Sunday, October 28, 2007

Niebezpieczeństwa anielskich uniesień - XXX C

Augustyn Pelanowski OSPPE

Faryzeusz zapewne rzeczywiście pościł i wiernie się modlił, ale jego przekonanie, iż jest wartościowszym wyznawcą niż celnik, przekreśliło szanse na wysłuchanie. Pan jest sędzią, który nie ma względu na osoby. Bardziej jest mu miły skruszony krzywdziciel niż ten, który choć nie ma sobie nic do zarzucenia, wiele zarzuca innym. Faryzeusz robił rasowy rachunek sumienia i nie znajdował w sobie żadnej winy. Religijne analizowanie siebie, choć użyteczne dla rozwoju duchowego, gdy staje się dumnym nawykiem stylowej duchowości, może stać się przyczyną wzgardy innymi osobami. Bóg nie daje nam charyzmatów ani umiejętności duchowych po to, byśmy sobie z nich czynili obcasy pozwalające spoglądać na innych z wysokości anielskich uniesień. Piętro modlitwy stwarza niekiedy ryzyko większe niż piwnice grzechu.

Przesadne analizowanie siebie może przerodzić się w narcystyczne skupienie na sobie. Faryzeusz nie tylko gardzi celnikiem, on nie jest skupiony na Bogu, lecz na sobie. Gdybyśmy dziś byli słuchaczami tej przypowieści, moglibyśmy usłyszeć z ust Jezusa zmodyfikowaną wersję modlitwy faryzeusza: „Boże, dziękuję ci, że nie jestem taki jak inni, bo jestem oryginalny, mistyczny, uduchowiony. Jestem przede wszystkim uczciwy, prawdomówny i czysty. Mam wysokie wykształcenie teologiczne, poszczę w środy i piątki o chlebie i wodzie, jestem po rekolekcjach ignacjańskich, zaliczyłem wszystkie modlitwy charyzmatyczne, począwszy od uzdrowienia wspomnień, aż po uwolnienie od wpływu demonów. Jestem odpowiedzialny za wielu ludzi i ludzie mnie chwalą oraz podziwiają. Awansuję, bo nikt inny oprócz mnie nie potrafi być odpowiedzialny ani zaradny. Tak naprawdę nikt inny tak Cię nie kocha jak ja!”.
Czy zauważyliśmy, że faryzeusz używa formuły „nie jestem”? Co prawda on nie jest taki jak inni ludzie, ale czy w ogóle jest sobą? To „nie jestem” stoi w wyraźnej opozycji do tego, który mówił o sobie: „Jestem, który jestem”. Tożsamość duchowa nie znajduje się na drodze wyszukiwania czyichś błędów, tylko na wyszukiwaniu własnych.

Kilka lat temu odwiedziłem starszą, schorowaną kobietę, w której domu było mnóstwo kwiatów. Były naprawdę piękne. Jej dom przypominał ogród. Nie mogłem się powstrzymać od wyrażenia podziwu. Gdy ciągle stałem i wynajdywałem coraz to piękniejsze kwiaty, które zachwalałem, ta kobieta powiedziała mi delikatnie: „Ojcze, kwiatów się nie chwali, bo więdną”. Nie wiem, czy to prawda, ale na pewno prawdą jest, że zachwalanie naszego wewnętrznego raju modlitw powoduje jego więdnięcie. Gdyby Ewa w raju nie dała się namówić wężowi do podziwiania widoku owoców, może nie musielibyśmy dzisiaj tak cierpieć, jak cierpimy.

I jeszcze coś. Tak traktujemy innych, jak odnosimy się do Boga. Karol de Foucauld pięć godzin dziennie modlił się przed prymitywnym ołtarzykiem w swej lepiance, wpatrując się w Boga, a przy jego drzwiach stało krzesło, gdzie siadywał, gdy ktoś przychodził do niego. Przyjmował wszystkich, nie definiując ich statusu moralnego.

Thursday, October 25, 2007

Niebo otwarte, my zamknięci - XXIX C

Augustyn Pelanowski OSPPE

Modlitwa jest jak wytrwałe pukanie do drzwi. Wydaje się, że niebo jest zamknięte i głuche. Ale prawda jest inna. Niebo już jest dawno otwarte, tylko my – zamknięci. Jezus otworzył niebo już w swoim chrzcie, w przemienieniu, w śmierci, w zmartwychwstaniu, wniebowstąpieniu i zesłaniu Ducha Świętego. Bóg o każdej porze jest gotowy nas wysłuchać. Rzecz w tym, że nam nie chce się pukać, i stąd ta dzisiejsza przypowieść. Powiedzmy nawet mocniej, to Jezus puka do naszych drzwi. W słynnej wizji apokaliptycznej (Ap 3,20) Jezus stoi u drzwi i kołacze. Malarz Holman Hunt w romantyczny sposób wyraził ową wizję, malując drzwi bez zewnętrznej klamki, gdyż tylko my możemy je otworzyć.

Jesteśmy nie tylko zamknięci w sobie, ale i łatwo się zniechęcamy w modlitwie. Czy twoja modlitwa jest nasycona wzruszeniem, czy też wydaje ci się głuchym i pozbawionym odpowiedzi wypowiadaniem słów albo, co gorsza, jedynie znudzonym odczytywaniem ich z jakiegoś modlitewnika? Niekiedy Bóg odsuwa się na dłuższy czas, pozostawiając nas w pustce i bez dowodów swej przychylności, abyśmy mogli okazać tę wierność, której On od nas ocze- kuje, bardziej niż my oczekujemy od Niego uniesień. Mojżesz i Aaron ciągle kręcili się przed oczyma faraona, aż w końcu pewnej nocy wstał i wypuścił Izraela z Egiptu. To było przykre, ciągle doświadczać odmowy ze strony władcy, który Boga się nie bał i z ludźmi się nie liczył. Bóg nieustannie motywował Mojżesza do pukania do bram pałacu faraona. Można przypuszczać, że Bóg wiedział dobrze, iż on nie od razu wypuści lud wybrany, ale zależało mu na tym, by Mojżesza nauczyć wierności natchnieniom, ciągłego domagania się wolności, niepoddawania się. Potrzeba jest matką wynalazków. Dobrze jest, jeśli od razu nie otrzymujemy pewnych łask, bo nieustanne proszenie o nie daje czasem o wiele więcej niż to, o co prosimy: wytrwałość i wiarę!

Głęboko dotyka mnie to, że użyte w Jezusowej przypowieści słowa są tak twarde, wręcz szokujące. Sędzia decyduje się wysłuchać wdowę, tłumacząc sobie samemu tę uległość lękiem przed jej reakcją. Użyte w Biblii Tysiąclecia sformułowanie: „aby mnie nie zadręczała”, Biblia Brytyjska przetłumaczyła: „aby nie uderzyła mnie w twarz!”. Czy można tak przetłumaczyć te słowa? Można, gdyż użyto tam określenia greckiego, które tłumaczy się też jako „podbijanie komuś oka”, albo, za tekstem łacińskim, „wy- szydzenie kogoś”! To bardzo twarde określenie, ale ono nam być może obrazuje, jak usilne staranie musimy włożyć w modlitwę, by osiągnąć skutek. Czyżby Bóg był aż tak trudny do uproszenia jakiejkolwiek łaski? Przypowieść jest pewną zasadzką dla tych, w których sercach drzemie obraz Boga nieubłaganego. Można przecież mylnie ją zrozumieć, jakoby Bóg był twardym Stwórcą, który jedynie wtedy nas wysłucha, gdy się naprawdę poniżymy, i skomląc, będziemy Go prosić o najmniejszą łaskę.

Wednesday, October 24, 2007

Our Three Temptations - Ronald Rolheiser

Cosmologists today tell us that the universe has no single center. Its center is everywhere, every place, every planet, every city, every species, and every person. But we already know this.

Faith tells us that what ultimately defines us and gives us our identity and energy is the image and likeness of God in us. We are God�s blessed ones, masters of creation, special to God and special within creation.

And we know this long before religion tells it. Deep down, whether we admit it or not, we each nurse the secret of being special. And this is not just ego or narcissism but a congenital imprint inside our very souls. Imprinted in the core of our being is the sense that we are not just an accidental, anonymous chips of dust, almost invisible on the evolutionary conveyer-belt, destined to flicker for an instant and then disappear forever. We know we are more. We, literally, feel timelessness, eternity, and immortal meaning inside of ourselves.

In our daily lives that often causes more heartaches than it solves. It is not easy to live out our blessed, special status when, most of the time, everything around us belies that we are special. As much as we experience ourselves as special, we also experience emptiness, anonymity, and dour ordinariness. And so it can be easy, in the end, to believe that we aren�t special at all, but are precisely small, petty spirits, haunted by over-inflated egos.

But, while over-inflated egos do cause their share of heartaches, it is a still an unhealthy temptation to believe that we are not blessed simply because life finds us one-among-six-billion-others, struggling, and seemingly not special in any way. Faith tells the true story: We are, all of us, made in God�s image and likeness, blessed, and our private secret that we are special is in fact the deepest truth.

However that isn�t always easy to believe. Life and circumstance often tire us in ways that tempt us to believe its opposite. It happened to Jesus.

He too was tempted, and there was a particular prelude to his vulnerability:

During his baptism, he had heard his Father say: "You are my blessed son, in whom I take delight!" Those words then formed and defined his self-consciousness. Knowing that he was blessed, Jesus could then look out at the world and say: "Blessed are you when you are poor... and meek ... and persecuted."

But throughout his life Jesus struggled to always believe that. For instance, immediately after his baptism, we are told, the spirit drove him into the desert where he fasted for forty days and forty nights - and afterwards "he was hungry". Obviously what scripture is describing here is not simply physical hunger. Jesus was empty in ways that made him vulnerable to believe that he was not God�s blessed child. These were his three temptations:

First, the devil tempted him to this effect: "If you are God�s specially blessed one, turn these stones into bread." In essence, the devil�s taunt was this: "If you believe that you are God�s specially blessed creature, why is your life so empty?" Jesus� reply, "One doesn�t live on bread alone!" might be rendered: "I can be empty and still be God�s blessed one! Being blessed and special is not dependent upon how full or empty my life is at a given moment!"

The second temptation has to do with human glory and its absence. The devil shows Jesus all the kingdoms of the world and says: "All of these will be yours if you worship me!" The taunt is: "If you�re God�s blessed one, how come you�re a big, fat nobody? Not famous, not known, anonymous." And Jesus� reply might be worded this way: "I can be a big nobody and still be God�s blessed one. Blessedness doesn�t depend upon fame, on being a household name!"

The third temptation follows the same lines: The devil takes Jesus to the top of the temple and challenges him to throw himself down to make God catch him since, in faith, it is promised that God won�t let his blessed one "dash his foot against a stone". Jesus responds that we shouldn�t put God to the test. The temptation and how we should resist it are both contained in his reply. In essence, what Jesus says when the devil challenges him to throw himself off the top of the temple to prove his specialness is this: "I�ll take the stairs down, just like everyone else!" Our blessedness is not predicated on having a VIP elevator, or on having any special privileges that set us apart from others. We are God�s blessed ones, even when we find ourselves riding the city buses.

And it is good to remember, namely, that we are God�s special, blessed sons and daughters, even when we lives seem empty, anonymous, and devoid of any special privileges because then we won�t forever be putting God and our restless hearts to the test, demanding more than ordinary life can give us.

The Struggle to Bless - Fr. Ronald Rolheiser

At workshop recently, as we were discussing the tension that often exists today between younger and older clergy, a middle-aged priest said: "I’d like to bless the younger priests, but they don’t want my blessing! They see me as a burnt-out middle-aged ideologue and everything in their attitude and body language tells me that they simply want me to disappear and give them space!"


Many is the parent who feels exactly that way as they stand before a sixteen year old, the mother before her own adolescent daughter; the father before his teenage son. That’s also true for many others: the teacher before her adolescent students, the priest or minister in the face of a less-than-appreciative congregation, the coach before his players, and the policeman before a paranoid and belligerent young man. It’s not easy to bless someone who, seemingly, does not want your blessing, before whom it would seem a flat-out lie to say what God said to Jesus at his baptism: "In you I take delight!"

It would seem that many of the young do not want our blessing. But is this so?

Not really. We must distinguish between the various levels at which we want something. On the surface, clearly, young persons often do not want the blessing of their parents, elders, teachers, and clergy. But that is the surface; they have deeper wants and needs.

