Sunday, November 30, 2008

Gdy ja nie jestem ja - I Adwent B

o. Augustyn Pelanowski OSPPE

Kiedy nie jesteś sobą i w sobie, nie możesz nawiązać prawdziwej relacji z Bogiem i z innymi ludźmi.
Czuwanie, do którego wzywa Jezus ludzi, wyraża się nie tylko w tym, by czuwać nad własnymi pokusami i uprzedzać je, wyznając Bogu. Czuwanie to nie tylko unikanie miejsc i osób, czy sytuacji, w których na pewno nie potrafilibyśmy oprzeć się grzechom. Nie dotyczy też jedynie troski o to, by inni nie pogrążyli się w bagnie demoralizacji, i miłosiernego ratowaniu ich z dna. Jest jeszcze trzeci rodzaj czuwania, dzięki któremu człowiek przygląda się tym wszystkim wewnętrznym procesom duchowym, uczuciowym, mentalnym, psychicznym, które w nas się dokonują, aby nas nie popchnęły na manowce życia duchowego.
Czego bowiem doświadcza człowiek w dzisiejszych warunkach cywilizacyjnych?

Doświadcza ogromnego wyalienowania. Jest mnóstwo czynników, rodzinnych, środowiskowych, społecznych, kulturowych, wreszcie technicznych, które uniemożliwiają człowiekowi spotkanie nie tyle z Bogiem, czy z drugim człowiekiem, co nade wszystko z sobą samym. Gdy JA nie jestem JA, gdy jestem emigrantem poza swoją osobą, albo gdy tak bardzo już udaję kogoś innego, że nie mam kontaktu ze sobą, nie mogę się dziwić, że nie odczuwam Boga, albo trudno mi o relacje z innymi ludźmi. Nie mogę się też dziwić, że mam skłonności do uzależnień, czynności odcinających od własnych uczuć i myśli, nałogowych grzechów, dumy i narcyzmu, uciekania w świat wirtualny albo w marzenia, uciekania w alkohol lub niekończące się obmowy i krytykę, albo popadam w depresję lub nerwicę.

Nie mogę się dziwić, że to wszystko ma miejsce, gdy lękam się konfrontacji z samym sobą i czynię wszystko, by zająć się czymkolwiek, aby nie być samym. Samotność naraża na napięte doznawanie nade wszystko siebie samego. Kiedy nie jesteś sobą i w sobie, nie możesz nawiązać prawdziwej relacji z Bogiem i z innymi ludźmi. Wtedy czujesz jeszcze większą pustkę i samotność, dlatego tym usilniej poszukujesz czegoś lub kogoś, kto by zapewnił ci jednocześnie przyjemność i wybawienie z samotności i pustki. Tak rodzą się niszczące uzależnienia.

Jezus mówi: „Czuwajcie, trwajcie bez snu!”. Ale dziś ten sen egzystencji stał się dla większości koszmarem. Jestem pewien, że tysiące ludzi określa swoje bytowanie na tej planecie jako koszmar. Dlaczego? Ponieważ nie chcą doznawać siebie i ciągle emigrują od realności siebie samych w jakieś marzenia, złudzenia, iluzje, roszczenia, uzależnienia. Byleby tylko nie być sobą i w sobie. Kiedy człowiek śpi, nie czuje swego istnienia, stąd wezwanie do czuwania objawia się nam jako odwaga do przyjęcia swojego JA z przebogatą różnorodnością nędzy.

Friday, November 28, 2008

Sex, Happiness, and the Presidential Election

Christopher West

The election of an African American president shows just how far our nation has come in addressing its racial prejudices. This is a sign of hope in which we should all rejoice. For our nation has demonstrated that it can change its wrong-held beliefs, even deep-seated ones. That's a good thing, because I'd contend that our nation's embrace of Barack Obama points to some other deep-seated beliefs that we will eventually need to change if we are ever to flourish as a people.

It should go without saying that my reservation about Obama has absolutely nothing to do with his skin color. Rather, it has to do with fundamental issues of life and death and love and sex that Obama believes are "above his pay grade." Well, I'd like to lobby for Obama to receive an increase in salary so that he can take a deeper look at what does and does not lead to human happiness and the flourishing of a nation.

It comes up during every presidential election. Eight years ago, during the Bush-Gore "chad saga," Francis Fukuyama, professor of public policy at George Mason University, summarized it well in his Wall Street Journalarticle entitled "What Divides America." The real debate, he argued, is not over foreign policy or the economy. The real issues, he said, stem from our understanding of and approach to sex.

He wrote: "The single most important social change to have taken place in the United States over the past forty years concerns sex and the social role of women, and it is from this single source that virtually all of the "culture wars" stem. Uncomfortable as it may be to acknowledge this fact, the breakdown of the nuclear family, reflected in rising divorce rates, illegitimacy and cohabitation in place of marriage, stems from ... the separation of sex from reproduction thanks to birth control and abortion" (Wall Street Journal; Nov 15, 2000, p. A26).

In short, it seems to me that "what divides America" are two competing ideas of human happiness. Both have enormous and divergent personal, social, moral, cultural, economic, and political implications. And the pivot is what we do with the basic fact that sex leads to babies.

One idea says that the key to human happiness is to sever sex from fertility. Once we are free to indulge our sexual urges without the burden and "punishment" (as Obama "perhaps in a slip of the tongue" put it) of children, we will find the earthly paradise for which we all long. The other competing idea is that human happiness, instead, comes from embracing "with all its required sacrifices " the most natural and beautiful result of sex: the family.

Sometime during the twentieth century, our nation " at least the majority of those in academia, the media, and politics " bought into the sever-sex-from-babies version of happiness. In turn, these influencers systematically injected this belief into our educational system, entertainment, and legislation. Obama is a card-carrying member of this program. By and large, those who hold the same views elected him president.

Much is at stake in our understanding of sex and fertility. Our choices here have the power to orient "not just individuals, but entire nations " towards respect for human life, or towards its utter disregard. Indeed, our sexual choices "for good or for ill" are, ultimately, what shape the world in which we live. How so? Sex builds and shapes families. Families build and shape neighborhoods. Neighborhoods build and shape communities. Communities build and shape cities. Cities build and shape states. States build and shape nations. Nations build and shape the world.

What might the world look like if we actually organized society around the fact that sex leads to babies rather than organizing society around fighting this fact? Why, we must ask ourselves, are we so prejudicial towards fertility? Have you heard the label "breeders"? It comes from the far left, it's aimed at those who are rearing and raising children, and, I assure you, it's not a compliment.

We've shown great strides as a nation in overcoming racial prejudice with the election of Obama. Can we also overcome our deep-seated prejudice against our own fertility? Human happiness and the future of civilization depend on it. And I have hope that it's possible. In a strange way, the election of Obama has increased that hope.

Sunday, November 23, 2008

Najmniejsi - Niedziela Chrystusa Krola A

Augustyn Pelanowski OSPPE

Kiedy pokocham swoją nędzną stronę, pokocham w sobie samym Jezusa. A od tego tylko krok do zauważenia w innych potrzebujących pomocy.
Kto jest najmniejszym bratem dla mnie? Zapewne ten, na którego patrzę z góry, odczuwając wyższość lub przewagę. Najmniejsi i ubodzy, nadzy i spragnieni, uwięzieni i zgłodniali istnieją na świecie nie dlatego, że Bóg nie chce im pomóc, ale dlatego, że Bóg chce bogatym i wielkim, najedzonym i wolnym dać szansę na zbawienie. Tyle że zwykle ci, którym jest dobrze na tym świecie, nie widzą swej szansy na zbawienie w pomaganiu najmniejszym.

Czy w naszych czasach są takie osoby, jak na przykład św. Elżbieta Węgierska? Zrezygnowała z przepychu feudalnych dworów, by mieszkać w zatęchłym szpitaliku . Okazywała pomoc ludziom, którzy mogli budzić wstręt i pogardę. Żeby tak służyć, trzeba mieć władzę służby. To właśnie w Kościele powinniśmy się spodziewać takich postaw. Biskup z Arras, Huyghe, w 1963 roku wyznał: „Jako księża powinniśmy zadać sobie pytanie na przykład o wystrój naszych kościołów. Św. Jan Chryzostom parokrotnie sprzedał święte naczynia, aby wesprzeć ubogich. Nie chodzi o dosłowne naśladownictwo, lecz nie powinniśmy pochopnie twierdzić, że dla chwały Bożej nie ma nic nazbyt kosztownego czy pięknego, podczas gdy dwie trzecie ludzi umiera z głodu”. Poznałem kapłana, który miał tylko jedną parę butów i pewnego dnia zdjął ją przed kościołem i oddał komuś, kto przyszedł w skarpetach.

