Monday, April 30, 2007
Wszystko za wszystko - Wielkanoc 4C
Owce słuchają pasterza, znają jego głos, jego śpiew, intonację. Dzieje się tak, gdyż dzień w dzień słuchają jego głosu, jego słów. Chodząc za nim po pastwiskach, lgną do niego i przywiązują się niezwykle mocno, choć niedostrzegalnie. Ale ich przywiązanie to zbyt mało dla nierozerwalności. Pasterz ma zasadę, którą objawia jak przysięgę: nikt nie wyrwie ich z jego ręki. Dla upewnienia dodaje, że nikt też nie wyrwie ich z ręki Ojca. Wyobraźnia podpowiada tu obraz dwóch rąk, właściwie dłoni, ogarniających stado. Owe dłonie jak skrzydła opiekuńcze kojarzą się z symbolem Ducha Świętego, gołębicą.
Konieczne są trzy kroki, aby poddać się prowadzeniu przez Boskiego Pasterza. Słuchanie głosu, szczerość, która nie ukrywa niczego przed pasterzem, i wreszcie towarzyszenie Mu wszędzie, czyli naśladowanie. Najczęstszym wezwaniem Biblii, skierowanym do człowieka, jest wołanie o posłuszeństwo, czyli o słuchanie słów Boga! To jest zawsze w życiu duchowym pierwszy krok. Wiara pochodzi ze słuchania i jest jakimś najszlachetniejszym gatunkiem posłuszeństwa, odbywającego się dość często bez zrozumienia dróg, którymi każe chodzić Bóg. Bez tego kroku nie ma następnych.
Kiedy Jezus mówi, że zna swoje owce, znaczy to, że są one dla Niego przejrzyste, niczego nie ukrywają przed Nim. On je zna po imieniu, ale znaczy to również, że zna historię każdej z nich i jej sumienie. Żadna z tych owiec nie jest pominięta albo obojętna pasterzowi. Znać to rozumieć we wszystkim i mieć siłę być wyrozumiałym. Tylko Jemu każdy z nas może powiedzieć nawet to, czego w sobie samych nie rozumiemy, mając pewność, że On na pewno to zrozumie. Nikt więc, kto stara się ukryć cokolwiek przed Jezusem, nie może uczestniczyć w marszu tego Bożego stada ku nowemu światu, który jest stworzony w Chrystusie. Jestem przekonany, że poznawanie owiec dokonuje się w konfesjonale, kiedy właśnie pasterzowi wyznajemy wszystko i w tym wyznaniu dajemy się poznać takimi, jakimi jesteśmy naprawdę. Słuchanie pasterza i dawanie się Mu poznać, słuchanie słów pełnych chwały i miłości oraz wyznawanie prawdy o naszej nieprawości – oto droga życia. Oczekuj wszystkiego od Boga i wszystko Mu wyznawaj. Wszystko za wszystko. On może to, czego ty nie możesz i co uznajesz za niemożliwe. W Nim jedynie złóż swoje zaufanie jak wszystkie swoje oszczędności. Módl się tak, jakbyś liczył pieniądze, odkładając je do skarbca Jego serca. Gdy On dostrzega w kimś całkowite zaufanie, podobne do tego, jakim kieruje się owca, idąc za swoim pasterzem, ulega mu i zwraca się w jego stronę. Przyciągniesz w ten sposób Jego miłość do siebie. Owca idzie za pasterzem, nie myśląc nawet o tym, gdzie idzie i nie lękając się tego, co ją spotka. To przyciąga Jezusa, gdy pokładamy w Nim taką ufność, która pozwala iść bez obawy nawet z zamkniętymi oczami.
Saturday, April 28, 2007
Kochaj szczęśliwie
Augustyn Pelanowski OSPPE
Miłość jest jedna, ale ma tysiąc naśladowczyń. Tak samo mają na imię, ale zupełnie co innego sobą prezentują. Bardzo wielu ludzi uważa, że to, co obsesyjnie przeżywa, jest miłością. Tak naprawdę tkwią w depresjogennym układzie prowadzącym do rozpaczy. W szaleństwie zabójczej dla nich deformacji uczuciowej.
Marcin to 30-letni przystojny mężczyzna. Ciągle popada w kłopoty i nie radzi sobie z życiem. Smutek, lęk i niepewność siebie bardzo udanie maskuje poczuciem humoru. Niby dorosły, ale za nic na świecie nie chce stracić dziecięcej beztroski ani matczynej opieki.
Jesteś sensem mojego życia
Kiedy Teresa poznaje go u przyjaciół, od razu czuje, że coś ją do niego ciągnie. Rozmawiają bardzo długo – ze szczerością dziecka zwierza się jej z najskrytszych myśli, życiowych powikłań. Jest spod znaku Wodnika, jak i ona, i tak jak ona kocha śpiew operowy. Słucha go jak zaczarowana, jej oczy chłoną jego szczupłą postać: mężczyzny, któremu nie wyszło po prostu dlatego, że nie miał wsparcia. Nagle załamuje mu się głos. I co najgorsze – wyznaje w zaufaniu – ma problemy z pracą. Raz go wyrzucono i ten mechanizm powtarza się od kilku lat. To już szósta firma, z której odchodzi niesłusznie i niesprawiedliwie oskarżony przez szefa. Milknie na chwile. Tak samo było w jego domu – ojczym wyrzucił go na ulicę, za kradzież, której tak naprawdę nie było. Był jeszcze chłopcem, ale nikt nie zareagował, kiedy wziął kilkadziesiąt tabletek z szafki swojej matki. Teresa słucha i czuje, jak serce rozgrzewa jej krew do wrzenia. Kocha go. Wie już, że zrobi wszystko, żeby mu pomóc. Nigdy go nie opuści. On patrzy na nią pełnymi źrenicami i mówi: „Zaufałem ci. Nikt nie wie o mnie tyle co ty. Zawsze tęskniłem za kimś, komu mógłbym cały się powierzyć, przy kim mógłbym zasnąć bez lęku. Teraz wiem, że Ty jesteś taką osobą. Jesteś sensem mojego życia”.
Wytrzymam, choćby nie wiem co
Po kilku tygodniach okazuje się, że Marcin jest też uzależniony od alkoholu. Do Teresy to nie dociera: z tym też sobie poradzi. Zamieszkują razem. Kilka pierwszych dni to pokaz matczynej wręcz troski o biednego Marcina. Kupuje mu nawet szczoteczkę do zębów. Teresa zapomina o sobie, dziecku (sama wychowuje córkę), w pracy bez przerwy myśli o Marcinie, ciągle spogląda na wyświetlacz komórki. Dostaje SMS-y pełne słodkich słów. Marcin może sobie na to pozwolić – Teresa kupuje mu karty na „doładowanie” komórki. Jest na każde jego skinienie. Bywa, że z jego ust padają straszne wyzwiska, ale ona to rozumie, miał ciężkie życie. Po miesiącu Marcin po raz pierwszy nie wraca na noc. Potem znów. Po raz pierwszy ją uderza, krzyczy na córkę, upija się, trafia do aresztu. Wychodzi na wolność, ale nie wraca do Teresy. Ona nie może o nim zapomnieć. „Namierza go” u jakiejś starszej od niego kobiety. Puka do odrapanych drzwi. Rozmawiają w progu. Ze środka dobiegają śmiechy, ktoś woła go po imieniu. Nikomu nie pozwoliłaby tak się potraktować, ale jemu wybacza. Chociaż czuje się jak szmata. Osuwa się pod drzwiami i niemal godzinę siedzi jak suka, na wycieraczce. Mija kilka tygodni, Teresa ciągle czeka. Nie może bez niego żyć, nie może spać, myśleć o niczym. Schudła, dużo pali, godzinami gapi się w telewizor. Kiedy dziecko jest w szkole, rozpacz powala ją na podłogę, wije się z tęsknoty i bólu. Myśli, żeby ze sobą skończyć. Ktoś puka. Marcin. Rzuca mu się w ramiona. On przeprasza. Znowu razem siedzą w kuchni, on opowiada. Jest taki biedny. Płaczą oboje, teraz już będzie dobrze. Dwa tygodnie spokoju. Ale Marcina znowu nie ma od dwóch nocy. Teresa wie, że musi go odzyskać. Może tym razem to jej wina, bo ciągle się narzuca, jest zazdrosna, sprawdza go.
Nie mogę cię stracić
Ostatnio chodził taki wycofany, musiała czymś go zranić. Robi solidny rachunek sumienia, znowu śle SMS-y, przeprasza, prosi, błaga. Sama nie chce być odrzucona i nie chce, by on poczuł się odrzucony. Chce tylko się nim opiekować. Dlaczego znowu kogoś traci? Jest noc, jest sama, dziecko śpi przytulone do zimnej ściany. Płacze. Nie ma już siły. Może powinna porzucić tego człowieka. Wzbiera w niej wściekłość i bezsilność – chciałaby się od niego uwolnić i mieć odwagę powiedzieć: „Odejdź z mojego życia”, gdyby jutro zapukał do drzwi. Tak jest przez wiele nocy. Pewnego ranka on znowu puka do drzwi. Znowu są w kuchni, on znowu opowiada. Piją kawę i palą papierosy – jeden za drugim. Ma długi, i to potężne. Na karcie Teresy jest debet, ale jutro pożyczy od rodziców. Albo od brata, albo... ukradnie. Słucha go z uwagą, ale czuje, że już tylko udaje, że kocha. Czuje się jak kompozytor, przed którym jakiś amator udaje artystę operowego. Tak naprawdę go nienawidzi. Nie ma jednak siły powiedzieć mu, co naprawdę o nim myśli. Przecież mówiła, że nigdy go nie opuści, że kocha go bardziej niż siebie, że zawsze może na nią liczyć. Czuje, że wpadła w sidła własnych pragnień. Już wie, że on musi odejść, bo to ją zabija, niszczy, jest gorsze niż cholera, dżuma, niż AIDS... A on patrzy jej prosto w oczy i mówi, że to miłość. Hm, ma rację, przecież go kocha, nie może tak po prostu go „skasować”, jak numer w komórce. Całuje go w czoło i przytula do piersi.
Głód serca
Każdy wie jak ważne jest nasze wzrastanie w poczuciu bezpieczeństwa. Ale nikt też nie ma wątpliwości, co do powszechnego dziś kryzysu rodziny. Więzi rodzinne są nazbyt często naznaczone albo odtrąceniem, albo zaborczością. Te dwie skrajności rodzą w nas głód serca wymuszający poszukiwanie kogoś, kto przedłuży nam nazbyt bliskie więzi z matką lub ojcem, albo kogoś kto uzupełni ich deficyt. Jeśli wchodzimy w dorosłość z takim głodem w sercu, możemy wprawdzie sprawiać wrażenie ludzi wolnych i zrównoważonych emocjonalnie, ale w duchu przeżywamy rozpaczliwą potrzebę przeżywania niezaspokajalnej, ciągłej bliskości. To taki rodzaj więzi, która zatraca granice osobowości, sprawia, że zaczynamy żyć nie swoim życiem. Albo domagamy się, by ktoś przejął odpowiedzialność za nasze istnienie.
Kiedy miłość staje się bożkiem
Innymi słowy podstawą uzależnienia uczuciowego jest paniczny lęk przed odpowiedzialnością za własne życie. Człowiek czuje się bardzo samotny, pragnie „zawiesić” na kimś swoje istnienie. Albo kogoś zawłaszczyć, aż do zatarcia granic osobistej integralności. Prowadzi to do przecenienia miłości, uczynienia z uczucia boga. Nie Bóg jest wtedy miłością, ale miłość staje się bożkiem. Takie więzi charakteryzują się zachłannością, domaganiem się absolutnego poświęcenia, paroksystyczną obawą przed odejściem.
