Wednesday, July 04, 2007

O tym, dlaczego patrzymy, a nie widzimy, słuchamy, a nie słyszymy, i co zrobić, żeby widzieć, słyszeć i czuć.

Piotr Pawlukiewicz

Pismo Święte wychwalając wielkość Boga, mówi, że Jego mądrość „wie i rozumie wszystko” (Mdr 9, 11). A jednak jest taka rzecz na ziemi, która zadziwiła nawet samego Syna Bożego. To niewiara ludzi. Św. Marek pisząc o spotkaniach Jezusa z mieszkańcami Nazaretu, wspomniał, że Zbawiciel „dziwił się ich niedowiarstwu”. Jak zamknięte potrafi być ludzkie serce na Boga i na Jego prawdę.
Jezus kilkakrotnie uprzedzał Apostołów, że będzie zabity, ale trzeciego dnia zmartwychwstanie. Podkreślał przy tym: „Powiedziałem wam o tych rzeczach, abyście, gdy nadejdzie ich godzina, pamiętali o nich, że ja wam to powiedziałem” (J 16, 4). Kiedy jednak wszystko się dokonało i Zmartwychwstały stanął pomiędzy uczniami, byli oni tym wszystkim zatrwożeni, zalęknieni i zdumieni. Jakby o ukrzyżowaniu i zmartwychwstaniu nigdy przedtem nie słyszeli. Jezus pokazał im rany, pozwalał się dotykać, a oni patrzyli i nie mogli uwierzyć. Co jest powodem takiego otępienia człowieka? Kiedy czytamy Ewangelię, trafiamy na słowa: „Wtedy oświecił ich umysł, aby rozumieli Pisma”. Czyli można mieć rozum pogrążony w ciemności? Ależ tak! Ile to razy Jezus mówił do ludzi, że mają oczy, ale nie widzą, mają uszy, ale nie słyszą. Jak to jest jednak możliwe, by nie widzieć i nie słyszeć czegoś, co jest często – wydawało by się – tak oczywiste? Różne są przyczyny tego, że człowiek nie dostrzega prawdy, która jest w nim i jego otoczeniu. Odwołajmy się na przykład do takiego porównania: kiedy człowiek głęboko się skaleczy, to często miejsce zranienia zaczyna potem ropieć. Rana wypełnia się wydzieliną. Coś podobnego dzieje się w naszym sercu, kiedy zostanie ono zranione. Ma to miejsce wtedy, gdy ktoś będzie na przykład poniżał małego chłopca, będzie go straszył, udowadniał mu, że jest mięczakiem, tchórzem i nieudacznikiem. Serce małej dziewczynki może zostać dogłębnie zranione przez rozwód jej rodziców, przez ciągłe zwracanie jej uwagi i wypowiadanie raniących opinii na temat jej urody albo wartości. I wtedy, wraz z mnóstwem zaszczepionych w ten sposób autooskarżeń – jestem gorszy niż inni, jestem brzydka, nikomu na mnie nie zależy, wszystko robię źle – wraz z tą litanią poniżenia, pojawia się w sercu czarna wydzielina goryczy i bólu. Serce ropieje brakiem nadziei, złością i nienawiścią. I to wykorzystuje szatan. Jak jakąś strzykawką wtłacza tę czarną maź, diabelski czarny tusz z serca do oczu człowieka. I wtedy ktoś taki wiele rzeczy widzi w czarnych barwach. Naprawdę tak widzi! Jest gotów przysięgać.
Rozmawiałem wiele razy z pewną dziewczyną, która z płaczem opowiadała mi o swoim ojcu alkoholiku. Ze złością i bólem mówiła, a nawet krzyczała, jak podły to człowiek. Nie zliczyłbym wyzwisk, jakie pod jego adresem skierowała. Próbowałem ją uspakajać: – Nie mów tak, Aniu. To jednak jest twój ojciec. Zresztą biedny człowiek. Nie pomagało nic. Krzyczała z jeszcze większą złością: – Niech mnie ksiądz nie próbuje przekonywać. Ja na własne oczy widzę, jaki on jest podły. A potem stała się rzecz nieoczekiwana. Jej ojciec zachorował na nowotwór. Po kilku miesiącach choroby leżał w szpitalu i ważył 30 kilo. Miał przyklejone plastrem do nosa rurki z tlenem i ledwo otwarte oczy. Kiedy ta dziewczyna stała przy jego szpitalnym łóżku, wyszeptał ledwie słyszalnym głosem jej imię – Aniu – i umarł. Ona wybiegła ze szpitala i płacząc cały czas, powtarzała: – Już nic nie wiem, nic nie rozumiem! Dlaczego życie jest takie! A po pogrzebie, na konsolacji zapytała swego wujka: – Przepraszam, że tak może głupio pytam, ale… jaki był tata? – Tata? – zdziwił się nieco wujek. – Był najlepszym piłkarzem w szkole – powiedział. – Tata był piłkarzem? – Ania szeroko otworzyła oczy. – Nigdy mi o tym nie mówił. Tata wielu rzeczy nie potrafił i nie zdążył ci Aniu opowiedzieć – powiedział zamyślony wujek. Tak często czarny tusz odpływa z naszych oczu dopiero wtedy, gdy ktoś z naszych bliskich umrze. Kiedy życie małżeńskie, rodzinne zostało już zdruzgotane. Kiedy na rozmowę jest za późno. Wtedy tylko płaczemy i zamawiamy pogrzebowe wieńce z napisem: Kochanemu ojcu… Kochanej żonie…
Niekiedy to skażenie oczu w inny sposób fałszuje spojrzenie na świat. W jednej ze szkół katecheta, mówiąc o ochronie życia poczętego, napotkał stanowczy sprzeciw całej klasy. Wszyscy uczniowie wypowiedzieli się za aborcją. Szczególnie wtedy, gdy dziecko może urodzić się chore. Żadne argumenty nie mogły przekonać pewnej siebie młodzieży, wśród której prym wiodła bystra i inteligentna uczennica. Ona najgłośniej optowała za tym, by problem z dziećmi chorymi już w łonie matki rozwiązywać przez aborcję. Gdy katecheta zrozumiał, że nic już żadnymi argumentami nie osiągnie, zaproponował, by jedną z lekcji poświęcić na odwiedziny u chorych dzieci będących pod opieką sióstr zakonnych. Klasa przystała na to. Kiedy młodzież przyszła na spotkanie z dziećmi, jedna z dziewczynek z zespołem Downa podeszła do wspomnianej zwolenniczki aborcji, uśmiechnęła się do niej, wzięła ją za rękę i zapytała wprost: – A kochasz mnie? Dziewczyna zrobiła się całkiem blada. A chora dziewczynka jeszcze raz zapytała: – Ale czy kochasz mnie? A potem nie puszczając jej ręki, oprowadziła ją po całym domu i pokazała jej swoje ręczne robótki. Po skończonej wizycie uczennica była bardzo wstrząśnięta i tylko szepnęła katechecie, że już nie chce żadnych lekcji na temat aborcji. Że teraz już rozumie. Dobry Bóg oczyścił jej oczy z lęku przed miłością i krzyżem. Ileż muszą go mieć w swoich sercach kobiety decydujące się na zabicie własnych dzieci? Niestety ich maleństwa nie zdążą zapytać swoich mam: – Czy kochasz mnie? A gdyby te panie zobaczyły jeden uśmiech swego dziecka, jedną jego łzę, to ich pogrążone w ciemności strachu oczy najprawdopodobniej natychmiast doznałyby oczyszczenia.
Na filmie „Piękny umysł” pokazana jest historia wielkiego matematyka, który zachorował na schizofrenię. Wskutek tego przez całe lata widział wokół siebie nieistniejących w rzeczywistości ludzi. Te wyimaginowane postacie o mało nie doprowadziły go do tragedii. Lekarzom udało się przekonać bohatera, że osoby, które widzi, tak naprawdę nie istnieją. Od tej chwili starał się nie zwracać uwagi na prześladujące go halucynacje. – Odejdźcie, wy nie istniejecie – mówił do postaci, które cały czas widział w swoim chorym umyśle. Jest w tym filmie taka zabawna, ale i pouczająca scena, kiedy na korytarzu uczelni podszedł do wspomnianego matematyka jakiś obcy mężczyzna i prosił go o rozmowę. Naukowiec przeprosił go na chwilę, zawołał jakiegoś studenta i zapytał dyskretnie: – Czy widzisz tego mężczyznę, który stoi tu obok? Tak. Widzę – powiedział zdziwiony student. – To dobrze. Jeśli ty go widzisz, to on istnieje naprawdę i mogę z nim porozmawiać. Gdy patrzyłem na tę scenę to przypomniały mi się słowa Biblii: „Z całego serca Bogu zaufaj, nie polegaj na swoim rozsądku” (Prz 5, 5). Chrześcijanin to człowiek, który wie, że szatan przez zranienie serca może sprowadzić na nas duchową schizofrenię. Wtedy często w najbliższych nam osobach: w matce, w ojcu, w żonie, w mężu, w rodzeństwie widzimy największych wrogów. Nierzadko natomiast zwracamy nasze serce do tych, którzy tak naprawdę nas nie kochają. Jedynym ratunkiem na to kłamstwo jest Jezus. Nasz lekarz i nasza Światłość. Trzeba przywołać Go i zapytać: – Panie, widzisz mojego ojca, widzisz mojego męża, moją żonę? Powiedz mi, jaki on, jaka ona jest? I być może Zbawiciel nam powie: – Twoja mama bardzo się boi. – Ona?! Przecież ciągle krzyczy i się czepia! – Właśnie dlatego, że panicznie się lęka. Jezus może powie niejednej żonie: – Twój mąż nie umie Cię kochać! Ma serce kilkunastoletniego chłopca. Nie widzisz tego? Mądrzy się, popisuje, rani cię, bo tak naprawdę jest wściekły na siebie i wie, że życie mu nie wychodzi. – Mój mąż? On? Przecież mnie zdradził! Pokochał inną kobietę! – Nie pokochał innej kobiety, on nikogo nie potrafi kochać. Wiąże się z kimś innym, bo chłopiec ciągle potrzebuje nowego zachwytu nad sobą. To jedna z największych rewelacji, jaką mówi nam Bóg: świat nie jest taki, jak widzą go Twoje oczy!
