Saturday, December 18, 2010

IV Niedziela Adwentu C

O. Augustyn Pelanowski

Mamy ostatnia niedzielę Adwentu i tekst ewangelii Łukasza opowiadający o Nawiedzeniu. Dlaczego akurat nawiedzenie w przeddzień narodzenia Jezusa? Trochę to nie po kolei. Myślę jednak, że on doskonale oddaje napięcie adwentowego pragnienia spotkania się z Synem Boga, choć dążenie i wyglądanie spotkania Jezusa rysuje się w tym fragmencie zaskakująco dla nas. Oto bowiem, okazuje się, że to nie my posiadamy nieposkromioną potrzebę spotkania się z Synem Najwyższego, ale On! To nie Elżbieta biegnie do Miriam, by w uścisku wyczuć ruchy płodu Mesjasza, ale biegnie Miriam niosąc w sobie Bożego Syna, by objąć ramionami Elżbietę i jej dać szansę na wewnętrzne poruszenie wyzwalające wielką radość. Jedynie Bóg najwłaściwiej przeżywa adwent, dążąc do odszukania człowieka zagubionego w gąszczu cywilizacji. Zauważmy ważny szczegół, okolica, do której podążała Miriam, była górzysta. Słowo HOREINOS, które zostało tutaj użyte, sugeruje miejsce niedostępne, górzyste, zarośnięte, do którego z trudnością się dociera. Nie jest łatwo dotrzeć Bogu do człowieka. Wzmianka o tym gąszczu górskim kojarzy się z zagubieniem Adama w gąszczu rajskim. Przyjrzyjmy się Miriam, a właściwie Jej Dziecku, które jest jeszcze ukryte w łonie. Zanim Jezus nauczył się chodzić, zanim nauczył się mówić jakiekolwiek słowa, inspiruje duchowo swoją Matkę do drogi w miejsce niedostępne, bo pragnie dotrzeć do człowieka zagubionego w gęstwinie grzechów. Komu tak naprawdę zależy na spotkaniu? Człowiekowi? Czy Bogu? Kto tu kogo wygląda? Kto do kogo dąży? Kto przeżywa adwent?

Fakt nawiedzenia, pokazuje Miriam, jako kogoś, kto przyśpiesza spotkanie Syna Bożego i człowieka. W Niej dzieje się to o wiele szybciej, niż poza Nią. Była taką i w Kanie Galilejskiej, tam też jeszcze nie wybiła godzina przemiany, a jednak stało się dzięki Jej spontaniczności i trosce. Powinniśmy sobie to przyswoić i z tego korzystać – zaczynając od modlitwy do Niej, a kończąc na takim wsłuchaniu się w Słowo Boga, jakie Ją cechowało. Dlatego zapraszam do refleksji nad pewnym dziełem sztuki, które świetnie te cechy obrazuje. Chciałbym opowiedzieć o pewnym obrazie Rembrandta z 1645 roku zatytułowanym „Święta Rodzina”, który można sobie z zapartym tchem podziwiać w Rijksmuseum. Bardzo skromne płótno, ale niezwykłe przede wszystkim w swej wymowie duchowej choć ma też swoje niezaprzeczalne walory estetyczne.

W ciemnym pomieszczeniu, siedzą tuż przy schodach młodziutka Matka Miriam, Babcia Anna i w kołysce jeszcze śpiący maleńki Jezus. Nie ma Józefa. Anna drzemie mając na dłoniach opleciony sznur, którym porusza, albo już przestała, delikatnie kołyską. Babcine przywiązanie do Wnuczka może szczerze wzruszać. Słynny luminizm Rembrandta ujawnia się z całym bogactwem raczej macierzyńskiego ciepła niż jako przerażające lśnienie potężnej chwały Boga z Horebu. Zza pochylonej nad Biblią głowy Miriam bije ciepła jak macierzyńska miłość poświata i wydaje się, że wprost z kart Biblii otwartej jak brama. Światło jest jakby stłumione, może dlatego, by w ogóle można było na nie patrzeć, bez mrużenia oczu? Najsilniejsze światło potrzebuje filtra, by można było je obserwować – na Słońce można spojrzeć jedynie gdy je przysłania Księżyc w czasie zaćmienia. Myślę, że takim Księżycem, jest osoba Miriam, dzięki Niej Jezus jest Słońcem, które nie powala, lecz przyciąga. Kiedy Jan zobaczył Jezusa na Patmos, padł jak martwy – gdyż była to konfrontacja oko w oko z Bogiem, bez przysłony, bez żadnego filtra. Sam Jezus, szczególnie w ewangelii Marka, nakazywał milczenie o swej tajemnicy, co może wydawać się niezrozumiałe, ale On nie chciał przerażać, lecz oswajająco przyciągać. Umniejszał swój blask, by nim nie porażać. Nie do końca mi się chce wierzyć, że domagał się milczenia na temat swych cudów, by Go nie mylono z mesjaszem politycznym. Politycy nie wierzą w cuda, nawet gdyby one zaistniały, chociaż to, co oni wyborcom obiecują, przekracza możliwości cudów. Wydaje się, że nakazywanie milczenia było spowodowane pragnieniem zasłonięcia swej potęgi, by ludzie się Go nie bali. Tylko trzem z apostołów ujawnił swoje Oblicze, które raziło jak słońce w pełni i pamiętamy ich przerażenie. Ale wróćmy do Miriam, bo adwent jest tak bardzo maryjny. Rembrandt przedstawia Miriam, jako słuchającą swego Syna przez Biblię, bo przecież Ten, jako niemowlę, jeszcze nie umiał mówić. Miriam wpatruje się w otwartą Księgę, jakby przez nią pragnęła przyjrzeć się Synowi. Księga objawia Syna i działa jak filtr, nie poraża, ale oswaja ze światłem jakie wydobywa się ze Słowa Przedwiecznego. Jest to bardzo adwentowy, moim zdaniem, rys tego dzieła. Oto roraty w Betlejem. Miriam jak gorliwa uczennica musaru, po prostu spędza noc przy Torze, adorując w ten sposób Syna, zanim objawi się On światu! Raszi twierdził, iż ten, kto nie przedłuża swojego dziennego studiowania Tory o nocne czuwanie, straci swoje życie. Człowiek, jak pisze Dessler, gdy choćby na moment odwraca swoją uwagę od Tory, od razu wpada w szpony jecer hara, czyli złej skłonności, a mówiąc jaśniej po prostu nie jest w stanie oprzeć się pożądliwości. Szatanowi wystarczy maleńka szczelinka bezczynności, by opanować naszą uwagę inwazją pokus. Kołyska z Jezusem, co mnie od razu zadziwiło, gdy zobaczyłem ten obraz, jest ustawiona pod samymi schodami prowadzącymi do drzwi umieszczonych w górze, ponad poziomem posadzki, na której rozsiadła się Rodzina. Schody prowadzą w dół, czyli do poziomu uniżenia się Syna Bożego aż do postaci noworodka. Co za uniżenie! Ktoś, kto by zechciał ich tamtej nocy odwiedzić, musiałby jednak, chcąc zasiąść przy Jezusie, zejść po schodach jak najniżej. Przypomina mi się scala humilitatis, Bernarda z Clairvaux, z tym, że Rembrandt namalował siedem stopni, a nie dwanaście, jak to uczynił Bernard wypisując kolejne stopnie uniżenia potrzebnego, by upodobnić się do Syna Bożego. Może to aluzja do siedmiu grzechów głównych, z których trzeba po prostu zejść, by być blisko Jezusa? Jeszcze jeden szczegół wart naszej adwentowej uwagi: stara babcia Anna po prostu drzemie! No cóż, starość nie radość. Jej śpiąca postać, jednak rzuca ogromny, wykrzywiony cień na ścianę! Zasnąć przy Jezusie, i to nawet śpiącym, nie jest bezpiecznie, rodzą się cienie i koszmary przerastające człowieka. Co innego, jeśli Jezus zaśnie przy człowieku. Zasnął przecież w łodzi w czasie burzy i mimo to nikomu nic się nie stało! Uciszył burzę. Ale gdy uczniowie przedrzemali modlitwę w Ogrodzie Oliwnym - jakże spokojnie rajskiej scenerii - stracili Go w godzinę później i wydawało się, że na zawsze. Zasnąć przy Jezusie – to rzuca cień nawet na kogoś tak świętego, jak babka Jezusa. Mówię to z humorem oczywiście, ale mimo to potraktujemy poważnie to ostrzeżenie. Zdumiewa natomiast Miriam - czuwa nocą przy Biblii i przy Synu. Spędza noc przy Słowie, ponieważ Jezus jeszcze nie nauczył się do niej mówić choćby: Mama! Przesłanie jak najbardziej adwentowe dla nas. Być może do wielu z nas Jezus jeszcze nie przemówił osobiście, ale jest Biblia – jego Słowa w niej przemawiają, a jej okładki wyglądają jak dwa skrzydła bramy, toteż dają szansę by każdy z nas stał się odźwiernym Biblii na czas adwentu. Przy schodach Biblii jest brama do nieba i tu może zacząć się prawdziwy adwent. Odnajduję w tym obrazie wezwanie Ducha Świętego: czuwaj przy Biblii, czuwaj przy Miriam, czuwaj przy drzwiach sakramentu pojednania, znajduj światło mimo ciemności, zrozumienie mimo trudności pojmowania, wypatruj światła w ciemności i nie ulegaj jej. Możemy Jezusa spotkać już teraz, zanim przyjdzie w paruzji, gdy tylko weźmiemy Biblię do ręki, możemy razem z Miriam spotkać się z Nim szybciej niż przewidujemy.

No comments: