużyły na ogień z nieba. Abraham nie doszukał się w Sodomie nawet jednego sprawiedliwego, a mimo to Bóg posłał tam dwóch aniołów, pokazując wolę uratowania kogokolwiek.

Jest jakiś paradoks w miłosierdziu. To miłość Boga, która otwiera się nawet tam na przebaczenie, gdzie już nikt go nie chce.

Zobaczyć zmartwychwstanie

Augustyn Pelanowski OSPPE

Uczniowie, wchodząc do ciemnego grobu, zobaczyli coś, co ich przekonało o zmartwychwstaniu. Sam widok pustego grobu to za mało, by przekonać się o pokonaniu śmierci. Musieli zobaczyć coś wyjątkowego. Ujrzeli leżące płótna oraz oddzielnie zwiniętą chustę, która była na Jego głowie. Nie chodziło o to, że idea życia zmartwychwstała w ich świadomości i zdali sobie sprawę z tego, że w ich pamięci Jezus nigdy już nie umrze. Ani o to, że Jezus przetrwał letarg, ani o jakiś sprzeczny z zasadami logiki etap reinkarnacji. Musieli zobaczyć coś dokumentującego autentyczne zmartwychwstanie!

Przypomnijmy, że Łazarz, po wskrzeszeniu, nie mógł się uwolnić od tkanin, którymi był szczelnie obwiązany i które go krępowały – potrzebował pomocy świadków wskrzeszenia. Jezus nie przebudził się z powodu zimna albo z powodu silnej struktury organizmu. Po śmierci Jezusa Nikodem przyniósł 100 funtów wonności – mieszaniny aloesu i mirry (ówczesny 1 funt to około 325 gramów miary współczesnej). Każdy zwój był posypany sproszkowanymi wonnościami. Gdyby płótna zostały odwinięte i zrzucone, wonności rozsypałyby się. Płótna byłyby rozwinięte, chusta z głowy byłaby rozwiązana.

Tekst grecki delikatnie sugeruje, że płótna pozostały nierozwiązane – ciało z nich po prostu… wypromieniowało. Właśnie to od razu zauważyli uczniowie! Ciało znikło, nie naruszając szczelnie i dokładnie zawiniętych płócien. Uczniowie zobaczyli też syndarion – chustę zwiniętą, co można zrozumieć, że zachowała kształt głowy, pozostając jakby pustym „opakowaniem”! To musiało zrobić na nich ogromne wrażenie. Było to tak jednoznaczne, że nie analizowali znaleziska, tylko po prostu uwierzyli. Wszystko, co zastali, wskazywało na cud.

Mamy więc autentyczną relację z tamtego wydarzenia, która przemawia do nas i do naszej wiary w zmartwychwstanie Jezusa Chrystusa. Jest też zapowiedzią naszego powstania z grobów.

Zmartwychwstania możemy doświadczać już dziś, gdyż wiemy, że ceną grzechu jest śmierć. Pozbawiając się grzechów w demaskującej spowiedzi, już pokonujemy krępujące nas, jak owe płótna, konsekwencje śmierci, z któ-rych możemy sie wyzwolić. Dzieje się tak tylko dzięki temu, że On, Światłość tego świata, wyszedł z grobu bez przeszkód.

Zaraz po narodzeniu Jezus był owinięty w pieluszki, w białe płótna, zapewne tak ściśle przylegające do ciała, że dziecko było nieruchome. Porównanie wydaje się niestosowne, ale w rzeczywistości jest pomostem do nowych refleksji: śmierć, dzięki Chrystusowi, stała się nowymi narodzinami, życie będzie przebiegać dalej, ważne jest tylko, gdzie się znajdziemy po otworzeniu się trumiennych drzwi. Kluczem do nieba jest wyznanie grzechów, kluczem do piekła – zachowanie ich dla siebie!

Krew na drzwiach - Pascha

Augustyn Pelanowski OSPPE

W noc paschy Izraela zabijano baranka i jego krwią naznaczano odrz-wia domów, aby Anioł Niszczyciel mógł ominąć je i nie zniszczyć pierworodnych dzieci, tak jak to działo się z dziećmi egipskimi. Ominięcie w hebrajskim to pesach. Krew baranka sprawiała, że śmierć omijała dzieci Izraela. Według jednego z komentatorów żydowskich, baranek był zabijany, gdyż Egipcjanie czcili zwierzęta jako bogów, wśród nich baraniogłowego bożka Chnum. Zabicie bożka, czyli zerwanie z bałwochwalstwem, staje się warunkiem wyjścia z niewoli grzechu. Jezus Chrystus nadał zupełnie nowe znaczenie śmierci baranka, ponieważ On sam stał się barankiem, umierającym z miłości dla swego ludu, broniąc własną krwią przed śmiercią wieczną tych, którzy schronili się w Jego sercu. Jezus jest pierwszym, który pokonał śmierć, Człowiekiem zapoczątko-wującym generację tych, których śmierć wieczna ominie.

W dzień poprzedzający noc paschalną Izraelici mieli obowiązek wyrzucić z domu wszelki chleb kwaszony, tak zwany chemec. Każdy okruch był skrupulatnie wyszukiwany, aby dom był oczyszczony z wszelkiego kwasu, który symbolizował niewolę egipską. Jezus nadał nowe znaczenie tej czynności. Ostrzegał uczniów przed kwasem faryzeuszy, przed obłudą religijną, czyli pojmowaniem religijności magicznie i jurydycznie. Faryzeuszy cechował duch oskarżenia, czerpiący siłę z przekonania o poprawności rytualnej. Wielu chrześcijan wpada w tę zasadzkę, nawet nie wiedząc, że „zakwaszają” swoją duchowość niebezpiecznym wirusem. Zdarza się przecież, że ktoś, kto zachowuje ściśle wszelkie przepisy religijne, wiele się modli, przestrzega postów, wyrzeczeń, mnoży nowenny, jednocześnie jest skwaszony oskarżaniem. To jest zakwaszona religijność magiczna, budująca poczucie wartości na pogardzie słabszych.

Pascha była nie tylko ominięciem przez Anioła Niszczyciela, ale też wyjściem z ciemności Egiptu, ze zniewoleń i uzależnień, w jakie popadli Izraelici w kraju faraona. Grób Chrystusa jest bramą nowej paschy – ominięcia śmierci wiecznej i wyjścia z ciemności oraz ciemnoty duchowej. Piotr i Jan przybiegli do grobu, aby zobaczyć, że tam, gdzie jest Jezus Chrystus, życie się nie kończy. Przybiegli, ponieważ uciekli przed krzyżem i śmiercią Baranka Bożego. Żydowski komentator Tory, Raszi, zauważa, że każdy, kto w chwili zabijania baranka znajdował się za progiem świątyni lub nie trzymał rąk na głowie baranka był rochaka (odległy, obojętny). Nie przeżywał uczuciowej straty i dlatego nie mógł poczuć zranienia serca, a zarazem zerwania z przeszłością zniewolenia, by otworzyć się na wolność w przyszłości. Uczniowie uciekli spod krzyża i dlatego byli rochaka, czyli według żydowskiej tradycji nie zaliczyli tej paschy. A jednak żaden z nich nie został dotknięty aniołem śmierci, jak Judasz. Ponieważ żaden z nich nie uciekł z Ostatniej Wieczerzy, jak Judasz. Eucharystia chroni nawet tych, którzy nie wytrwali pod krzyżem.

Jak zobaczyć zmartwychwstanie?

Augustyn Pelanowski OSPPE

Leżące w pustym grobie płótna. Ten obraz wstrząsnął Piotrem i Janem tak bardzo, że spowodował przebudzenie się w nich wiary jeszcze większej niż ta, którą mieli dotychczas. Cóż szczególnego było w tych płótnach, że obaj już nie mieli wątpliwości, że ich Nauczyciel zmartwychwstał?

Owe prześcieradła (keimena) leżały niczym jakiś kokon płócienny. Nie zostały rozwinięte ani przez Zmartwychwstałego, ani przez kogokolwiek innego. Podobnie było z chustą na głowę (soudarion), która była ciągle w formie owiniętej (enthylisso). Zachowała kształt głowy, nie ukrywając już jednak niczego poza pustką wewnątrz. To właśnie wstrząsnęło apostołami.

Jezus, wydobywając się z owych chust, musiał w jakiś sposób „wyparować” albo prześwietlić tkaniny niczym światło. Ewangeliści zapisali, jak przechodził przez zamknięte drzwi albo nagle znikał, np. na oczach uczniów z Emaus. Zmartwychwstanie nie było więc reanimacją trupa, jak w przypadku Łazarza. Zmartwychwstanie nie jest kontynuacją życia, lecz przemianą. Chrystus jest dotykalny, o czym przekonał się Tomasz, nawet zajada rybę z uczniami, ale jest to Chrystus inny. Marek pisze o „innej postaci” (Mk 16,2). Maria Magdalena też nie mogła Go od razu poznać. Ten Nowy Jezus wymyka się czasowi i przestrzeni, choć w tych wymiarach się pojawia. Jest obecny i nieobecny zarazem. Jest tu i jednocześnie gdzie indziej.

Dlaczego Zmartwychwstały objawia się tylko wierzącym w Niego, choć ciągle niedowierzającym w zmartwychwstanie? Dlaczego nie pokazał się Kajfaszowi albo Piłatowi? Dlaczego pomija tysiące ateistów i wyśmiewających się z Niego? Dlaczego nie zobaczył go Richard Dawkins? Odpowiedź jest prosta: z szacunku dla ludzkiej wolności. Zmartwychwstały nie narzuca się, nie zmusza do uznania Go za zwycięzcę śmierci. Nie prowadzi kampanii reklamowej królestwa niebieskiego. Nie organizował wieców, nie pisał manifestów. Kto chce, ten wierzy, kto nie chce, nie wierzy. Nie ukazał się cezarom z Rzymu, ani filozofom z Aten, tylko tym, którym już dał zalążek wiary. Ukazywał się tym, którzy już wierzyli, co prawda niedoskonale, ale Bóg nie wymaga od nas doskonałości, tylko gotowości, oddania, zawierzenia. Zmartwychwstanie nie przymusza do wiary, to raczej wiarą dostrzega się Zmartwychwstałego. Wiara jest jedyną możliwością dostrzeżenia Chrystusa zmartwychwstałego. Jeśli wierzysz choć trochę, to zobaczysz.

Sakramenty są również skromne jak zmartwychwstanie. Kto chce, ten wierzy. Kto wierzy, ten dostrzega w nich Chrystusa. Są cichym głosem Boga, wołającego nas po imieniu. Sakrament Eucharystii daje nam łatwy dostęp do Jego życia i zmartwychwstania, silniejszego niż śmierć. Nie trzeba wspinać się na Himalaje ani lecieć na Marsa, by przezwyciężyć śmierć i dostąpić udziału w życiu Boga. Wystarczy spożyć kawałek chleba, wyznawszy uprzednio swoje grzechy.

Niespodziewana zmiana Niedziela Palmowa A

Augustyn Pelanowski OSPPE

Przyglądając się opisowi rozpra- wy nad Synem Bożym, dostrzegamy zadziwiające za- miany. Zamiast Bara- basza, ukrzyżowany jest Jezus. Sędzia świata, Bóg, staje przed winnymi wielu grzechów ludźmi i daje się osądzić. Nie Jezus stwierdza własne królowanie, tylko Piłat. Jezus zostaje obciążony drewnianym klocem, ale zamiast Niego, przymuszony Szymon niesie Jego ciężar. Wszystkie te zamiany przywodzą na myśl zamianę winnego w niewinnego i niewinnego Chrystusa w winnego skazańca. Ktoś tu zostaje uniewinniony, choć jest winny. Ktoś inny zostaje obciążony winą, choć na to nie zasłużył.
Człowiek unika tego, co przykre, trudne, i ucieka w mniemanie, iż wszystkich może spotkać cierpienie, tylko nie jego. Tymczasem nawet Syna Bożego nie ominęły fałszywe oskarżenie, wredny proces, męka, odtrącenie, odrzucenie, pobicie, hańba, obelgi i śmierć. Męka Chrystusa gromadzi w sobie wszelkie rzeczywistości, przed którymi uciekamy w świat nieprawdziwych przekonań o życiu.

Kardynał Vanhoye zwrócił uwagę na pokaźne rozmiary opisu męki w stosunku do innych wydarzeń związanych z życiem Jezusa. Kościół pierwotny widział w męce Chrystusa wyjątkowo cenny skarb prawdy, nie tylko o zbawieniu, ale i o człowieczym losie. Mamy tendencję do unikania niewygodnych prawd, a wśród nich prawdy o naszej śmierci. Zacieramy ślady porażki, spychamy w zapomnienie możliwości poniesienia konsekwencji własnych obłędnych wyborów. Tymczasem Jezus w swojej męce przypomina nam o tym, o czym nie chcemy pamiętać. Nie unikniemy porażki, nie unikniemy cierpienia, nie unikniemy śmierci. Unikniemy jednak czegoś gorszego niż to wszystko – unikniemy potępienia, bo On dokonał zbawczej zamiany. Bez odwoływania się do męki Chrystusa nasze zmaganie z losem jest skazane na zderzenie, które może nas zmiażdżyć.

Św. Mateusz pisze, że w chwili agonii Jezusa umarli powstali z grobów. Tylko w Chrystusie możemy pokonać dotąd niepokonalną rzeczywistość: śmierć! Tylko dzięki Niemu najskrytsze zakamarki nieśmiertelnej świętości Boga stają się dostępne na zawsze.

Związanie i rozwiązanie wielki Post V A

Augustyn Pelanowski OSPPE

Grzechy przeciwko Ducho-wi Świętemu są nieodpuszczalne nie dlatego, że Bóg nie chce ich odpuścić, ale z powodu niemożliwości przyjęcia miłosierdzia Bożego, jaka przez lata rozbudowała się w sumieniu człowieka niczym nieprzepuszczalna, betonowa skorupa. Jezus ostrzegał faryzeuszy przed grzechem przeciwko Duchowi Świętemu. Tym, co doprowadziło tych ludzi do zatwardziałej postawy, była hipokryzja, czyli ślepota na własny grzech. Nie chcieć widzieć w sobie winy, to uniemożliwić Bogu przebaczenie.