Someone once said that a true missionary is someone who goes where he or she is not wanted, but is needed; and leaves when he or she is wanted, but not needed. That is true too for parenting, teaching, coaching, and ministry. We should not identity what someone wants at the surface of his or her life with that which they need and want at a deeper level.

Young people may not overtly want the blessing of their elders, but they desperately need it. Later on, after they have matured, they will want that blessing but, paradoxically, then they will no longer need it to the same extent. We should not be put off by the surface of things, where youth, naturally, push elders away and give the impression we have nothing to offer them. They desperately need our blessing.

And what does it mean to bless someone?

We see the prototype for blessing at the beginning of both the Old and New Testaments. The bible opens with the creation story and, there, we see that at the end of each day God looks at the world and pronounces it as good. Jesus’ ministry begins with his baptism and, there, we are told, the heavens opened and God looked at him and said: "You are my blessed one in whom I take delight!" We bless others whenever we look at them in this same way.

Dietrich Bonhoeffer once defined a blessing as "a visible, perceptible, effective, proximity of God." He is right, but what does that mean?

To bless someone, literally, means to speak well of him or her. More deeply, that means to see someone’s energy and honor it as a source of joy and delight rather than as an intrusion or a threat. To bless a young person is to look at him or her and, without exploitation of any kind, give back to him or her an appreciative gaze that says his or her life and actions are a source of delight and joy for us rather than a threat and irritation.

But this can be very hard to do, especially inside of the same gender, when a young person’s life can seem precisely a threat to our status, popularity, and security, and especially when that life, in ways benign and belligerent, tells us that our own time is past. It is not easy then to say: "In you I take delight!"

But that is when it is most important to say it! When the young people in our lives give us the impression that they neither want nor need our blessing is precisely the time when, ironically, they probably need it the most. Their very aloofness is partly a symptom of the lack of blessing in their lives and a plea for that blessing.

We need to give that blessing. When we bless the young, especially when it seems that they do not want our blessing, we help lift a congenital constriction off of their hearts, like a mother cow that has just given birth to a calf turning around and licking the glue-like constricting afterbirth off of her young. And we need to do it, too, to lift a certain depression within our own hearts. God blesses. When we act like God we will get to feel like God - and God is never depressed.

Sunday, October 14, 2007

Wdzięk wdzięczności - XXVIII C

Augustyn Pelanowski OSPPE

Prawdziwa wdzięczność uzyskuje więcej niż błaganie. Tylko jeden z dziesięciu trędowatych oddał nieudawaną chwałę Bogu i dlatego został uzdrowiony, a nie tylko oczyszczony. Pozostali umieli błagać, ale nie umieli być wdzięczni. Pomiędzy oczyszczeniem a uzdrowieniem jest poważna różnica, jak pomiędzy uzyskaniem tylko rozgrzeszenia a uwolnieniem z nałogu.

Naaman został oczyszczony z trądu, ale Biblia nie mówi nic o jego całkowitym uzdrowieniu. W odróżnieniu od owego Samarytanina, wdzięczność chciał wyrazić materialnie. Tymczasem Samarytanin skupił się tylko na oddaniu chwały Bogu. Elizeusz nie przyjął od Naamana daru, bo nie był on ofiarowany z czystych pobudek. Wdzięczność Naamana była rodzajem zapłaty za usługę charyzmatyczną, a łaski się ani nie sprzedaje, ani jej się nie kupuje, bo nie ma ceny! Istnieje więc wdzięczność, która naprawdę jest wyrazem uwolnienia nie tylko ciała z udręki, ale i ducha z nieczystych tendencji. Wdzięczność taka, która nie zniewala nawet tego, który szafował łaską. Syrach mówi, że podarunki zaślepiają mędrców.

Może nie przypadkiem w języku polskim wdzięczność kojarzy się z wdziękiem, Autentyczna wdzięczność jest wdziękiem serca, jego pięknem! Wdzięczność, aby mogła być czysta i szczera, musi być jedynie chwałą oddaną Bogu i ma rozszerzać w nas wiarę. Bóg nie dlatego jest dla nas uzdrawiająco łaskawy, ponieważ więcej Mu płacimy niż inni, począwszy od ofiar pieniężnych, a skończywszy na perfekcyjnych efektach wyrzeczenia. Nie jest również miła wdzięczność Bogu człowieka, któremu nikt inny nic nie zawdzięcza. Yves Congar napisał: „Kościół starożytny publicznie obkładał sankcjami publiczne niesprawiedliwości oraz grzechy o poważnym charakterze. Nie przyjmowano darów od bogaczów bezwzględnych wobec ubogich, tak samo od rozpustników, nieuczciwych kupców, fałszywych świadków, wiarołomnych sędziów itd. Uciskanie ubogich mogło pociągnąć za sobą ekskomunikę”. Naaman nie wypuścił niewolnicy, która poinformowała go o istnieniu Elizeusza. Wrócił do swojego kraju, do swojego bogactwa, symbolicznie zabierając ze sobą worek świętej ziemi, souvenir z pielgrzymki. Zakupienie woreczka z piaskiem z Ziemi Świętej nie rozgrzesza nas z nieuczciwości popełnianych w rodzinnym kraju.

Istnieje sarmackie przysłowie: male parta (łac. zła część) idzie do czarta! Dobra nabyte niegodziwym staraniem, nie są miłe Bogu, lecz diabłu. Największa ongiś w chrześcijaństwie katedra w Beauvais, której fragment do dziś stoi w tym mieście, podobno dlatego się ciągle zawalała, gdyż zleceniodawca tej budowli nie wypłacał sprawiedliwej zapłaty robotnikom. Wszyscy wiemy, że opuszczenie Eucharystii w niedzielę jest grzechem ciężkim, ale nie zapominajmy, że niewypłacanie robotnikom należnej zapłaty, czyli okradanie ich, jest grzechem wołającym o pomstę do nieba, i ona przychodzi!

Nie zwlekaj, wyrywaj! - XXVII C

Augustyn Pelanowski OSPPE

Lamentacja Habakuka jest pełna obawy, czy Bóg zainterweniuje i obroni Izrael przed napaścią Chaldejczyków. Paweł zachęca Tymoteusza, aby rozpalił w sobie na nowo moc wiary i nie poddawał się pokusie zniechęcenia i wycofania ze zmagań duchowych. Trzeźwe myślenie przeniknięte wiarą nie pozwala poddać się pokusie rezygnacji, nawet po porażce czy klęsce.