Zapewne wiele osób zna film Matrix. Przedstawia on ponurą wizję przyszłości świata. Wszyscy ludzie zostali w nim uśpieni przez zbuntowane maszyny, a w tył głowy został im włożona wtyczka od sieci komputerowej, która produkuje wirtualne myśli i obraz wyimaginowanej rzeczywistości. Kiedy jeden z bohaterów zostaje uwolniony z tego systemu i dowiaduje się, że wszystko, co w swoim życiu widział i słyszał, było komputerowym kłamstwem, zaczyna w szoku wymiotować. To tylko fantazja scenarzysty, ale ilu ludzi naprawdę doznaje wstrząsu, kiedy zaczyna orientować się, jak zostali w życiu oszukani przez zło. Ilu ludzi ma rzeczywiście podłączoną do serca, do umysłu, wtyczkę demonicznego kłamstwa. Tyle osób w swoim zranionym sercu nieustannie doświadcza tego, że są nic nie ważni, brzydcy, niekochani. Ta zakłamana, przerażająca świadomość każe im rzucać się w szał zarabiania pieniędzy, w bezsensowne związki damko-męskie. Ludzie zostawiają własne rodziny, dzieci i szukają szczęścia w kolejnej utopii. Zarabiają pieniądze, które potem wydają na psychologów. Za wielką cenę zdobywają rzeczy, które już następnego dnia przestają ich cieszyć. A wtyczka nieustannie przekazuje im informację: masz ciągle mało, jesteś beznadziejny, inni mają więcej, jesteś brzydka, nikt cię nie kocha, albo zrobisz karierę, albo będziesz nikim. Czarny tusz sączy się do oczu. Człowiek nieustannie czarno widzi samego siebie, swoich bliskich, ale także Kościół i wszystko, co z nim związane. Opowiadano mi, że w jednym z biur pewna kobieta wyjmując z torebki chusteczkę, wyjęła także niechcący sznureczek z nawleczonymi koralikami. – Coś ty, odmawiasz różaniec? – zawołały prowokująco rozbawione koleżanki. Nie, to hinduski talizman do powtarzania mantry i odpędzania złych energii. Koleżanki natychmiast spoważniały. Coś ty, to niesamowite. Mogłabyś nam coś takiego załatwić? – żywo dopytywały się panie. Maryja, spowiedź, krzyż – ilu ludzi nawet tylko słysząc te słowa odczuwa jakąś dziwną niechęć. A przecież kiedyś te pojęcia były im tak bliskie. Nigdy nie zastanowili się, co się stało, że zaczęli widzieć Kościół i religię w takich czarnych barwach.
W Ewangelii czytamy, jak Zmartwychwstały Jezus chciał obudzić ze snu swoich Apostołów. Chciał oczyścić ich oczy. Co zrobił? Pokazał im swoje rany i powiedział: Dotknijcie ich. Nie ma na świecie bardziej wstrząsającego obrazu, jak poranione Ciało Boga. Jeśli ten widok nas nie obudzi, to do końca pozostaniemy niewidomi. Bóg rozpościera na krzyżu swoje ramiona i pyta: Co jeszcze mam dla ciebie uczynić, abyś przejrzał?
Pewien mężczyzna miał dwóch synów. Byli to bardzo żywi chłopcy i nieustannie coś broili. Ojciec karał ich za to wielokrotnie. Kiedyś skandalicznie zachowali się w kościele. Po powrocie do domu spodziewali się kary. Dlatego nie zdziwiło ich, kiedy ojciec zaraz sięgnął po dyscyplinę. Ale ku ich zaskoczeniu tata powiedział: – Czuję, że nie sprawdziłem się jako ojciec. Proszę zbijcie mnie po rękach, ponieważ musze być ukarany, za to, że nie nauczyłem was dobrze się zachowywać. Chłopcy, choć nie chcieli tego czynić, przymuszeni przez ojca, zaczęli, płacząc wniebogłosy, uderzać go po wyciągniętych dłoniach. Nie skończyli wymierzania kary. Rzucili się ojcu na szyję i zapewniali go, że będą już naprawdę grzeczni. I słowa dotrzymali. Ta pokora ojca, jego uniżenie, poruszyły ich serca.
Dziś staje przed nami nasz najukochańszy Jezus. Pokazuje nam swoje rany. I przez to chce uleczyć nasze serca i oczy. Byśmy wszystko widzieli w Bożym świetle. I pokochali Zbawiciela, pokochali naszych bliskich i samych siebie.

No comments: