Jacek Bolewski SJ
Co wiemy o Bogu? Wydaje się, że wiele... Tyle jest religii, które się na Niego powołują. Tu jednak zaczyna się problem dla współczesnego człowieka: wielość religii staje się dodatkowym wyzwaniem i wymaga jaśniejszego powiedzenia sobie, w jakim sensie ja jestem osobą religijną. Dawniej religijność wiązała się z przynależnością do społeczności żyjącej według określonej tradycji zachowanej w zwyczajach, obrzędach i świętych księgach. Dzisiaj więzi rozluźniły się. Docierają do nas informacje o różnych tradycjach i wielu próbuje na tej podstawie znaleźć osobistą syntezę składników, które najbardziej odpowiadają własnemu przekonaniu. Także wyobrażenie Boga składa się wtedy z różnych elementów. Ale co nas upewnia, że się nie mylimy? Czy krytyka, która łatwo przychodzi wobec innych tradycji religijnych, nie powinna też objąć naszej osobistej religijności?
Specyfika religii chrześcijańskiej Moją refleksję kieruję do czytelnika zastanawiającego się, dlaczego warto wybrać Boga religii chrześcijańskiej i co znaczy taki wybór. Kim On jest? Pytanie zakłada, że Boża tajemnica wiąże się z pojęciem osoby. To założenie wcale nie jest oczywiste. Wielkie tradycje religijne Dalekiego Wschodu, zwłaszcza Chin i Japonii, łączą Boską rzeczywistość z kosmosem i przenikającą wszystko mocą, która jest u źródła praw przyrody, ewolucji wszechświata, rozwoju życia. Nie wydaje się konieczne, by ta wszechogarniająca moc miała postać osobową, przeciwnie, to zdawałoby się ją ograniczać... I dlatego filozofowie oraz naukowcy badający przyrodę skłaniają się do łączenia Boga z samą Naturą-Przyrodą, kryjącą wiele sekretów odsłanianych krok po kroku przez człowieka. Czy jednak odkrywanie praw przyrody wystarcza do życia godnego człowieka? Poznanie jest tylko częścią ludzkiego życia. Jeśli ludzie nie radzą sobie w życiu, to nie znaczy, że brakuje im wiedzy, jaką daje nauka. Przypomnijmy słowa poety, który ustami Pana Cogito biada: „Tyle książek słowników / opasłe encyklopedie / ale nie ma kto poradzić // zbadano słońce / księżyc gwiazdy / zgubiono mnie” (Z. Herbert, „Pan Cogito szuka rady”). Człowiekowi potrzeba poznania, które trafia do jego serca. A kto może przemówić do serca ludzkiej osoby, jeśli nie druga osoba?
Zapamiętajmy naukę religii Wschodu: rzeczywistość osobowa Boga jest daleka od oczywistości... Pamiętając o tym, przybliżamy się do religii opartej na Biblii. U jej początku jest doświadczenie Abrahama, któremu Nieznany nakazał: „Wyjdź z twojej ziemi rodzinnej i z domu twego ojca do kraju, który ci ukażę. Uczynię bowiem z ciebie wielki naród, będę ci błogosławił i twoje imię rozsławię: staniesz się błogosławieństwem” (Rdz 12, 1–2). Później objawiał się On Abrahamowi w rozmaitych postaciach. Objawienie to znowu nie jest oczywiste, do tego stopnia, że na tego samego Boga Abrahama powołują się trzy różne religie: judaizm, chrześcijaństwo i islam. Owszem, można i trzeba dzisiaj zwracać uwagę na to, co je łączy: to Bóg Abrahama. Jednak istotne są także różne wyobrażenia o tymże Bogu. Kim więc On jest naprawdę?
Wszystkie trzy religie Abrahamowe łączy to, że są nazywane monoteistycznymi – jednoczy je wiara w jednego Boga, który przejawia się nie tylko powszechnie w świecie przyrody, lecz także z własnej inicjatywy włącza się w dzieje ludzkości, objawiając się poszczególnym, wybranym osobom, i właśnie to działanie pozwala przypisać osobowość Jemu samemu. Jednak i w samej Biblii monoteizm jako wiara w istnienie jednego tylko Boga (po grecku: monos theos) rozwijała się stopniowo, w miarę rozwoju samego człowieka poznającego Go w swoich dziejach coraz głębiej i lepiej. Istotna dla religii biblijnych prawda o historycznym objawieniu Boga znaczy ponadto, że zmieniało się zarówno Jego historyczne poznanie przez ludzi, jak również On sam objawiał się w zmiennych postaciach, by w końcu zmienić się jakby nie do poznania, gdy wcielił się – zgodnie z wiarą chrześcijan – w Jezusie z Nazaretu. Właśnie chrześcijaństwo nie bało się poddać Pisma Świętego naukowej analizie, by zgłębić objawienie na tle historii. Owocem egzegetycznych badań jest m.in. rozpoznanie, że Bóg Abrahama nie był początkowo pojmowany przez samego patriarchę i przez Izrael jako jedyny Bóg. Widziano w Nim Boga broniącego swój lud przeciwko bogom innych ludów. Ówczesny świat był politeistyczny, dlatego początkową wiarę biblijną określa się dzisiaj jako monolatrię – oddawanie czci jednemu Bogu z pominięciem innych. I dopiero wielcy prorocy biblijni wprowadzili na stałe wiarę, że Bóg Abrahama jest jedynym Bogiem.
Ale powraca pytanie: Kim On jest – jeden i jedyny Bóg objawiający się w ludzkich dziejach? Bratnie religie Abrahamowe – judaizm oraz islam – zarzucają chrześcijaństwu, że zdradziło wiarę w jednego Boga na rzecz osobowej Trójcy... Tymczasem i chrześcijaństwo pojmuje siebie jako religię monoteistyczną. Na czym więc polega nieporozumienie co do specyfiki chrześcijaństwa?
Bóg jest miłością Chrześcijański monoteizm objawia Boga jako Jednego, jednak nie w osobie samotnej Jednostki, tylko w postaci jednej osobowej wspólnoty. Nie pojmiemy tej prawdy, jeśli będziemy szukać objaśnienia w arytmetycznej kwestii możliwego (czy niemożliwego) połączenia jedynki i trójki... Do tego sprowadzają się zarzuty pod adresem chrześcijaństwa, że czci nie jednego, ale trzech bogów. A tymczasem, osobowe pojmowanie Boga wymaga wyjścia poza ludzkie wyobrażenia, także na temat osoby. Do prawdy przybliżają rozważania słusznie dzisiaj cenionej Simone Weil, która nawiązując do sformułowania hinduizmu, że Bóg jest zarazem osobowy i nieosobowy, zauważała: „Jest nieosobowy w tym sensie, że Jego nieskończenie tajemniczy sposób bycia Osobą różni się nieskończenie od ludzkiego sposobu bycia osobą”. W tym świetle należy pojmować, według francuskiej myślicielki, chrześcijańską tajemnicę Trójcy Świętej: „Tylko mając w myśli Boga jednocześnie osobowego i bezosobowego, można mieć w myśli Boga jednocześnie, nie zaś kolejno troistego i jednego (co udaje się tylko nielicznym katolikom). W przeciwnym wypadku wyobrażamy sobie bądź to jedną boską osobę, bądź trzech Bogów”.
Inna jeszcze droga prowadzi do serca chrześcijańskiej tajemnicy Boga. Głosi ją wyznanie Nowego Testamentu: „Bóg jest miłością” (1J 4, 8–16). To centralne świadectwo przypomniał papież Benedykt XVI w swej pierwszej encyklice, tak właśnie zatytułowanej i rozpoczętej. Ojciec święty wyjaśniał: „U początku bycia chrześcijaninem nie ma decyzji etycznej czy jakiejś wielkiej idei, jest natomiast spotkanie z wydarzeniem, z Osobą, która nadaje życiu nową perspektywę, a tym samym decydujące ukierunkowanie. Św. Jan w swojej ewangelii przedstawił to wydarzenie w następujących słowach: „Tak bowiem Bóg umiłował świat, że Syna swego Jednorodzonego dał, aby każdy, kto w niego wierzy, miał życie wieczne” (3, 16). Wiara chrześcijańska, uznając miłość za swoją główną zasadę, przyjęła to, co stanowiło istotę wiary Izraela, a równocześnie nadała temu nową głębię i zasięg. Wierzący Izraelita faktycznie modli się codziennie słowami Księgi Powtórzonego Prawa, wiedząc, że w nich jest zawarta istota jego egzystencji: „Słuchaj, Izraelu, Pan jest naszym Bogiem – Pan jedynie. Będziesz więc miłował Pana, Boga twojego, z całego swego serca, z całej duszy swojej, ze wszystkich swych sił” (6, 4–5). Jezus połączył w jedno przykazanie dwa: przykazanie miłości Boga i przykazanie miłości bliźniego zawarte w Księdze Kapłańskiej – „Będziesz miłował bliźniego jak siebie samego” (19, 18; por. Mk 12, 29–31). Ponieważ Bóg pierwszy nas umiłował (por. 1J 4, 10), miłość nie jest już przykazaniem, ale odpowiedzią na dar miłości, z jaką Bóg do nas przychodzi (n. 1).
Papież opisał tu przejście wiary – między Starym a Nowym Testamentem. Prawda o miłującym Bogu, znana już Izraelitom i wyznawana później także w islamie, przyjęła nową, niezwykłą postać w osobie Jezusa z Nazaretu. To On jest ową „Osobą, która nadaje życiu nową perspektywę” – dzięki Niemu bowiem stało się możliwe rozpoznanie do końca prawdy o Bogu. Pełne brzmienie słów apostoła poświadcza: „Myśmy poznali i uwierzyli miłości, jaką Bóg ma ku nam. Bóg jest miłością: kto trwa w miłości, trwa w Bogu, a Bóg trwa w nim” (1J 4, 16).
W encyklice zostały przypomniane także słowa św. Augustyna: „Jeśli widzisz miłość, widzisz Trójcę” (n. 19). Rzeczywiście, miłość objawiona przez Jezusa jako Syna pochodzi od Ojca, o którym On sam objawił: „Ja i Ojciec jedno jesteśmy” (J 10, 30) – jedno w miłości, która łączy Ojca z Synem w Duchu Świętym. I dlatego chrześcijańska prawda o Bogu, który jest miłością, łączy się z pełnym objawieniem Bożej „osobowości” – w jedności miłujących Osób. Nie chcą tego przyjąć wyznawcy judaizmu oraz islamu, którzy zatrzymują się w swym pojmowaniu Bożej miłości przy wizji Starego Testamentu. Czy ta wizja może wystarczyć?
Zazdrosna miłość Boga?
Potoczne wyobrażenie starotestamentowego Boga kojarzy się z Jahwe, wybuchającym gniewem i zazdrosnym, zsyłającym na ludzi rozmaite kary, domagającym się zniszczenia wrogów Izraela… Popularna wizja służy naturalnie do tego, by z oburzeniem odwracać się od takiego Boga. Także wśród chrześcijan nie brakowało podobnego pojmowania, które miało dowieść wyższości Boga Nowego Testamentu na tle wizji Starego: przeciwstawiano Bogu dyszącemu gniewem i zemstą – dobrego, miłującego Ojca, objawiającego się w Jezusie. To przeciwstawienie jednak upraszcza sprawę, nie przybliża do prawdy. Warto się przekonać, że prawda jest o wiele głębsza, zaskakująca… Nie wystarcza przypomnienie, że także w Starym Testamencie znajdujemy wyraźne i wzruszające wypowiedzi o Bożej miłości. Powstaje mimo wszystko kwestia pojmowania tej miłości, zwłaszcza wtedy, gdy jest ona łączona z gwałtem i zazdrością.
Co znaczy Boska zazdrość, objawiająca się w Starym Testamencie? Mówi o niej uzasadnienie pierwszego przykazania Bożego wobec Izraela: „Nie będziesz miał bogów innych oprócz Mnie... Nie będziesz oddawał im pokłonu ani służył. Bo Ja jestem Pan, Bóg twój, Bóg zazdrosny, karzący nieprawość ojców na synach… ” (Pwt 5, 7–9). Uczeni bibliści przyjmują dzisiaj, iż obraz Boga zazdrosnego jawi się tu na tle ówczesnego politeizmu. Jahwe jako plemienny Bóg Izraela wcale nie pragnie początkowo, by „wszyscy ludzie i ludy czciły tylko Jego i nie uznawały żadnych innych bogów. Zazdrosnemu chodzi tylko o jedną pośród innych postaci” (N. Lohfink, SJ). Tą wybraną postacią, o którą Jahwe płonął zazdrością, była poślubiona Mu na mocy przymierza małżonka, lud izraelski, nazywany także umiłowaną Boga. Wprawdzie również inni bogowie Bliskiego Wschodu byli zazdrośni, jednak efekty zazdrości kierowały się przeciwko wrogom ich ludu. W Izraelu przeciwnie: zazdrość Jahwe zwracała się przeciw umiłowanemu ludowi, posuwała się prawie do zabójstwa – tak interpretowali zagładę Jerozolimy niektórzy z autorów Biblii. Mimo wszystko prorocy pozostawiali nadzieję. Zazdrość odsłania się jako miłość, która nie pozwoli zginąć umiłowanej wspólnocie, lecz umożliwi nowy początek, nowe przymierze.
Dochodzimy do kluczowego przejścia, jakie dokonało się w obrębie Biblii i jej wizji Boga. Wreszcie prorocy zdołali przekonać Izraela, że Jahwe jest nie tylko najważniejszym, ale jedynym Bogiem. A wtedy straciło sens mówienie o Jego zazdrości. Przypisywanie Bogu zazdrości zakładało bowiem istnienie innych bogów, do których Izrael usiłował się zwracać w momentach pokusy. Wprawdzie wizja Boga zazdrosnego pozostała w Biblii, mogła jednak być interpretowana jako przejaw Jego miłości do Izraela. Boża miłość objawia się jako namiętna, żarliwa, gwałtowna... Także Boży gniew, kierujący się przeciw Izraelowi, można było pojąć jako przejaw namiętnej miłości Boga, który nie może się pogodzić z brakiem wzajemności ze strony ludu i odrzuceniem Jego miłości. Pojawia się jeszcze głębszy wymiar miłości. Boga bolało to, że nieszczęścia były przypisywane Jemu czy to jako przejaw Jego gniewu, czy też opuszczenia, porzucenia ludu. Na zarzuty tego rodzaju On odpowiadał: „Czyż może niewiasta zapomnieć o swym niemowlęciu, ta, która kocha syna swego łona? A nawet, gdyby ona zapomniała, Ja nie zapomnę o tobie” (Iz 49, 15).
Namiętna miłość Boga do Jego ludu jawi się w istotnie nowy sposób. Owszem, pozostaje gwałtowna, jednakże nie zadaje gwałtu, tylko go przyjmuje, cierpi... Mogło się zdawać, że jeśli przestała się zwracać przemocą przeciw Izraelowi, to przynajmniej obraca ją przeciwko jego przeciwnikom. A tymczasem, najbardziej tajemnicze jej objawienie stanowi w Starym Testamencie wizja cierpiącego Sługi Jahwe. Boża miłość objawia się jako pasja – namiętność, ale także męka. Tajemnicza postać łączy w sobie cechy pojedynczej osoby i całego ludu wybranego, poddanego cierpieniu. Nowy Testament dojrzał tu zapowiedź osoby Jezusa. Tak oto przechodzimy do serca chrześcijaństwa.
Pasja miłości
Sam Jezus w ewangelii stosuje do siebie słowa proroka o cierpiącym Słudze, gdy przed męką zapowiada swym uczniom: „To, co jest napisane, musi się spełnić na Mnie: »Zaliczony został do złoczyńców«” (Łk 22, 37). Starotestamentowa zapowiedź opisuje wpierw postawę Sługi wobec Jego prześladowców: „Dręczono Go, lecz sam się dał gnębić” (Iz 53, 7), i to dobrowolne przyjęcie zadanego Mu cierpienia przenika też inne wypowiedzi samego Sługi: „Podałem grzbiet mój bijącym i policzki moje rwącym Mi brodę. Nie zasłoniłem mojej twarzy przed zniewagami i opluciem. Pan Bóg Mnie wspomaga, dlatego jestem nieczuły na obelgi, dlatego uczyniłem twarz moją jak głaz i wiem, że wstydu nie doznam. Blisko jest Ten, który Mnie uniewinni” (Iz 50, 6–8). Prześladowcy uznają Sługę za winnego, zarzucają Mu zło, które sami Jemu wyrządzają... Jednakże Bóg uniewinni Go, gdyż objawi prawdę: „Zacny mój Sługa usprawiedliwi wielu, ich nieprawości On sam dźwigać będzie. Dlatego w nagrodę przydzielę Mu tłumy, i posiądzie możnych jako zdobycz, za to, że Siebie na śmierć ofiarował i policzony został pomiędzy przestępców. A On poniósł grzechy wielu, i oręduje za przestępcami” (Iz 53, 11–12).
Przestępcy-złoczyńcy, do których Jezus został zaliczony, nie zdołali sprawić, aby na zadany Mu gwałt On odpowiedział podobnie, złością i nienawiścią. Raczej oręduje za prześladowcami, skoro zgodnie z Ewangelią modli się na krzyżu: „Ojcze, przebacz im, bo nie wiedzą, co czynią” (Łk 23, 34). Tak Ukrzyżowany poświadcza najtrudniejszą miłość, otwartą na swoich nieprzyjaciół, którzy ją (i Jego) odrzucają. Swoją miłością świadczy też o Bogu, którego nazywa swym Ojcem. Ale co znaczy Jezusowe świadectwo? Nierzadko wyobrażano sobie, że swą modlitwą i ofiarą Jezus musi przebłagać rozgniewanego Ojca, jak gdyby dopiero śmierć Syna mogła przejednać obrażony Boski Majestat... A przecież miłość Syna jest objawieniem miłości Ojca, gdyż obowiązuje zapewnienie Jezusa: „Kto Mnie zobaczył, zobaczył także i Ojca” (J 14, 9). Miłujący do końca Jezus objawia miłosiernego Ojca, tego samego, którego wcześniej opisywał w przypowieściach – przyrównanego do kobiety radującej się znalezioną zgubą lub do ojca, który nie gniewa się na pogubionego w swoich grzechach syna, tylko z radością wychodzi mu naprzeciw, gdy ten odważa się powrócić (Łk 15, 8n. 11n.).
Oto co znaczy: Bóg jest miłością. Czy dane było rozpoznać tę prawdę Abrahamowi, któremu wydawało się, że Bóg oczekuje od niego uśmiercenia umiłowanego syna? Pismo Święte przyznaje: „Bóg wystawił Abrahama na próbę” (Rdz 22, 1). Tajemnica tej próby wiary nie została dostatecznie wyjaśniona w Starym Testamencie. Dlatego potomkom Abrahama wielokrotnie mogło się wydawać, że wolno jest uśmiercać w imię Boga, jeśli nawet już nie własne dzieci, to przynajmniej wrogów. I dzisiaj obserwujemy, że wyznawcy religii powołujących się na Abrahama nie wahają się w ucieczce do przemocy. Tymczasem ofiara Jezusa poświadcza nową prawdę. W osobie Syna sam Ojciec utożsamia się z ofiarami przemocy, choć nie odrzuca i tych, którzy ją zadają, skoro Jezus obejmuje również ich swoją modlitwą. Niepojęta, pełna pasji miłość Ojca cierpi razem z Synem, ale właśnie miłość, nie zadająca cierpienia, tylko je przyjmująca, pomaga także je znosić – aż do końca. Pełne zniesienie pozostaje tajemnicą Bożego miłosierdzia. W znanym obrazie Jezus miłosierny wskazuje ranę swego przebitego boku. Ten obraz Bożego serca pokazuje ranę samego Boga – „bogatego w miłosierdzie” (Ef 2, 4). Czy rana boli Zmartwychwstałego? Z pewnością, gdyż objawił się On Szawłowi, gorliwemu prześladowcy chrześcijan, i zapytał go: „Dlaczego Mnie prześladujesz? ” (Dz 9, 4). Wtedy dotarło do Szawła jego zaślepienie i Boże miłosierdzie, którego dotąd nie pojmował.
Chrześcijanin to świadek Bożego miłosierdzia – niewykluczającego nikogo. Jednak aby świadczyć o nim, trzeba go doświadczyć. Drogę wskazują pasje naszego życia. Nie dziwi to, że Boże działanie przejawia się w radosnych i dobrych chwilach, kiedy działamy z pasją – całym sercem, ze wszystkich sił. Ale nasze pasje nierzadko prowadzą do grzechu. Wtedy wzrasta cierpienie, zaczyna się męka. Bóg nie zostawia nas na pastwę złego, tylko – nie przestaje szukać w tym doświadczeniu głębszego dostępu do naszego serca. Tak objawia się jego namiętna miłość do nas – jako Pasja, Męka wcielonego Syna Bożego. Jego miłość jest „cierpliwa… wszystko znosi… nigdy nie ustaje” (1Kor 13, 4n.). Dlaczego trzeba doświadczyć grzechu, by głębiej doświadczyć Bożego miłosierdzia? Najwięksi święci poświadczają tajemnicę namiętnej miłości Boga do grzeszników: nie dlatego, że sami są większymi grzesznikami od innych, ale dlatego, że całkowicie przyjmują doświadczenie Boga, dającego im udział w swojej Pasji, Męce, znoszącej grzechy innych mocą miłości.
Gdy słyszymy o świętych uznających siebie za grzeszników myślimy sobie: to nie my… Toniemy w naszej przeciętności: ani nazbyt grzeszni, ani święci. Jednak Ukrzyżowany z przebitym sercem objawia, przemawia do serca, do mnie: Ty jesteś tym człowiekiem, którego z pasją miłuję. Na próżno bronisz się przed moją miłością, gdyż odkąd zostałem wywyższony na krzyżu – przyciągam „wszystkich do siebie” (J 12, 32), zwłaszcza Ciebie!
No comments:
Post a Comment