Obydwa czytania są świetnym tłem do wyjaśnienia wskazań Jezusa dotyczących wiary. Jezus wzmacnia swych uczniów, by nie wątpili w moc wiary, która potrafi nawet zakorzenione zło wyrwać i wrzucić w otchłań, symbolizowaną przez morze. Czym bowiem jest tak naprawdę owa tajemnicza morwa? Występuje ona w Biblii tylko dwukrotnie, raz w dzisiejszej Ewangelii, i drugi raz w 1 Księdze Machabejskiej. Znajduje się tam batalistyczny opis bitwy pod Bet Zacharia, w której Judejczycy przegrali, gdyż wojska przeciwników użyły do zmiażdżenia szeregów żydowskich słoni bojowych, rozjuszonych zapachem owoców morwy (1 Mch 6,34). Owoce tego drzewa podniecały słonie, które w tej księdze nazwano bestiami. Apokalipsa tak samo nazywa mrocznych wysłanników szatana, których los skończył się w morzu ognia i siarki, podobnie jak owej morwy! Owoce zakorzenionej morwy to mamienie wyobraźni, w której grzech podnieca nas słodyczą przyjemności. Nie widzimy, że konsekwencją tego może być stratowanie przez bestie. Morwa ma długie i mocne korzenie, toteż wyrwanie ich i rzucenie w otchłań wyraża prawdę o możliwości ich pokonania jedynie mocą wiary w Jezusa, choćby tak małej jak ziarenko gorczycy.

W rzeczywistości nie taki grzech straszny, jak go maluje wyobraźnia, tylko my jesteśmy uzależnieni od przyjemności i nie mamy wiary w to, że można go pokonać. Zmysły są łącznikiem pomiędzy światem ducha i ciała. Zanim ulegniemy grzechowi, w naszej wyobraźni pojawiają się pewne wizje, plany, marzenia i obrazy. Piekło reklamuje się oryginalnie i ekscytująco. Te wizje można porównać do owych owoców morwy, budzących do ataku bestie demonów. Jeśli pozwolimy sobie na to, by mieć upodobanie w tych marzeniach, zmiażdżenie grzechem jest kwestią czasu. Ewagriusz z Pontu twierdził, iż człowiek nie pozbędzie się namiętnych obrazów, dopóki nie zacznie pracować jak karczownik nad korzeniami pożądania i gniewliwości. Inny starochrześcijański asceta, Doroteusz z Gazy, opowiada o tym, jak pewien Abba wyprowadził swych uczniów do lasu z cyprysami i kazał jednemu z nich wyrwać jednoroczne drzewko. Wyrwał je bez poważnego wysiłku. Następnie nakazał drugiemu uczniowi wyrwać drzewko dwuroczne wraz z korzeniami, i udało się, choć nie bez wielkiego trudu. W końcu nakazał wyrwać kilkuletnie i mimo wysiłków dwóch, a potem reszty uczniów, nie udało się. Nauka była prosta: nasze przywiązanie do grzesznych przyjemności jest łatwe do usunięcia, gdy nie jest wieloletnie. Gdy w grę wchodzi długotrwały nałóg, potrzeba już tylko wiary i skruchy, wołania o pomoc Boga. Ludzkie siły są już bezradne. Nie zwlekaj więc, wyrywaj!

Bogacze i Łazarze - XXVI C

Augustyn Pelanowski OSPPE

Zastanawiające. Bóg nie poprawił za życia doli Łazarza ani nie ukarał bogacza, dopóki ten żył. Odpłata jest po śmierci, dlatego wielu zwodzi pozorna bezkarność losu. Zastanawiamy się też, z jakiego powodu Łazarz zasłużył na przebywanie w komfortowych eschatologicznych warunkach? Przecież nic dobrego nie uczynił, a jedynie znosił odrzucenie, owrzodzenie, pożądanie odpadków ze stołu bogacza, wylizywanie się z ran i pozostawanie przy bramie. Jezus wymienia owych pięć nieszczęść nieprzypadkowo, gdyż również bogacz miał pięciu braci. Pięć to liczba wymowna dla żydów, ponieważ symbolizuje pełnię Tory, czyli pełnię wierności przykazaniom Boga. Taka zbieżność nie może być pominięta. Łazarz żył pogodzony ze swymi pięcioma nieszczęściami. Torą, czyli wypełnieniem Prawa, przykazań, było dla niego znoszenie udręczenia bez słowa skargi. Natomiast przykazaniami bogacza była rodzina i jej dobrobyt. Nawet z piekła zamartwiał się o ich pośmiertny komfort. Poza tym zawsze wiedział najlepiej, co inni powinni uczynić. Nawet z piekła dyktuje Abrahamowi, co powinien robić. Wyuczone w życiu postawy pozostają po śmierci na wieki. Kto potrafił tylko rządzić i dyktować innym, co mają zrobić, nie za bardzo zmieści się w niebie, gdzie szczęściem jest posłuszeństwo Bogu. Kto zaś za życia nauczył się znosić posłusznie niedolę, posłusznie zniesie też wieczną rozkosz! Zgodzić się na twardy los i nie oskarżyć o to Boga to potężna zasługa w oczach Wszechmogącego.

Z drugiej strony nie wspomóc nieszczęśnika, mimo nadmiaru bogactw, przekreśla szanse na zbawienie, choćby się nie popełniło przerażających zbrodni. Bogacz za życia nie popełnił żadnego wyraźnego grzechu. Nie był ani cudzołożnikiem, ani mordercą, ani kłamcą, ani bluźniercą. Po prostu świetnie się bawił i nie dopuszczał do siebie widoku cierpienia. Łazarz ciągle przebywał za bramą. Niektórzy ludzie nie znoszą widoku biedaków, nieszczęśników, okaleczonych, żebraków, a nawet starców. Nie dopuszczamy do siebie tych ludzi, którzy ujawniają w nas uczucia, potrzeby oraz powinności, które zaniedbujemy i ich się wypieramy. Są ludzie, którzy boją się być kochani i dlatego „za bramą” trzymają tych, którzy mogliby w nich ujawnić łaknienie miłości. Są tacy, którzy lękają się widoku kogoś chorego lub okaleczonego, bo chcą się zawsze cieszyć zdrowiem i ono jest ich idolem. Są tacy, którzy wstydzą się swojej matki czy ojca, ponieważ rodzice są zniedołężniali i prości. Przyznać się do nich oznacza dla nich stracić prestiż albo uznać w sobie kogoś, kto też potrzebuje pomocy. Bogacz dopiero w piekle po raz pierwszy prosi o pomoc, ale jest już za późno. Być może Łazarze istnieją dlatego na świecie, by być szansą dla bogaczy, by nie stoczyli się do piekła? Być może Bóg dlatego pozwala na tyle nieszczęść na świecie, abyśmy mogli okazywać serce pełne współczucia i realnego wsparcia.