To wszystko wydaje się być wielką miłością. A jest tylko niezdolnością do miłości prawdziwej. Nierealne oczekiwania rodzą ogromny lęk przed odtrąceniem i tworzą przestrzeń dla niepohamowanej agresji i złości w wypadku ich niespełnienia. Źródła takiego uczucia tkwią w niespełnionej, albo źle spełnionej, miłości rodziców.
Jak się uwolnić
Pozwól sobie na złość i wykorzystaj ją do uwolnienia od kogoś, kto stał się dla ciebie sidłem, pasożytem uczuciowym. Przyjrzyj się swoim skrupułom, które nakazują ci opiekować się kimś takim. Może on tylko udaje biednego i godnego litości? Nie wierz swoim wyrzutom sumienia. A może to Ty jesteś kimś, kto nieustannie uzależnia – miej odwagę sobie to wyznać. Każdy kryzys emocjonalny jest szansą na wyzwolenie się z cyklu nieustannych uzależnień, uwolnieniem od wyniszczającej relacji. Kiedy więc jest z tobą już bardzo źle i odkrywasz, że więź z kimś po prostu cię zabija – jest to najlepszy moment, by zyskać siłę do uwolnienia.
Bałwochwalcze ubóstwienie
Ludzie rosną w przekonaniu, że ich życie powinno być pasmem zwycięstw, idealnych relacji, sukcesów, a o tragediach powinni dowiadywać się z wiadomości telewizyjnych. Że inni są po to, żeby zaspokajać nasze potrzeby, no i że wszystko co najlepsze należy się nam. To wizja obłędna i niebezpieczna. Im bardziej wyidealizowane mamy oczekiwania, tym rozpaczliwiej znosimy to, co jest realnością naszego losu.
Wyzwalające słowa Mistrza
Dlatego Jezus mówi tak trudne słowa: Kto nie niesie swojego krzyża, kto nie wyrzeka się wszystkiego, kto kocha matkę i ojca bardziej niż Mnie, kto za wszelką cenę chce być całe życie dzieckiem, które inni pieszczą, nie nadaje się do królestwa Bożego [dosłownie brzmi to tak: „Kto kocha ojca lub matkę bardziej niż Mnie, nie jest Mnie godzien. I kto kocha syna lub córkę bardziej niż Mnie, nie jest Mnie godzien. Kto nie bierze swego krzyża, a idzie za Mną, nie jest Mnie godzien” (Mat 10,37-38) ]. Pozornie słowa te wydają się nas krzywdzić – pozbawiać ukochanych osób, uniemożliwiać miłość, zabraniać bliskich związków. Pozornie, bo Jezus po prostu odziera nas ze złudzeń, mówiąc przede wszystkim o takich właśnie – chorych – więziach z drugim człowiekiem.
Bóg nie chce chorych więzi
Bóg nie chce, żeby nasze życie okazało się ciernistym rozczarowaniem, na skutek z gruntu fałszywego ubóstwienia człowieka opartego na ułudzie życia bez cierpienia. Nie chodzi więc o odrzucenie ukochanych osób, ale o to, aby się nimi – ani ich – nie zniewalać. Nikt bowiem, żaden człowiek, nie uwolni cię od dźwigania krzyża – twojego istnienia. Na nikogo swojego ciężaru nie przerzucisz! „Jeśli kto przychodzi do Mnie, a nie ma w nienawiści ojca, matki...”. Dlaczego tak radykalne i paradoksalne są żądania Jezusa!? Bo większość z nas od drugiego człowieka – męża, kochanka, przyjaciela, żony, przyjaciółki, dziecka, rodzica, ukochanej osoby – oczekuje zaspokojeń wręcz boskich. I to jest początek rozwodów, odtrąceń, rozczarowań, porzuceń. Istnieje w nas bałwochwalcze i dlatego błędne przekonanie, że jest gdzieś ktoś, ten jeden jedyny, kto wypełni pustkę, da szczęście i spełni wszystkie nasze oczekiwania. Nikt oprócz Boga nie jest w stanie zaspokoić tych pragnień. Trudno w to uwierzyć, dlatego uparcie szukamy idealnego męża, żony, dziecka, rodzica. Im usilniejsze poszukiwanie, tym dramatyczniejsza nasza historia. Im więcej krzyża w naszym życiu, tym silniejsza ucieczka w ideały, w kogoś, kto miałby od krzyża nas wybawić. Ale to krzyż ma wybawić ciebie od złudzeń, a nie złudzenia od krzyża! Nie istnieje idealny, superczuły, troskliwy człowiek, który zawsze i we wszystkim będzie cię zaspokajał. Jak powiedziałem, zwykle takie poszukiwania mają swoje źródło w domu, gdy nasza rodzina była „Golgotą”, a uczucia ciągle krzyżowane. Doświadczenie wielu osób potwierdza tę prawdę, że największe skłonności do idealizacji człowieka w tej dziedzinie mają osoby, które boleśnie przeżywały rozłączenie z rodziną, lub były z nią za bardzo związane.
Miłość chodzi zwykłymi drogami
Taką fałszywą i wyidealizowaną miłość trzeba mieć w nienawiści. O to chodziło Jezusowi – by się nie oszukiwać. Miłość chodzi po zwykłej drodze, a nie po Drodze Mlecznej! Właśnie taką deformację miłości potrzeba naprawdę mieć w nienawiści. Wszyscy jesteśmy naznaczeni grzechem i wszystkie nasze władze duchowe i psychiczne są grzechem napiętnowane. A to znaczy, że nasze wyobrażenie o miłości też jest zdeformowane grzechem i dlatego nigdy nie potrafimy od razu kochać bezgrzesznie i czysto. Możemy nauczyć się kochać właściwie, ale taka nauka uda się tylko wtedy, kiedy za nauczyciela weźmiemy sobie Prawdziwą Miłość, czyli Jezusa Chrystusa i jeśli będziemy cierpliwi i czyści. Żaden człowiek nie jest bogiem, natomiast Bóg potrafi być naprawdę ludzki.
Tylko prawda wyzwala
Miej więc odwagę spojrzenia prawdzie w oczy, napisano przecież najświętszymi słowami o tobie i Bogu: „Na pustej ziemi go znalazł, na pustkowiu, wśród dzikiego wycia, opiekował się nim i pouczał, strzegł jak źrenicy oka. Jak orzeł, co gniazdo swoje ożywia, nad pisklętami swoimi krąży, rozwija swe skrzydła i bierze je, na sobie samym je nosi – tak Pan sam go prowadził, nie było z nim boga obcego” (Pwt 32,10-12).
Saturday, April 21, 2007
Rybak, ktory stal sie pasterzem - Wielkanoc 3C
Połowy nigdy nie były najmocnieszą stroną Szymona Piotra. Gdyby nie Rabbi Jeszua, chyba nigdy by nie osiągnął wielkich sukcesów w łowieniu, nawet ryb. Piotr był rybakiem, a nie pasterzem, więc dlaczego został pasterzem dusz? Po połowie 153 ryb Pan powiedział do niego, aby pasł owce.
Co naprawdę kryje w sobie owo ewangeliczne przekwalifikowanie? Nie można cały czas tylko łowić dusz. W końcu trzeba też je nakarmić, odżywić, dawać im stały pokarm pokoju duchowego, prowadzić na coraz wznioślejsze łąki duchowych wyżyn, wyszukiwać drogi do nieba. Przebaczyć komuś grzechy, nawrócić rekolekcyjną mową czy upomnieniem w konfesjonale jest łatwiejszą sztuką niż cierpliwe, wytrwałe obdarowywanie miłością, znoszenie czyjegoś dojrzewania i prowadzenie latami. Połów nocą nie przynosi efektu, bo nie wystarczą nawet ogromne wysiłki rybaków dusz, gdy zabraknie im czasu na Słowo Boże. Noc Kościoła zaczyna się wtedy, gdy kapłani bardziej marzą o najnowszym laptopie niż o znajomości Słowa Bożego. Technologię elektroniczną obdarzamy dziś większym zaufaniem niż Boga.
