Saturday, November 03, 2007
Na drzewo - XXXI C
Jerycho było wielkim centrum handlowym, gdzie można było spotkać rzymskich celników i żołnierzy, kupców i złodziei. Wiadomość o Rabbim z Nazaretu, który manifestował współczucie i miłosierdzie wobec potępianych, rozniosła się powszechnie i rozbudziła w Zacheuszu nadzieję. Ulice były zatłoczone, niski Zacheusz nie mógł niczego dojrzeć, nawet przepychając się wśród innych. Nikt nie zważał na jego bogate szaty i pozycję społeczną. Wspiął się więc na starą sykomorę i utknął gdzieś w koronie gałęzi. W pewnej chwili pod pniem drzewa, na którym siedział w tak dziecinnej pozycji, zatrzymał się tłum i sam Jezus. „Zacheuszu, zejdź prędko, bo dziś muszę się zatrzymać w twoim domu”. Zacheusz wspiął się na drzewo, żeby zobaczyć Jezusa, ale zapewne i dlatego, że wszyscy go przerastali, a może dlatego, bo chciał być zauważony? Ludzie poniżeni przez życie często mają marzenia, żeby wspiąć się wysoko w karierze, stać się sławnymi aktorami, wokalistami, chcą być piękni lub wykształceni. Jezus zobaczył nie tylko Zacheusza w koronie sykomory, ale i człowieka wspinającego się ku górze, który chce zdobyć trochę uznania, chociaż tak naprawdę gardzi sobą samym. Zobaczył też, że ta sama tendencja może uaktywnić w nim pragnienie wspinania się ku niebu, od uniżenia aż do korony chwały.
Człowiek wszędzie może zacząć swoje nawrócenie. Żeby jednak w ogóle coś dobrego zaczęło się w nas dziać, potrzeba od czegoś zacząć – nie od czegoś heroicznego i rewolucyjnego, ale czegoś zwykłego, jednego kroku, choćby wejścia na drzewo. Wszystko zaczyna się od kroku w stronę Jezusa. Zacheusz nie przypuszczał nawet, że tak niewinny krok w Jego stronę, może być nie tylko zauważony przez Niego, ale i stać się początkiem przemiany życia. Gdy ty i ja zaczniemy się wspinać na sykomorę modlitwy, zobaczymy nie tylko Jezusa i Jego dobroć względem nas, ale też naszą złość wobec innych.
Sykomora to rodzaj dzikiej figi, która ma owoce o gorszym smaku niż zwykły figowiec. Aby owoce nadawały się do spożycia, na kilka dni przed zerwaniem należało je naciąć na szczycie specjalnym nożem. Jeśli nie były nacięte, pojawiało się robactwo i już tylko ptaki mogły się nimi zająć. Nacięty owoc wydzielał etylen, który przyśpieszał dojrzewanie nawet sąsiednich owoców. Takim nacięciem jest słowo Boga, które rani prawdą i powoduje dojrzewanie do jej wyznania. Jeśli nie, pojawiają się robaki, złe duchy, a nasze serce psuje się jak gnijąca figa. Kiedy Zacheusz widział Jezusa w swoim domu, przyszło mu na myśl to wszystko, co złego uczynił. Przed jego oczami pojawiły się setki ludzi, których oszukał, brutalnie potraktował, wykorzystał, zranił, skrzywdził. Miłosierdzie Chrystusa nie jest dywanem, pod który zamiatamy niewyznane i wciąż popełniane grzechy. Żadna skrucha nie jest autentyczna, jeśli nie pociąga za sobą konkretnych decyzji. Kiedy w szczerości serca patrzymy Bogu w oczy, nie możemy nie zobaczyć zła, które ukrywa się za naszymi powiekami.
Sunday, October 28, 2007
Niebezpieczeństwa anielskich uniesień - XXX C
Faryzeusz zapewne rzeczywiście pościł i wiernie się modlił, ale jego przekonanie, iż jest wartościowszym wyznawcą niż celnik, przekreśliło szanse na wysłuchanie. Pan jest sędzią, który nie ma względu na osoby. Bardziej jest mu miły skruszony krzywdziciel niż ten, który choć nie ma sobie nic do zarzucenia, wiele zarzuca innym. Faryzeusz robił rasowy rachunek sumienia i nie znajdował w sobie żadnej winy. Religijne analizowanie siebie, choć użyteczne dla rozwoju duchowego, gdy staje się dumnym nawykiem stylowej duchowości, może stać się przyczyną wzgardy innymi osobami. Bóg nie daje nam charyzmatów ani umiejętności duchowych po to, byśmy sobie z nich czynili obcasy pozwalające spoglądać na innych z wysokości anielskich uniesień. Piętro modlitwy stwarza niekiedy ryzyko większe niż piwnice grzechu.
Przesadne analizowanie siebie może przerodzić się w narcystyczne skupienie na sobie. Faryzeusz nie tylko gardzi celnikiem, on nie jest skupiony na Bogu, lecz na sobie. Gdybyśmy dziś byli słuchaczami tej przypowieści, moglibyśmy usłyszeć z ust Jezusa zmodyfikowaną wersję modlitwy faryzeusza: „Boże, dziękuję ci, że nie jestem taki jak inni, bo jestem oryginalny, mistyczny, uduchowiony. Jestem przede wszystkim uczciwy, prawdomówny i czysty. Mam wysokie wykształcenie teologiczne, poszczę w środy i piątki o chlebie i wodzie, jestem po rekolekcjach ignacjańskich, zaliczyłem wszystkie modlitwy charyzmatyczne, począwszy od uzdrowienia wspomnień, aż po uwolnienie od wpływu demonów. Jestem odpowiedzialny za wielu ludzi i ludzie mnie chwalą oraz podziwiają. Awansuję, bo nikt inny oprócz mnie nie potrafi być odpowiedzialny ani zaradny. Tak naprawdę nikt inny tak Cię nie kocha jak ja!”.
Czy zauważyliśmy, że faryzeusz używa formuły „nie jestem”? Co prawda on nie jest taki jak inni ludzie, ale czy w ogóle jest sobą? To „nie jestem” stoi w wyraźnej opozycji do tego, który mówił o sobie: „Jestem, który jestem”. Tożsamość duchowa nie znajduje się na drodze wyszukiwania czyichś błędów, tylko na wyszukiwaniu własnych.
Kilka lat temu odwiedziłem starszą, schorowaną kobietę, w której domu było mnóstwo kwiatów. Były naprawdę piękne. Jej dom przypominał ogród. Nie mogłem się powstrzymać od wyrażenia podziwu. Gdy ciągle stałem i wynajdywałem coraz to piękniejsze kwiaty, które zachwalałem, ta kobieta powiedziała mi delikatnie: „Ojcze, kwiatów się nie chwali, bo więdną”. Nie wiem, czy to prawda, ale na pewno prawdą jest, że zachwalanie naszego wewnętrznego raju modlitw powoduje jego więdnięcie. Gdyby Ewa w raju nie dała się namówić wężowi do podziwiania widoku owoców, może nie musielibyśmy dzisiaj tak cierpieć, jak cierpimy.
I jeszcze coś. Tak traktujemy innych, jak odnosimy się do Boga. Karol de Foucauld pięć godzin dziennie modlił się przed prymitywnym ołtarzykiem w swej lepiance, wpatrując się w Boga, a przy jego drzwiach stało krzesło, gdzie siadywał, gdy ktoś przychodził do niego. Przyjmował wszystkich, nie definiując ich statusu moralnego.
Thursday, October 25, 2007
Niebo otwarte, my zamknięci - XXIX C
Modlitwa jest jak wytrwałe pukanie do drzwi. Wydaje się, że niebo jest zamknięte i głuche. Ale prawda jest inna. Niebo już jest dawno otwarte, tylko my – zamknięci. Jezus otworzył niebo już w swoim chrzcie, w przemienieniu, w śmierci, w zmartwychwstaniu, wniebowstąpieniu i zesłaniu Ducha Świętego. Bóg o każdej porze jest gotowy nas wysłuchać. Rzecz w tym, że nam nie chce się pukać, i stąd ta dzisiejsza przypowieść. Powiedzmy nawet mocniej, to Jezus puka do naszych drzwi. W słynnej wizji apokaliptycznej (Ap 3,20) Jezus stoi u drzwi i kołacze. Malarz Holman Hunt w romantyczny sposób wyraził ową wizję, malując drzwi bez zewnętrznej klamki, gdyż tylko my możemy je otworzyć.
Jesteśmy nie tylko zamknięci w sobie, ale i łatwo się zniechęcamy w modlitwie. Czy twoja modlitwa jest nasycona wzruszeniem, czy też wydaje ci się głuchym i pozbawionym odpowiedzi wypowiadaniem słów albo, co gorsza, jedynie znudzonym odczytywaniem ich z jakiegoś modlitewnika? Niekiedy Bóg odsuwa się na dłuższy czas, pozostawiając nas w pustce i bez dowodów swej przychylności, abyśmy mogli okazać tę wierność, której On od nas ocze- kuje, bardziej niż my oczekujemy od Niego uniesień. Mojżesz i Aaron ciągle kręcili się przed oczyma faraona, aż w końcu pewnej nocy wstał i wypuścił Izraela z Egiptu. To było przykre, ciągle doświadczać odmowy ze strony władcy, który Boga się nie bał i z ludźmi się nie liczył. Bóg nieustannie motywował Mojżesza do pukania do bram pałacu faraona. Można przypuszczać, że Bóg wiedział dobrze, iż on nie od razu wypuści lud wybrany, ale zależało mu na tym, by Mojżesza nauczyć wierności natchnieniom, ciągłego domagania się wolności, niepoddawania się. Potrzeba jest matką wynalazków. Dobrze jest, jeśli od razu nie otrzymujemy pewnych łask, bo nieustanne proszenie o nie daje czasem o wiele więcej niż to, o co prosimy: wytrwałość i wiarę!
Głęboko dotyka mnie to, że użyte w Jezusowej przypowieści słowa są tak twarde, wręcz szokujące. Sędzia decyduje się wysłuchać wdowę, tłumacząc sobie samemu tę uległość lękiem przed jej reakcją. Użyte w Biblii Tysiąclecia sformułowanie: „aby mnie nie zadręczała”, Biblia Brytyjska przetłumaczyła: „aby nie uderzyła mnie w twarz!”. Czy można tak przetłumaczyć te słowa? Można, gdyż użyto tam określenia greckiego, które tłumaczy się też jako „podbijanie komuś oka”, albo, za tekstem łacińskim, „wy- szydzenie kogoś”! To bardzo twarde określenie, ale ono nam być może obrazuje, jak usilne staranie musimy włożyć w modlitwę, by osiągnąć skutek. Czyżby Bóg był aż tak trudny do uproszenia jakiejkolwiek łaski? Przypowieść jest pewną zasadzką dla tych, w których sercach drzemie obraz Boga nieubłaganego. Można przecież mylnie ją zrozumieć, jakoby Bóg był twardym Stwórcą, który jedynie wtedy nas wysłucha, gdy się naprawdę poniżymy, i skomląc, będziemy Go prosić o najmniejszą łaskę.
Wednesday, October 24, 2007
Our Three Temptations - Ronald Rolheiser
Cosmologists today tell us that the universe has no single center. Its center is everywhere, every place, every planet, every city, every species, and every person. But we already know this.
Faith tells us that what ultimately defines us and gives us our identity and energy is the image and likeness of God in us. We are God�s blessed ones, masters of creation, special to God and special within creation.
And we know this long before religion tells it. Deep down, whether we admit it or not, we each nurse the secret of being special. And this is not just ego or narcissism but a congenital imprint inside our very souls. Imprinted in the core of our being is the sense that we are not just an accidental, anonymous chips of dust, almost invisible on the evolutionary conveyer-belt, destined to flicker for an instant and then disappear forever. We know we are more. We, literally, feel timelessness, eternity, and immortal meaning inside of ourselves.
In our daily lives that often causes more heartaches than it solves. It is not easy to live out our blessed, special status when, most of the time, everything around us belies that we are special. As much as we experience ourselves as special, we also experience emptiness, anonymity, and dour ordinariness. And so it can be easy, in the end, to believe that we aren�t special at all, but are precisely small, petty spirits, haunted by over-inflated egos.
But, while over-inflated egos do cause their share of heartaches, it is a still an unhealthy temptation to believe that we are not blessed simply because life finds us one-among-six-billion-others, struggling, and seemingly not special in any way. Faith tells the true story: We are, all of us, made in God�s image and likeness, blessed, and our private secret that we are special is in fact the deepest truth.
However that isn�t always easy to believe. Life and circumstance often tire us in ways that tempt us to believe its opposite. It happened to Jesus.
He too was tempted, and there was a particular prelude to his vulnerability:
During his baptism, he had heard his Father say: "You are my blessed son, in whom I take delight!" Those words then formed and defined his self-consciousness. Knowing that he was blessed, Jesus could then look out at the world and say: "Blessed are you when you are poor... and meek ... and persecuted."
But throughout his life Jesus struggled to always believe that. For instance, immediately after his baptism, we are told, the spirit drove him into the desert where he fasted for forty days and forty nights - and afterwards "he was hungry". Obviously what scripture is describing here is not simply physical hunger. Jesus was empty in ways that made him vulnerable to believe that he was not God�s blessed child. These were his three temptations:
First, the devil tempted him to this effect: "If you are God�s specially blessed one, turn these stones into bread." In essence, the devil�s taunt was this: "If you believe that you are God�s specially blessed creature, why is your life so empty?" Jesus� reply, "One doesn�t live on bread alone!" might be rendered: "I can be empty and still be God�s blessed one! Being blessed and special is not dependent upon how full or empty my life is at a given moment!"
The second temptation has to do with human glory and its absence. The devil shows Jesus all the kingdoms of the world and says: "All of these will be yours if you worship me!" The taunt is: "If you�re God�s blessed one, how come you�re a big, fat nobody? Not famous, not known, anonymous." And Jesus� reply might be worded this way: "I can be a big nobody and still be God�s blessed one. Blessedness doesn�t depend upon fame, on being a household name!"
The third temptation follows the same lines: The devil takes Jesus to the top of the temple and challenges him to throw himself down to make God catch him since, in faith, it is promised that God won�t let his blessed one "dash his foot against a stone". Jesus responds that we shouldn�t put God to the test. The temptation and how we should resist it are both contained in his reply. In essence, what Jesus says when the devil challenges him to throw himself off the top of the temple to prove his specialness is this: "I�ll take the stairs down, just like everyone else!" Our blessedness is not predicated on having a VIP elevator, or on having any special privileges that set us apart from others. We are God�s blessed ones, even when we find ourselves riding the city buses.
And it is good to remember, namely, that we are God�s special, blessed sons and daughters, even when we lives seem empty, anonymous, and devoid of any special privileges because then we won�t forever be putting God and our restless hearts to the test, demanding more than ordinary life can give us.
The Struggle to Bless - Fr. Ronald Rolheiser
At workshop recently, as we were discussing the tension that often exists today between younger and older clergy, a middle-aged priest said: "I’d like to bless the younger priests, but they don’t want my blessing! They see me as a burnt-out middle-aged ideologue and everything in their attitude and body language tells me that they simply want me to disappear and give them space!"
Many is the parent who feels exactly that way as they stand before a sixteen year old, the mother before her own adolescent daughter; the father before his teenage son. That’s also true for many others: the teacher before her adolescent students, the priest or minister in the face of a less-than-appreciative congregation, the coach before his players, and the policeman before a paranoid and belligerent young man. It’s not easy to bless someone who, seemingly, does not want your blessing, before whom it would seem a flat-out lie to say what God said to Jesus at his baptism: "In you I take delight!"
It would seem that many of the young do not want our blessing. But is this so?
Not really. We must distinguish between the various levels at which we want something. On the surface, clearly, young persons often do not want the blessing of their parents, elders, teachers, and clergy. But that is the surface; they have deeper wants and needs.
Someone once said that a true missionary is someone who goes where he or she is not wanted, but is needed; and leaves when he or she is wanted, but not needed. That is true too for parenting, teaching, coaching, and ministry. We should not identity what someone wants at the surface of his or her life with that which they need and want at a deeper level.
Young people may not overtly want the blessing of their elders, but they desperately need it. Later on, after they have matured, they will want that blessing but, paradoxically, then they will no longer need it to the same extent. We should not be put off by the surface of things, where youth, naturally, push elders away and give the impression we have nothing to offer them. They desperately need our blessing.
And what does it mean to bless someone?
We see the prototype for blessing at the beginning of both the Old and New Testaments. The bible opens with the creation story and, there, we see that at the end of each day God looks at the world and pronounces it as good. Jesus’ ministry begins with his baptism and, there, we are told, the heavens opened and God looked at him and said: "You are my blessed one in whom I take delight!" We bless others whenever we look at them in this same way.
Dietrich Bonhoeffer once defined a blessing as "a visible, perceptible, effective, proximity of God." He is right, but what does that mean?
To bless someone, literally, means to speak well of him or her. More deeply, that means to see someone’s energy and honor it as a source of joy and delight rather than as an intrusion or a threat. To bless a young person is to look at him or her and, without exploitation of any kind, give back to him or her an appreciative gaze that says his or her life and actions are a source of delight and joy for us rather than a threat and irritation.