Pieniądze jako test sumienia - XXV C

Augustyn Pelanowski OSPPE

Pieniądze są poważnym sprawdzianem naszych sumień. Potrafią wydobyć z serca ludzkiego takie prawdy, jakich byśmy się nawet nie domyślali. To dzięki nim człowiek może stać się hojny, pomagający, troszczący się o czyjeś kłopoty, ale też dzięki nim ktoś inny staje się rozrzutny, skąpy, chciwy albo złodziejem.

Nie pieniądz jest brudny, tylko ręce, które go trzymają, ale gdyby nie pieniądz, może nigdy ich brud nie wyszedłby na jaw. Jeśli wobec pieniędzy nie potrafimy zachować wolności, to prawdziwe dobra któż nam powierzy? W jaki sposób szafujemy pieniędzmi, w taki również duchowymi wartościami. Ciekawe, że Jezus zanim obdarował apostołów charyzmatami uwalniania od demonów, uzdrawiania z chorób i prorokowania oraz głoszenia Dobrej Nowiny, kazał im zostawić osobiste torby, podwójne szaty, sandały, a nawet kije. Wolny od chciwości ma bogactwo darów duchowych.

Wspomnę przy okazji o doświadczeniu mojego przyjaciela. Pewnej zimy, na samym początku jego studiów seminaryjnych, przyjechał na ferie do rodzinnej parafii. Po Mszy świętej ksiądz proboszcz wezwał go i wręczając torbę ze składką pieniężną, kazał mu iść na pocztę, by wysłał ją na KUL. Jeszcze trzymając skórzaną torbę w dłoniach, wymienił dokładnie kwotę pieniężną, która znajdowała się wewnątrz. Mój przyjaciel zaniósł ją do pocztowego okienka i razem z miłą panią przeliczyli każdy grosz. Okazało się, że jest to o wiele większa suma niż wymieniona przez księdza. Wysłał więc tylko tyle, ile mu kazał, a resztę przyniósł na plebanię. Gdy mu wręczał torbę, mówiąc, że pieniędzy było za dużo i reszta jest wewnątrz, proboszcz uśmiechnął się. Okazało się, że chciał być pewien uczciwości kandydata, zanim namaszczą mu ręce sakramentalnym olejem. To była jedna próba, ale starczyła mu na całe życie. Zdolność do niezawłaszczania czyichś pieniędzy jest tą samą wolnością, która nie zagarnia dla siebie żadnego człowieka.

Kapłan w sakwie swojej modlitwy musi nosić wiele dusz do okienka zbawienia. Oddać każdego człowieka Bogu. Każdego, którego się otrzymało, aby go nieść, znosić, zanieść i donieść do nieba. Nie tylko nikogo nie zawłaszczyć, ale też nikomu nie dać się posiąść. Piotr dlatego zasłużył na to, by stać się rybakiem ludzkich serc, łowiąc je w sieci swych modlitw, bo był taki czas, kiedy dla Jezusa zostawił sieć pełną ryb i żadnej nie schował za pazuchą.

W opisie szat arcykapłana z Księgi Wyjścia, z 28 rozdziału, natrafiamy na taki szczegół jego ubioru nazywany pektorałem. Były na nim umieszczone szlachetne kamienie z wypisanymi imionami synów Izraela. Arcykapłan nosił te kamienie na piersi, na sercu. To jest właśnie przepiękny obraz troski kapłana, który na własnym sercu nosi tych, którzy są jego skarbem, jego „niebieską walutą”. Czasem może dość ciężką, jak kamień na sercu, ale tych, którym chcemy zapewnić zbawienie, musimy nosić w miłości, która nie zawłaszcza.

Płacz poranionej owcy - XXIV C

Augustyn Pelanowski OSPPE

Nawrócenie daje radość wszystkim, aniołom, Bogu i tej osobie, która na nie się decyduje. Greckie określenie nawrócenia METANOJA tłumaczy się zwykle jako zmianę myślenia, tak silny żal, że przebudowuje gruntownie życie człowieka.Wydaje się, że już jest za późno. Rzeczywiście, grzech sprawia, że już jesteśmy umarli, zagubieni i zgubieni. Po ludzku nie możemy już niczego naprawić. To jednak, co niemożliwe u człowieka, jest możliwe u Boga. Owca nie potrafiła sama wrócić do pasterza, dla niej już było za późno. Zaplątała się w konsekwencje grzechu jak w kolczaste krzewy i każdy ruch wywoływał ból. Ale jej autentyczny płacz i jęk żalu pozwolił pasterzowi ją zlokalizować. Najtrudniej Bogu jest nas odnaleźć, kiedy nic do Niego nie mówimy o naszym upadku, kiedy udajemy, że te cierniste krzewy to przyjemny grajdołek albo kiedy nasza wściekłość na samych siebie za to, co uczyniliśmy, przybierze formę oskarżenia Go za to, że takich nas stworzył.

Prawdą jest, że dla Boga to głębokie przemyślenie i odżałowanie, które wyrażamy w skrusze, jest tak istotne, że daje nową szansę, odnajduje nową drogę, stwarza nowe sytuacje, dzięki którym możemy jeszcze raz zacząć wszystko od nowa. Wyobraźmy sobie, że spóźniliśmy się na ekspres i widzimy, jak ginie z naszych oczu za zakrętem peronu. I nagle dyspozytor ruchu podstawia specjalnie dla nas luksusowy wagon z najszybszą lokomotywą tylko dlatego, że zobaczył, jak rozpłakaliśmy się na peronie z przerażenia.

W hebrajskim języku słowo TESZUWA oddaje inny aspekt nawrócenia. Tłumaczy się ono jako powrót, obrócenie się i skierowanie w przeciwną stronę, zrobienie czegoś powtórnie. Prawdą jest bowiem, że prawdziwa skrucha nawrócenia musi przejść jeszcze raz tę samą pokusę. Jeśli ją odrzuci, żal nawrócenia był szczery, jeśli upadnie po raz wtóry w ten sam grzech, cała skrucha i nawrócenie były imitacją, udawaniem przed sobą i przed Bogiem. Zdarza się bowiem, że chcemy jednocześnie mieć i łaskę uświęcającą, i nasycenie grzechem, ale nie można służyć Chrystusowi i Belialowi.

Bóg chce być pierwszy - XXIII C

Augustyn Pelanowski OSPPE

Miłość jest cudownym uczuciem, ale to wcale nie znaczy, że pozbawionym wynaturzeń. Ona również jest narażona na deformacje, zwyrodnienia albo przecenienie jej wartości. Jezus mówi, że nie tylko trzeba odżegnać się od ojca, matki, sióstr i braci, ale nawet od samego siebie, własnego życia. Kochać siebie może oznaczać akceptowanie siebie, ale także egocentryczne zapatrzenie się w siebie. Narcyz postrzega siebie w sposób idealny i z zaślepionym podziwem. Komuś takiemu trudno byłoby zrobić nawet krok za Jezusem.

Można kochać matkę, ale też być od niej uzależnionym i podporządkowanym jej. Kochać ojca to często zadowalać go lub panicznie się go obawiać. Kochać braci to nie zawsze dobrze im życzyć, ale często zazdrościć lub rywalizować z nimi. Podobnie kochać siostrę może oznaczać wykorzystywać ją lub dać się przez nią manipulować. Ludzie miłością nazywają wiele toksycznych więzi, ale to wcale nie znaczy, że wszystko jest naprawdę godne tego słowa. Jezus, mówiąc o nienawiści do najbliższych, miał na myśli nie tylko zdeformowane układy, które koniecznie trzeba zerwać, by pojawiły się zdrowe odniesienia. On naprawdę mówi o oderwaniu od rodziny z taką siłą, jakby się ją nienawidziło. Czasem dla Jego miłości my sami stajemy się obiektami nienawiści rodziny. Znam wiele osób, które po nawróceniu były w domu po prostu prześladowane przez rodziców albo rodzeństwo.

Istotnym dopowiedzeniem jest wiersz, w którym Jezus wyjaśnia, iż każdy, kto nie żegna się ze wszystkimi, to znaczy nie wyrzeka się wszystkich, nie stanie się Jego uczniem. Nienawiść, o której mówi Jezus, jest raczej rodzajem rozstania się niż nienawiścią w pełnym tego słowa znaczeniu. Dlaczego więc to oderwanie się od więzi rodzinnych nazywa nienawiścią? Nienawiść jest, jak wiemy, niezwykle silnym uczuciem, które angażuje całego człowieka do odrzucenia czegoś lub kogoś. Chodzi raczej o odżegnanie się od kogoś z mocą porównywalną do nienawiści niż o samą nienawiść, bo wtedy tekst byłby w dużej sprzeczności z przykazaniem miłości. Niekiedy Jezus używał przesady dla podkreślenia ważności i konieczności przyjęcia pewnych postaw. Na przykład mówił, że jeśli oko jest nam powodem do grzechu, trzeba je sobie wyłupać, albo jeśli ręka jest powodem do grzechu, to trzeba ją sobie odciąć. Nie jest to zachęta do samookaleczeń, lecz do zdecydowanego zerwania z przyczyną grzechu, jego źródłem albo z samym grzechem, bez którego, jak nam się wydaje, nie potrafilibyśmy już funkcjonować normalnie.

Jezus sam nigdy nie przestał kochać swojej Matki, ale przecież Ją opuścił i nawet na krótki urlop nie przyjeżdżał do Nazaretu. Dla wielu ludzi, którzy żyją w nienormalnych więzach rodzinnych, takie wymagania Jezusa wydają się nienormalne. Ale to nie Bóg ma chore serce, tylko my!

Niespodziewana zamiana miejsc - XXII C

Augustyn Pelanowski OSPPE

Carlo Caretto w książce „Ponad rzeczami” na- pisał: „Kiedy dotrzemy do bram raju, po kilku tysiącach lat regularnego czyśćca, i będziemy się tłoczyć u wejścia pośród krewnych, znajomych, przyjaciół, a anioł Boży, przeciskając się pośród nas będzie wołał: Wszyscy na swoje miejsca! – to wówczas wszyscy rzucimy się w kierunku ostatniego miejsca i tłok się uczyni nie przy wejściu, lecz w najdalszym kącie, zwłaszcza jeżeli będzie pogrążony w cieniu. Zdarzy się coś dokładnie odwrotnego niż to, co dzieje się tu, na ziemi, kiedy w mieście wsiadamy do autobusu, i wszyscy chrześcijanie, nie wyłączając sióstr zakonnych, rozpychają się łokciami, żeby wejść przed innymi”.

Czy w niebie ci, którzy tu wpychali się na pierwsze trony, będą honorowani przez Jezusa, jak tego się domagali na ziemi od innych? Czy ci, którzy tu noszą czcigodne nakrycia głowy, mankiety, epolety, sygnety, tytuły, odznaczenia i jeżdżą swoimi limuzynami, będą zażywać wyjątkowego szacunku od Jezusa? Niby wszyscy o tym wiedzą, że tak nie będzie, ale nikt się specjalnie nie kwapi w cień pokory. Ci, którzy w tym świecie są ostatni, w tamtym będą pierwszymi.