Jest jeszcze druga postać grzechu przeciwko Duchowi Świętemu. To rozpacz, zwątpienie w przebaczenie. Genezą jest tu najczęściej nałogowe i zuchwałe oddawanie się grzechom, które prowadzi do samopotępiania i niewiary, a wreszcie do odrzucenia przebaczenia Boga. O tych czeluściach smutku wiedzą coś osoby, które przez długi czas trwały w nałogowych grzechach albo dokonały strasznych czynów, tłumiąc wyrzuty sumienia. Obrazem takiej sytuacji moralnej człowieka jest śmierć Łazarza i jego pogrzebanie w pieczarze grobowej. Łazarz umarł. Grzech jest śmiercią. Nie wiemy, jakie życie prowadził Łazarz, ale obraz pogrzebania go w pieczarze skalnej jest dokładnym oddaniem tego, co przeżywa ktoś, dla kogo nałóg stał się pogrzebaniem za życia. Kiedy Jezus wywołuje Łazarza z grobu, ten wychodzi, mając powiązane ręce i nogi opaskami oraz twarz zakrytą chustą. Nie może nic dla siebie uczynić, nie może sam siebie uwolnić, nie może nawet marzyć o tym. Głos Jezusa wywołał go wprawdzie z ciemności mogiły, ale potrzebuje pomocy innych, by uwolnić się od związania. Dlatego Jezus mówi: „Rozwiążcie go!”.

W przypowieści o uczcie i oniemiałym gościu, który nie miał szaty weselnej, król, wyrzucając świętokradczego gościa z sali biesiadnej, wypowiada straszny wyrok: „Zwiążcie mu ręce i nogi i wyrzućcie go na zewnątrz, w ciemności! Tam będzie płacz i zgrzytanie zębów”. Kiedy Łazarz pojawił się w otworze grobowej pieczary, był związany! Jezus kazał go więc innym rozwiązać. Zapewne wiele było płaczu, a może nawet zgrzytania zębów spowodowanego grozą sytuacji. To związanie i rozwiązywanie przypomina nam słowa Jezusa, które wypowiedział do Piotra w scenie, w której ofiarował mu klucze królestwa. Użył dokładnie tych samych słów, dając apostołowi władzę odpuszczania grzechów: „Cokolwiek zwiążesz na ziemi, będzie związane w niebie, cokolwiek rozwiążesz na ziemi, będzie rozwiązane w niebie”. Po zmartwychwstaniu tę władzę rozciągnął na wszystkich swych uczniów, gdy tchnął w nich Ducha Świętego, aby mogli odpuszczać grzechy. Najczęściej w pismach nowotestamentalnych słowo ZWIĄZANIE występuje jako określenie spętania kogoś łańcuchami, skucia dybami, również jako określenie opętania przez szatana. W końcowych fragmentach Apokalipsy jest już na szczęście mowa o związaniu szatana i zamknięciu go w otchłani, która zostaje zamknięta i opieczętowana na tysiąc symbolicznych lat, po których na krótką chwilę ma być wypuszczony (Ap 20, 2–3).

O głupocie Wielki Post IV A

Augustyn Pelanowski OSPPE

W 23. rozdziale Ewangelii Mateusza Jezus kilkakrotnie nazywa faryzeuszów ślepymi. Moralna ślepota czy też duchowe zaślepienie to zawężenie postrzegania do ograniczonego pola, skupienie na pewnych fragmentach rzeczywistości przy kompletnym pomijaniu innych, istotnych. Rozwijamy w sobie najczęściej te cechy, w których jesteśmy najlepsi. Co jednak będzie z nami, gdy naszą najlepszą cechą okaże się jedynie wyszukiwanie czyichś najgorszych cech? Naprawdę ślepy jest ten, kto nie widzi swojej głupoty, a wszystkich innych postrzega jako głupszych od siebie.

W greckim języku słowo „błoto” ma jeszcze inne znaczenie niż określenie lepkiej i wilgotnej substancji materialnej, oznacza też metaforycznie głupotę! Ale głupota z kolei to nie umysłowy niedorozwój, tylko przewrotna perwersja. Czy nie zirytowalibyśmy się na kogoś, kto daje nam na stół filiżankę do kawy obmytą jedynie z zewnętrz, podczas gdy we wnętrzu zalegają wielomiesięczne tłuste plamy, które już kwitną od pleśni, a jednocześnie ten ktoś wmawiałby nam niesłusznie, iż stało się to z powodu naszych niemytych palców? Albo jak zareagowalibyśmy na okrzyki kogoś, kto zarzucałby nam w okresie lipcowej suszy zabrudzenie dywanu zabłoconymi butami, podczas gdy po prostu nie sprzątał od dłuższego czasu? Jezus mówi w słynnej mowie przeciw faryzeuszom: Faryzeuszu ślepy! Oczyść wpierw wnętrze kubka, żeby i zewnętrzna jego strona stała się czysta. Gdzie indziej, z równą irytacją, dowodzi, że nie to, co wchodzi do ust człowieka, czyni go nieczystym, ale to, co z niego wychodzi, z jego serca. A gdy uczniowie przystąpili do Niego, sygnalizując o zgorszeniu tą wypowiedzią faryzeuszy, dobitnie stwierdził: Zostawcie ich! To są ślepi przewodnicy ślepych. Lecz jeśli ślepy ślepego prowadzi, obaj w dół wpadną. Czy ten, który uzdrowił ślepca niewidzącego od urodzenia, nie mógł otworzyć oczu również faryzeuszom? Łatwiej jest uzdrowić ślepca z kalectwa niż człowieka z głupoty hipokryzji. Najczęstszymi oznakami tego rodzaju obłudnej głupoty są: oburzenie przepełnione potępiającym zgorszeniem innymi, zajmowanie się czyimiś błędami, a nie swoimi, i naiwne powoływanie się na religijne zakazy i nakazy.

Uzdrowienie tego ślepca miało być pomocą dla faryzeuszy, aby sami otworzyli oczy na swe moralne zaślepienie. Ale nawet widomy cud niewiele pomaga komuś, kto jest niewidomy wobec siebie samego. Pierwszym odruchem zdrowiejącego sumienia jest zacząć myśleć o własnej sytuacji moralnej, a nie o poprawianiu innych. I dlatego w tej chwili myślę o sobie, a nie o innych. Myślę o własnych zaślepionych osądach, obmowach, oskarżeniach, oburzeniach, zgorszeniach, podejrzeniach jako o poważnych niebezpieczeństwach. Przecież kiedy stanę przed potężnym trybunałem eschatologicznym, Bóg nie zapyta mnie o grzechy innych, tylko o moje! A przede wszystkim nic tak nie będzie Go oburzało, jak moje oburzanie się innymi, a nie sobą samym.

Nieskończona hojność Boga Wielki Post III A

Augustyn Pelanowski OSPPE

Jezus powiedział, że nawet za kubek wody podany jednemu z jego najmniejszych uczniów zostanie wyznaczona nagroda w niebie. Samarytanka była gotowa poczęstować Jezusa czerpakiem pełnym źródlanej wody. Kiedy Jezus ją poprosił, sięgnęła ręką po naczynie, ciągle z Nim rozmawiając. Słowa wylewały się z niej jak woda. Nie zdążyła nawet wykonać swej posługi, gdy Jezus wynagrodził tę gościnną gotowość, napełniając jej serce miłością Ducha Świętego. Bogu wystarczy gotowość, pragnienie zaspokojenia Jego pragnienia, chęć uczynienia dla Niego czegokolwiek, nawet znikomego. Bóg chce pochwycić nas na tym dobrym odruchu. Jest to człowiekowi potrzebne, szczególnie wtedy, gdy sam nie dostrzega w sobie niczego dobrego. Tak niewiele człowiek może uczynić dla Boga, dlatego w Bożych oczach liczy się cokolwiek, choćby kubek wody. Za tak skromną przysługę, jaką było tych kilka łyków wody, Jezus obdarował Samarytankę nagrodą strumieni wytryskujących z Jego Serca. Za kubek wody – źródła wieczystych wzruszeń w samym Sercu Boga.

Jezus i mnie, i tobie proponuje czerpać łaskę z Jego wyczerpania się w męce krzyża. Spotkanie przy studni Jozefa nie jest pozbawione skojarzeń. To przecież Józef był przez braci wrzucony w ciemną czeluść, a potem sprzedany za srebrniki. Dał się sprzedać, sponiewierać i poniżyć, by po latach sprowadzić swych niegodziwych braci do kraju Goszem, którego nazwa pochodzi od hebrajskiego goszem, czyli ulewa. Ulewa łask za ulewę łez, ulewa obdarowania za ulewę gorzkiego odrzucenia. Nawet za krzywdę można się odwdzięczyć, jeśli ma się serce choćby trochę podobne do serca Jezusa.

Jezus niczego nie oczekuje od Samarytanki, nie każe jej zostać ani nie zmusza do moralnego prowadzenia się. Po prostu daje miłość. Jego przebaczenie i obdarowanie miłością nie wymusza na niej niczego. Biegnie więc szczęśliwa do miasta, ale obdarowana nie potrzebuje już nawet wody, po którą przyszła, więc zapomina o dzbanie, który leży przy studni. Pusty jak grzech.

Podnieś twarz z ziemi Wielki Post II A

Augustyn Pelanowski OSPPE

Twarz Jezusa lśni- ła jasnością jak słońce. Słońce daje światło, daje życie, daje energię. Oblicze Boga jest nam potrzebne, by nie nosić masek. Jest to jedyne Oblicze, przed którym nie udaje się udawać kogoś innego, niż się jest naprawdę. Gdy Jego oblicze zajaśniało jak słońce, upadli na twarze. Gdy Jego oblicze się wzniosło, zakryli własne oblicza, a potem, gdy wznieśli swe oczy, pozbawieni lęku, nie widzieli już nikogo, samego Jezusa jedynie. Nie widzieć nikogo poza Bogiem!

Oblicze człowieka jest ekranem duszy. Maluje się na nim wszystko, co jest wewnątrz. To jedyna część ciała, która nigdy nie jest okrywana, a jednak najwięcej ukrywa. Nawet na ręce zakładamy rękawiczki, ale na twarz nie zakładamy żadnego pokrowca. Ona musi być odsłonięta i z tym jest problem, bo na niej wszystko widać, co ukryliśmy w sobie nie tylko przed innymi, ale też i przed sobą. Uczucia, myśli, przeczucia, nastawienia i przede wszystkim duch, jaki nami rządzi, ujawnia się to wszystko w spojrzeniu, układzie ust, mięśniach, brwiach, kolorze policzków. Zniewolony ucieka ze wzrokiem albo patrzy bezczelnie. Jego oblicze jest ściągnięte, napięte, wywołuje w innych stres, lęk, pożałowanie lub odrazę.

Większość z nas ma jakieś zniewolenia. Począwszy od pracoholizmu, przez palenie tytoniu, alkohol, narkotyzowanie się, oglądanie filmów, uciekanie w świat wirtualny, obżeranie się, shopping, pornografię, masturbację, erotomanię, uzależnienia emocjonalne, uzależnienie od komórkowego telefonu czy nawet mp3, aż do kłamstw i narcystycznej potrzeby zdobywania podziwu, aż do tworzenia image, budowania maski. Trudno wszystkie wyliczyć, bo z roku na rok przymierzamy nowe maski. Oblicze ludzkie jest nieobliczalnie próżne i łaknące. W latach 70. mówiło się o alkoholizmie, w 80. plagą okazała się narkomania, w 90. wybuchła eksplozja bulimii i anoreksji, teraz mówi się o erotomanii i seksie wirtualnym, ale za jakiś czas, zapewne niedługi, dowiemy się o nowych obiektach obsesyjnego zapatrzenia, które sprawiają, że ludzka twarz ciągle jest zaciemniona lękiem.

Chrystus odsłania swoją twarz, byśmy patrząc na nią, mogli zobaczyć swoją już bez lęku. Potrzeba nam objawienia Boskiego oblicza, by odzyskać własną twarz. W odkryciu wszechmocy Boga najbardziej pomaga człowiekowi odkrycie własnej bezsilności. Nie trzeba nam też niczego innego szukać oprócz Tego, który nas odnalazł. Po olśniewającym objawieniu się oblicza Jezusa, uczniowie podnieśli swoje zabrudzone oblicza z ziemi. Podnieść twarz z ziemi, z upadku, bez lęku, oto skryte marzenie każdego z nas. Przestać się wstydzić siebie samego. Niewolnik nie ma oblicza, ma maskę, pod którą musi ukrywać swoje wstydliwe prawdy. Jezus wybawia ludzką twarz z lękliwego wycofywania się. Pozwala podnieść nam głowę, może nie z dumą, ale na pewno z godnością. Gdy więc mówi do Apostołów, by się podnieśli i przestali bać, to brzmi to jak manifestacja uwolnienia dedykowana całemu rodzajowi ludzkiemu.

Trzy maski diabła Wielki Post I A

Augustyn Pelanowski OSPPE

Trzy kuszenia diabła jeszcze raz wróciły do Jezusa, kiedy stanął przed sądem. Stanął przed Kajfaszem, Piłatem i Herodem jak przed szatanem ukrywającym się w trzech maskach. Kajfasz zapytał go wprost tylko o to, czy jest Mesjaszem, a nie Synem Bożym. Jezus mógł wykorzystać tę szansę i nie mówić, że jest Synem Boga. Wielu wówczas uważało się za mesjaszów i specjalnie się tym nie przejmowano. Jezus mógł odegrać rolę prowincjonalnego mesjasza i wymknąć się oskarżycielom. Ale On się pogrążył, bo wyraźnie podkreślił, że jest Synem Człowieczym, który zasiada na tronie Jedynego. Zrównał się z Bogiem. Nie skusił się niedomówieniem albo wykrętem. Zamiast uczynić cały proces czymś strawnym jak chleb, uczynił go przez swoje wyznania twardym jak kamień!