But this can be very hard to do, especially inside of the same gender, when a young person’s life can seem precisely a threat to our status, popularity, and security, and especially when that life, in ways benign and belligerent, tells us that our own time is past. It is not easy then to say: "In you I take delight!"
But that is when it is most important to say it! When the young people in our lives give us the impression that they neither want nor need our blessing is precisely the time when, ironically, they probably need it the most. Their very aloofness is partly a symptom of the lack of blessing in their lives and a plea for that blessing.
We need to give that blessing. When we bless the young, especially when it seems that they do not want our blessing, we help lift a congenital constriction off of their hearts, like a mother cow that has just given birth to a calf turning around and licking the glue-like constricting afterbirth off of her young. And we need to do it, too, to lift a certain depression within our own hearts. God blesses. When we act like God we will get to feel like God - and God is never depressed.
Sunday, October 14, 2007
Wdzięk wdzięczności - XXVIII C
Prawdziwa wdzięczność uzyskuje więcej niż błaganie. Tylko jeden z dziesięciu trędowatych oddał nieudawaną chwałę Bogu i dlatego został uzdrowiony, a nie tylko oczyszczony. Pozostali umieli błagać, ale nie umieli być wdzięczni. Pomiędzy oczyszczeniem a uzdrowieniem jest poważna różnica, jak pomiędzy uzyskaniem tylko rozgrzeszenia a uwolnieniem z nałogu.
Naaman został oczyszczony z trądu, ale Biblia nie mówi nic o jego całkowitym uzdrowieniu. W odróżnieniu od owego Samarytanina, wdzięczność chciał wyrazić materialnie. Tymczasem Samarytanin skupił się tylko na oddaniu chwały Bogu. Elizeusz nie przyjął od Naamana daru, bo nie był on ofiarowany z czystych pobudek. Wdzięczność Naamana była rodzajem zapłaty za usługę charyzmatyczną, a łaski się ani nie sprzedaje, ani jej się nie kupuje, bo nie ma ceny! Istnieje więc wdzięczność, która naprawdę jest wyrazem uwolnienia nie tylko ciała z udręki, ale i ducha z nieczystych tendencji. Wdzięczność taka, która nie zniewala nawet tego, który szafował łaską. Syrach mówi, że podarunki zaślepiają mędrców.
Może nie przypadkiem w języku polskim wdzięczność kojarzy się z wdziękiem, Autentyczna wdzięczność jest wdziękiem serca, jego pięknem! Wdzięczność, aby mogła być czysta i szczera, musi być jedynie chwałą oddaną Bogu i ma rozszerzać w nas wiarę. Bóg nie dlatego jest dla nas uzdrawiająco łaskawy, ponieważ więcej Mu płacimy niż inni, począwszy od ofiar pieniężnych, a skończywszy na perfekcyjnych efektach wyrzeczenia. Nie jest również miła wdzięczność Bogu człowieka, któremu nikt inny nic nie zawdzięcza. Yves Congar napisał: „Kościół starożytny publicznie obkładał sankcjami publiczne niesprawiedliwości oraz grzechy o poważnym charakterze. Nie przyjmowano darów od bogaczów bezwzględnych wobec ubogich, tak samo od rozpustników, nieuczciwych kupców, fałszywych świadków, wiarołomnych sędziów itd. Uciskanie ubogich mogło pociągnąć za sobą ekskomunikę”. Naaman nie wypuścił niewolnicy, która poinformowała go o istnieniu Elizeusza. Wrócił do swojego kraju, do swojego bogactwa, symbolicznie zabierając ze sobą worek świętej ziemi, souvenir z pielgrzymki. Zakupienie woreczka z piaskiem z Ziemi Świętej nie rozgrzesza nas z nieuczciwości popełnianych w rodzinnym kraju.
Istnieje sarmackie przysłowie: male parta (łac. zła część) idzie do czarta! Dobra nabyte niegodziwym staraniem, nie są miłe Bogu, lecz diabłu. Największa ongiś w chrześcijaństwie katedra w Beauvais, której fragment do dziś stoi w tym mieście, podobno dlatego się ciągle zawalała, gdyż zleceniodawca tej budowli nie wypłacał sprawiedliwej zapłaty robotnikom. Wszyscy wiemy, że opuszczenie Eucharystii w niedzielę jest grzechem ciężkim, ale nie zapominajmy, że niewypłacanie robotnikom należnej zapłaty, czyli okradanie ich, jest grzechem wołającym o pomstę do nieba, i ona przychodzi!
Nie zwlekaj, wyrywaj! - XXVII C
Lamentacja Habakuka jest pełna obawy, czy Bóg zainterweniuje i obroni Izrael przed napaścią Chaldejczyków. Paweł zachęca Tymoteusza, aby rozpalił w sobie na nowo moc wiary i nie poddawał się pokusie zniechęcenia i wycofania ze zmagań duchowych. Trzeźwe myślenie przeniknięte wiarą nie pozwala poddać się pokusie rezygnacji, nawet po porażce czy klęsce.
Obydwa czytania są świetnym tłem do wyjaśnienia wskazań Jezusa dotyczących wiary. Jezus wzmacnia swych uczniów, by nie wątpili w moc wiary, która potrafi nawet zakorzenione zło wyrwać i wrzucić w otchłań, symbolizowaną przez morze. Czym bowiem jest tak naprawdę owa tajemnicza morwa? Występuje ona w Biblii tylko dwukrotnie, raz w dzisiejszej Ewangelii, i drugi raz w 1 Księdze Machabejskiej. Znajduje się tam batalistyczny opis bitwy pod Bet Zacharia, w której Judejczycy przegrali, gdyż wojska przeciwników użyły do zmiażdżenia szeregów żydowskich słoni bojowych, rozjuszonych zapachem owoców morwy (1 Mch 6,34). Owoce tego drzewa podniecały słonie, które w tej księdze nazwano bestiami. Apokalipsa tak samo nazywa mrocznych wysłanników szatana, których los skończył się w morzu ognia i siarki, podobnie jak owej morwy! Owoce zakorzenionej morwy to mamienie wyobraźni, w której grzech podnieca nas słodyczą przyjemności. Nie widzimy, że konsekwencją tego może być stratowanie przez bestie. Morwa ma długie i mocne korzenie, toteż wyrwanie ich i rzucenie w otchłań wyraża prawdę o możliwości ich pokonania jedynie mocą wiary w Jezusa, choćby tak małej jak ziarenko gorczycy.
W rzeczywistości nie taki grzech straszny, jak go maluje wyobraźnia, tylko my jesteśmy uzależnieni od przyjemności i nie mamy wiary w to, że można go pokonać. Zmysły są łącznikiem pomiędzy światem ducha i ciała. Zanim ulegniemy grzechowi, w naszej wyobraźni pojawiają się pewne wizje, plany, marzenia i obrazy. Piekło reklamuje się oryginalnie i ekscytująco. Te wizje można porównać do owych owoców morwy, budzących do ataku bestie demonów. Jeśli pozwolimy sobie na to, by mieć upodobanie w tych marzeniach, zmiażdżenie grzechem jest kwestią czasu. Ewagriusz z Pontu twierdził, iż człowiek nie pozbędzie się namiętnych obrazów, dopóki nie zacznie pracować jak karczownik nad korzeniami pożądania i gniewliwości. Inny starochrześcijański asceta, Doroteusz z Gazy, opowiada o tym, jak pewien Abba wyprowadził swych uczniów do lasu z cyprysami i kazał jednemu z nich wyrwać jednoroczne drzewko. Wyrwał je bez poważnego wysiłku. Następnie nakazał drugiemu uczniowi wyrwać drzewko dwuroczne wraz z korzeniami, i udało się, choć nie bez wielkiego trudu. W końcu nakazał wyrwać kilkuletnie i mimo wysiłków dwóch, a potem reszty uczniów, nie udało się. Nauka była prosta: nasze przywiązanie do grzesznych przyjemności jest łatwe do usunięcia, gdy nie jest wieloletnie. Gdy w grę wchodzi długotrwały nałóg, potrzeba już tylko wiary i skruchy, wołania o pomoc Boga. Ludzkie siły są już bezradne. Nie zwlekaj więc, wyrywaj!
Bogacze i Łazarze - XXVI C
Zastanawiające. Bóg nie poprawił za życia doli Łazarza ani nie ukarał bogacza, dopóki ten żył. Odpłata jest po śmierci, dlatego wielu zwodzi pozorna bezkarność losu. Zastanawiamy się też, z jakiego powodu Łazarz zasłużył na przebywanie w komfortowych eschatologicznych warunkach? Przecież nic dobrego nie uczynił, a jedynie znosił odrzucenie, owrzodzenie, pożądanie odpadków ze stołu bogacza, wylizywanie się z ran i pozostawanie przy bramie. Jezus wymienia owych pięć nieszczęść nieprzypadkowo, gdyż również bogacz miał pięciu braci. Pięć to liczba wymowna dla żydów, ponieważ symbolizuje pełnię Tory, czyli pełnię wierności przykazaniom Boga. Taka zbieżność nie może być pominięta. Łazarz żył pogodzony ze swymi pięcioma nieszczęściami. Torą, czyli wypełnieniem Prawa, przykazań, było dla niego znoszenie udręczenia bez słowa skargi. Natomiast przykazaniami bogacza była rodzina i jej dobrobyt. Nawet z piekła zamartwiał się o ich pośmiertny komfort. Poza tym zawsze wiedział najlepiej, co inni powinni uczynić. Nawet z piekła dyktuje Abrahamowi, co powinien robić. Wyuczone w życiu postawy pozostają po śmierci na wieki. Kto potrafił tylko rządzić i dyktować innym, co mają zrobić, nie za bardzo zmieści się w niebie, gdzie szczęściem jest posłuszeństwo Bogu. Kto zaś za życia nauczył się znosić posłusznie niedolę, posłusznie zniesie też wieczną rozkosz! Zgodzić się na twardy los i nie oskarżyć o to Boga to potężna zasługa w oczach Wszechmogącego.
Z drugiej strony nie wspomóc nieszczęśnika, mimo nadmiaru bogactw, przekreśla szanse na zbawienie, choćby się nie popełniło przerażających zbrodni. Bogacz za życia nie popełnił żadnego wyraźnego grzechu. Nie był ani cudzołożnikiem, ani mordercą, ani kłamcą, ani bluźniercą. Po prostu świetnie się bawił i nie dopuszczał do siebie widoku cierpienia. Łazarz ciągle przebywał za bramą. Niektórzy ludzie nie znoszą widoku biedaków, nieszczęśników, okaleczonych, żebraków, a nawet starców. Nie dopuszczamy do siebie tych ludzi, którzy ujawniają w nas uczucia, potrzeby oraz powinności, które zaniedbujemy i ich się wypieramy. Są ludzie, którzy boją się być kochani i dlatego „za bramą” trzymają tych, którzy mogliby w nich ujawnić łaknienie miłości. Są tacy, którzy lękają się widoku kogoś chorego lub okaleczonego, bo chcą się zawsze cieszyć zdrowiem i ono jest ich idolem. Są tacy, którzy wstydzą się swojej matki czy ojca, ponieważ rodzice są zniedołężniali i prości. Przyznać się do nich oznacza dla nich stracić prestiż albo uznać w sobie kogoś, kto też potrzebuje pomocy. Bogacz dopiero w piekle po raz pierwszy prosi o pomoc, ale jest już za późno. Być może Łazarze istnieją dlatego na świecie, by być szansą dla bogaczy, by nie stoczyli się do piekła? Być może Bóg dlatego pozwala na tyle nieszczęść na świecie, abyśmy mogli okazywać serce pełne współczucia i realnego wsparcia.
Pieniądze jako test sumienia - XXV C
Pieniądze są poważnym sprawdzianem naszych sumień. Potrafią wydobyć z serca ludzkiego takie prawdy, jakich byśmy się nawet nie domyślali. To dzięki nim człowiek może stać się hojny, pomagający, troszczący się o czyjeś kłopoty, ale też dzięki nim ktoś inny staje się rozrzutny, skąpy, chciwy albo złodziejem.
Nie pieniądz jest brudny, tylko ręce, które go trzymają, ale gdyby nie pieniądz, może nigdy ich brud nie wyszedłby na jaw. Jeśli wobec pieniędzy nie potrafimy zachować wolności, to prawdziwe dobra któż nam powierzy? W jaki sposób szafujemy pieniędzmi, w taki również duchowymi wartościami. Ciekawe, że Jezus zanim obdarował apostołów charyzmatami uwalniania od demonów, uzdrawiania z chorób i prorokowania oraz głoszenia Dobrej Nowiny, kazał im zostawić osobiste torby, podwójne szaty, sandały, a nawet kije. Wolny od chciwości ma bogactwo darów duchowych.
Wspomnę przy okazji o doświadczeniu mojego przyjaciela. Pewnej zimy, na samym początku jego studiów seminaryjnych, przyjechał na ferie do rodzinnej parafii. Po Mszy świętej ksiądz proboszcz wezwał go i wręczając torbę ze składką pieniężną, kazał mu iść na pocztę, by wysłał ją na KUL. Jeszcze trzymając skórzaną torbę w dłoniach, wymienił dokładnie kwotę pieniężną, która znajdowała się wewnątrz. Mój przyjaciel zaniósł ją do pocztowego okienka i razem z miłą panią przeliczyli każdy grosz. Okazało się, że jest to o wiele większa suma niż wymieniona przez księdza. Wysłał więc tylko tyle, ile mu kazał, a resztę przyniósł na plebanię. Gdy mu wręczał torbę, mówiąc, że pieniędzy było za dużo i reszta jest wewnątrz, proboszcz uśmiechnął się. Okazało się, że chciał być pewien uczciwości kandydata, zanim namaszczą mu ręce sakramentalnym olejem. To była jedna próba, ale starczyła mu na całe życie. Zdolność do niezawłaszczania czyichś pieniędzy jest tą samą wolnością, która nie zagarnia dla siebie żadnego człowieka.
Kapłan w sakwie swojej modlitwy musi nosić wiele dusz do okienka zbawienia. Oddać każdego człowieka Bogu. Każdego, którego się otrzymało, aby go nieść, znosić, zanieść i donieść do nieba. Nie tylko nikogo nie zawłaszczyć, ale też nikomu nie dać się posiąść. Piotr dlatego zasłużył na to, by stać się rybakiem ludzkich serc, łowiąc je w sieci swych modlitw, bo był taki czas, kiedy dla Jezusa zostawił sieć pełną ryb i żadnej nie schował za pazuchą.
W opisie szat arcykapłana z Księgi Wyjścia, z 28 rozdziału, natrafiamy na taki szczegół jego ubioru nazywany pektorałem. Były na nim umieszczone szlachetne kamienie z wypisanymi imionami synów Izraela. Arcykapłan nosił te kamienie na piersi, na sercu. To jest właśnie przepiękny obraz troski kapłana, który na własnym sercu nosi tych, którzy są jego skarbem, jego „niebieską walutą”. Czasem może dość ciężką, jak kamień na sercu, ale tych, którym chcemy zapewnić zbawienie, musimy nosić w miłości, która nie zawłaszcza.
Płacz poranionej owcy - XXIV C
Nawrócenie daje radość wszystkim, aniołom, Bogu i tej osobie, która na nie się decyduje. Greckie określenie nawrócenia METANOJA tłumaczy się zwykle jako zmianę myślenia, tak silny żal, że przebudowuje gruntownie życie człowieka.Wydaje się, że już jest za późno. Rzeczywiście, grzech sprawia, że już jesteśmy umarli, zagubieni i zgubieni. Po ludzku nie możemy już niczego naprawić. To jednak, co niemożliwe u człowieka, jest możliwe u Boga. Owca nie potrafiła sama wrócić do pasterza, dla niej już było za późno. Zaplątała się w konsekwencje grzechu jak w kolczaste krzewy i każdy ruch wywoływał ból. Ale jej autentyczny płacz i jęk żalu pozwolił pasterzowi ją zlokalizować. Najtrudniej Bogu jest nas odnaleźć, kiedy nic do Niego nie mówimy o naszym upadku, kiedy udajemy, że te cierniste krzewy to przyjemny grajdołek albo kiedy nasza wściekłość na samych siebie za to, co uczyniliśmy, przybierze formę oskarżenia Go za to, że takich nas stworzył.
Prawdą jest, że dla Boga to głębokie przemyślenie i odżałowanie, które wyrażamy w skrusze, jest tak istotne, że daje nową szansę, odnajduje nową drogę, stwarza nowe sytuacje, dzięki którym możemy jeszcze raz zacząć wszystko od nowa. Wyobraźmy sobie, że spóźniliśmy się na ekspres i widzimy, jak ginie z naszych oczu za zakrętem peronu. I nagle dyspozytor ruchu podstawia specjalnie dla nas luksusowy wagon z najszybszą lokomotywą tylko dlatego, że zobaczył, jak rozpłakaliśmy się na peronie z przerażenia.
W hebrajskim języku słowo TESZUWA oddaje inny aspekt nawrócenia. Tłumaczy się ono jako powrót, obrócenie się i skierowanie w przeciwną stronę, zrobienie czegoś powtórnie. Prawdą jest bowiem, że prawdziwa skrucha nawrócenia musi przejść jeszcze raz tę samą pokusę. Jeśli ją odrzuci, żal nawrócenia był szczery, jeśli upadnie po raz wtóry w ten sam grzech, cała skrucha i nawrócenie były imitacją, udawaniem przed sobą i przed Bogiem. Zdarza się bowiem, że chcemy jednocześnie mieć i łaskę uświęcającą, i nasycenie grzechem, ale nie można służyć Chrystusowi i Belialowi.
Bóg chce być pierwszy - XXIII C
Miłość jest cudownym uczuciem, ale to wcale nie znaczy, że pozbawionym wynaturzeń. Ona również jest narażona na deformacje, zwyrodnienia albo przecenienie jej wartości. Jezus mówi, że nie tylko trzeba odżegnać się od ojca, matki, sióstr i braci, ale nawet od samego siebie, własnego życia. Kochać siebie może oznaczać akceptowanie siebie, ale także egocentryczne zapatrzenie się w siebie. Narcyz postrzega siebie w sposób idealny i z zaślepionym podziwem. Komuś takiemu trudno byłoby zrobić nawet krok za Jezusem.
Można kochać matkę, ale też być od niej uzależnionym i podporządkowanym jej. Kochać ojca to często zadowalać go lub panicznie się go obawiać. Kochać braci to nie zawsze dobrze im życzyć, ale często zazdrościć lub rywalizować z nimi. Podobnie kochać siostrę może oznaczać wykorzystywać ją lub dać się przez nią manipulować. Ludzie miłością nazywają wiele toksycznych więzi, ale to wcale nie znaczy, że wszystko jest naprawdę godne tego słowa. Jezus, mówiąc o nienawiści do najbliższych, miał na myśli nie tylko zdeformowane układy, które koniecznie trzeba zerwać, by pojawiły się zdrowe odniesienia. On naprawdę mówi o oderwaniu od rodziny z taką siłą, jakby się ją nienawidziło. Czasem dla Jego miłości my sami stajemy się obiektami nienawiści rodziny. Znam wiele osób, które po nawróceniu były w domu po prostu prześladowane przez rodziców albo rodzeństwo.
Istotnym dopowiedzeniem jest wiersz, w którym Jezus wyjaśnia, iż każdy, kto nie żegna się ze wszystkimi, to znaczy nie wyrzeka się wszystkich, nie stanie się Jego uczniem. Nienawiść, o której mówi Jezus, jest raczej rodzajem rozstania się niż nienawiścią w pełnym tego słowa znaczeniu. Dlaczego więc to oderwanie się od więzi rodzinnych nazywa nienawiścią? Nienawiść jest, jak wiemy, niezwykle silnym uczuciem, które angażuje całego człowieka do odrzucenia czegoś lub kogoś. Chodzi raczej o odżegnanie się od kogoś z mocą porównywalną do nienawiści niż o samą nienawiść, bo wtedy tekst byłby w dużej sprzeczności z przykazaniem miłości. Niekiedy Jezus używał przesady dla podkreślenia ważności i konieczności przyjęcia pewnych postaw. Na przykład mówił, że jeśli oko jest nam powodem do grzechu, trzeba je sobie wyłupać, albo jeśli ręka jest powodem do grzechu, to trzeba ją sobie odciąć. Nie jest to zachęta do samookaleczeń, lecz do zdecydowanego zerwania z przyczyną grzechu, jego źródłem albo z samym grzechem, bez którego, jak nam się wydaje, nie potrafilibyśmy już funkcjonować normalnie.
Jezus sam nigdy nie przestał kochać swojej Matki, ale przecież Ją opuścił i nawet na krótki urlop nie przyjeżdżał do Nazaretu. Dla wielu ludzi, którzy żyją w nienormalnych więzach rodzinnych, takie wymagania Jezusa wydają się nienormalne. Ale to nie Bóg ma chore serce, tylko my!
Niespodziewana zamiana miejsc - XXII C
Carlo Caretto w książce „Ponad rzeczami” na- pisał: „Kiedy dotrzemy do bram raju, po kilku tysiącach lat regularnego czyśćca, i będziemy się tłoczyć u wejścia pośród krewnych, znajomych, przyjaciół, a anioł Boży, przeciskając się pośród nas będzie wołał: Wszyscy na swoje miejsca! – to wówczas wszyscy rzucimy się w kierunku ostatniego miejsca i tłok się uczyni nie przy wejściu, lecz w najdalszym kącie, zwłaszcza jeżeli będzie pogrążony w cieniu. Zdarzy się coś dokładnie odwrotnego niż to, co dzieje się tu, na ziemi, kiedy w mieście wsiadamy do autobusu, i wszyscy chrześcijanie, nie wyłączając sióstr zakonnych, rozpychają się łokciami, żeby wejść przed innymi”.
Czy w niebie ci, którzy tu wpychali się na pierwsze trony, będą honorowani przez Jezusa, jak tego się domagali na ziemi od innych? Czy ci, którzy tu noszą czcigodne nakrycia głowy, mankiety, epolety, sygnety, tytuły, odznaczenia i jeżdżą swoimi limuzynami, będą zażywać wyjątkowego szacunku od Jezusa? Niby wszyscy o tym wiedzą, że tak nie będzie, ale nikt się specjalnie nie kwapi w cień pokory. Ci, którzy w tym świecie są ostatni, w tamtym będą pierwszymi.
Jezus widział, jak każdy wybiera sobie najdostojniejszą pozycję na uczcie. Szkoda, że my nie widzimy, jak bardzo walczymy o to, by nasze zdanie się liczyło, by nasza osoba doznała szacunku! Nawet kiedy wypowiadamy opinie o innych, to najczęściej w krytyczny sposób. Dlaczego? Bo w ten sposób, nie mówiąc nic o sobie samych, okazujemy się lepsi. Gromadzimy się wokół tych najpopularniejszych, pomijamy mało znaczących, mizernych, nieudaczników. Chcemy partycypować w czyimś autorytecie. Chwalimy się, że znamy osoby sławne i wstydzimy się niekiedy naszych rodziców, cytujemy mądre książki i nie mamy odwagi powiedzieć ani słowa o swoich wadach i pomyłkach. Próżność, jak sama nazwa wskazuje, jest próżnią, pustką, nicością, i dlatego potrzebuje uniformów, pióropuszy i orderów. Rosyjski malarz Nikos Safronow zarobił mnóstwo pieniędzy, malując postacie rosyjskiej elity w bogatych uniformach sprzed wieków. Rzecz ciekawa, że inni potrzebują rozbierania się do naga, by zwrócić na siebie uwagę! Cokolwiek by człowiek nie uczynił, bez ubrania, czy w też w szatach królewskich, nie jest w stanie ani ukryć swej dumy, ani jej się pozbyć.
Trzeba wspomnieć jeszcze o pysze pokornych. Izaak z Niniwy odróżniał pokorę, jaką ludzie starają się zachowywać na zewnątrz, od pokory, która jest darem Ducha Świętego. Gdybyśmy chcieli gruntownie przyjrzeć się tej pierwszej, to u korzenia zobaczylibyśmy zakamuflowaną ambicję bycia lepszym od innych przez demonstrowanie świetnej imitacji pokory. Życie ideałami rzadko pokrywa się z życiem w prawdzie. W żadnej przestrzeni pycha nie dochodzi tak do głosu jak w sferze religijnej. Nawet modlitwa bywa często podświadomym narcyzmem, nawet z liturgii można uczynić teatr, nawet w szybce monstrancji można przeglądać się jak w lustrze, sprawdzając, czy włosy są w należytym porządku, nawet pisząc o pokorze, można myśleć, że już się ją posiada.
Dojrzewanie przez podział - XX C
Jednym z najboleśniejszych cierpień, jakim płaci się za przylgnięcie do Jezusa, bywa wrogość najdroższych nam osób: rodziców, rodzeństwa, dzieci, męża, żony, krewnych. W chwili, gdy postanowimy wybrać Jezusa na swojego osobistego Pana, lub oddamy Mu nasze życie, najczęściej zaczyna się fala ironii, złości, osądów, dokuczliwości, a nawet zagrożenia życia.
Bez podziału nie ma dojrzewania. Przypomnijmy sobie, jak powstaje człowiek. Po zapłodnieniu zarodek zagnieżdża się w macicy. Zygota dzieli się nieprzerwanie w procesie bruzdkowania, tak, że po 30 godzinach istnieją już dwie pierwsze komórki, po 50 godzinach są już 4, a po 70 godzinach jest już 8 komórek. Życie tworzy się przez dzielenie, a nie przez pochłanianie komórek! Nie da się pogodzić dwóch światów. Ciągle kontynuuje się ten rozdział, który wtedy – u zarania – nastąpił. Gdy tylko spotykam ludzi, którzy chcą mnie na nowo wchłonąć w świat naturalnych relacji, stworzyć mi zastępczą rodzinę i uczynić mnie prywatnym księdzem na każde życzenie, dochodzi do rozdziału. Nawet osoby, którym starałem się przybliżyć Jezusa, starały się niekiedy odwieść mnie od Niego. Zdaję sobie sprawę, że jestem jak koryto rzeki, przez które ma tylko przepływać fala ludzi. Jeśli ktoś będzie chciał się na mnie zatrzymać, tak jak to się dzieje w małżeństwie lub zwykłej ludzkiej miłości, nastąpi zatamowanie i robi się błoto.
Jeremiasz wolał siedzieć w błocie cysterny niż w błocie moralnym, schlebiając Sede-cjaszowi. Człowiek Du-cha Świętego nie jest od spełniania ludzkich oczekiwań, ale od głoszenia prawdy o królestwie Boga i Jego przebaczeniu. Jeśli ktoś naprawdę poddaje swoją duszę Duchowi Świętemu, jest jak wiatr – wieje, kędy chce, przychodzi i odchodzi. Pochyla drzewa, oczyszcza je z zeschłych liści pozorów i zakłamań, zrzuca zgniłe owoce grzechów, ożywia i wieje dalej. Wiatr jest tylko przez chwilę przy każdym drzewie. Gdyby zamieszkał w drzewie, przestałby być wiatrem. Ogień, który się nie roznosi, gaśnie.
Niektórzy się dziwią, że tak rzadko odwiedzam mój rodzinny dom i moją matkę. Ktoś, kto ciągle wraca do dzieciństwa, nigdy nie dojrzeje! Ktoś, kto ciągle jest synem, nigdy nie stanie się ojcem. Zdarza się coraz częściej, że słyszę płacz żon, które doznają rozłamu w domu tylko z tego powodu, że ich mąż każdego dnia telefonuje do swojej mamy albo nazbyt często ją odwiedza. Nie może dojrzeć do roli ojca i męża, bo ciągle sobie przedłuża dzieciństwo i gdy ma się zmierzyć z małżeńskimi trudnościami, ucieka pod fartuch opieki mamusi. Jezus nie zamieszkał w Betanii, choć miło Mu zapewne było odwiedzić Marię, Martę i Łazarza. W Nazarecie nie przyjęto Go jako Mesjasza, bo znano Go jako kuzyna! Nie uzależnił od siebie ani Piotra, ani Jana, ani nawet tej kobiety, której przebaczył grzechy na uczcie u faryzeusza Szymona. Pokazał się Magdalenie po zmartwychwstaniu, ale jej też powiedział: „Noli me tangere!” (nie zatrzymuj mnie).
W kogo jesteś zapatrzony? XIX C
Adorowanie Słowa Bożego to czas nie tylko wglądu w Jezusa, ale też i w siebie. Mistyka jest wejściem w siebie z największą delikatnością. Psychologia niekiedy czyni to niepokornie i nie zawsze z miłości. Medytacja jest dla mnie o wiele bardziej żywa niż autoanaliza. Jest uzdrawiającą i obdarowującą człowieka szczerością. Mistyk, wpatrując się w prawdę Jezusowych źrenic, nie ma szans ukryć czegokolwiek przed Nim i przed sobą.
Jednym z najniebezpieczniejszych współczesnych zagrożeń jest pojawienie się okultyzmu, a także zainteresowanie magią, alternatywnymi duchowościami, religiami Wschodu, medytacjami balansującymi na granicy otchłani. Harald Baer stwierdza, że eksplozja okultyzmu jest zjawiskiem protestu przeciw skostniałemu chrześcijaństwu. Fascynacje okultyzmem to symptom niewystarczalności elementu mistycznego w Kościołach. Poza tym ucieczka w odległe klimaty duchowe jest wyrazem ucieczki od siebie takim, jakim się dotychczas było, próbą zaprzeczenia temu wszystkiemu, co się nosi w sumieniu, a co jest nie do pogodzenia najczęściej z idealną wizją siebie samego. Choć Biblia usilnie namawia wierzących do medytowania słów Bożych i kontemplowania Syna Bożego, niewielu znajduje chętnych.
Symbolem medytacji modlitewnej jest właśnie owa lampa czy pochodnia, która powinna być w rękach oczekujących na powrót Chrystusa. Lampa to oświetlanie sobie drogi do umiłowania Boga sam na sam, kontemplowanie, medytowanie, słuchanie, adorowanie, nade wszystko możliwość zobaczenia rzeczywistości! Taką, jaka jest naprawdę, zarówno w sobie, jak i poza sobą! Naszą siłą jest adorowanie i medytowanie, stąd mowa nie tylko o lampie, ale i o przepasanych, jak u atlety, biodrach. Jezus mówi, że biodra nasze będą przepasane, gdy będziemy trzymali lampę w rękach. Człowiek nie jest rozpasany, gdy ma światło zapatrzenia się w miłości w oczy Jezusa! Światłem ciała jest przecież oko. To, w co się wpatrujemy, oświetla nasze wnętrze. W kogo lub w co jesteś tak naprawdę zapatrzony? Gdzie twoje oczy najwięcej czasu tracą na patrzenie? Leon XIII w encyklice o Najświętszym Sakramencie napisał, że czystość jest darem dla tych, którzy adorują Najświętszy Sakrament, adorują Jezusa! Szczęśliwi są czuwający jak straże – mówi Jezus.
Chwila spędzona z Bogiem nigdy nie przestanie istnieć, staje się naszą szczęśliwością i wiecznością. Chwila, w której unikamy naszego Pana, staje się otchłanią, czarną dziurą, której już nigdy nie wypełnimy łaską.
Chciwość dzieli - XVIII C
Jezus wydobywa na zewnątrz istotę chciwości. To lęk o siebie. Chciwość jest oznaką braku zaufania do Boga, jakimś rodzajem bałwochwalstwa. Czy pieniądz lepiej o nas zadba niż Bóg? Mimo tego, że znamy odpowiedź, postępowanie większości z nas nie wskazuje na to, żebyśmy ufali bardziej Bogu niż papierkom z napisem: „In God we trust”. Św. Paweł napisał do Kolosan, by zadawać śmierć temu wszystkiemu, co jest przyziemne, czyli lubieżności, rozpuście i chciwości, ponieważ widział w niej bałwochwalstwo (Kol 3,5). Jeśli masz nieprzezwyciężoną obawę o siebie w dziedzinie materialnej, to jest to znak, że nie ufasz Jezusowi! W świecie duchowym działa następująca zasada: szukaj królestwa Bożego, a Bóg poszuka Ciebie w Twojej biedzie na ziemi, i odszuka, i obdarzy wszystkim, czego potrzebujesz.
Mowa Chrystusa zaczęła się od rozmowy z jakimś człowiekiem, który przyszedł poskarżyć się na nieuczciwego brata. Owszem, jest to niesprawiedliwe! Zdumiewające jest to, że w tę dziedzinę Jezus w ogóle nie ingerował. Chciwość dzieli ludzi, oddziela nas od innych, dzieli nas wewnętrznie. Oddziela nas wreszcie od Boga! Jezus nie daje się wciągnąć w pułapkę przejęcia nadodpowiedzialności za czyjeś życie. Po czym następuje przypowieść o chciwcu. Jest to przypowieść o nienasyceniu. Gdy masz trochę, chcesz więcej! Gdy masz więcej, brakuje ci jeszcze trochę! I tak w koło! Nienasycenie zostaje przekierowane z dziedziny duchowej na materialną. Za maską wielkich inwestycji ukrywa się niekiedy umiłowanie komfortu, obżarstwa i pijaństwa. Zdumiewający jest egoizm tego chciwca. Cały swój dorobek i urodzaj wykorzystał tylko dla siebie, dla poprawienia swego losu.
Biblia od początku nakazywała w stosunku do bliźniego miłość, która była troską, promocją bliźniego, myśleniem o czyichś potrzebach, działaniem na jego rzecz. Stąd częste zachęty do troski o sieroty, wdowy, cudzoziemców, ludzi starszych. Salanter mówił: „Materialna potrzeba mojego bliźniego jest duchową potrzebą dla mnie”. Podobnie w relacji z Bogiem – miłowanie Go to spotykanie się z Nim twarzą w twarz, w najbardziej ukrytych i pustynnych warunkach. W pustce, w ciemności, w samotności, a nie w pałacach i dworach. Bóg umiłował sobie ubóstwo jako miejsce spotkania z kimś, i ubogich, jako najbliższych przyjaciół! Mojżesz i Eliasz spotykali się z Nim twarzą w twarz z daleka od hałasu świata, w oddaleniu od wszystkich, na pustyni. Salomon zaś oddalił się od Boga w swym pałacu pełnym złota i drogocennych kamieni. Dawid dopiero wtedy zgrzeszył, gdy zamieszkał w wygodnej siedzibie w Jerozolimie. Ów dwór był tak wygodny, że pewnej wiosny nie chciało mu się już iść na wojnę i wyszedł na taras, z którego zobaczył nagą Batszebę. Potem już były same nieszczęścia. Biblia namawia nas do jałmużny. To drugi sposób pozyskiwania sobie oszczędności eschatologicznych! Dostajemy pieniądze po to, by się nimi dzielić, a nie po to, by tworzyć podziały między braćmi. Jałmużna gładzi grzechy, chciwość je produkuje.