Jezus widział, jak każdy wybiera sobie najdostojniejszą pozycję na uczcie. Szkoda, że my nie widzimy, jak bardzo walczymy o to, by nasze zdanie się liczyło, by nasza osoba doznała szacunku! Nawet kiedy wypowiadamy opinie o innych, to najczęściej w krytyczny sposób. Dlaczego? Bo w ten sposób, nie mówiąc nic o sobie samych, okazujemy się lepsi. Gromadzimy się wokół tych najpopularniejszych, pomijamy mało znaczących, mizernych, nieudaczników. Chcemy partycypować w czyimś autorytecie. Chwalimy się, że znamy osoby sławne i wstydzimy się niekiedy naszych rodziców, cytujemy mądre książki i nie mamy odwagi powiedzieć ani słowa o swoich wadach i pomyłkach. Próżność, jak sama nazwa wskazuje, jest próżnią, pustką, nicością, i dlatego potrzebuje uniformów, pióropuszy i orderów. Rosyjski malarz Nikos Safronow zarobił mnóstwo pieniędzy, malując postacie rosyjskiej elity w bogatych uniformach sprzed wieków. Rzecz ciekawa, że inni potrzebują rozbierania się do naga, by zwrócić na siebie uwagę! Cokolwiek by człowiek nie uczynił, bez ubrania, czy w też w szatach królewskich, nie jest w stanie ani ukryć swej dumy, ani jej się pozbyć.

Trzeba wspomnieć jeszcze o pysze pokornych. Izaak z Niniwy odróżniał pokorę, jaką ludzie starają się zachowywać na zewnątrz, od pokory, która jest darem Ducha Świętego. Gdybyśmy chcieli gruntownie przyjrzeć się tej pierwszej, to u korzenia zobaczylibyśmy zakamuflowaną ambicję bycia lepszym od innych przez demonstrowanie świetnej imitacji pokory. Życie ideałami rzadko pokrywa się z życiem w prawdzie. W żadnej przestrzeni pycha nie dochodzi tak do głosu jak w sferze religijnej. Nawet modlitwa bywa często podświadomym narcyzmem, nawet z liturgii można uczynić teatr, nawet w szybce monstrancji można przeglądać się jak w lustrze, sprawdzając, czy włosy są w należytym porządku, nawet pisząc o pokorze, można myśleć, że już się ją posiada.

Dojrzewanie przez podział - XX C

Augustyn Pelanowski OSPPE

Jednym z najboleśniejszych cierpień, jakim płaci się za przylgnięcie do Jezusa, bywa wrogość najdroższych nam osób: rodziców, rodzeństwa, dzieci, męża, żony, krewnych. W chwili, gdy postanowimy wybrać Jezusa na swojego osobistego Pana, lub oddamy Mu nasze życie, najczęściej zaczyna się fala ironii, złości, osądów, dokuczliwości, a nawet zagrożenia życia.

Bez podziału nie ma dojrzewania. Przypomnijmy sobie, jak powstaje człowiek. Po zapłodnieniu zarodek zagnieżdża się w macicy. Zygota dzieli się nieprzerwanie w procesie bruzdkowania, tak, że po 30 godzinach istnieją już dwie pierwsze komórki, po 50 godzinach są już 4, a po 70 godzinach jest już 8 komórek. Życie tworzy się przez dzielenie, a nie przez pochłanianie komórek! Nie da się pogodzić dwóch światów. Ciągle kontynuuje się ten rozdział, który wtedy – u zarania – nastąpił. Gdy tylko spotykam ludzi, którzy chcą mnie na nowo wchłonąć w świat naturalnych relacji, stworzyć mi zastępczą rodzinę i uczynić mnie prywatnym księdzem na każde życzenie, dochodzi do rozdziału. Nawet osoby, którym starałem się przybliżyć Jezusa, starały się niekiedy odwieść mnie od Niego. Zdaję sobie sprawę, że jestem jak koryto rzeki, przez które ma tylko przepływać fala ludzi. Jeśli ktoś będzie chciał się na mnie zatrzymać, tak jak to się dzieje w małżeństwie lub zwykłej ludzkiej miłości, nastąpi zatamowanie i robi się błoto.

Jeremiasz wolał siedzieć w błocie cysterny niż w błocie moralnym, schlebiając Sede-cjaszowi. Człowiek Du-cha Świętego nie jest od spełniania ludzkich oczekiwań, ale od głoszenia prawdy o królestwie Boga i Jego przebaczeniu. Jeśli ktoś naprawdę poddaje swoją duszę Duchowi Świętemu, jest jak wiatr – wieje, kędy chce, przychodzi i odchodzi. Pochyla drzewa, oczyszcza je z zeschłych liści pozorów i zakłamań, zrzuca zgniłe owoce grzechów, ożywia i wieje dalej. Wiatr jest tylko przez chwilę przy każdym drzewie. Gdyby zamieszkał w drzewie, przestałby być wiatrem. Ogień, który się nie roznosi, gaśnie.

Niektórzy się dziwią, że tak rzadko odwiedzam mój rodzinny dom i moją matkę. Ktoś, kto ciągle wraca do dzieciństwa, nigdy nie dojrzeje! Ktoś, kto ciągle jest synem, nigdy nie stanie się ojcem. Zdarza się coraz częściej, że słyszę płacz żon, które doznają rozłamu w domu tylko z tego powodu, że ich mąż każdego dnia telefonuje do swojej mamy albo nazbyt często ją odwiedza. Nie może dojrzeć do roli ojca i męża, bo ciągle sobie przedłuża dzieciństwo i gdy ma się zmierzyć z małżeńskimi trudnościami, ucieka pod fartuch opieki mamusi. Jezus nie zamieszkał w Betanii, choć miło Mu zapewne było odwiedzić Marię, Martę i Łazarza. W Nazarecie nie przyjęto Go jako Mesjasza, bo znano Go jako kuzyna! Nie uzależnił od siebie ani Piotra, ani Jana, ani nawet tej kobiety, której przebaczył grzechy na uczcie u faryzeusza Szymona. Pokazał się Magdalenie po zmartwychwstaniu, ale jej też powiedział: „Noli me tangere!” (nie zatrzymuj mnie).

W kogo jesteś zapatrzony? XIX C

Augustyn Pelanowski OSPPE

Adorowanie Słowa Bożego to czas nie tylko wglądu w Jezusa, ale też i w siebie. Mistyka jest wejściem w siebie z największą delikatnością. Psychologia niekiedy czyni to niepokornie i nie zawsze z miłości. Medytacja jest dla mnie o wiele bardziej żywa niż autoanaliza. Jest uzdrawiającą i obdarowującą człowieka szczerością. Mistyk, wpatrując się w prawdę Jezusowych źrenic, nie ma szans ukryć czegokolwiek przed Nim i przed sobą.