Kiedy stanął przed Herodem, mógł olśnić go czymkolwiek, gdyż ten tego oczekiwał. Mógł rzucić się z narożnika świątyni jak na bungee i otrzymać oklaski oczarowanego dworu. Ale On milczał. Zrezygnował z szansy uniknięcia strasznego losu.

Kiedy wreszcie stanął przed Piłatem, ten zapytał nie o synostwo Boże, ale o to, czy jest królem, proponując Mu uwolnienie. Piłat chciał Jezusa uwolnić. Gdyby Jezus tylko o to go poprosił i upadł na kolana, byłby uratowany. Jezus zmarnował tę szansę, która w istocie była pokusą!

W tych najtrudniejszych chwilach szatan próbował wśliznąć się przed Jezusa ze swoimi możliwościami, ale On był tak nieugięty jak na pustyni. Jezus nie uciekał nigdy przed samotnością. Przyjął opuszczenie przez najbliższe osoby. Noce spędzał na rozmowach z Ojcem. Popatrzmy na nasze noce. Co staje się naszym ołtarzem, gdy zamykamy drzwi, przekręcamy klucz i zostajemy sami w swoim mieszkaniu? Nawet w ostatnich chwilach Jezus w Ogrodzie Oliwnym modlił się na odległość rzutu kamieniem, w pewnym dystansie od apostołów, w samotności, z Ojcem. Na odległość rzutu kamieniem, a nie chlebem! Diabeł kusił posiadaniem i władaniem wszystkich królestw i wszystkich ludzi za cenę jednego prostratio: upadnij! W Ogrodzie Oliwnym zdarzyła się sytuacja, która jest jakimś refleksem kuszenia na pustyni. Ludzie, którzy przyszli aresztować Jezusa, gdy usłyszeli słowa: „Ja jestem”, upadli na twarz. Jezus nie wykorzystał sposobności, by zapanować nad nimi w taki sposób, jaki mu proponował diabeł. Miał tylko tych, których dał Mu Ojciec. Nie szukał stadionów, by Go oklaskiwano. To jest światło rzucone na naszą uczuciową zaborczość, materialną pazerność, skupianie uwagi na sobie, próżność. Jezus był wyniesiony, ale nie na narożnik świątyni, tylko na krzyż. Stał się widowiskiem hańby! Diabeł kusił Go, aby rzucił się z narożnika i nawet cytował Psalm 91 o aniołach troszczących się o każdy krok Mesjasza, ale Jezus zrezygnował z demonstracji chwały. Ponieważ nie ta chwała na ziemi się liczy, ale ta w niebie. Pomiędzy chwałą nieba i chwałą na ziemi, czyli tą demoniczną, jest pomost krzyża – pomost rezygnacji, zmarnowania okazji na wyniesienie w tym świecie!

Arka z potopu nieprawości Niedziela Chrztu Panskiego A

o. Augustyn Pelanowski OSPPE

Duch, który przybrał postać gołębicy, jest nieprzypadkowym symbolem. Odnosi całą symbolikę chrztu Jezusa do potopu w czasach Noego. Noe po zakończeniu potopu wypuszczał gołębia, chcąc przekonać się, czy wody na tyle opadły, by mógł wyjść z cyprysowej arki. Obecność gołębicy jest więc znakiem obwieszczającym koniec pogrążania się w biocie występków. Jezus wychodzący z wód Jordanu daje się poznać ludzkości jako nowy Noe, a Jego ciało jest jak mistyczna arka gotowa wydobyć z odmętów demoralizacji i deprawacji każdego, kto tylko zechce się w niej schronić. Chrzest jest przypomnieniem nie tylko archaicznego tsunami, ale też wskazaniem nowej szansy, nowej arki i nowego Noego.

Wszystkie sakramenty mają skuteczną moc zbawiania człowieka, ale rzadko słyszmy o ich znaczeniu. Wszelkie teksty Starego Testamentu są skarbcem treści dla pełnego zrozumienia tego wszystkiego, czego dokonał Jezus i co dzieje się w Kościele. Taki sposób czytania Biblii nazywa się typologią. W jej obszarze mieści się zasada powtarzalności na różnych poziomach pewnych wydarzeń opisanych w Starym Testamencie. 1 tak biblijny potop jest jedną z takich informacji, która ciągle do nas powraca jako wyjaśnienie rzeczywistości aktualnej. Raz po raz następują jakieś potopy, choćby w Nowym Orleanie albo na Nikobarach. Ale obraz potopu odnosi się bardziej do innego zalewu, który dosłownie pogrąża świat ludzki. Mamy zalew fałszywych informacji, które zagłuszają sumienie, mamy zalew deprawacji, mamy zalew propagandy albo demoralizujące trendy w kulturze, wreszcie zalew ciemności, okultyzmu, bluź-nierstwa, magii. Bóg ciągle podejmuje akcje ratunkowe, ale one wszystkie nie istniałyby, gdyby nie moc sakramentu chrztu, tego wydarzenia, którym Jezus rozpoczął tysiące, miliony interwencji zbawczych w życiu ochrzczonych, by nie potopili się w zalewach ciemności, grzechu, śmierci, potępienia, rozpaczy.

Woda obmywa, ale też topi, pogrąża, uśmierca. Jezus zaś wchodzi na dno Jordanu i z niego wychodzi przy akompaniamencie odsłaniającego się nieba i objawienia się Ducha Świętego, świadczącego o Jezusie jako jedynym zbawicielu. Pozostaje jeszcze tylko przypomnieć, że Noe uratował tylko te istnienia, które tworzyły heteroseksualne pary. Świat dokoła niego był pomieszany. Granice płci się zacierały, zacierając jednocześnie granice porządku Boskiego prawa. Podobnie byto z Sodomą. Jakimś znakiem dla świata, że czas następnego potopu może powtórnie dotknąć współczesną generację, jest zacieranie granic przykazań Boga i kurczenie się porządku heteroseksualnego, czyli zdolnego do prokreacji, która wszak jest kontynuacją dzieła stworzenia. Warto o tym pamiętać w epoce, gdy karta praw człowieka jest ubłocona propozycjami lekceważącymi prawa Boga. Lekceważenie prawa fizyki, na przykład prawa grawitacji, może skończyć się kalectwem albo śmiercią. Lekceważenie praw duchowych może skończyć się kataklizmem. Zawsze jest jednak nadzieja dla ochrzczonych: mamy niezatapialną arkę - mistyczne Ciało Chrystusa, Kościół.

Do pełna Advent IV A

Augustyn Pelanowski OSPPE

Wielu ludzi uważa, że ich życie jest puste. I może to być prawda. Pełnię życia nie jest łatwo odnaleźć. Są tacy, którzy pustkę wypełniają chipsami i piwem, oglądaniem seriali, pracą i ciułaniem pieniędzy, podglądaniem przez okienko Internetu lub kolekcjonowaniem dyplomów. Co wypełnia ciebie? A może, kto ciebie wypełnia?