Na szczęście są tacy kapłani i oczywiście nie zapraszają reporterów, aby dokumentować medialnie swoje miłosierdzie. Możemy udzielać tylko z tego, co posiadamy. Jeśli czas to pieniądz, to właśnie czas jest pierwszą walutą miłosierdzia. Nawet jeśli nie mamy pieniędzy, by wspomagać ubogich, zawsze mamy trochę czasu, z którego możemy udzielić bezcenną jałmużnę wysłuchania, pocieszenia, wsparcia, modlitwy albo przyjęcia wyznania. Niewątpliwie okazywać miłosierdzie, to nie ulegać czyimś roszczeniom do adorowania ich egoizmu, nawet jeśli jest on biednym egoizmem. Święta Mechtylda była kiedyś kuszona przez demona, który przybrał postać zranionego nędzarza, domagając się kategorycznie zajęcia się nim. Powiedziała mu, że Bóg nie kazał jej go uzdrowić. Miłosierdzie potrzebuje rozsądku. Max Scheler w eseju o miłości i poznaniu trafnie stwierdził, że miłość powinna otwierać oczy, a nie zaślepiać człowieka.

Myśląc o tych najmniejszych, w których Pan ukrywa swoją obecność, chyba powinniśmy też pomyśleć o samym sobie. Potrafimy nieraz patrzeć na siebie z pogardą. Któż ma odwagę dostrzec w sobie kogoś, kto jest uwięziony, zniewolony, spragniony miłości, zgłodniały afirmacji, wyobcowany w lęku, obnażony prawdą o grzechu, chory w uczuciach? Kiedy pokocham nędzną stronę mojej własnej osoby, pokocham w sobie samym Jezusa. A od tego tylko krok do zauważenia w innych potrzebujących pomocy, a jeszcze mniejszy do jej udzielenia.

Tuesday, November 18, 2008

Kłopotliwe talenty - XXXIII A

o. Augustyn Pelanowski OSPPE

Dla jednych talentem jest zdrowie, dla innych choroba.
Wszystko jest talentem, tylko my nie umiemy w takich kategoriach spojrzeć na to, co nas spotyka. Regułą jest oddawanie „bankierom” tego, co otrzymujemy od losu. Bóg jest panem losów wszystkich ludzi i każdemu człowiekowi daje zupełnie inne przeżycia: ciężkie i lżejsze, miłe i przykre, budzące zachwyt i budzące wstyd. Zdarzają się nam zarówno piękne czyny, jak i grzeszne upadki. Ale wszystko może być talentem zdobywającym pochwałę w oczach Boga i prowadzącym do nagrody, jeśli nic nie zataimy.
„Bankierami” są wszystkie te czynności, w których powierzamy Bogu to, co otrzymujemy od losu, począwszy od modlitwy pogodzenia, a skończywszy na spowiedzi. Dla jednych talentem jest choroba, dla innych zdrowie, jedni otrzymali bezsilność, lęk, opuszczenie, niepowodzenie, nieatrakcyjne ciało, ale wszystko to oddali Bogu, przez „bankierów” swych modlitw. Inni może otrzymali pieniądze i powodzenie w interesach, ale potrafili pamiętać o ubogich i wspomagać nieszczęśliwych. Ich postawa, pełna miłosierdzia i wsparcia dla bliźnich, stała się „bankierem” gwarantującym pochwałę Pana.

Ale bywa tak, że ktoś ma tylko jeden mały problem i być może wstydliwy. Trudno zgodzić się na los człowieka, który ma wadę zazdrości albo przechowuje urazę do kogoś, kto go w przeszłości zranił, albo ciąży mu upokarzający nałóg. Niełatwo przyjąć talent upokorzeń, które przeżyliśmy w przeszłości. Czy to, co było poniżeniem lub ograniczeniem naszej wolności, może być talentem? Oczywiście. Ten trzeci sługa, w konfrontacji z panem, wykazuje duży stopień złości, pretensji, buntowniczej niezależności, a nawet żalu. Nie wiemy, dlaczego wszedł w taką postawę, ale wiemy, że łatwo o taką opcję, gdy zdarza się w naszym życiu jakieś poważne ograniczenie losowe, na przykład gdy nie spełniły się nasze marzenia i otrzymaliśmy talent nieudanego, w naszym mniemaniu, losu. Wielu z nas go doświadcza i stoi przed wyborem: pogodzić się i uczynić z tego talent albo przez całe życie podtrzymywać w sobie złość i żal, bunt i obwinianie zarówno Boga, jak i bliźnich, a jednocześnie wypierać się tego doświadczenia.

Robert Bly, amerykański myśliciel, nazywa takie zachowanie „workiem na śmieci”. Za każdym razem, gdy tłumimy w sobie wspomnienie jakiegoś przykrego doświadczenia albo niewygodne uczucie, czy też trudne cechy charakteru, upychamy nasz „worek”. Mówiąc językiem tej przypowieści, zakopujemy talent niezadowolenia w niepamięci, niczym ten trzeci sługa w ziemi. Dopatrujemy się w tym wszystkim śmieci, a przecież to też talent. Robert Bly twierdzi, że właśnie dlatego niektórym jest tak ciężko w życiu, choć nie wiedzą, dlaczego. Można odzyskać wszystko, co zakopaliśmy, wydobyć to, od czego się odcięliśmy, ale wymaga to pokory, przebaczenia i oczywiście cierpliwości.

Uff, ciężkie te talenty - XXXIII A

Augustyn Pelanowski OSPPE

Czy twoje życie jest pomnażaniem talentów czy zakopywaniem ich? Zakopać – to zachować tylko dla siebie, nie oddać Bogu i nie służyć ludziom, mieć dar tylko na swój użytek i dla własnej satysfakcji. Wszystkim obdarowanym jest ciężko. Czasem aż tak bardzo, że ukrywają swoje dary nie tylko dla siebie, ale nawet przed sobą. Jak zamierzasz sobie poradzić z tym, z czym ci ciężko? Talent to przecież ciężar od 21 do 68 kg według miary babilońskiej!

Dwa talenty są jak dwie belki krzyża Chrystusa. Co jest twoim krzyżem, jest twoim talentem! Pozbyć się problemów, czy wykorzystać je dla chwały Bożej? Jak konkretnie zamierzasz wykorzystać swoje problemy dla chwały Bożej? Pięć talentów jest jak pięć ran Jezusowego ciała! Czy twoje zranienia oddałeś dla chwały Boga? Najbardziej utalentowani jesteśmy wtedy, gdy jesteśmy podobni do Chrystusa ukrzyżowanego.

Pewien artysta malował wspaniale obrazy. Jeden mu się wyraźnie nie udał. Ze złości mokrym pędzlem przekreślił płótno i schował go na górę, na strych. Po jakimś czasie przyszedł do niego handlarz dziełami sztuki i kazał sobie przedstawić obrazy. Zakupił kilka, ale chciał jeszcze zobaczyć coś szczególnego. Kazał sobie przynieść wszystkie prace i, ku zdziwieniu artysty, zakupił najbardziej nieudane i przekreślone dzieło. Zrobiło ono furorę, ponieważ wyraźnie rzucało się w oczy. Przedstawiało dziecko w zniekształconych proporcjach ciała. Cała postać była przekreślona dwoma pociągnięciami farby. Obraz wydawał się do niczego nie nadawać. Kupił go jakiś książę do swej galerii. Napisano interesujące recenzje na jego temat. Ten artysta z dnia na dzień stawał się coraz sławniejszy.
Nie patrz, czy twoje życie jest przekreślone, czy bez proporcji, tylko czy swoje życie oddajesz w „obieg” Panu Bogu i czy żyjesz dla Jego chwały? Czy twoje dzieło życia pozwoliłeś Jezusowi zakupić do Jego galerii? Sam jesteś talentem Jezusa, wartościowym skarbem, który On odkupił i zniósł, choć było Mu ciężko! Co zrobiłeś ze swoim życiem? Co zrobiłeś ze swoim powołaniem w ciągu tego roku? A twoja największa łaska tego roku? Co z nią uczyniłeś w ciągu tego czasu? Jakimi darami dysponujesz i jak obdarowałeś swoją wspólnotę lub rodzinę? Czy widzisz rozwój w świecie swojej modlitwy? Nad czym pracowałeś i jak ci się udały twoje wysiłki? Czy udało ci się „zainwestować” w swoją wspólnotę lub rodzinę coś z Bożej łaski? Czy widzisz, że bardziej kochasz, że łatwiej wychodzisz z konfliktów? Czy nie pozwalasz na obłudne zachowanie, czyli udawanie, że wszystko jest w porządku, gdy tymczasem nie są uporządkowane twoje relacje z innymi? Może powinieneś napisać teraz listę swych najważniejszych talentów i opisać, jak je wykorzystałeś dla chwały Boga? Tylko nie przekreślaj tej listy na krzyż, bo może to wszystko okazać się dziełem, które zakupi jakiś handlarz sztuki z nieba?