I jeszcze ta prawa strona łodzi. Dlaczego akurat z prawej strony połów był tak obfity? Jeśli owa łódź jest obrazem Kościoła, to Jezus zdaje się wyraźnie mówić, że w Kościele nie ma szans na sukces w działaniu „na lewo!”, a już na pewno nie uda się zachęcić ludzi do tłumnego uczestnictwa w liturgii, gdy zabraknie w niej tych, którzy wyjaśniają Słowo Boże, i gdy zabraknie elementarnej prawości! Ale prawa strona łodzi to coś więcej niż tylko działanie zgodne z prawem Boga i ludzką prawością. Prawa strona to strona Mesjasza, który zasiadł po prawicy Boga Wszechmogącego, po zdeptaniu grzechu i szatana. To również strona owiec, a nie kozłów ze sceny sądu miłosierdzia. To być może szansa dla tych, którzy woleli prawe oko i prawą rękę sobie odciąć, niż stracić królestwo Boże.
Czy łowienie ryb jest aluzją do potopu Noego? Jeśli tak, to Bóg daje szansę nawet tym, których zatopiły odmęty grzechu. Dopóki jest sieć Kościoła, jest szansa. Co będzie, gdy jej zabraknie?
Wiara z rany - Wielkanoc 2C
Szczęśliwym cierpieniem matki jest chwila, gdy jej ciało otwiera się i położna delikatnie wydobywa z jej wnętrza płaczące dziecko. Łono matki jest wtedy raną, która uwolniła życie. Dziecko zamknięte dotąd w ciemnościach łona matki zaczyna odczytywać nowy świat. Dotychczas słyszało tylko niezrozumiałe głosy, teraz może to wszystko zobaczyć i dotknąć, posmakować i poczuć, pojąć i poznawać. Dziecko poznaje teraz barwy i kształty, a głosy są już coraz bardziej zrozumiałymi dźwiękami noszącymi treści i mądrość.
Takim porodem jest wiara wydobyta ze zranionego wnętrza ciała Jezusa. Syn Boży, Nowy Adam zraniony w ciele, przeistoczył swe rany w miejsce narodzin wiary dla milionów Tomaszów. Księga Rodzaju mówi, że Bóg sprawił, iż Stary Adam pogrążył się w tajemniczym śnie, który tekst hebrajski nazwał TARDEMA. Jest to sen jak śmierć, zapadanie się w ciemność prawie dotykalną, pełną wątpiącego lęku i osieroconej tęsknoty. W czasie tego snu bok Adama otworzył się jak łono matki i z jego wnętrza Bóg wydobył kobietę. Samotność Adama była troską Boga i dlatego zranił go porodem kogoś, z kim mógł od tej chwili odkrywać miłość Stwórcy w jeszcze bogatszy sposób. Eliasz, w chwili zwątpienia, pogrążył się również we śnie, z którego nie chciał się już obudzić do dalszej drogi wiary. Wątpił. Obudził go anioł, raniąc go wzmocnieniem wiary. Piotr, aresztowany i osadzony w lochu przez Heroda, zapewne też miał w sercu zwątpienie, czy uda mu się wyjść z ciemnego lochu, w którym był skuty dwoma łańcuchami. Zasnął i nagle anioł uderzył go w bok, budząc go z tego koszmaru. Wszystko wydawało mu się ciągle snem, gdy zobaczył, że brama więzienia sama się otwiera, a on znajduje się przed drzwiami, zza których słyszał znajomy głos Rhode.
Można umrzeć, wierząc w sens swego życia i śmierci. Koszmarem jest żyć, wątpiąc we wszystko. Jezus uratował Tomasza od czegoś gorszego niż śmierć, uratował go od zwątpienia. Wiara Tomasza narodziła się z rany, z wnętrza ciała Jezusa! Jednak błogosławionymi Jezus nazwał tych, którzy nie potrzebują widzieć, dotykać, przekonywać się, argumentować, dowodzić, sprawdzać czy eksperymentować. Błogosławieni, którzy nic nie widzą, a jednak wierzą. Błogosławieni, którzy nie widzą Boga, a jednak wierzą, że On ich nawet na chwilę nie spuszcza z oka. Błogosławieni, którzy tkwią w ciemnościach wiary i nie domagają się żadnych olśnień, cudów, objawień i znaków. Tomasz zbliżył się najbardziej do Jezusa po zmartwychwstaniu, jeden jedyny, właśnie ten, który był tak daleko, zagubiony już w swym zwątpieniu. Żaden z apostołów nie włożył tak głęboko ręki ani palca do wnętrza ciała Jezusa. Żaden tak głęboko nie został dopuszczony do wnętrza Bożego Życia.