Thursday, September 20, 2007
Nigdy nie jest za późno na szczęśliwe dzieciństwo!
Zaznajamianie się z tymi różnymi częściami swojego "Ja" jest fascynującym doświadczeniem. Lubię myśleć, że nie jestem jedną osobą lecz rodziną, która mieszka w moim wnętrzu. Jak w większości rodzin - także i w tej - jest miłość i są konflikty oraz różnice zainteresowań. Chodzi o to, aby pozwolić każdemu członkowi swojej wewnętrznej rodziny na odegranie własnej roli i pełną ekspresję - tak aby rodzina ta żyła w harmonii
Jednym z najważniejszych aspektów nas jest wewnętrzne dziecko, czyli to dziecko, które mieszka w naszym wnętrzu. Tak naprawdę mamy w sobie wiele dzieci; mamy w sobie dzieci w różnym wieku, ze wszystkich okresów swojego dzieciństwa - od wewnętrznego niemowlęcia aż do wieku dojrzewania. Mamy w sobie bardzo wrażliwe, emocjonalne dziecko. To właśnie czujące wrażliwe dziecko jest bazą naszych emocji. Żeby więc nawiązać kontakt ze swoimi emocjami i móc je zaakceptować, musimy pozostawać w kontakcie z tym właśnie dzieckiem. Jest też dziecko rozbawione. To dziecko chce się bawić, umie to czynić, bo wszyscy jako małe dzieci umieliśmy to wspaniale robić. Wszyscy mamy też w sobie dziecko, które jest radosne, rozpromienione, rozbawione, rozgląda się za okazją do dobrej zabawy. Mamy w sobie także magiczne dziecko - naturalnie połączone z magią wszechświata. Niestety, większość z nas traci to połączenie w procesie dorastania. Będąc dziećmi mieliśmy bezpośredni dostęp do innych wymiarów. Niektórzy z nas widzieli elfy, duchy natury, rozmawiali z krasnoludkami lub niewidzialnymi przyjaciółmi. Nasz magiczny wymiar pochodzi właśnie od tego dziecka. Jest w nas także mądre dziecko. To ten aspekt nas, który wszystko wie i widzi. Zna prawdę i mówi tylko prawdę. Wie, co czuje i co czują inni. Potrafi się przebić przez fasadę sztuczności, tak popularną w świecie dorosłych.
Tak jak z innymi naszymi podosobowościami, z którymi chcemy nawiązać kontakt, dobrze jest zacząć od kontaktu z zewnętrznymi, prawdziwymi dziećmi. Wielu z nas doświadczyło wszechogarniającego porozumienia podczas kontaktu wzrokowego z małym dzieckiem. Wielu, obserwując bawiące się dzieci, miało ochotę się pobawić. Niekiedy dziecko na ulicy czy w sklepie powie do nas coś tak mądrego i głębokiego, iż mamy wrażenie, że to dziecko wie o nas dużo więcej niż my sami. Dzieci odzwierciedlają nasze wewnętrzne dziecko. Często polecam uczestnikom moich zajęć, aby spędzili co najmniej 24 godziny z małym dzieckiem, najlepiej tej samej płci. Można się w ten sposób wiele o sobie dowiedzieć.
Wierzę, że to właśnie wewnętrzne dziecko jest najważniejszym aspektem, z którym należy nawiązać kontakt. Dlaczego? Odpowiedź jest prosta. My - istoty duchowe - przychodzimy na świat jako dzieci. Dziecko jest tą cząstką osobowości, która jest najbliżej naszej esencji duchowej. Nowo narodzone niemowlę w istocie jest czystą esencją duchową. Dlatego właśnie wzrusza i głęboko przejmuje przebywanie z bardzo małymi dziećmi - widzimy wtedy odbicie swojego ducha. Im bardziej nawiązujemy kontakt z własnym wewnętrznym dzieckiem, tym bliżej jesteśmy swojej prawdziwej esencji duchowej. Kultywowanie naszego związku z wewnętrznym dzieckiem automatycznie umożliwia połączenie z tą esencją, która wtedy może się w pełni wyrazić.
Nawiązanie kontaktu ze swoim wewnętrznym dzieckiem jest ważne też dlatego, że ma ono klucz do naszej kreatywności. Wszyscy wiemy, jak twórcze są dzieci; bez końca tworzą, ciągle wymyślają różne gry i zabawy. Wypełnione wyobraźnią i kreatywnością, lubią rysować, malować, wymyślać piosenki, tańczyć. Są nieprawdopodobnie twórczymi istotami. Ostatnio obserwowałam małą dziewczynkę, kiedy postanowiła być "głupią myszką" - biegała rozrzucając klocki i śmiejąc się do rozpuku. Ilu z nas zabawa w "głupią myszkę" uratowałaby przed depresją i chorobami...??? My, dorośli, też mamy w sobie tę twórczą esencję. Kontakt z wewnętrznym dzieckiem wyzwala drzemiącą w nas kreatywność. Tę cząstkę, która nie boi się eksperymentować i próbować nowych rzeczy. Jeżeli masz ochotę zrobić coś, czego jeszcze nie robiłeś - śpiewać, malować czy lepić garnki z gliny - to ZRÓB TO jak najszybciej! Gdy dziecko rysuje obrazek, nie zastanawia się, jak będzie on oceniony przez krytyków. Robi to, bo sprawia mu to radość! Właśnie w ten sposób możemy uwolnić swoją kreatywność - poprzez wyzwolenie esencji dziecka, które po prostu chce się bawić, spróbować wszystkiego, co jest dobrą zabawą, ryzykiem, radością... Dzieci nie boją się być inne, nie boją się ryzykować, aby zaspokoić swoją ciekawość.
Im więcej pomagam ludziom w skontaktowaniu się z energią wewnętrznego dziecka, tym wyraźniej widzę, jak proces ten pomaga w rozwinięciu twórczego potencjału, w zdobywaniu większej niezależności, podnoszeniu poczucia własnej wartości, a także w przekraczaniu winy, niepożądanych nawyków, nadmiernego krytycyzmu i... wstydu. Im bliżej pozostajemy swojego wewnętrznego dziecka,tym lepszymi rodzicami jesteśmy. Wyobraźcie sobie sami, jakie to śmieszne i patetyczne, gdy kilkuletnie dzieci w dorosłych ciałach usiłują wychowywać kilku- lub kilkunastoletnie własne dzieci!!!
Innym ważnym powodem kontaktowania się z wewnętrznym dzieckiem jest fakt, że ma ono klucz do bliskości w związkach z innymi ludźmi. Dziecko jest tą cząstką nas, która odczuwa najgłębsze emocje, która naprawdę potrafi kochać, która jest wrażliwa, otwarta i bezbronna. Nie możesz doświadczyć prawdziwej bliskości z partnerem jeżeli nie jesteś otwarty na miłość i bezbronny. Sondra Ray, doświadczona trenerka i autorka Cudu związków miłości, mówi: Miłość odkrywa wszystko to, co nią nie jest; Miłość zawsze leczy, jeżeli jej na to pozwolisz. To właśnie wrażliwe dziecko pozwala nam zbliżyć się do ludzi. Jeżeli nie będziemy z nim w kontakcie, nigdy nie doświadczymy prawdziwej intymności w związku partnerskim. W czasie procesu uczenia się bycia z dzieckiem, opiekowania się nim, chronienia go, pozwalania mu na wyrażanie siebie w odpowiedni sposób możemy doświadczyć radości płynącej z bliskich relacji partnerskich.
Niektórzy z nas mają bliski kontakt ze swoim wewnętrznym dzieckiem albo znają takich, co go mają. Pewnie wiesz, kogo mam na myśli. To ci, z którymi przebywanie jest prawdziwą przyjemnością i zabawą, z którymi dobrze się czujemy, którzy wzruszają nas tak samo jak małe dziecko. Niestety, większość z nas wyparła się lub zapomniała o swoim wewnętrznym dziecku. Bardzo wcześnie odkryliśmy, że świat nie jest bezpiecznym miejscem. Tak więc wcześnie zaczęliśmy wznosić mury obronne wokół dziecka. Struktura naszej osobowości jest tak skonstruowana, aby jak najlepiej chronić tę wrażliwą, delikatną esencję. Te mury obronne stają się coraz potężniejsze. Wytwarzamy również coraz więcej mechanizmów umożliwiających przeżycie tego niewinnego dziecka. W końcowym etapie dochodzi do tego, że przywalone jest ono stertą gruzu w naszym wnętrzu. I właśnie w takim stanie funkcjonuje większość z nas. Dziecko ukryte jest tak głęboko, że nawet nie wiemy o jego istnieniu. Podobnie jak automaty, uruchamiane są nasze systemy obronne i mechanizmy przeżycia. Zapominamy, że robimy to, by chronić swoje wewnętrzne dziecko. A ono cierpi, gdyż potrzeby jego nie są zaspokajane. Dziecko nigdy od nas nie odejdzie, nie dorośnie, nie umrze! Jest w nas przez całe życie. Jego potrzeby stają się naszymi potrzebami. Jeżeli nie jesteśmy ich świadomi to, nie zdając sobie z tego sprawy, cały czas będziemy usiłowali je zaspokoić.
Dziecko desperacko upomina się o zaspokojenie swoich potrzeb i na poziomie nieświadomym właśnie to staje się główną motywacją naszych działań. Tak więc na przykład możemy rozwinąć podosobowość pracoholika. Ciężko pracujemy usiłując zarobić wystarczająco dużo pieniędzy, by dziecko czuło się bezpiecznie. Tak spędzamy całe życie: ciężko pracując, gromadząc pieniądze i inne dobra materialne. Osiągamy sukces i dziwimy się, dlaczego nie daje nam to satysfakcji. Dlatego, że zapomnieliśmy o dziecku, którego bezpieczeństwo było głównym motorem naszego działania. Czasami dziecko sabotuje naszą szansę na osiągnięcie sukcesu, ponieważ wie, że JEGO potrzeby nie będą w ten sposób zaspokojone. Często zauważam, że u osób, które marzą o sukcesie, ale nie mogą go osiągnąć - blok ten pochodzi od dziecka, którego podstawowe potrzeby nie są zaspokojone. Wtedy dziecko w sprytny sposób zablokuje każda szansę na osiągnięcie sukcesu - do momentu kiedy nim się nie zaopiekujemy, otoczymy miłością, zaczniemy spędzać z nim więcej czasu, bawić się, słuchać jego potrzeb.
Tak więc skontaktowanie się z dzieckiem jest prawdziwym wyzwaniem. Wyzwaniem jest ŚWIADOMA nad nim opieka. Świadomie zaspokajanie jego potrzeb. Automatycznie pozwoli nam to na osiągnięcie równowagi i określenie swojego systemu wartości w życiu. Każde dziecko potrzebuje miłości, uwagi, kontaktu, radości, możliwości uczciwego, kreatywnego wyrażenia siebie. Jeżeli mu to umożliwimy, cała nasza osobowość zacznie się harmonizować w zdrowy i zrównoważony sposób. Nareszcie będziemy mogli być w pełni sobą.
JAK SKONTAKTOWAĆ SIĘ ZE SWOIM WEWNĘTRZNYM DZIECKIEM?
Jest wiele sposobów. Możemy to zrobić praktykując śpiewanie, tańczenie, malowanie, rysowanie, zabawę, przebywanie z dziećmi, dziecięce zabawy. Możemy to także uczynić przebywając na łonie natury i na przykład ze zwierzętami. Dzieci kochają zwierzęta. Niedawno moja chrześniaczka Ania z entuzjazmem pokazała mi swojego nowego przyjaciela, królika. Ania mówi o sobie "królik"..., a o Babci "konik". Weźmy z niej przykład i zwracajmy się do siebie ulubioną zdrobniałą formą swojego imienia. Ja się rozpływam, gdy mój ukochany mówi do mnie Ewuś. Jest to kojący balsam dla mojej "małej dziewczynki". Od razu ją widzę, jak podskakuje z radości, szczerząc bezzębny uśmiech! Jedna z uczestniczek mojego treningu UZDROWIENIA WEWNĘTRZNEGO DZIECKA w Krakowie nawiązała kontakt ze swoją "małą dziewczynką" poprzez wyjście na środek i recytowanie wierszyków zawstydzonym sepleniącym głosem, kręcąc róg niewidzialnego fartuszka. To było piękne i wzruszające. Płakaliśmy i śmieliśmy się jednocześnie, bijąc jej brawa na bis. Możemy też po prostu kupić sobie ulubioną zabawkę z dzieciństwa lub pluszowego misia. Możemy pozwolić dziecku wyrazić, czego potrzebuje pracując z lustrem. To bardzo proste. Popatrz sobie w oczy i zapytaj swojej wewnętrznej dziewczynki czy chłopczyka: Co mogę dzisiaj dla Ciebie zrobić? Na co masz ochotę? Poczekaj na odpowiedź i ZRÓB TO ! Może chce iść na lody lub na spacer? Spełnij codziennie JEDNĄ prośbę swojego dziecka, a twoje życie zacznie się zmieniać. Także do lustra codziennie powiedz swojemu dziecku: Kocham Cię i nigdy Cię nie opuszczę!
Często polecam napisanie listu od dużej Ewy do Małej Ewuni. Może on wyglądać tak:
Kochana Mała Ewuniu,
wiem, że jesteś bardzo samotna i przerażona. Wiem, jak bardzo boisz się być sobą. Wiem, jak ci smutno, że nikt nie wie, jaką jesteś wspaniałą dziewczynką i co naprawdę czujesz. Ja przynależę do twojej przyszłości i wiem najlepiej, jak wiele wycierpiałaś i jak ci jest ciężko. Wybacz mi, że tak bardzo cię zaniedbałam, że cię opuściłam. Kocham cię i obiecuję, że zawsze będą miała dla ciebie czas. Pozwolę ci być naprawdę sobą, taką jaką jesteś. Nauczę cię równowagi i pozwolę ci się bać, złościć, cieszyć i smucić. Proszę, pozwól mi być z tobą na zawsze.
Twoja kochająca
duża Ewa
A potem napisanie listu od zranionego i opuszczonego dziecka. Ten list dobrze jest napisać lewą ręką (prawą dla leworęcznych). Mój list był taki:
Droga Duża Ewo,
wybaczam ci. Proszę przyjdź po mnie. Ukrywam się pod stołem od 40 lat. Boję się. Bardzo ciebie potrzebuję.
Przyjdź i nie opuszczaj mnie już nigdy.
mała Ewunia
Jeszcze innym sposobem kontaktowania się i "oswajania" dziecka jest regularnie praktykowana wizualizacja SPOTKANIA Z WEWNĘTRZNYM DZIECKIEM którą wydałam na kasecie audio i płycie CD - mozna zamówić w naszym sklepie internetowym. www.foley.com.pl
Kasety audio:
Ewa Foley - Wewnętrzne Dziecko (Wyd. ISI, 1994) - wykład i wizualizacja spotkania wewnętrznego dziecka.
Polecana literatura:
John Bradshow - Żeby przyjść do siebie - otoczenie opieką skrzywdzonego dziecka wewnętrznego (Wyd. Medium)
Alice Miller - Cena wyparcia urazów z dzieciństwa
Hubertus von Schoenebeck - Antypedagogika - być i wspierać zamiast wychowywać
Tana Luuvas - Jestem tutaj (Wyd. Ravi)
Sunday, July 29, 2007
Święć się imię Twoje XVII C
Pierwszą prośbą modlitwy, której nauczył nas Jezus, jest domaganie się od Ojca, aby pozwolił nam uświęcać Jego imię. Spodziewalibyśmy się raczej prośby o zdrowie, o powodzenie w miłości czy dobrobyt materialny. Nic z tych rzeczy. Pierwszą prośbą chrześcijanina jest uświęcenie imienia Bożego.
Trudno spełnić pierwszy wymóg tej modlitwy, kiedy się go nie rozumie. Kiedy uświęcamy Boże imię? Czy wtedy, kiedy manifestujemy naszą wiarę albo kiedy dostrzegamy piękno przyrody i skłania nas ono do zachwytu wobec Stwórcy? A może wtedy, gdy modlimy się publicznie? Biblia ekumeniczna tłumaczy to wezwanie: „Daj się poznać jako Bóg!”. Prosimy Go, aby się objawiał, odsłaniał w naszym życiu tak, aby inni Go rozpoznawali w nas i Jego chwalili jako świętego! Słowo „święty” w języku hebrajskim ukrywa w sobie treść oddzielania, wyłączania, czy też odcinania jakiejś rzeczywistości od innej. Okazać się świętym, to być wyjątkowym, jedynym, poza wszelkimi kategoriami. To nawet nie być najważniejszym, albo na pierwszym miejscu, tylko nieporównywalnym. Wśród 613 przykazań judaizmu istnieje również przykazanie „Kidusz HaSzem”, czyli właśnie przykazanie uświęcenia Jego imienia. To przykazanie odnosi się do męczeńskiej śmierci poniesionej dla wierności Bożemu słowu. Judaizm tłumaczył to przykazanie konkretniej, odnosząc je do sytuacji, w której człowiek jest kuszony do trzech grzechów: bałwochwalstwa, cudzołóstwa lub morderstwa. Jeśli będąc kuszonym do popełnienia któregoś z tych grzechów, ktoś woli raczej umrzeć męczeńsko, niż skalać się złem, uświęca imię Boga! Pokrewnym przykazaniem było „Hilul HaSzem” chroniące przed zbezczeszczeniem imienia Boga. Taki grzech można popełnić właściwie w każdym innym złym czynie. Jest to grzech ukryty wewnątrz każdego grzechu. Chodzi o to, że popełniając jakąś nieprawość, wprowadzamy innych ludzi w zgorszenie lub odejście od wiary. Zasłaniamy wtedy Boga, zamiast Go odsłaniać. Tego grzechu nie można było odkupić żadnym czynem pokutnym, nawet przez „teszuwę”, czyli dogłębną skruchę. Tylko śmierć zmazywała ten grzech.
Czytałem jakiś czas temu o tym, jak Jakub, uciekając z domu, natrafił na straszne miejsce, które go przerażało, i zasnął tam, mając jedynie kamienie pod głową. Czy takie miejsce może nastrajać do uświęcenia imienia Boga? Zbyt wiele komfortu żądamy niekiedy od siebie i środowiska, a nawet od Boga, by wreszcie zrobić Mu tę łaskę i trochę się zadumać i pomodlić, siedząc wygodnie w ławeczkach i mając zabezpieczenie finansowe, emocjonalne i intelektualne. Zastanawiam się, jak czuł się Jakub, kiedy uciekł z domu i trafił zgłodniały i wymęczony na to straszne miejsce? Biblia nazywa je „mah nora”, czyli przerażenie! On nie miał nic: nie miał domu, nie miał nikogo, był ścigany przez brata Ezawa, nie wiedział, gdzie się udać i pod głową miał jedynie kamienie. A jednak w tym strasznym miejscu otworzyło się nad nim niebo. Człowiek modlitwy w każdej sytuacji znajduje bramę do nieba. Każda sytuacja daje możliwość uświęcenia Bożego imienia!
Thursday, July 26, 2007
Dopóki nie zauważymy, w jakie gnojowisko zabrnęliśmy, nie mamy wcale ochoty na nawrócenie
o. Augustyn Pelanowski OSPPE
Drzewo inwestuje wszystkie siły w urodzenie owocu: wysysa z ziemi soki, dostarcza je przez pień do gałęzi, wypuszcza liście i poświęca piękno kwiatów, byleby tylko zaowocować. Drzewo bez owocu to po prostu drzewo bez możliwości odrodzenia się w nowym drzewie. Ten obraz drzewa figowego streszcza w sobie sens ludzkiego wysiłku, bowiem wszystko, co w życiu czynimy, jest po to, by się odrodzić w innym świecie, oddając siebie samych – jak owoc – Bogu.
Większość ludzi żyje jednak dla siebie samych i są oni jak drzewa, które nie rodzą owocu, żyją tylko tym światem, a nie światem, który ma przyjść. Ktoś taki nie widzi problemu. Wydaje mu się, że wszystko działa dobrze. Jest zdrowie, piękno, pieniądze, inteligencja, dostatek dóbr, miłość i powodzenie, używanie i nadużywanie ciała, ale nie ma troski o wieczność, o życie upodobnione do tego, który był „błogosławionym owocem żywota” Maryi.
Dla podkreślenia niebezpieczeństwa takiej sytuacji musi wystąpić coś, co jest sygnałem ostrzegawczym: NAWÓZ I SKOPANIE! Intensyfikacja cierpienia jest sygnałem, że najwyższy czas pomyśleć nie o tym świecie. Dopóki nie zauważymy, w jakie gnojowisko zabrnęliśmy z naszymi ideałami i planami, nie mamy wcale ochoty na nawrócenie, czyli na oddanie siebie Bogu. Gdy pojawia się dramat, gdy zawaleniu ulegają nasze projekty, gdy zostajemy obrzuceni nawozem naszych grzechów albo gdy czujemy się skopani przez kolejne doświadczenia losu, najwyższy czas pomyśleć w inny sposób o sensie życia. Wtedy zwykle trochę poważniej zaczynamy myśleć o Bogu. Przestaje On być „kulą u nogi”, a staje się jedynym, który bierze pod ramię i nas podtrzymuje. Kwitnie refleksja, nasze modlitwy pachną miłością i owocujemy gruntowną spowiedzią.
Bóg oczekuje od nas wiary w przyszłe życie po zmartwychwstaniu, bardziej niż my lękamy się rozpaczy z powodu porażki na tym świecie. Jeśli tej wiary w nas nie odnajdzie, w końcu zostaniemy wycięci. Bo po co żyć, skoro nie chce się żyć wiecznie?
Wspomnijmy Pompeje. To miasto było przesycone erotyzmem i oznaki nadużywania ciała są widoczne do dziś. Wyżycie było łatwe i tanie, najtańsze prostytutki brały po dwa asy, tyle, ile kosztował ewangeliczny wróbel. Przyjemnie i rozkosznie żyło się w Pompejach. Ale nie uratowało to miasta przed nagłą zagładą, a może ją nawet wywołało, tak jak w przypadku Sodomy? W jednym z zachowanych domów publicznych mozaika przedstawia ciała kochanków w lubieżnym uścisku, nieopodal, w szklanej gablocie, spalone w popiele wulkanicznym ciała ofiar, splecione w łudząco identyczny sposób. W jednej chwili całe miasto, jak bezowocne drzewo, żyjące dla własnej przyjemności, zostało wycięte. Rolę biblijnej siekiery odegrał ognisty Wezuwiusz, 24 sierpnia 79 roku. Jest jeszcze tyle miast, które mają ambicje stać się nowymi Pompejami! Dlaczego tak łatwo nam uwierzyć, że Bóg jest miłosierny, a tak trudno, że jest sprawiedliwy?
Sunday, July 22, 2007
Cały ten zgiełk - XVI C
Gdy przyklękamy do modlitwy, zamknąwszy drzwi izdebki, z naszego wnętrza wyłaniają się hałaśliwe echa wszystkich doznań z ostatnich kilkudziesięciu godzin, a czasem i lat. Na zewnątrz już jesteśmy Marią z Betanii, ale z wnętrza wydobywają się okrzyki Marty. Maria słucha słowa Bożego, przysiadłszy przed kolanami samego Boga. Marta wydobywa z naszej pamięci orszak wspomnień i zmartwień wzbudzający tumany kurzu uczuciowego: gniew, złość, wspomnienia, lęki, przywiązania, ciekawość odgłosów dochodzących z ulicy, rozpraszające bzyczenie muchy, rozmowy przeprowadzone w ciągu dnia, zdrowe wyrzuty sumienia i te neurotyczne, pretensje, niepokój o najbliższych, impulsy żądające natychmiastowej rozmowy telefonicznej. To wszystko jest jakimś niepotrzebnym wtrącaniem się Marty, żądającej dalszej aktywności, dalszego usługiwania i krzątania się w porządkowaniu naszego światka. Możemy jednak temu całemu zgiełkowi powiedzieć stanowczo: nie teraz! Zajmiemy się tym wszystkim za godzinę. Kiedy jesteśmy z Kimś najważniejszym, wszystko ważne staje się nieważne.
Kiedy już uciszymy cały ten zgiełk i zamkniemy go za bramami milczenia, pojawią się przed nami subtelniejsze podwoje, bardziej ukryte, a przez to trudniejsze do pokonania. Jeśli ich nie przekroczymy, prawdziwa modlitwa stanie się znowu nieosiągalna. Drugie wrota modlitwy nie dotyczą już świata zewnętrznego, ale naszego wewnętrznego świata niepokojów.W tym miejscu modlitwy mogą nam się nasunąć wątpliwości, czy w ogóle Bóg nas słyszy i czy nie jesteśmy czasem zupełnie obojętną Mu osobą. Może to być lęk przed Jego niezadowoleniem, karą, albo wrażenie, że Bóg nas odrzuca lub pomija, nie słyszy lub nie chce z nami rozmawiać. Skoro nic nie czujemy i ogarnia nas pustka, to być może nic dla Niego nie znaczymy? Lęk może sprowokować w nas sztuczną stymulację duchowych przyjemności. Poczujemy szczególne uhonorowanie, objawienie albo misję do nawrócenia świata. Być może zwiedzie nas jakieś wyjątkowe poznanie teologiczno-intelektualne albo wrażenie wybrania. To nie jest jednak Bóg, tylko nasze lękowe pragnienia, które nas odwodzą od ostatnich drzwi uciszenia w modlitwie. Nasza modlitwa głębi jeszcze bardziej domaga się wyrzeczenia samych siebie i swoich pragnień i lęków niż nasze życie aktywne i moralne. Każda prawdziwa modlitwa musi się przynajmniej kończyć ciszą zapatrzenia się w oczy Jezusa i usłyszenia Boga w Jego prawdziwych słowach, jakie do nas kieruje wprost z Biblii. Maria zapomniała o wszystkim, nawet o krzątającej się siostrze. Była szczęśliwa, ale nie podekscytowana. Zapatrzona i zasłuchana. Jej miłość uwolniła ją na godzinę z wszelkich trosk i zmartwień, lęków i obaw. Marta zaś oddała się swoim zmartwieniom i lękom, dlatego była pozbawiona miłości i wypełniona pretensjonalnością. Zapewne roznosiła poczęstunek pośród zasłuchanych gości, którzy wypełnili atrium jej domu w Betanii. Dbając jednak o ich głód żołądka, naraziła się na głód własnego serca.
Saturday, July 14, 2007
Dwa denary - XV C
Następnego dnia wyjął dwa denary (Łk 10,35). Tobie i mnie dał Jezus w tych dwóch denarach zarówno Stary, jak i Nowy Testament, ale i dwa nierozdzielne ze sobą przykazania, dzięki którym masz kredyt do miłowania. Bo gdy trudno ci kochać drugiego człowieka, czyli gdy brakuje ci już pierwszego denara, sięgasz jak ręką do sakiewki i wyjmujesz drugi denar miłości Boga – przypominasz sobie, jak bardzo Bóg cię pokochał mimo twoich grzechów. Ta pamięć daje moc do kochania tych, których już nie mamy sił kochać. Jezus też znosił jarzmo grzechów moich i twoich, a przecież nie porzucił w połowie drogi krzyżowej krzyża i nie powiedział: „Dość, już nie mam siły! Mam już dość waszych grzechów, nie znoszę was i nie będę was dalej znosił!”. My też nie powinniśmy „nie znosić kogoś” tylko „nieść dalej”, bo i Jezus nas niesie. Kiedy więc brakuje ci cierpliwości i za grosz nie masz już miłości dla kogoś, sięgaj po drugi denar, przypominaj sobie, że Bóg ciebie kocha mimo twoich grzechów.
Nie potrafi siebie nienawidzić ktoś, kto choć raz w życiu przebaczył. Jest taki tekst w Apokalipsie, który pogłębia zrozumienie dwóch tajemniczych denarów, dwóch pieniążków, które wrzuciła do skarbony w świątyni uboga wdowa. „A gdy otworzył pieczęć trzecią, usłyszałem trzecie Zwierzę mówiące: Przyjdź! I ujrzałem: a oto czarny koń, a siedzący na nim miał w ręce wagę. I usłyszałem jakby głos w pośrodku czterech Zwierząt, mówiący: Kwarta pszenicy za denara i trzy kwarty jęczmienia za denara, a nie krzywdź oliwy i wina!” (Ap 6,5–6). Dwa denary tym razem oznaczają inną prawdę: nie czyń różnicy, nie porównuj twojego urażonego serca z sercem, które cię uraziło, bo nie wiesz naprawdę, co jest cięższe. Jeśli ktoś cię zranił, to wiedz, że wcześniej sam był zraniony. I ty otrzymałeś tylko kwartę pszenicy. Ten zaś, który cię zranił, trzy kwarty jęczmienia z ciemnego klepiska, na którym spotkały go uderzenia cięższe, niż możesz sobie wyobrazić. Nie porównuj się z osobą, która cię dotknęła, bo nie wiesz, jak jej jest ciężko. Może być tak, że twój ból to tylko „kwarta”, a jej większy od twojego o „trzy kwarty”. Zobacz, że ten anioł wołał, że za jedno jak i drugie jest jedna cena: denar! Wobec Boga każde cierpienie jest warte jednego cierpienia odkupieńczego, które wypłacił za nas Jezus! Nie wolno nam krzywdzić oliwy i wina i nie wypłacać miłości miłosiernej, i być chciwym na cierpliwą łagodność. Gospodarzem twojego serca jest Ojciec niebieski, stąd w Koronce do Miłosierdzia Bożego mówimy: „Ojcze Przedwieczny, ofiaruję Ci ciało i krew (awers i rewers pierwszego denara), duszę i bóstwo (drugi denar) Najmilszego Syna Twojego”. Potrzeba ofiarować Bogu Ojcu Jezusa odnalezionego w tych wszystkich, którzy są zagubieni. Znasz tę osobę, znasz ją bardzo dobrze, tę, której możesz ofiarować oliwę i wino i zapłacić za nią dwa denary!.
Sunday, July 08, 2007
Dywersja na terenie wroga - 14 C
Uczniowie po- wrócili z misji i opowiadali z entuzjazmem o uwalnianiu ludzi od demonów. I wtedy właśnie Jezus powiedział im, że widział szatana, spadającego z nieba jakby błyskawica. Głoszenie królestwa w ubóstwie i prostocie było walką duchową strącającą szatana z nieba.
Motyw upadku szatana z nieba występuje jeszcze w dwóch innych miejscach Nowego Testamentu. Pewnego dnia do Jezusa jeden z Apostołów przyprowadził Greków (por. J 12,20 i n.). Jezus odczytał ten znak przybycia pogan do Niego jako sygnał zbliżającej się męki i uwielbienia Boga w zbawczej śmierci. Jest zatrwożony, ale wbrew temu uczuciu woła do Boga: „Ojcze, uwielbij swoje imię!”. Ludzie stojący obok myśleli, że zagrzmiało lub że przemówił anioł. Ojciec bowiem odpowiedział z nieba: „I uwielbiłem, i jeszcze uwielbię!”. Po usłyszeniu tych słów Jezus powiedział, że jest sąd nad tym światem i władca tego świata zostanie wyrzucony. A On sam będzie wywyższony ponad ziemię, aby pociągnąć wszystkich do siebie. Widzimy więc, że nie tylko głoszenie królestwa jest walką z szatanem i strąceniem go z nieba, ale też męka Chrystusa, wywyższenie i uwielbienie imienia Ojca w posłuszeństwie aż po krzyż.
Wreszcie najbardziej chyba znanym tekstem, mówiącym o strąceniu szatana z nieba jest wizja z 12 rozdziału Apokalipsy. Jan mówi o ucieczce Niewiasty na pustynię po narodzinach syna, który został porwany do nieba. Niewiasta spędza 1260 dni na pustyni, ukrywając się przed smokiem. To nie jest tchórzostwo, to skromność, pokora, życie ukryte. Ukrywać się przed smokiem to unikać własnej chwały, unikać własnej samorealizacji w dumie, to nie ulec pokusie bycia wielkim i sławnym, potężnym i podziwianym, bogatym i nieomylnym, doskonałym i wyniosłym. Wtedy właśnie Michał Archanioł wchodzi w starcie z szatanem i jego demonami i strąca ich z nieba wprost na ziemię. Niewiasta o dwóch skrzydłach orła ucieka na pustynię, z dala od węża. Niewiasta to nie tylko Kościół, nie tylko Maryja, ale też każdy z nas, któremu zakomunikowano: „Bądź z dala od węża, żyj z dala od okazji do grzechu! Żyj w niemożności popełnienia grzechu, jakbyś żył na pustyni”.
Są więc trzy motywy strącenia szatana: 1) wywyższenie Jezusa na krzyżu, czyli posłuszeństwo Bogu aż po śmierć, które odwraca zakodowane w naturze ludzkiej nieposłuszeństwo; 2) ewangelizowanie, czyli życie dla nawrócenia innych; 3) życie w pokorze, w skromności, w wyrzeczeniu, na pustyni, z Miriam z Nazaretu. Te trzy motywy upadku szatana to twoja dywersja na terenie okupowanym przez demony. Niech to nie umknie twojej uwagi. Michał strącił szatana z nieba, ale wąż i jego demony zostały strącone na ziemię, czyli na poziom ludzkiego świata! Nasza ziemia jest teraz polem potężnej bitwy. Wojna o niebo jest zakończona – zostało oczyszczone w czasach Jezusa, teraz jest wojna na ziemi! Dlatego pamiętaj, że to, co strąca szatana z nieba, to samo strąca go poniżej ziemi. To są trzy wyrwy w szykach demonów. Nasze imiona są wtedy zapisywane na tablicach nieba, na zawsze w chwale Boga.
Wednesday, July 04, 2007
The Healing of Memories
Fr. Fio Mascarenhas
Each one of us has a vast subconscious area within the mind (it is like an iceberg, which is one-eights above water and seven-eights below). This area contains all the happy and sad memories of one's past life. Individuals whose happy memories outweigh their sad memories are sane and able to face life positively. Individuals whose traumas and hurts outweigh their happy experiences often become pathologically fearful and suspicious, and look upon life negatively. However, through what is called a Prayer for the Healing of Memories (or Inner Healing), people can be set free from fears, from guilt, from feelings of inferiority, and from all the negative things that bind them. (One can also receive inner healing in an ongoing way through cultivating a daily devotion to the word of God in Scripture).
Here is a true story about a missionary priest who has been working in India for many years, and has helped many thousands of people to experience the love of God. He shared with me one day that he himself had been blocked from experiencing God's love for many years (even as a priest), because of a childhood hurt. He discovered it in this way.
When his father died, he decided not to go home to Europe for the funeral. But several months later, when he was on home leave, he realized one day that he had still not visited his father's grave! So he began to introspect: "Why is it that I have not yet visited my father's grave? Could there be some block in our relationship?" But he could find no answer. Some days later, he participated in a "Healing Retreat". While praying over him, a member of the team spoke this "word of knowledge" (one of the charismatic gifts) to him: "I see you as a little baby falling into a pond and almost drowning. Do you have any recollection of it?" But Fr.X had repressed that memory, and so he couldn't remember the event at once. It eventually surfaced during his prayer before the Blessed Sacrament.
He was one of fourteen children. When he was about a year and a half old, he fell into the canal behind their home. His mother, who at the time was several months pregnant with the next child, jumped in and saved him. But in the evening, when Daddy came home from work and heard about it, he got very angry, and scolded his wife for jumping in to save little X. What he meant was that, in her condition, she should not have jumped in, somebody else would have saved the boy. But the little boy, listening, concluded: "Daddy does not love me!" To make matters worse, whenever the anniversary of that event came around, the other brothers and sisters would tease him about it. So X got confirmed in his subconscious conviction, "Daddy does not love me!" And he grew up with that feeling. Moreover, each time he wanted more signs of his father's love, several of the other children were already around their father, claiming his attention.
After this root memory surfaced, the team prayed over X and, weeping copious tears, he experienced a complete healing - from that moment onwards, he began experiencing a new affection for his human father. Moreover, God's personal love for him was abundantly poured into his heart, by the Holy Spirit (Rom.5:5).
In this example, we see that, though over so many years of faithful ministry this priest had helped others to experience the love of God, he himself was blocked, because there is a vital connection between our "spirit, mind, and body" (1Thess.5:23), and the prayer for inner healing becomes necessary in such cases.
In the lives of many of us too, there may be an inability to experience God's love for us, or a block within us that prevents us from being the person that God has destined us to be. We may have many negative memories - if somebody has betrayed our trust, we may find that thereafter we cannot trust other friends; if we have been victimized because of envy, lust or anger, that too can mark us for life, and in some way control or influence our own responses in the future; etc. Our deepest need is for generous love and appreciation, and if we are denied this in infancy, we can become burdened with fears, inferiority, anxiety, anger, compulsive habits, etc. Our own attitudes to people may be conditioned by our hurts of the past. For alcoholics, it was recommended once upon a time, "Take the pledge; overcome your problem by sheer will-power!" But today we know that that is not enough. There is the need for the healing of memories, there is the need for peer-group support, etc., a whole process of healing is needed.
Likewise, in the sacrament of Reconciliation, someone may confess, "I constantly tell lies. Even though I don't want to, I find myself easily telling lies." If the priest merely responds, "Christ forgives you, go and sin no more", that is not enough to solve the penitent's root problem. To really help the person, the priest must help him/her discover the root cause of the problem: "Why are you telling lies?" Then, in what is called a dialogue confession, and perhaps also through using a charismatic gift, one may find that the root cause is fear, or an inferiority complex, rooted in the person's childhood memories. The full power of Christ's death and resurrection must then be brought to bear on the spiritual and psychological needs of the person, with absolution for the sin and with inner healing for the cause of the sin. Jesus can then truly say of this person too, as he did for Lazarus, "Unbind him, let him go free!"(Jn.11:44).
KIM JEST NASZ NIEPRZYJACIEL I JAK ON DZIAŁA? - ZARYS KATOLICKIEJ DEMONOLOGII
I. DLACZEGO TEN TEMAT?
Aby je osiągnąć, trzeba dobrze poznać nieprzyjaciela: kim jest, jakie ma możliwości, jak działa, jaka jest jego strategia i taktyka. Tymczasem okazuje się, że w ostatnich dziesiątkach lat nawet ci, którzy z racji kapłańskiego powołania powinni mieć w tej dziedzinie odpowiednia wiedzę, bywają jej pozbawieni, gdyż w niektórych uczelniach katolickich ten temat jest pomijany, bądź podawany w wymiarze ograniczonym, wręcz szczątkowym. Są i tacy w Kościele, na szczęście nieliczni, którzy negują samo istnienie złych duchów, uważając słowa Biblii i magisterium Kościoła za zwykłą personifikację istniejącego w świecie zła. Temat szatana rzadko pojawia się w przepowiadaniu wiary, wskutek czego złe duchy mogą działać swobodniej, a wierni nieświadomi zagrożenia pozostają bezbronni i stają się ofiarami ich okrucieństwa.
Duchy czyste mogą w świecie materii wywoływać pewne skutki przerastające możliwości samej materii, a także człowieka, dlatego drugim źródłem naszej wiedzy o nich może być doświadczenie. Tu poznanie jest pośrednie, nie widzimy bowiem ducha doświadczalnie, ale wnioskujemy na jego istnienie i działanie na podstawie skutków działania. Mamy wiarygodne świadectwa niektórych osób, zwłaszcza Świętych, że na przykład widziały swego anioła stróża czy złego ducha objawiającego się w widzialnej postaci, jaką może przybrać, mając większą od nas władzę nad materią. Tu jednak niezbędna jest ostrożność i postawa krytyczna, bo skutki, które wydają się mieć pochodzenie anielskie czy demoniczne, mogą pochodzić od nie znanych nam jeszcze przyczyn naturalnych czy też być wynikiem złudzeń. Narzędziami potrzebnymi tu do rozeznania i pełniejszej wiedzy są refleksja filozoficzna i osiągnięcia różnych nauk przyrodniczych i humanistycznych, jak np. medycyna, psychologia i psychiatria.
Podstawową wiedzę teologiczną, zwykle bardzo zwięzłą, ale za to miarodajną, przekazują podręczniki teologii dogmatycznej, najczęściej w dziale o Bogu Stwórcy, gdzie znajdziemy naukę Kościoła o duchach dobrych (angelologię) i złych (demonologię). Obszerniejsze nowsze opracowania monograficzne ofiarują nam ks. Corrado Balducci w książce pt. „Il diavolo. '...Esiste e lo si può riconoscere'” (Diabeł istnieje i można go rozpoznać) wydanej w 1988 r. oraz kompendium ks. René Laurentina „Le démon – myth ou réalité” wydane we Francji w 1995 i w przekładzie polskim „Szatan. Mit czy rzeczywistość” w Warszawie w 1997 r. Będę tu korzystał z tych i innych publikacji zwykle bez wskazania źródła, by nie obciążać wykładu aparaturą naukową. Kilka ważnych tematów demonologicznych omawia książka „Teologia o szatanie” wydana przez KUL w Lublinie w 2000 roku, prezentująca sześć referatów z sympozjum teologicznego na ten temat w Lublinie z dnia 25.11.1999 r. Nadto wiele materiału, chociaż nie w formie systematycznego wykładu, znajdziemy w okazjonalnych wypowiedziach papieży Pawła VI i Jana Pawła II oraz Kongregacji Doktryny Wiary, a także w Katechizmie Kościoła Katolickiego i we wprowadzeniu do nowego rytuału egzorcystów Stolicy Apostolskiej z r. 1999 oraz w dość licznych obecnie publikacjach o szatanie i walce z nim autorstwa przede wszystkim bardziej znanych egzorcystów, jak o. Gabriele Amorth, ks. Raul Salvucci, jezuita Adolf Rodewyk, ks. Pellegrino Ernetti i innych. Temat stał się modny także w środkach społecznego przekazu, głównie dzięki filmowi „Egzorcysta”. Tam prezentowany bywa jednak często w sposób nieodpowiedni, wzbudzający niezdrową sensację i mający na celu zdobycie widzów i czytelników.
Szatan jest upadłym aniołem, nie utracił natury czystego ducha, zatem część angelologii, jaką teraz przedstawimy, odnosi się zarówno do duchów dobrych jak złych.
1. Istoty stworzone
Wszyscy aniołowie są istotami stworzonymi bezpośrednio przez Boga. Prawdę tę wyznajemy w mszalnym Credo : „Wierzę w jednego Boga, Stworzyciela nieba i ziemi, wszystkich rzeczy widzialnych i niewidzialnych”. Byty niewidzialne to właśnie aniołowie i tradycja chrześcijańska uważa aniołów za istoty z natury niewidzialne. W ten sposób wyraźnie odcinamy się od poglądów wyznawanych przez niektóre religie i kierunki filozoficzne o dwóch równorzędnych pierwiastkach dobra i zła, bądź o dwóch zwalczających się bóstwach jako przyczynach dobra i zła w świecie. Być stworzonym oznacza istnieć dzięki powołaniu przez Boga do bytu z niczego, a nie z jakiejś emanacji bóstwa czy z jakiegoś istniejącego uprzednio tworzywa. Bóg stwarza wszystko w sposób absolutnie wolny, niczym nie przymuszony, nie musiał niczego stwarzać.
Jako stworzenia są aniołowie istotami nieskończenie niższymi od Boga i całkowicie od Niego zależnymi w istnieniu i możliwości działania. Podobnie jak wszystkie inne byty stworzone, są nieustannie zachowywani przez Boga w istnieniu czyli jak gdyby nieustannie stwarzani, zgodnie z teologiczną zasadą: conservatio est continua creatio.
Wszystkie duchy zostały stworzone przez Boga jako dobre, część z nich sama stała się złymi. Taka jest nauka Kościoła.
2. Istoty duchowe
Aniołowie, a więc także złe duchy, są istotami całkowicie duchowymi, nazywanymi dlatego w teologii duchami czystymi. Nazwa ta dotyczy ich statusu ontycznego, bytowego, w tym znaczeniu, że nie mają w swoim bycie żadnej materii. Istoty czysto duchowe są dla nas niepoznawalne bezpośrednio. Filozofia i teologia scholastyczna opisuje byty duchowe jako coś niezależnego od materii w istnieniu i działaniu. Jest to zatem duchowość całkowita. Dawniej niektórzy uważali, że złe duchy mają jakieś ciało z subtelnej materii. Przedstawienia ikonograficzne demonów pod postacią zwierząt i potworów mają ukazać ich moralną autodegradację. O duchowości niecałkowitej, która dopuszcza możliwość zależności zewnętrznej od materii możemy mówić w przypadku duszy ludzkiej. Będąc duchami czystymi duchowo, są złe duchy nieczyste moralnie, bo żyją w grzechu i czynią zło i dlatego bywają nazywane duchami nieczystymi, domyślnie w znaczeniu moralnym.
Na podstawie wypowiedzi Pisma św. stwierdzamy nie tylko to, że aniołowie mają naturę inną od ludzi, ale także, ze ich natura jest wiele doskonalsza zarówno pod względem wielkości bytu jak i władz duchowych, jasności rozumu i siły woli. Gdyby podjąć próbę zobrazowania, zawsze niedoskonałego, proporcji bytu ludzkiego i anielskiego, można by powiedzieć, że dystans bytowy między człowiekiem i aniołem podobny jest do dystansu między np. owadem a człowiekiem.
Aniołowie są niżsi od Chrystusa ze względu na Jego Boską Osobę, ale wyżsi swoją anielską naturą od Jego natury ludzkiej. Człowieczeństwo Chrystusa przerasta ich jednak niezmiernie stopniem łaski uświęcającej.
Jako istoty czysto duchowe są aniołowie niezależni od materii, istnieją jednak realnie. Nam trudno wyobrazić sobie istotę duchową, wydaje nam się, że jest mało realna, mało konkretna, zwiewna jak mgiełka. Tymczasem są to stworzenia realne i potężne.
Aniołowie dobrzy i źli są z natury nieśmiertelni. Tylko Bóg mógłby im odebrać istnienie, a tego nie czyni. Nie ma natomiast żadnej przyczyny stworzonej, która mogła by im odebrać istnienie. Anioł jest bytem prostym, nie złożonym fizycznie z części substancjalnych, nie ma w nim zatem możliwości rozpadu jego natury, jak to ma miejsce u człowieka, który składa się z duszy i ciała, a ciało z wielu różnych części. Zależą jednak bytowo od mocy Boga i gdyby On przestał podtrzymywać ich w bycie, przestaliby istnieć.
Na podstawie Pisma św. można stwierdzić, że natura aniołów ma pewien charakter społeczny, niekiedy bowiem występują wspólnie. Wynika to zresztą z natury umysłu i woli, które są nastawione na poznanie świata zewnętrznego i ku duchowej wspólnocie. Podstawę wspólnotowości stanowi także udział dobrych aniołów w życiu Boga przez naturę i łaskę, gdzie charakter społeczny wynika z miłości. Złe duchy nie mają miłości. Jeżeli działają razem, to na podstawie wspólnej im nienawiści do Boga i ze strachu słabszych przed mocniejszymi, które mają nad nimi władzę i mogą ich karać większym cierpieniem.
3. Osobowa godność aniołów
Będąc istotami duchowymi stworzonymi na obraz Boży i obdarzonymi rozumem i wolą mają aniołowie godność osobową. Nie są jakąś personifikacją przymiotów Bożych czy sił natury, lecz jako osoby mogą decydować świadomie i w sposób wolny o swoim losie. Tę godność zachowali także aniołowie upadli. Wprawdzie niektórzy teologowie odmawiają im statusu osobowego wychodząc z założenia, ze ich całkowita deprawacja moralna wywarła destrukcyjny wpływ także w płaszczyźnie bytowej. Wiele zależy tu od definicji osoby. Jeśli przyjmiemy klasyczną definicję Boecjusza (+524), to należy sądzić, ze status osoby posiadają. Zatem ich istota nie różni się od istoty dobrych aniołów, a najwyżej można przypuszczać o jakimś osłabieniu działania ich umysłu i woli, podobnie jak to stało się z człowiekiem po grzechu pierworodnym.
4. Miejsce przebywania aniołów
Jako byty niematerialne aniołowie są niezależni od czasu i przestrzeni, istnieją poza naszym czasem i przestrzenią. Mogą w nie jednak ingerować. Angelologia twierdzi, że anioł jest tam, gdzie działa, tzn., że tam gdzie używa swojej siły wobec świata ludzkiego i materialnego, tam jest obecny. Ośmieszające średniowieczną scholastykę pytanie, ilu diabłów zmieści się na końcu szpilki, nie jest tak niepoważne jak się wydaje. Dotyczy bowiem całkiem poważnego pytania o relację czystego ducha do przestrzeni i czasu. Jeżeli anioł działa w przestrzeni, to częściowo i pośrednio zależy od jej praw.
Aniołowie nie mogą równocześnie być wszędzie, to jest przymiot samego Boga. Mogą jednak przenosić swoją działalność w przestrzeni w mgnieniu oka.
Właściwym miejscem przebywania dobrych aniołów jest niebo, które dla nich jest raczej stanem niż miejscem, a złych duchów piekło. Na ile piekło jest miejscem w naszym sposobie rozumienia, tego nie wiemy.
5. Ilość aniołów
Pismo św. mówi w różnych miejscach o wielkiej liczbie aniołów. Pierwsza Księga Królewska mówi: „Ujrzałem Jahwe siedzącego na swoim tronie, a stały przy Nim po Jego prawej i lewej stronie wszystkie zastępy niebieskie” (22,19). W Księdze Daniela czytamy: „Tysiące tysięcy służyły Mu, a dziesięć tysięcy po dziesięć tysięcy stało przed Nim” (7,9-10). Sam Chrystus powiedział w chwili pojmania, że gdyby poprosił, Ojciec przysłałby Mu więcej niż dwanaście zastępów aniołów ku obronie (Mt 26,53). List do Hebrajczyków mówi o niezliczonej liczbie aniołów (12,22), a w Księdze Apokalipsy czytamy: „I ujrzałem i usłyszałem głos wielu aniołów dokoła tronu i zwierząt i starców. A liczba ich była miriady miriad i tysiące tysięcy” (5,11). Wyrażenia te mówią o ogromnej ilości duchów stworzonych przez Boga.
Nadto niezwykła hojność stwórcza Boga w naszym makro i mikrokosmosie pozwala przypuszczać, że świat duchowy jest co najmniej podobnie bogaty.
6. Hierarchie aniołów
Tradycja patrystyczna podaje różną ilość grup aniołów. Na ogół za Dionizym Pseudo-Areopagitą mówi się o dziewięciu chórach (kategoriach) anielskich, z których trzy najwyższe (Serafini, Cherubini, Trony) służą samemu Bogu, trzy pośrednie (Zwierzchności, Państwa, Moce) służą wszelkiemu stworzeniu, trzy niższe tylko ludziom (Księstwa- dobru całej ludzkości, Archaniołowie- poszczególnym narodom, Aniołowie- jako Aniołowie Stróże- poszczególnym ludziom).
Z wyznań złych duchów poprzez osoby opętane, jeśli im wierzyć, można sądzić, że upadli aniołowie pochodzą z różnych kategorii i że wyżsi i silniejsi mają władzę nad niższymi i słabszymi i mogą się nimi posługiwać.
7. Zdolność poznawcza aniołów
Aniołowie mają zdolność poznawczą wiele doskonalszą od naszej, ich poznanie jest szersze i dokładniejsze. Mogą rozwijać potężną aktywność intelektualną. Ich zdolność poznawcza jest jednak ograniczona, nie mają bowiem umysłu nieskończonego. Poznają Boga, bo otrzymują bezpośrednio od Niego w swojej naturze Jego podobieństwo, w którym jako w skutku poznają działanie przyczyny. Nie widzą jednak istoty Bożej w sposób naturalny, nie potrafią zgłębić tajemnic, które są w Bogu, jeśli im Bóg nie objawi, a mamy podstawy sądzić, że Bóg objawia się każdemu aniołowi w innej mierze.
Aniołowie poznają siebie przez swoją istotę, a więc bezpośrednio, zgodnie ze swoim bytem, co wynika z ich duchowej natury i zdolności poznawczej. Ich poznanie jest intuicyjne, nasze bardziej dyskursywne, wnioskujące na podstawie przesłanek. Znają materię wiele doskonalej od nas. Różnią się stopniem poznania, bo jak mówi św. Tomasz, otrzymują od Boga większą lub mniejszą ilość wiedzy wlanej.
Duchy czyste mogą komunikować wiedzę sobie wzajemnie, nie wiemy jednak w jaki sposób, a także ludziom, przekazując im natchnienia, niekiedy dla nas doświadczalnie, działając na wzrok (wizje zewnętrzne), słuch (głosy zewnętrzne), czy wyobraźnię (wizje wewnętrzne).
Przenikając materię intuicyjnie, aniołowie wiele doskonalej od nas poznają ją i jej prawa, dlatego mogą przewidzieć pewne wydarzenia w świecie materialnym, jakich my nie potrafimy przewidzieć, np. trzęsienie ziemi. Nas szczególnie interesuje na ile mogą znać człowieka. Na pewno wiele lepiej od nas znają nasze ciało, stąd mogą na przykład znać i przewidzieć pewne ukryte choroby, których objawy nam się jeszcze nie ujawniły. Mogą poznać treść naszych wyobrażeń i rodzaj naszych uczuć, ponieważ jedno i drugie ma ścisły związek z ciałem. Nie mogą natomiast w sposób naturalny i pewny poznać tajemnic duchowych, myśli i pragnień, które nie są uzewnętrznione, a zależą od wolnej woli, a tym bardziej tajemnic łaski. Tylko Bóg zna tajniki ludzkich serc. Aniołowie mogą je poznać, jeśli je w jakiś sposób uzewnętrznimy, albo, zdaniem niektórych, jeśli wyrazimy im zgodę na ich poznanie. Dobrze jest pozwolić na to swojemu Aniołowi Stróżowi, on bowiem nigdy nie wykorzysta tej wiedzy na naszą szkodę, a tylko dla większego dobra.
Analogicznie poznają nas złe duchy, chociaż być może w sposób przez Boga ograniczony. Z naszych doświadczeń z opętanymi wiemy, że w przypadku całkowitego oddania się diabłu przez pakt, może on mieć możność znajomości najgłębszych spraw duchowych człowieka i wywierać bardziej bezpośredni wpływ także na ludzkie myślenie. Dobrze jest prosić Boga, by zasłaniał przed złymi duchami nasze myśli i zamiary uzewnętrznione, aby nie mogły przygotować się na przeciwdziałanie.
Aniołowie dobrzy i źli nie poznają ze swej natury rzeczy przyszłych zależnych od naszej wolnej woli. My sami zresztą niekiedy nie wiemy, co uczynimy w najbliższej czy dalszej przyszłości i nieraz zmieniamy decyzje. Tę wiedzę ma tylko Pan Bóg. Duchy czyste mogą niektóre nasze decyzje przewidywać jako prawdopodobne na podstawie wiedzy o naszych skłonnościach, predyspozycjach psychicznych i o tym jak w podobnych sytuacjach postępowaliśmy w przeszłości.
8. Wola aniołów
Jako osoby aniołowie mają wolną wolę i odpowiednią moc do działania, wiele większą od ludzkiej, nie mają jednak mocy stwórczej. Różnią się między sobą siłą woli i działania, podobnie jak różnią się wielkością wiedzy. Żaden anioł, ani dobry ani zły, nie może wymuszać w naszej duszy czysto duchowych pragnień i decyzji, tak jak nie może bezpośrednio tworzyć w nas myśli. Może to czynić jedynie pośrednio, poprzez nasze niższe władze. Żadna zresztą osoba nie może być poddana w swoich władzach duchowych jakiemukolwiek stworzeniu. To byłoby sprzeczne z wolnością istot rozumnych i ich zależnością wyłącznie od Boga.
Aniołowie mogą dokonywać rzeczy nadzwyczajnych w świecie materialnym, lepiej od nas wykorzystywać siły natury dzięki głębszej ich znajomości, chociaż trudno określić jak daleko sięga ich władza w świecie widzialnym. Mogą panować nad ludzką wyobraźnią, tworząc w niej wyobrażenia, nad naszymi uczuciami, wywołując emocje pozytywne lub negatywne i wpływać w sposób ponadzwyczajny na nasze zmysły w postaci zjaw, hałasów itp.
W Piśmie św. znajdujemy liczne przykłady niezwykłej mocy aniołów w świecie materialnym, np. uwolnienie trzech młodzieńców od skutku ognia w piecu ognistym (Dn 3,95), kara wymierzona Heliodorowi (2 Mch 3,24-35), nadzwyczajne uzdrowienie Tobiasza (Tb), udzielenie siły uzdrawiającej wodzie sadzawki Betsaida (J 5,4), odrzucenie kamienia od grobu Chrystusa (Mt 28,2-3), niezwykłe uwolnienie św. Piotra z więzienia: opadnięcie kajdan, otwarcie bramy, wyprowadzenie go na zewnątrz nie zauważone przez strażników (Dz 12, 7.10).
Jeżeli złe duchy mogą przejawiać wielką moc w dziedzinie zła, jak to zobaczymy później, trudno przypuszczać, by dobrzy aniołowie mieli mniejszą moc w dziedzinie dobra.
Wszystkie duchy czyste otrzymały od Boga łaskę uświęcającą, czyli nadprzyrodzone uczestnictwo w Bożej naturze. Odnośnie duchów dobrych jest to nauka wiary, odnośnie złych – nauka pewna. Na tej płaszczyźnie nadprzyrodzonej dokonała się potem próba, jakiej zostały poddane.
9. Próba wierności aniołów
Po stworzeniu aniołów Bóg postawił ich wobec próby miłości i posłuszeństwa. Chciał, by ich wieczny los zależał także od ich wolnego wyboru i zasługi. Ostatnim etapem rozwijającego się procesu zbawienia jest uszczęśliwiające widzenie Boga i doświadczalne uczestnictwo w Bożej naturze. Dla aniołów okres próby był czasem pielgrzymowania (status viae), którego kresem miał być ostateczny cel nadprzyrodzony (status termini).
U aniołów trudno mówić o długości czasu próby, aniołowie nie istnieją bowiem w zmiennym czasie, ale w nieprzemijającej wieczystości. Teologowie rozróżniają raczej momenty próby: stworzenie świata anielskiego i obdarzenie łaską oraz decyzję podjętą po intuicyjnej i wyczerpującej refleksji nad swoją sytuacją. U aniołów dobrych był to akt wierności Bogu, poddania się i miłości, a konsekwencją nagroda widzenia uszczęśliwiającego czyli bezpośredniego oglądania Boga. U aniołów złych akt buntu wobec Boga, akt pychy i egoistycznej koncentracji na sobie, a konsekwencją wieczne oddalenie od Boga. Próba była zapewne krótkotrwała, dostosowana do natury aniołów, których moc umysłu szybko i dostatecznie głęboko przenika poznawany przedmiot, a wola podejmuje rozstrzygającą i nieodmienną decyzję.
Teologowie uczą, że aniołowie w czasie próby byli obdarzeni nie tylko łaską uświęcającą, ale także potrzebnymi łaskami uczynkowymi.
10. Upadek aniołów
Część aniołów zbuntowała się, popełniając tym samym ciężki grzech. Nie wiemy ilu z nich upadło, ale na podstawie Pisma św. można sądzić, że bardzo wielu. „Na imię mi Legion, bo jest nas wielu” odpowiada zły duch Chrystusowi (Mt 5,9-10). Na podstawie tekstu Apokalipsy o smoku, który swym ogonem zmiótł trzecią część gwiazd i rzucił je na ziemię (12,3-4) niektórzy sądzą, że około jedna trzecia aniołów przeciwstawiła się Bogu.
W tym upadku szczególna rolę odegrał Lucyfer, który w tradycji chrześcijańskiej opartej na słowach Izajasza uważany jest za najpotężniejszego anioła i za przywódcę zbuntowanych i który innych pociągnął za sobą, ale nie jako przyczyna determinująca lecz skłaniająca. Wszyscy ostatecznie zgrzeszyli dobrowolnie. Podczas jednego z moich egzorcyzmów zły duch ze złością obwiniał swego przywódcę za swój los, że innych pociągnął do złego. Napotkać można zdanie, że najwyższym z upadłych aniołów jest nie Lucyfer lecz Szatan albo Belzebub. Są i tacy, którzy mówią o nich trzech jako o przewrotnej diabelskiej trójcy.
11. Motywy buntu
O ile fakt upadku aniołów jest rzeczą pewną, potwierdzoną autorytetem Soboru Laterańskiego IV (1915), to w kwestii motywu i przedmiotu próby Kościół nigdy nie wypowiedział się oficjalnie. Jest dla nas rzeczą dziwną, że istoty obdarzone tak wielką inteligencja i światłem mogły tak zdecydowanie przeciwstawić się Bogu. Balducci przypomina, że Ojcowie i pisarze kościelni tłumaczyli to zaślepieniem wskutek przecenienia doskonałości własnego bytu. Doszło ono do takiej miary, że przyćmiło wielkość Boga, który zażądał aktu uległości i aktu posłusznego poddania się. Szatan radykalnie i nieodwracalnie odmówił udziału w budowaniu Królestwa Bożego w świecie stworzonym. Stał się duchem buntowniczym, który chce mieć własne królestwo, niezależne od Boga i dlatego jest pierwszym przeciwnikiem Boga i Jego Opatrzności.
Od św. Tomasza z Akwinu panuje zgodna opinia, ze aniołowie zgrzeszyli pychą. To odpowiada ich naturze, wielkiej autonomii jaką zapewnia ich wolność i wielkość podobieństwa do Boga. Sugeruje to również pokusa pierwszych ludzi, która wydaje się odtwarzać grzech aniołów: „Gdy spożyjecie owoc z tego drzewa, otworzą się wam oczy i tak jak Bóg będziecie znali dobro i zło” (Rdz 3,5). Komentatorzy tłumaczą ten tekst jako fałszywą i podstępną obietnicę równości z Bogiem przez osiągnięcie prawa do samostanowienia o dobru i o złu moralnym. Według Tomasza szatan chciał uwolnić się od Boga, uczynić siebie władcą niezależnym od Stwórcy, pragnącym zdobyć szczęście na własną rękę. Lucyfer jako pierwszy z aniołów, potężny dzięki wielkości bytu, wiedzy i wspaniałości, chciał siebie uczynić Bogiem, przedmiotem kultu i rządzić innymi aniołami i światem. Jest to prawdopodobne, kiedy zwróci się uwagę na pokusę wobec Chrystusa: „Dam ci to wszystko, jeśli upadniesz i oddasz mi pokłon” (Mt 4,9) i na pobudzanie satanistów do składania mu aktów kultu. Była to więc żądza idolatrii. Ta hipoteza, potwierdzana później przez szereg Ojców Kościoła, bierze początek od Orygenesa (185-255).
Inni Ojcowie i pisarze kościelni (św. Justyn, Tertulian, św. Cyprian, św. Ireneusz, św. Grzegorz z Nysy) utrzymywali, że przyczyną buntu części aniołów była zazdrość i zawiść w stosunku do ludzi. Ich zdaniem aniołowie rządzili sferą ziemską i nie mogli znieść tego, że w planie Bożym człowiek, stworzenie znacznie niższe od nich, bo połączone z materią, w wyniku dziwnego upodobania Bożego dla istot tak marnych, został obdarzony podobieństwem do Boga i władzą nad innymi stworzeniami oraz zdolnością do prokreacji. Nie potrafili przyjąć tego pomysłu Bożej hojności. Stąd bezwzględna nienawiść względem ludzi, spotęgowana pogarda i zaciekła wola ich niszczenia.
Jeszcze bardziej prawdopodobna wydaje się opinia na przedłużeniu poprzedniej, dotyczącej wywyższenia człowieka, że przyczyną buntu aniołów był ukazany im przez Boga plan wcielenia Syna Bożego, który po wcieleniu niższy od aniołów przez swą ludzką naturę, także jako człowiek będzie ich panem i któremu winni będą ze względu na Jego Boską Osobę oddawać boską cześć i okazywać posłuszeństwo. Jeszcze trudniejsze do przyjęcia miało być to, że Matka wcielonego Syna Bożego, która będzie tylko człowiekiem, zostanie Królową nad aniołami. Dlatego zbuntowali się i postanowili utworzyć własne królestwo, a ponieważ świat dobra jest światem Bożym, oni z nienawiści do Boga tworzą świat zła. Tę przyczynę buntu potwierdzają wymuszane przez egzorcystów wyznania demonów, co jednak nie może być dla nas miarodajnym argumentem, bo złe duchy z zasady kłamią i nigdy nie można im do końca wierzyć, nawet gdy zmusza się je w imię Jezusa do powiedzenia prawdy.
Nasuwa się spontanicznie pytanie, dlaczego Bóg dopuścił upadek aniołów oraz dlaczego potem dopuścił grzech ludzi. Mógł przecież z nieskończonej ilości możliwych światów stworzyć taki, w którym nie byłoby grzechu ani żadnego zła, gdzie wszystkie stworzenia rozumne byłyby dobre i szczęśliwe. Na to pytanie nie znajdziemy na tym świecie ostatecznej odpowiedzi. Wierzymy ze Bóg jest mądry, dobry i święty i że taki również jest Jego plan. Możemy być całkowicie pewni, iż Bóg dał tyle łaski, że aniołowie mogli nie zgrzeszyć i że kuszeni przez złe duchy ludzie mogli i mogą zwycięsko odeprzeć pokusy.
12. Następstwa upadku
Świadoma i dobrowolna wzgarda okazana Bogu i Jego planowi była bardzo ciężką winą, grzechem, który spowodował utratę łaski uświęcającej i ze sprawiedliwości domagał się kary. Grzech i sytuację demonów po upadku starał się z dużą wnikliwością przedstawić ks. R. Laurentin we wspomnianym dziele. Słowo kara ma tu znaczenie inne od potocznego. To nie Bóg karze złe duchy cierpieniem. One same zgotowały je sobie przez odwrócenie się od Boga. Nie jest to więc kara nałożona od zewnątrz i przymusowa, jak uwięzienie czy chłosta, ale przejaw immanentnej sprawiedliwości podobny do cierpienia i zniszczenia, jakie ściąga na siebie człowiek, ulegając nieuporządkowanym namiętnościom ciała i ducha, takim jak używanie narkotyków, obżarstwo, nieuporządkowany seks, zachłanność czy żądza władzy. Usunięcie buntowników z nieba przez św. Michała i jego aniołów było tylko konsekwencją ich wolnego wyboru. Najwyższe stworzenie, które chciało z siebie uczynić boga, spadło ze szczytu chwały na samo dno otchłani. Chrystus powiedział: „Widziałem szatana spadającego z nieba jak błyskawica” (Łk 10,18). To nie Bóg stworzył piekło, ale ci, którzy tam przebywają, sami są jego twórcami. Bóg tylko uszanował ich wolny wybór i pozostawił tak jak chcieli. Potwierdzenie tego znajdujemy w katechezie Jana Pawła II z audiencji ogólnej (28.VII.1999): „Potępienia nie należy... przypisywać inicjatywie Boga; gdyż w swej miłosiernej miłości może On pragnąć jedynie zbawienia istot przez siebie stworzonych. W rzeczywistości to stworzenie zamyka się na Jego miłość. 'Potępienie' polega właśnie na ostatecznym odsunięciu się od Boga, dobrowolnie wybranym przez człowieka i utwierdzonym przez śmierć, która na zawsze przypieczętowuje ten wybór. Wyrok Boży ratyfikuje ten stan.” Wypowiedź tę, odnoszącą się bezpośrednio do, tym bardziej odnieść trzeba do upadłych aniołów.
Nie wiemy, na ile duchy zbuntowane zdawały sobie sprawę ze wszystkich następstw swego grzechu. Nie znamy psychologii czystego ducha. Wiemy jednak, że szatan przeciwstawił się Bogu, wybrał siebie przeciw Niemu i trwa w tym stanie niezachwianie. Nie chce widzieć Boga. Jego widok sprawiłby mu większy ból. Odwrócił się od Niego, jak my odwracamy oczy od oślepiającego blasku słońca. Stara się walczyć z Bogiem, a także z ludźmi, ponieważ Bóg ich kocha.
Teologia w oparciu o Słowo Boże mówi o dwóch rodzajach cierpienia w piekle: potępieniu i ogniu piekielnym. Chrystus powie do tych po lewej stronie: „Idźcie precz ode mnie, przeklęci, w ogień wieczny, przygotowany diabłu i jego aniołom” (Mt 25,41). Laurentin pisze, że potępienie jest największym cierpieniem, jakiego może doświadczyć stworzenie Boże. Bóg jest bowiem samym źródłem bytu. Zerwanie z Nim jest więc największym złem, jakie się może wydarzyć. Jest bardziej zgubne, niż los rośliny wyrwanej z ziemi, wysycha bowiem jedyne źródło szczęścia. Szatan cierpi, nie pragnie już Boga, zionie nienawiścią do Niego, pragnie jedynie zwalczać Go i wciągać inne stworzenia w swój bunt i bluźnierstwo. Znajduje dziwną wynaturzoną satysfakcję w możliwości czynienia zła. Egzorcyści mówią, że demony nie chcą przyznać się do swego bólu z powodu odrzucenia Boga, pokrywają go ironią i drwinami. Wydaje się, że nie przeżywają piekła jako Bożego przymusu, ale jako kontynuację walki o swoje panowanie.
Ogień piekielny, o którym wielokrotnie mówi Pismo św., jest dla nas tajemnicą. Trudno przyjąć, by był to ogień materialny. Może należy go rozumieć jako ogień miłości zamienionej w nienawiść, która pali demony wewnętrznie. Może jest nim świadomość, że samo ich istnienie jest nieustannym darem Boga, którego nienawidzą. Własne ich istnienie, pełne Boga, pali ich straszliwym ogniem, podobnie jak woda święcona niekiedy parzy ciało człowieka opętanego, wywołując niekiedy nawet pęcherze oparzeniowe.
13. Miejsce przebywania demonów
Za miejsce przebywania złych duchów uważa się powszechnie piekło. Słowo „miejsce” należy tu rozumieć w specjalnym znaczeniu. Istotom duchowym obca jest przestrzeń, one nie mają żadnych wymiarów, stąd ich istnienie trudno określić jako przebywanie w miejscu. Jest to raczej stan, sytuacja. ks. H. Szmulewicz w swoim „Zarysie eschatologii” pisze: „Piekło nie oznacza w zasadzie jakiegoś określonego miejsca we wszechświecie. Kościół nigdy nie wydał żadnego dokumentu, w którym pouczałby o miejscu piekła. Jest ono określane bardziej jako stan odwrócenia się od miłości Bożej, aniżeli jako miejsce” (Po tamtej stronie życia, Tarnów, 2003, s.144). Jan Paweł II w cytowanej wyżej katechezie stwierdza: „Obrazy, za pomocą których Pismo św. przedstawia piekło, należy właściwie tłumaczyć. Wskazują one na całkowitą frustrację i pustkę życia bez Boga. Bardziej niż miejsce piekło oznacza sytuację, w której znalazł się ten, kto dobrowolnie i ostatecznie oddalił się od Boga, źródła życia i radości” (tamże, s.146). Gdyby jednak przyjąć naukę o istnieniu w piekle jakiegoś materialnego ognia, jak to sugeruje dosłowne rozumienie wielu wypowiedzi Pisma św., trzeba by wówczas konsekwentnie przyjąć piekło jako rodzaj miejsca. Wskazuje na to również przebywanie w piekle ludzi potępionych, którzy przy zmartwychwstaniu otrzymają ciało. Nie można jednak szukać tego miejsca w naszym świecie widzialnym. Jest ono stanem i miejscem w jakimś innym świecie.
Złe duchy mogą jednak działać w naszej przestrzeni i w tym znaczeniu przebywać w niej, podobnie jak nasza niematerialna dusza zamieszkuje ciało. Ziemia jest terenem ich złowrogiego działania, stąd mogą opanowywać i zawłaszczać inne miejsca niż piekło i w nich zamieszkiwać.
Niektórzy teologowie sądzą na podstawie przypowieści o chwaście posianym przez nieprzyjaciela (Mt 13,24-30) i niektórych wypowiedzi św. Pawła, że demony przebywające na świecie i ludzie potępieni nie przebywają jeszcze w piekle, ale zostaną do niego wtrąceni po sądzie ostatecznym. Wówczas odrzucenie przez nich miłości stanie się ich otchłanią, a ich egoizm ich więzieniem. Ale jest to tylko hipoteza.
Jakkolwiek byśmy je rozumieli, piekło to stan i miejsce najstraszniejsze, przerastające wszelkie wyobrażenia. Złe duchy wypędzane przez egzorcystów do piekła bronią się przed nim rozpaczliwie. Miotają opętanym, wydają jego ustami straszliwe wrzaski, płaczą, kłamią że wkrótce wyjdą, żeby tylko zaprzestać egzorcyzmów. Z wydarzeń ewangelicznych i doświadczeń egzorcystów domyślamy się, że demon, kiedy może wejść w człowieka i nim rządzić doznaje pewnej ulgi. Jest to jak gdyby jakieś zagłuszenie jego cierpienia złą satysfakcją, że może innym zadawać cierpienie i mieć nad nimi jakąś złą władzę. Dlatego broni zdobytych obszarów, stawia opór, grozi egzorcyście, próbuje mścić się na nim, boi się piekła, niekiedy wprost błaga, żeby mu pozwolić zostać na ziemi, chociażby w rzeczy materialnej. Człowiek, to jego jedyna zdobycz, trwały rezultat jego destrukcyjnej działalności. Jeżeli wciągnie go do piekła, to na zawsze, ale nigdy swojej ofiary nie będzie bronił, ani uszczęśliwiał, przeciwnie będzie ją dręczył, bo nic innego nie potrafi, a w tym dręczeniu znajduje sadystyczne upodobanie.
Powstaje pytanie dlaczego złe duchy tak gwałtownie bronią się przed odsyłaniem ich do piekła. Zapewne dlatego, że tam czeka je jeszcze dodatkowe cierpienie. Trudno nam wyobrazić sobie ich udręki, ale ponieważ poprzez duchowość naszych dusz jesteśmy w jakimś stopniu podobni do aniołów, możemy domyślać się, że ich reakcje są w pewnej mierze analogiczne do naszych.
Dodatkowym cierpieniem jest dla nich fakt, że tam nie będą mogły już wyrządzać szkody dziełom Bożym w świecie, czego w swojej złości żywiołowo pożądają. Możność zadawania cierpienia ludziom i niszczenia Bożego ładu w świecie daje im przewrotne zadowolenie jakiego nie mają w piekle.
Złe duchy jako aniołowie zostały stworzone do miłości, a teraz nie potrafią kochać. W piekle nie ma miłości. Nikt nikogo nie kocha, każdy dla każdego jest wstrętny i wzajemne obcowanie dodaje unieszczęśliwienia. Każdy żyje w głębokiej samotności swego cierpienia, a łączy je jedynie wspólna nienawiść do Boga i Jego dzieł oraz przymus ze strony mocniejszych narzucających im wspólne działanie. Jedność tę można określić jako negatywną i niszczycielską.
Wydaje się także, że złe duchy cierpią na niezwykle dotkliwy głód uznania. Na świecie znajdują ludzi, którzy im się oddają, znajdują podniecające upodobanie w złu, nawet darzą jakąś formą miłości i składają im akty obrzydliwego moralnie kultu, czego już nie ma w piekle. Mamy tu na myśli satanistów.
W piekle istnieje hierarchia. Duchy najwyższe, Lucyfer, Szatan, Belzebub (zakładając że są to ich właściwe imiona) sprawują nad piekłem hierarchiczna władzę. Nie jest to władza oparta na miłości i pełnym uznania i radości poddaniu się jak w niebie, ale dyktatura przytłaczająca, wymuszająca posłuch terrorem i strachem, która czyni z piekła rodzaj zamkniętego obozu koncentracyjnego. Napotykamy tu hierarchię odwróconą, gdzie najbardziej znieprawiony panuje z głębi otchłani nad królestwem zła, gdzie mocniejsi mogą poddanych dręczyć i karać za nie wykonanie zadań, np. za to że pozwolili wypędzić się z człowieka opętanego. Nie wiemy na czym może polegać taka kara. Kiedy podczas egzorcyzmu mówiłem do złego ducha, że im bardziej i dłużej będzie wyrządzał krzywdę opętanemu, tym bardziej będzie karany i mocniejsi będą go w piekle dręczyć, nie zaprzeczył, ale powiedział: „Ja też będę dręczył”. Gdy kiedyś udało się wypędzić złego ducha, zaraz wszedł w opętanego inny, wyjątkowo rozmowny i od razu przedstawił się butnie: „Jestem książę Matamet, władca dwudziestu legionów”. Kiedy powiedziałem: „Ciebie też wypędzimy”, odparł: „Już czeka następny, mocniejszy ode mnie z trzydziestu legionami”.
Piekło jest królestwem ciemności, nienawiści, nieprawości, okropności, których nie da się opisać ludzkim językiem. Królestwo to rośnie w miarę jak przybywa ludzi potępionych, którzy wnoszą tam także swoje dary naturalne, a im one były większe, tym większa jest udręka.
14. Nieodwracalność grzechu i kary
Grzech upadłych aniołów jest nienaprawialny. Istota czysto duchowa rozpoznaje sytuację życiową całkowicie i angażuje w sposób ostateczny całą intensywność duchowej energii, całą swoją wolność. Człowiek poznaje mniej jasno, poddaje się emocjom wywierającym silny wpływ na decyzję, często już po krótkim czasie uświadamia sobie swój błąd, stara się go naprawić i jest otwarty na przyjęcie Bożego miłosiernego przebaczenia.
Wieczność kary upadłych aniołów i potępionych ludzi jest dla człowieka trudna do zrozumienia. Tłumaczenie racjonalne w świetle wiary nie satysfakcjonuje w sensie uczuciowym. Narzuca się nam pytanie: jak dobroć Boża może tolerować wieczne nieszczęście istot, które sama stworzyła z miłości. Niektórzy Ojcowie Kościoła, powołując się na powszechną zbawczą wolę Boga, przyjmowali możliwość nawrócenia demonów przy końcu czasów. Także dzisiaj niektórzy teologowie próbują tę myśl odnawiać. Jednak słowa Chrystusa na temat piekła i dogmatyczne nauczanie Kościoła wykluczają taką hipotezę.
Złe duchy nie chcą się nawrócić. Wyznają przed egzorcystami, że nigdy nie ukorzą się przed Bogiem. W swej straszliwej pysze nie uznają swego grzechu, nie chcą prosić o przebaczenie. Wydaje się, że gdyby jeszcze raz stawiono ich przed taką samą próbą, wybrałyby podobnie. Przynajmniej dwukrotnie podczas egzorcyzmów podsuwałem demonom propozycję: „Nawróć się, przeproś Pana Boga, On ci przebaczy i będziesz mógł wrócić do nieba”. Odpowiedź za każdym razem była natychmiastowa i zdecydowana: „Nigdy”. Słyszałem, że podczas objawień w Medjugorie zapytano Maryję, czy Bóg mógłby przebaczyć złym duchom i ludziom potępionym i przyjąć ich do nieba, na co miała odpowiedzieć: „Tak, ale oni tego nie chcą”. Bóg dał aniołom i ludziom wolność i szanuje ich wybór.
W piekle nie ma nadziei. Ludzie żyjący na ziemi, nawet bardzo grzeszni, są zawsze jeszcze dziećmi nadziei. Szatan jest szaleńcem pychy i synem rozpaczy. Odrzucił Boga i miłość na zawsze, a rozpacz popycha go do nowych aktów nienawiści względem Boga i pogrąża w coraz większej nieprawości. Odwrócenie się od Boga powoduje w nim wstręt do wszystkiego co ma z Nim związek.
15. Władza poznawcza demonów
O zdolnościach intelektualnych aniołów, przewyższających znacznie ludzkie, była mowa wyżej. Złe duchy, jak twierdzi św. Tomasz z Akwinu, nie utraciły wiedzy naturalnej, która jako czysto duchowa i niezłożona, nie mogła ulec umniejszeniu. Ich inteligencja jest żywa, wyostrzona nieszczęściem. Rozum pozostaje wolny i zdolny do podejmowania wielkich nieprawości. Być może uległ jakiejś destabilizacji w wyniku odwrócenia naturalnego pędu do Boga, który jest źródłem wszelkiego światła. Złe duchy nie znoszą prawdy, bo prawda pochodzi od Boga.
Degradacja ich rozumu dokonała się przede wszystkim w dziedzinie nadprzyrodzonej. Wiedza spekulatywna, otrzymana przed upadkiem przez objawienie, nie została im odebrana całkowicie, ale uległa w jakiejś mierze pomniejszeniu. Zanikła jednak całkowicie nadprzyrodzona wiedza afektywna, związana z miłością Bożą.
Pozostała w demonach wielka wiedza anielska o ludziach, o wydarzeniach zewnętrznych ich życia, znajomość ich indywidualnych właściwości cielesnych i psychicznych, która pozwala im wyrządzać ludziom szkody przez odpowiednie pokusy i inne niszczycielskie działania. Nie znają jednak ludzkich przeżyć czysto duchowych, a zwłaszcza łask i dzieł Bożych w ich duszach. Po upadku cała potężna inteligencja złych duchów wydana jest wyłącznie na służbę zła.
16. Wola złych duchów
Wiele bardziej od umysłu doznała degradacji wola i postawa moralna duchów upadłych. Demony pragną i szukają tylko zła. Jeśli jakiś ich akt wydaje się dobry, jest to tylko pozór, za którym zawsze kryje się zło z powodu jakiejś okoliczności. Jeżeli mówią prawdę, to tylko po to, żeby potem wprowadzić w większy błąd, chyba że wyznanie prawdy jest na nich wymuszone mocą Bożą daną egzorcyście. Według św. Tomasza demony mogą czynić tylko to, co sobie obrały za cel buntując się przeciw Bogu. Wypowiedziały wojnę Bogu, a zatem wszelkiemu dobru. Po upadku grzech stał się jakby częścią ich natury, której nie można już od nich odłączyć. Ich działanie na ludzi jest złowrogie i zawsze niszczące.
Ich wola po grzechu utwierdziła się w złu. Ta zatwardziałość uwarunkowana jest samym duchowym bytem aniołów. Poznając ponadczasowo i niezmiennie i idąc za takim poznaniem, obejmują aktem woli całość trwania w sposób już niezmienny. Kiedy raz wybrali, nie mogą się cofnąć, bo odrzucili całość dobra na zawsze. Nie można jednak powiedzieć, ze demon jest złem absolutnym. Ks. Laurentin stwierdza, że demon jest stworzeniem Bożym, stale od Boga zależnym, Bóg miłuje go jako istotę, którą sam stworzył, ale odrzuca jego złość moralną. Nadal daje mu istnienie, lepiej bowiem być niż zostać unicestwionym. Demony nie pragną być unicestwione.
17. Władza szatana nad światem
Chrystus traktuje szatana jako swego przeciwnika z całą powagą. Stwierdza jego rzeczywistą władzę nad światem. W Ewangelii św. Jana trzykrotnie mówi o nim jako o władcy tego świata (J 12,31; 14,30; 16,11). Św. Paweł nazywa go nawet „bogiem tego świata” (2 Kor 4,4). Być może świat był terenem jego władzy, gdy był jeszcze aniołem światłości. Obecnie zamiast zarządzać stworzeniami, stał się ich niezmordowanym niszczycielem. Walka Chrystusa z władcą tego świata była bardzo ciężka. Jezus został pozornie zwyciężony, Jego ziemskie życie zakończyło się klęska, potępieniem ludzkim i śmiercią.
18. Prawdziwe oblicze szatana
1. Cel
2. Możliwości i granice diabelskiego działania
a) Możliwości
b) Granice
3. Cechy działania złych duchów
4. Sposoby działania złych duchów
a) Pokusa
b) Zniewolenie, skrępowanie
c) Osaczenie
d) Opętanie
e) Nękania i szkody zewnętrzne
1. Szatan w historii zbawienia oraz życiu i nakazie misyjnym Chrystusa
2. Świadomość rzeczywistego źródła zła
3. Pilna potrzeba wznowienia i upowszechnienia egzorcystatu
Ks. dr Marian Piątkowski, koordynator Posługi Egzorcystów Polskich