Co jest twoim krzyżem, jest twoim talentem! Pozbyć się problemów, czy wykorzystać je dla chwały Bożej? Jak konkretnie zamierzasz wykorzystać swoje problemy dla chwały Bożej?

Saturday, November 08, 2008

Sanktuarium ludzkiego wnętrza - Bazylika Lateranska

o. Augustyn Pelanowski OSPE

Tradycja utożsamiała jerozolimski plac świątynny z górą Moria, na której Abraham miał złożyć Bogu w ofierze swego syna Izaaka. Świątynię zbudował Salomon około 950 roku przed Chrystusem. Została zniszczona i zbezczeszczona przez Nabuchodonozora w 587 roku. W 538 roku uprowadzeni Żydzi wrócili do Jerozolimy i postanowili odbudować świątynię. Jednak miejsce najświętsze DEBIR pozostawało ponuro puste. Nie było Arki Przymierza. Król Antioch IV Epifanes w 167 roku znowu ją zbezcześcił, ustawiając w niej posąg Zeusa. Wybuchło powstanie machabejskie i świątynię oczyszczono. W 70 roku po Chrystusie świątynia została zburzona przez Tytusa. Cesarz Hadrian wzniósł na tym miejscu świątynię poświęconą Jupiterowi, a następnie miejsce to stało się wysypiskiem śmieci. Islamski władca Omar zbudował tam w roku 692 meczet.

Ale żadne z tych zbezczeszczeń nie było tak straszne jak zbezczeszczenie świątyni ciała Chrystusa, gdy Go ukrzyżowano. Sam Jezus wypowiada słowa o zburzeniu świątyni w odniesieniu do własnego ciała: „Zburzcie tę świątynię, a ja odbuduję ją w trzy dni!”. Żadna budowla świata, żaden cud architektury nie jest tak cenny w oczach Boga jak ludzkie ciało, ponieważ nosi Jego ukrytą obecność. Konieczność oczyszczenia, o którym dziś czytamy, przede wszystkim należy skierować w stronę sanktuarium wnętrza ludzkiego.

Z czego oczyścić ludzkie istnienie? Najogólniej mówiąc, z kupczenia. Nie ma nic brudniejszego niż wykorzystywanie miłości, a gdy mamy do czynienia z miłością najpiękniejszą, wykorzystywanie jej staje się podłością. Czy byłeś kiedyś wykorzystany w swoich uczuciach? Czy ktoś wykorzystał twoją miłość i przyjaźń dla własnego interesu, udając miłość? To niezwykle przykre doświadczenie. Bóg mnie kocha, ale czy ja Go kocham, czy tylko wykorzystuję Jego miłość, by mieć korzyść zarówno z grzechu, jak i z Jego przebaczenia?

Pewna kobieta opowiadała mi, jak to w młodości poznała mężczyznę, który okazywał jej ogromne zainteresowanie i wiarygodnie deklarował swoją miłość. Jego ujmujący sposób bycia, delikatność, czułość, zdolność do wysłuchiwania jej zwierzeń, kupiły jej przychylność i w końcu mu się oddała. Następnego dnia zadzwonił do niej mówiąc, że ją okłamał, bo chodziło tylko o zakład z przyjaciółmi. Zdrętwiała, trzymając słuchawkę w dłoni przy uchu. Założył się o dość pokaźną sumę z kolegami, że uda mu się ją zdobyć. Kiedy już to się stało, odebrał nagrodę i odszedł. Zapewne nie ona jedna miała do czynienia z taką podłością. Ale czy nie zdarzają się ludziom takie historie z Bogiem? Korzyść grzechu jawi się niejednemu jako coś cenniejszego niż miłość Boga. Ileż modlitw zanoszonych do Niego brzmi ujmująco i czarująco, skrywając jakby za zasłoną autentyczne umiłowanie korzyści grzechu? Miłość jest ranliwa – to znaczy bezbronna, jak mawiał Jean Vanier.

Friday, November 07, 2008

Jezus widząc tłumy, wyszedł na górę - Wszystkich Swietych

o. J. Salij

Rzadko się podkreśla ten szczegół z dzisiejszej Ewangelii, że swoje błogosławieństwa Jezus wypowiedział do tłumów. Bo te tłumy, które usłyszą naukę Jezusa i napełnią się duchem błogosławieństw, urosną do dnia Sądu Ostatecznego w niezliczony tłum zbawionych z każdego narodu i wszystkich pokoleń, ludów i języków, o którym mówi Apokalipsa.

Osiem błogosławieństw to jakby osiem zasad Bożej chemii, przemieniającej grzeszników w świętych. "Błogosławieni ubodzy w duchu" - błogosławieni ci, których pierwszym i całym bogactwem jest Pan Bóg. "Błogosławieni, którzy się smucą" - którzy się smucą z tego powodu, że nie potrafią jeszcze kochać Boga całym sercem; błogosławieni, którzy się smucą, że w naszym świecie wciąż jeszcze tyle niepokoju, nienawiści, krzywdy, grzechu - którzy marzą o tym, ażeby bodaj jakiś promień Bożej obecności rozświetlił to, co w naszym świecie ciemne.
"Błogosławieni cisi" - błogosławieni ci, którzy uwierzyli w potęgę miłości, którzy uwierzyli, że wierność Bożym przykazaniom jest stokroć potężniejsza niż siła i przemoc. Że ostatecznie zwycięży słaba prawda, a potężne kłamstwo będzie upokorzone.
"Błogosławieni, którzy łakną i pragną sprawiedliwości" - byleby tylko łaknęli jej i pragnęli naprawdę, tzn. poprzez aktywne stawanie po stronie sprawiedliwości, poprzez nadstawianie karku, ażeby tylko sprawiedliwości było na naszej ziemi trochę więcej.

"Błogosławieni miłosierni" - miłosierni wobec własnej samotnej ciotki i miłosierni dla poczętego dziecka. Miłosierni również dla ludzi zagubionych, dotkniętych rozpaczą, dla ludzi kuszonych atrakcyjnymi modelami przejścia przez życie bezsensownie.
"Błogosławieni czystego serca". Błogosławieni ci, którzy rozróżniają między miłością czystą i brudną. Ci, którzy pracują nad swoją prostolinijnością i bezinteresownością. Ci, dla których słowa "nie opuszczę cię aż do śmierci" znaczą: "nie opuszczę cię aż do śmierci". Właśnie ci, którzy napełnią się duchem błogosławieństw, Królestwo Boże posiądą i Boga oglądać będą.


Monday, November 03, 2008

"We Feel the Attraction for Heaven Rekindle in Us" - On All Saints' Day

Benedict XVI

Dear brothers and sisters:

Today we celebrate with great joy the feast of All Saints.

When one visits a botanical garden, he is impressed by the variety of plants and flowers, and spontaneously thinks of the fancy of a Creator who has made on earth a marvelous garden. An analogous sentiment washes over us when we consider the spectacle of sanctity: The world seems to be a "garden" where the Spirit of God has called forth with admirable imagination a multitude of men and women saints, of every age and social condition, of every language, people and culture. Each one is distinct from the others, with the uniqueness proper of the human person and of a particular spiritual charism. All of them have, though, the "seal" of Jesus (cf. Revelation 7:3), that is, the imprint of his love, witnessed by way of the cross. All are in a state of joy, in endless celebration, but, like Jesus, they have reached this goal by passing through fatigue and testing (cf. Revelation 7:14), each one confronting his own part in sacrifice so as to participate in the glory of the Resurrection.