W krótkim opisie opowiadającym o przyjęciu przez Józefa brzemiennej Maryi pojawia się wzmianka, mówiąca o tym wydarzeniu jako o wypełnieniu się Pism świętych. Stało się tak w życiu Józefa, że w końcu wypełnił słowa Biblii. Zanim to się dokonało, przeżywał koszmary, w których anioł przyciskał go do wypełnienia woli Boga. Nie było łatwo, bo fakty przeczyły snom. Łatwiej uwierzyć logice faktów niż marzeniom sennym. Józef w końcu przyjął swoją Małżonkę i Dziecko, którym była wypełniona. Uczynił to, by wypełnić Pisma. Nasze pomysły na życie i nasze plany rzadko zgadzają się z planami Boga. Nie wypełniamy Słowa Bożego, dlatego wcześniej czy później czujemy się spustoszeni.

Życie jest projektem Boga, w którym On przewidział wydarzenia, spotkania, osoby, a nawet sny. Potrzeba tylko cierpliwości. „Cierpliwość jest postawą, która polega na spokojnym oczekiwaniu na dojrzewanie, czy wypełnienie się czasu. Wierzy ona głęboko, że wszystko przychodzi we właściwej porze i że wszelka niewczesna interwencja jest próżna”, czyli pusta (Roger Mehl). Nic z tego, co nam się przydarza, nie ma charakteru przypadkowego. Bóg zaplanował pewne dzieła na szlaku, po którym idziemy, a odczytanie ich ułatwia nam słuchanie Biblii. To podpowiedzi, których nie wolno lekceważyć. Przeznaczenie nie jest jakimś fatum, nie jest też chaotyczną przypadkowością. Wszystko jest po to, aby się wypełniły Pisma. Wypełnić to również uczynić całkowitym, zintegrowanym, doskonałym. Chodzi ostatecznie o przyjęcie Jezusa, ale trzeba zacząć od przyjęcie Maryi. Dlaczego? Podobnie jak Syn Boży nie mógł stać się człowiekiem, nie stając się najpierw synem tej KOBIETY, tak każdy chrześcijanin nie może zaczynać życia w Chrystusie, pomijając MIRIAM. Wiara też ma swoje etapy i początkiem jest jej zgoda na taki plan Boga.

Józef przyjął Syna Bożego ukrytego w drugim człowieku, w swej małżonce. W dobie rozwodów ta informacja nabiera ogromnej mocy. Przyjąć człowieka, to przyjąć ukrytego w nim Chrystusa. Skoro to rozumiemy, to dlaczego z tego porządku miałaby być wyłączona Miriam? Skoro mówimy, że kochać Boga to kochać bliźniego, to dlaczego Ona miałaby być kimś pominiętym? Czyżby nie była naszym bliźnim? Ona jest pierwsza z naszych bliźnich! Tym pełniej JĄ trzeba przyjąć, im pełniej chcemy przyjąć Jezusa. Pełnię szczęścia daje ci tylko Bóg. Ale On ukrył się najpierw w Niej, bo chciał, abyś najpierw JĄ przyjął. Paweł w Liście do Filipian pisze w pewnym miejscu, iż Bóg według swego bogactwa wypełni wspaniale w Chrystusie Jezusie każdą nasza potrzebę. Każdą potrzebę!

Pustynia to nie Lazurowe Wybrzeże Advent III A

Augustyn Pelanowski OSPPE

Jan Chrzciciel wysy-łając swych ucz-niów do Jezusa, był zapewne powodowany tym samym oczekiwaniem, które i w nas się ukrywa. Każdy z nas pragnie spotkania z kimś, kto nas pokocha w sposób absolutny. Ten głód serca doprowadza od dawna ludzi nie tylko do grzesznych poszukiwań, ale i do stanów chorobowych. Zaślepieni tym pragnieniem, grzeszymy pożądliwością oczu, szukając oparcia w kimkolwiek, popełniamy mnóstwo grzechów ciała i w końcu czujemy się jak trędowaci. Pragnąc usłyszeć: „kocham cię ponad wszystko”, stajemy się głusi na inne słowa. Umieramy z tęsknoty i tracimy samych siebie w poszukiwaniu miłości. Ale błogosławiony ten, kto wierzy, że Bóg może zaspokoić takie pragnienie miłości, jakie się w nas ukrywa.

Człowiek łaknie tego, co ponadludzkie. Kiedy nie potrafimy spotkać Chrystusa i Jego uspokajającego miłowania, ogarnia nas lęk. Filozofia zdefiniowała ów stan jako lęk egzystencjalny. Soren Kierkegaard uznał, że jest to fundamentalny przymiot ludzkiego istnienia. Biblia mówi, że tam, gdzie nie ma miłości, jest już tylko lęk. Kierkegaard wierzył, że tylko skok w wiarę może przezwyciężyć ten lęk. Błogosławiony, kto nie zwątpi w Jezusa!

Claude Geffre powiedział o wierze, że jest zdecydowaniem się na to, co niemożliwe. Co jest najbardziej niemożliwe na tym świecie? To, co najbardziej oczekiwane, czyli miłość bez cienia obawy. Każda miłość, oprócz tej, którą rozdaje serce Jezusa, jest mniej lub bardziej nacechowana lękiem. Być może zwątpiłeś już we wszystko i we wszystkich, i nie potrafisz tego zmienić. Boisz się, żeby tak nie pozostało na zawsze! I jeszcze bardziej boisz się, że znowu będziesz musiał zdobyć się na uwierzenie w miłość, która zaślepionym otwiera oczy, okulawionym przez odtrącenie nie tylko podstawia ramię, ale i uzdrawia złamania boleśniejsze niż złamania kości.

Nie myśl ze strachem, że Bóg znudził się twoimi słabościami i upadkami. Nie myśl, że nie nadajesz się i jesteś Mu obojętny, albo twoja dusza jest zbyt przeciętna, by mogła fascynować Jezusa. Tak bardzo pragniemy być kochani, że aż się tego wypieramy i kamieniejemy w zwątpieniu. Może już czekasz 23 lata i nikt się tobą nie interesuje, nikt cię nie dotknął z dobrocią, nikt cię nie zapytał o coś więcej niż o samopoczucie. Nikogo nie smuci twój smutek. Masz wrażenie na modlitwie, że nikt cię tak naprawdę nie słucha i tylko się oszukujesz. Bóg wydaje się pustką, a ty oczekiwałeś pełni wrażeń i czułości. Ale oczyszczenia naszych dusz Bóg dokonuje w milczeniu i w pustce. Jan czekał na Mesjasza na pustyni, a nie na Lazurowym Wybrzeżu, wylegując się na leżaku pod pastelowym parasolem i z kieliszkiem w ręku, dowcipkując w wesołym towarzystwie. Na pustyni jest wycie wiatru, są syczące żmije i skorpiony, i szyderczy piasek. Na pustyni wydaje się, że Boga nie ma.

Braterstwo baranka i wilka Advent II A

Augustyn Pelanowski OSPPE

Jan chadzał w skórze wielbłąda, gdy do niego ściągnęli ci, których nazwał żmijami. Łatwiej nam zrozumieć ten kontrast po wczytaniu się w lekcję z Izajasza, gdzie mowa jest o znakach mesjańskich. Jednym z nich jest pogodzenie natur tak różnych jak wilk i baranek, czy krowa i pantera, i jeszcze do tego spokojnie baraszkujący pośród tych naturalnych wrogów dzieciak. We fragmencie Listu do Rzymian Paweł namawia swych adresatów do wzajemnego przygarniania. Przyjście Mesjasza jest ogromną szansą na pojednanie się nie tylko z Bogiem, ale i z innymi, nawet takimi, na których się patrzy wilkiem albo których się postrzega jako uparte barany. Jest to jeden z istotniejszych efektów objawienia się Syna Bożego pośród nas, skonfliktowanych, sfrustrowanych, zamkniętych. Stworzyliśmy raczej ludzkie zoo niż cywilizację.

Dietrich Bonhoeffer twierdził, iż pełne doświadczenie Kościoła nie tam istnieje, gdzie ludzie łączą się dzięki sympatii, lecz tam właśnie, gdzie mimo różnic potrafią się modlić do tego samego Boga. Kościół nie jest wspólnotą pochlebców i komplemenciarzy, nie jest romantyczną wspólnotą, która w kameralnych warunkach wzajemnie siebie adoruje. To miejsce dla Żyda i Greka. Uobecnienie się Chrystusa stwarza płaszczyznę porozumienia ponad podziałami socjologicznymi, ziemskimi, historycznymi i wprowadza więź pojednania eschatologicznego, jak dopowie Yves Congar. Być może ten mały chłopiec z kijem, który w wizji Izajasza ugania się za panterą i krową, wilkiem i owcą to Ten z Betlejem, który wśród zwierząt się urodził…

W duchu Kościoła leży więc przygarnianie siebie nawzajem, ale nie z powodu ładnych oczu czy zgrabnych nóg, tylko z powodu wspólnego uwielbiania Boga. Paweł mówi więc PRZYGARNIAJCIE SIĘ (oryg. grecki: proslambano). To słowo występuje w Ewangelii w miejscu, w którym Jezus nazywa Piotra skałą i zwiastuje, że na nim cały Kościół będzie zbudowany. Trudno o wspanialszy awans. Za chwilę jednak Jezus mówi o konieczności odrzucenia i śmierci krzyżowej. Zaniepokojony Piotr PRZYGARNIA Go do siebie i szeptem namawia, żeby Jezus miał litość nad sobą i nie mówił takich rzeczy publicznie. Pamiętamy jak zareagował Jezus? Nazwał go publicznie szatanem, który nie myśli po Bożemu, tylko po ludzku. Przygarnąć ewangelicznie to powiedzieć najpiękniejsze słowa o miłości, ale i wypowiedzieć najtrudniejsze skarcenie, równe egzorcyzmowi. Wspólnota Kościoła nie może się opierać tylko na triumfalnych powitaniach, gloryfikujących chórkach i wzajemnych pochwałach oraz długich powitaniach. Dobieramy się w Kościele nie dlatego, że ktoś nam nieustannie „kadzi”, ale dlatego, że ma odwagę nam czasem powiedzieć prawdę prosto w oczy. Lubimy tych, którzy są dla nas mili i tylko nas chwalą. Ale czy to jest zawsze autentyczne? Biblia radzi zaprzyjaźnić się krowie i panterze! Te metafory są godne La Fontaine’a, ale życie to nie bajka. Fundamentem chrześcijańskiej wspólnoty nie są uczucia lub afekty, upodobania i dobieranie się, lecz mówienie sobie prawdy.

Buduj arkę Advent I A

Augustyn Pelanowski OSPPE

Godzina powstania ze snu to czas przebudzenia z iluzji, w jakich tkwimy. Świat wydaje się wieczny, nic nam nie grozi. Kto myśli o śmierci? Każdy myśli, że nie jego to spotka w najbliższym czasie, a jeśli kiedyś nadejdzie śmierć, to ów czas wydaje się na tyle odległy, że w ogóle się o nim nie myśli. Tymczasem dwóch może być na polu i jeden wzięty, a drugi zostawiony. W tym samym momencie, w tym samym miejscu.

26 grudnia 2004 roku, o godzinie 10.11 w Khan Lak, czeska modelka Petra Nemcowa została zalana falami tsunami. Uchwyciła się drzewa palmowego i nie puściła. Jej przyjaciel, fotograf Simon Atlee, puścił się gałęzi i już go nigdy nie zobaczyła. Godzinę później Michael Mangal, na wyspie Pilow Panja, ocalał jako jedyny z jej 517 mieszkańców. Gdy fala się cofnęła, na piasku znalazł przemoczoną Biblię i modlił się z niej rozpaczliwie. Za dni Noego zapewne było podobnie, ale nie było wtedy dokumentujących mediów, więc tylko wiemy, że ocalał ten, kto uwierzył Bożemu słowu i wybudował arkę. Nie trzeba szukać archeologicznych reliktów jego arki na Araracie, trzeba budować nową.
Trzy lata temu zginęło 300 tysięcy ludzi. Był akurat dzień Bożego Narodzenia, gdy podziemne trzęsienie ziemi wzbudziło kilkumetrową falę, która zmiotła tak wiele istnień ludzkich. Cokolwiek się stanie, bądź gotowy na przejście z tego świata ciemności do światła. Odrzuć uczynki mroku, odrzuć hulanki, pijatyki, rozpustę, wyuzdanie, kłótnie i zazdrość. Przyoblecz się w Tego, który pokonał twoją śmierć swoją śmiercią. Arka Noego jest symbolem ludzkiej postawy niezgody na fale nieprawości i demoralizacji. Bóg kazał Noemu uczynić ów okręt według ścisłych wymiarów, co symbolizuje życie według przykazań. Nie da się swojego życia duchowego budować „na oko”. Biblia wspomina, że Noe wykonał swoją arkę z drzewa gofer. Tłumacze uważają, że to gatunek cyprysu, ale jest to drzewo wyjątkowe, tylko raz wspomniane w Biblii. Takim drzewem jest krzyż Chrystusa. Trzeba się go trzymać z całych sił, bo spienione fale wyuzdania są silne.

Wezwanie do czuwania, które wypowiada Jezus, bywa zestawiane w Nowym Testamencie z wytrwaniem w modlitwie. Jezus w Ogrodzie Oliwnym, budząc uczniów, namawia ich do czuwania w modlitwie. Chwilę potem pojawia się Judasz, w którego wstąpił szatan, i uczniowie tracą z oczu swojego Rabbiego. Paweł w Liście do Kolosan nazywa modlitwę wprost czuwaniem. Ale już w Liście do Tesaloniczan czuwanie oznacza trzeźwy styl życia, bez pijaństwa, które kojarzono również z życiem rozpustnym. Wreszcie święty Piotr wzywa do czuwania przed diabłem, który jak lew krąży, szukając żeru. To nie Bóg czyha na naszą śmierć, ale szatan. Pragnie on bowiem zaskoczyć nas zagładą w takim momencie, w którym jesteśmy najbardziej oddaleni od Jezusa. Śmierć w takiej chwili byłaby czymś gorszym niż najgorsze nieszczęście na ziemi.

Świat jako plac budowy XXXIII C

Augustyn Pelanowski OSPPE

Świątynia jerozolimska była domem Boga, miejscem spotkania Wszechmogącego ze swoim ludem. Ale była też mikrokosmosem, miniaturą wszechświata, który przecież jest wypełniony obecnością Boga, tajemniczą SZEKINA (ozn. chwała), czyli zamieszkiwaniem Ducha Bożego. Wszechświat jest świątynią, do której zamieszkiwania Bóg zaprosił też człowieka. Żeby sobie to uświadomić, człowiek potrzebował projektu, miniatury, jaką była właśnie ta budowla.

Pierwsi chrześcijanie byli postawieni wobec nowej koncepcji, wobec nowego stworzenia zapoczątkowanego przez dzieło zbawcze Jezusa Chrystusa. Jezus nie stworzył nowego kosmosu, lecz sam stał się światem dla swych uczniów, sam stał się świątynią, sam położył siebie jako fundament nowej więzi z człowiekiem. Taką koncepcję widzimy w Jego słowach, gdy mówi o kamieniu odrzuconym przez budujących, albo o świątyni swego ciała, zaraz po oczyszczeniu świątyni z handlarzy. Święty Piotr w Pierwszym Liście wraca do tej wizji Jezusa i rozszerza ją, określając Kościół jako Dom Duchowy, gmach zbudowany z dusz wiernych Jezusowi. My wszyscy jesteśmy kamieniami duchowymi, układającymi się warstwami pokoleń na fundamencie apostołów, gdzie kamieniem węgielnym, czyli tym, który rozpoczął budowę, jest Chrystus.

Niekiedy mówimy tak zupełnie potocznie,że jesteśmy zbudowaniczyimś przykładem. Pierwszym, który nas buduje duchowo, jest odrzucony przez budujących Jezus Chrystus. Odrzucony przez budujących, ale drogocen-ny w oczach Wszechmo-gącego Ojca. Potom-kowie Abrahama odrzucili wprawdzie Jezusa ze swych projektów kontynuowania tego, co zaczął budować Mojżesz, ale to odrzucenie stało się początkiem nowego zamieszkiwania Boga pośród nas. Moment odrzucenia Jezusa stał się momentem przełomowym, początkiem ruiny starej świątyni i początkiem wznoszenia się nowej, czyli Kościoła. Historia potwierdziła to rozproszeniem się narodu wybranego. Izrael żył przez prawie dwa tysiące lat w diasporach i gettach, ale przez te dwa tysiące lat następowała budowa Kościoła. Pierwsze wieki to męczeństwo, ukrzyżowania, pożeranie przez dzikie zwierzęta, pogromy, lochy i uwięzienia. To był nasz, chrześcijański holocaust.

W całym tym zamieszaniu historii, które przypomina plac budowy, musimy znaleźć swoje miejsce, bo każdy z nas jest innym kamieniem. Musimy się dopasować, scementować, znaleźć swoją ścianę, swoją wspólnotę, swój charyzmat. Tych, na których się wesprzemy, i tych, którym damy wsparcie, jak cegły, które kładą się warstwami i są zarówno oparciem, jak i same szukają oparcia. Jest to czas pracy duchowej i pewnej czujności, jak podpowiada czytanie z Listu do Tesaloniczan. Czujność jest konieczna, by nie pomylić budowli i nie stać się elementem jakiejś atrapy sekciarskiej czy okultystycznej. Kościół jest jeden. Jeśli kamień węgielny był odrzucony i pierwsi uczniowie również, to nie dziwmy się, jeśli będąc przeznaczonymi do tworzenia nowej budowli, jesteśmy w jakikolwiek sposób odtrącani.


Życie najwyższej jakości XXXII C

Augustyn Pelanowski OSPPE

Dzisiejsza data przypomina o wskrzeszeniu naszej niepodległości. To dobrze, bo Bóg nie jest Bogiem umarłych, lecz żywych. Śmierć nie jest absolutnym unicestwieniem, ale zniszczeniem tego, co w człowieku jest skażone grzechem. Saduceusze w odróżnieniu od faryzeuszy odrzucali możliwość zmartwychwstania. Jezus broni prawdy o zmartwychwstaniu, podkreśla jednak, że nie jest to powrót do życia w takich jakościach, w jakich się je zakończyło, lecz w nieskończenie uwznioślonym kształcie, a to za sprawą Jego zmartwychwstania. Ludzie będą jak aniołowie w niebie, ale nie oznacza to noszenia skrzydeł, chodzi raczej o skupienie na kontemplacji Boga i udoskonalenie natury ludzkiej, wysubtelnienie jej. Małżeństwo nie tyle będzie niedozwolone, co po prostu nikt go nie będzie potrzebował. Sposób istnienia nabierze nowych cech, trudnych do zrozumienia na tym poziomie istnienia, który w tej chwili jest czymś w rodzaju kokonu i daleko mu jeszcze do doskonałości obrazu Bożego!

Bóg jest Bogiem żywych, a nie umarłych, a to znaczy, że zmartwychwstaniemy. Abraham, Izaak, Jakub i wszyscy z przeszłości szukający Boga całym sercem są żywi. Bóg nie jest Bogiem cmentarzy albo albumów z fotografiami wszystkich tych, których stworzył. W chwili Przemienienia obok żywego Jezusa ujawnili się Mojżesz i Eliasz, nie jako hologramy, lecz jako żywi ludzie, choć, co prawda, inaczej żywi!
Jezus Chrystus przyszedł na ten świat przekazać naukę o wiecznym życiu, przyszedł zaświadczyć o tym życiu, które jest dostępne przez Niego i dzięki Niemu. Jest to Najlepsza Nowina, dlatego nazywamy ją Ewangelią. Jezus mówi o sobie, że jest drogą do życia wiecznego, prawdą o tym życiu i właśnie tym życiem wiecznym w Bogu Ojcu. „Jeszua nie przyszedł po to, aby przynieść nam to, co dziś nazywamy moralnością, ale przyszedł, by przynieść wiedzę życia dla ludzkości jeszcze niedokończonej” (Claude Tresmontant). Naucza więc, abyśmy byli pouczeni nie tylko o życiu wiecznym po zmartwychwstaniu, ale też o tym, w jaki sposób wejść w to życie wieczne, które jest w Nim. Potrzebuje naszej wiary, zgody i współudziału, a nawet dość dużych wyrzeczeń.

Myśląc o zmartwychwstaniu, zwykle odsyłamy to gdzieś w jakąś datę w odległej przyszłości. Marta i Maria, stojąc przed grobem Łazarza, wyznają wiarę w zmartwychwstanie, i w końcu Marta mówi, że wie, iż stanie się tak na końcu czasów. Jezus zaś mówi: Ja jestem zmartwychwstaniem i za chwilę wywołuje cuchnące zwłoki Łazarza z grobu, które w jednej chwili nabierają życia. Podobnie umierający łotr, wisząc na krzyżu, zwraca się do Jezusa, prosząc o pamięć o nim. Jezus odpowiada mu: DZIŚ ZE MNĄ będziesz w raju! Nie mówi mu, że będzie to na końcu czasów, ale że dziś! Tam, gdzie jest Jezus, jest życie wieczne. Życie wieczne nie jest przypisane jakiejś konkretnej dacie albo uzależnione od jakiegoś wydarzenia kosmicznego, ale od tego, jak blisko jesteśmy samego Jezusa Chrystusa.