Jednym z najniebezpieczniejszych współczesnych zagrożeń jest pojawienie się okultyzmu, a także zainteresowanie magią, alternatywnymi duchowościami, religiami Wschodu, medytacjami balansującymi na granicy otchłani. Harald Baer stwierdza, że eksplozja okultyzmu jest zjawiskiem protestu przeciw skostniałemu chrześcijaństwu. Fascynacje okultyzmem to symptom niewystarczalności elementu mistycznego w Kościołach. Poza tym ucieczka w odległe klimaty duchowe jest wyrazem ucieczki od siebie takim, jakim się dotychczas było, próbą zaprzeczenia temu wszystkiemu, co się nosi w sumieniu, a co jest nie do pogodzenia najczęściej z idealną wizją siebie samego. Choć Biblia usilnie namawia wierzących do medytowania słów Bożych i kontemplowania Syna Bożego, niewielu znajduje chętnych.

Symbolem medytacji modlitewnej jest właśnie owa lampa czy pochodnia, która powinna być w rękach oczekujących na powrót Chrystusa. Lampa to oświetlanie sobie drogi do umiłowania Boga sam na sam, kontemplowanie, medytowanie, słuchanie, adorowanie, nade wszystko możliwość zobaczenia rzeczywistości! Taką, jaka jest naprawdę, zarówno w sobie, jak i poza sobą! Naszą siłą jest adorowanie i medytowanie, stąd mowa nie tylko o lampie, ale i o przepasanych, jak u atlety, biodrach. Jezus mówi, że biodra nasze będą przepasane, gdy będziemy trzymali lampę w rękach. Człowiek nie jest rozpasany, gdy ma światło zapatrzenia się w miłości w oczy Jezusa! Światłem ciała jest przecież oko. To, w co się wpatrujemy, oświetla nasze wnętrze. W kogo lub w co jesteś tak naprawdę zapatrzony? Gdzie twoje oczy najwięcej czasu tracą na patrzenie? Leon XIII w encyklice o Najświętszym Sakramencie napisał, że czystość jest darem dla tych, którzy adorują Najświętszy Sakrament, adorują Jezusa! Szczęśliwi są czuwający jak straże – mówi Jezus.

Chwila spędzona z Bogiem nigdy nie przestanie istnieć, staje się naszą szczęśliwością i wiecznością. Chwila, w której unikamy naszego Pana, staje się otchłanią, czarną dziurą, której już nigdy nie wypełnimy łaską.

Chciwość dzieli - XVIII C

Augustyn Pelanowski OSPPE

Jezus wydobywa na zewnątrz istotę chciwości. To lęk o siebie. Chciwość jest oznaką braku zaufania do Boga, jakimś rodzajem bałwochwalstwa. Czy pieniądz lepiej o nas zadba niż Bóg? Mimo tego, że znamy odpowiedź, postępowanie większości z nas nie wskazuje na to, żebyśmy ufali bardziej Bogu niż papierkom z napisem: „In God we trust”. Św. Paweł napisał do Kolosan, by zadawać śmierć temu wszystkiemu, co jest przyziemne, czyli lubieżności, rozpuście i chciwości, ponieważ widział w niej bałwochwalstwo (Kol 3,5). Jeśli masz nieprzezwyciężoną obawę o siebie w dziedzinie materialnej, to jest to znak, że nie ufasz Jezusowi! W świecie duchowym działa następująca zasada: szukaj królestwa Bożego, a Bóg poszuka Ciebie w Twojej biedzie na ziemi, i odszuka, i obdarzy wszystkim, czego potrzebujesz.

Mowa Chrystusa zaczęła się od rozmowy z jakimś człowiekiem, który przyszedł poskarżyć się na nieuczciwego brata. Owszem, jest to niesprawiedliwe! Zdumiewające jest to, że w tę dziedzinę Jezus w ogóle nie ingerował. Chciwość dzieli ludzi, oddziela nas od innych, dzieli nas wewnętrznie. Oddziela nas wreszcie od Boga! Jezus nie daje się wciągnąć w pułapkę przejęcia nadodpowiedzialności za czyjeś życie. Po czym następuje przypowieść o chciwcu. Jest to przypowieść o nienasyceniu. Gdy masz trochę, chcesz więcej! Gdy masz więcej, brakuje ci jeszcze trochę! I tak w koło! Nienasycenie zostaje przekierowane z dziedziny duchowej na materialną. Za maską wielkich inwestycji ukrywa się niekiedy umiłowanie komfortu, obżarstwa i pijaństwa. Zdumiewający jest egoizm tego chciwca. Cały swój dorobek i urodzaj wykorzystał tylko dla siebie, dla poprawienia swego losu.

Biblia od początku nakazywała w stosunku do bliźniego miłość, która była troską, promocją bliźniego, myśleniem o czyichś potrzebach, działaniem na jego rzecz. Stąd częste zachęty do troski o sieroty, wdowy, cudzoziemców, ludzi starszych. Salanter mówił: „Materialna potrzeba mojego bliźniego jest duchową potrzebą dla mnie”. Podobnie w relacji z Bogiem – miłowanie Go to spotykanie się z Nim twarzą w twarz, w najbardziej ukrytych i pustynnych warunkach. W pustce, w ciemności, w samotności, a nie w pałacach i dworach. Bóg umiłował sobie ubóstwo jako miejsce spotkania z kimś, i ubogich, jako najbliższych przyjaciół! Mojżesz i Eliasz spotykali się z Nim twarzą w twarz z daleka od hałasu świata, w oddaleniu od wszystkich, na pustyni. Salomon zaś oddalił się od Boga w swym pałacu pełnym złota i drogocennych kamieni. Dawid dopiero wtedy zgrzeszył, gdy zamieszkał w wygodnej siedzibie w Jerozolimie. Ów dwór był tak wygodny, że pewnej wiosny nie chciało mu się już iść na wojnę i wyszedł na taras, z którego zobaczył nagą Batszebę. Potem już były same nieszczęścia. Biblia namawia nas do jałmużny. To drugi sposób pozyskiwania sobie oszczędności eschatologicznych! Dostajemy pieniądze po to, by się nimi dzielić, a nie po to, by tworzyć podziały między braćmi. Jałmużna gładzi grzechy, chciwość je produkuje.