The solemnity of All Saints was gradually affirmed over the course of the first Christian millennium as a collective celebration of the martyrs. Already in 609, in Rome, Pope Boniface IV had consecrated the Pantheon, dedicating it to the Virgin Mary and all the martyrs. This martyrdom, on the other hand, can be understood in a broad sense, that is, as love for Christ without reserves, love that is expressed in the total gift of oneself to God and to neighbor.

This spiritual goal, to which all the baptized are called, is reached by following the path of the Gospel beatitudes, which the liturgy proposes for us in the feast of today (cf. Matthew 5:1-12a). It is the same path traveled by Jesus, and which the saints have made an effort to travel, though aware of their human limitations. During their earthly lives, in fact, they have been poor of spirit, sorrowful for sin, humble, hungry and thirsty for justice, merciful, pure of heart, peacemakers, persecuted for justice. And God has made them participants in his own happiness: They have foretasted it in this world, and in the world beyond, they enjoy it in plenitude. Now they are consoled, inheritors of the earth, satisfied, forgiven, they see God of whom they are children. In a word, "theirs is the Kingdom of Heaven" (cf. Matthew 5:3-10).

On this day we feel the attraction for heaven rekindle in us. [It] moves us to quicken our step on this earthly pilgrimage. We feel burst into flame in our hearts the desire to unite ourselves forever with the family of the saints, of which already now we have the grace to form a part. As a popular spiritual hymn says: "When the saints come marching in, oh how I want to be in their number."

May this beautiful aspiration burn in all Christians and help them to overcome every difficulty, every fear, every tribulation. Let us place, dear friends, our hand in the maternal hand of Mary, Queen of the saints, and allow ourselves to be guided by her toward the heavenly homeland, in the company of the blessed spirits "of every nation, people and tongue" (Revelation 7:9). And let us unite ourselves already in prayer, remembering our dearly departed, who tomorrow we commemorate.

All Souls

Father Raniero Cantalamessa, OFM Cap

The feast of All Saints' Day and the commemoration of All the Faithful Departed have something in common, and for this reason, have been placed one after the other. Both celebrations speak to us of what's beyond. If we didn't believe in a life after death, it would not be worth it to celebrate the feast of the saints, and even less, to visit the cemetery. Who would we go to visit or why would we light a candle or bring a flower?

Thus, everything in this day invites us to a wise reflection: "Teach us to count our days," says a Psalm, "that we may gain wisdom of heart." "We live like tree leaves in autumn" (G. Ungaretti). The tree in spring blooms again, but with other leaves; the world will continue after us, but with other inhabitants. Leaves don't have a second life; they disintegrate where they fall. Does the same happen to us? That's where the analogy ends. Jesus promised: "I am the Resurrection and the Life. He who believes in, even if he dies, will live." This is the great challenge of faith, not just for Christians, but also for Jews and Muslims, for everyone who believes in a personal God.

Those who have seen the movie "Doctor Zhivago" will remember the famous song from Lara, the sound track. The Italian version says: "I don't know what it is, but there is a place from which we will never return …" The song points to the meaning of the famous novel by Pasternak on which the movie is based: Two lovers find each other, seek each other, but they are those whom destiny (we find ourselves in the tumultuous epoch of the Bolshevik Revolution) cruelly separates, until the final scene when their paths cross again, but without recognizing one another.

Every time I hear the notes of this song, my faith brings me almost to shout out inside me: Yes, there is a place from where we will never return and from where we will not want to return. Jesus has gone to prepare it for us, he has opened life for us with his resurrection and he has indicated the path to follow him with the passage of the beatitudes. A place where time will stop to make way for eternity; where love will be full and total. Not just the love of God and for God but also all honest and holy love lived on earth.

Faith doesn't free believers from the anguish of having to die, but it soothes us with hope. A preface of the Mass (for All Souls' Day) says: "If the certainty of having to die saddens us, the hope of future immortality consoles us." In this sense, there is a moving testimony that also comes from Russia. In 1972, in a clandestine magazine a prayer was published that had been found in the jacket pocket of a soldier, Aleksander Zacepa, composed just before the World War II battle in which he would die.

It says:

Hear me, oh God! In my lifetime, I have not spoken with you even once, but today I have the desire to celebrate. Since I was little, they have always told me that you don't exist. And I, like an idiot, believed it.

I have never contemplated your works, but tonight I have seen from the crater of a grenade the sky full of stars, and I have been fascinated by their splendor. In that instant I have understood how terrible is the deception. I don't know, oh God, if you will give me your hand, but I say to you that you understand me …

Is it not strange that in the middle of a frightful hell, light has appeared to me, and I have discovered you?

I have nothing more to tell you. I feel happy, because I have known you. At midnight, we have to attack, but I am not afraid. You see us.

They have given the signal. I have to go. How good it was to be with you! I want to tell you, and you know, that the battle will be difficult: Perhaps this night, I will go to knock on your door. And if up to now, I have not been your friend, when I go, will you allow me to enter?

But, what's happening to me? I cry? My God, look at what has happened to me. Only now, I have begun to see with clarity. My God, I go. It will be difficult to return. How strange, now, death does not make me afraid.

Ciało - Wszystkich Zmarlych

O. Augustyn Pelanowski OSPPE

Widok zwłok budzi przerażenie. Zapadłe oczy, nabrzmiałe i sczerniałe ciało, nieprzyjemny zapach… Śmierć jest przykra, ale to grzech jest drastyczną śmiercią. Przyjrzyjmy się Józefowi z Arymatei i jego szlachetnej trosce o ciało Chrystusa. Józef był człowiekiem bogatym, ale jego największym skarbem było ciało Chrystusa. Był jak ów kupiec, który znalazł skarb i ukrył go na polu, sprzedając wszystko. Odzyskał ciało Chrystusa od Piłata i owinął je czystym płótnem. Czyste płótno to twoja czystość, twój szacunek do ciała, nie tyle higieniczny, co raczej duchowy. Józef zakrył swoją skromnością nagie, zranione ciało Chrystusa. Jest w tym geście odwrócenie gestu Chama, o którym napisano, że obnażył ciało ojca Noego i zaciągnął przekleństwo dla siebie i swojego pokolenia.

Ciałem Chrystusa jest Kościół, ale przez fakt Wcielenia i eucharystycznej jedności ciało każdego z nas staje się w jakimś sensie Ciałem Chrystusa. Gest Józefa jest lekcją szacunku wobec całego Kościoła. Zbyt wiele złych słów pada z naszych ust o naszych braciach i siostrach z tej samej wspólnoty. Zbyt wiele gestów obnażających i raniących ciało człowieka, które uśmiercają ludzką godność. Skromność, wstydliwość, czystość, dziewictwo stały się wartościami wyśmiewanymi i atakowanymi w imię seksualnego wyżycia. Człowiek z Arymatei jawi się więc jak wyzwanie dla mnie i dla ciebie, aby podjąć próbę odzyskania szacunku do ciała ludzkiego i tego, co jest jemu przypisane: seksualności, płodności, godności i świętości. Ciało nie może być linczowane nieczystością i wykorzystywaniem, obnażane i poniewierane na golgotach pornografii. W Księdze Liczb mowa jest o Kehatytach, kapłańskim klanie, który miał się opiekować najświętszymi przedmiotami Przybytku. Napisano o nich, że przenosili Arkę, okrywając ją zasłoną i skórami delfinów. Ich obowiązek przypomina zachowanie Józefa wobec ciała Chrystusa, ponieważ ciało jest świątynią Ducha i trzeba traktować je z wrażliwością i szacunkiem.

Czy wypada w Dzień Zaduszny mówić o szacunku do ludzkiego ciała w taki sposób? Czyż właśnie śmierć nie wieńczy pogrzebanie z szacunkiem dla ciała ludzkiego? Czy w ciągu życia nie uśmiercamy i nie bezcześcimy ciała grzechami popełnianymi przeciwko niemu? Brak moralnego szacunku do ciała jest początkiem śmierci ducha. To zdumiewające, że brak uszanowania ciała powoduje tak poważne skutki w sferze duchowej. Ale ciało jest materialną manifestacją duchowego istnienia. Nie jest ono czymś dodanym lub oddzielonym od duszy. Pierwszym skutkiem grzechu Ewy i Adama było odkrycie nagości ciała, porażenie wstydem i lękiem, co zdestabilizowało ich istnienie aż do ucieczki przed Bogiem. Dlatego nad grobami pomyślmy o żywym ludzkim ciele. Bo na cóż się zda piękny grób, obfite bukiety i płonące znicze, jeżeli nie mamy szacunku do żywego ludzkiego ciała?