Jakie zwątpienie ostatnio nosiłeś w sobie? Jaka ciemność zachwiała tobą? Bezradność modlitw i daremne szarpanie zamkniętych drzwi zrozumienia? Jaki koszmar bezsensu cię dręczył? Czy wytrwałeś w próbie i zyskałeś błogosławieństwo niezłomności? Czy nie zwątpiłeś w Boga, mimo tego że wszystko wskazywało na to, że pozostawił cię samego?
Saturday, April 07, 2007
Bezradnosc przy grobie - Zmartwychwstanie C
Trzy kobiety stojące przy pustym grobie z olejkami wonnymi w zaciśniętych dłoniach spoglądały po sobie ze zdziwieniem i bezradnością. Nie znalazły ciała Jezusa, i to właśnie wywołało ową bezradność. Kilka lat temu, będąc na pewnych rekolekcjach, zdarzyło mi się przeżyć coś podobnego. Chcąc udzielić Komunii świętej uczestnikom Mszy, podszedłem do tabernakulum, ale gdy je otworzyłem i zajrzałem do wnętrza, byłem zdziwiony, ponieważ okazało się puste. Ktoś po prostu na poprzedniej Mszy rozdał wszystkie komunikanty i chyba w pośpiechu zapomniał zatroszczyć się o uzupełnienie Świętego Pokarmu. Stałem więc bezradny, nie wiedząc, co uczynić.
Zapewne zarówno dla tych kobiet, jak i apostołów stojących przy grobie, brak ciała Jezusa musiał być faktem wstrząsającym. To, że ktoś umarł, można przeżywać, cierpiąc, ale to, gdy ktoś przestaje istnieć, gdy dematerializuje się jego ciało, albo znika w niewyjaśniony sposób, może doprowadzić do dezorientacji graniczącej z szaleństwem. W pierwszych chwilach tego odkrycia dramatem nie była już śmierć Jezusa, ale to, że On zupełnie zniknął, jakby Go nigdy nie było!
Nieobecność Boga jest przerażającym doświadczeniem. Każdy z nas byłby bezradny, gdyby pewnego dnia okazało się, że „Bóg nie umarł”, tylko Go naprawdę nigdy nie było. Kto wtedy wytłumaczyłby nam sens naszych bezsensownych nocy? Kto wynagrodziłby cierpienie zadane ręką niesprawiedliwą i nieukaraną? Kto wynagrodziłby szczęśliwszą nagrodą niż szczęście? Kto wydobyłby na jaw wszelkie ukryte zbrodnie i dał nadzieję na przyszłość sięgającą poza śmierć? Jaki cel i znaczenie miałoby wtedy w ogóle życie? Wydaje się, że owa niepokojąca bezradność mogła być wielką próbą, kuszeniem odbywającym się bez kusiciela. Bo obecność diabła, tak czy owak, jest jakimś dowodem obecności Boga, ale gdy kuszeniem staje się pustka, pozbawiona nawet demonicznego szeptu, wszystko, co dotychczas miało miejsce, wydaje się iluzją. Niepewność kobiet przy pustym grobie podobna jest do sytuacji, gdy ktoś zatrzymuje się na skraju przepaści i spoglądając w jej głębię, na próżno szuka dna; albo gdy ktoś patrzy w lustro i nie widzi odbicia swej twarzy; albo też budzi się w nocy i w ogóle nie czuje ciała. Podejrzewam, że potężniejszym ciosem niż śmierć kogoś, kto nadawał nam sens życia, jest zupełne zniknięcie tej osoby. Niewiasty były przerażone nie umarłym Jezusem, tylko brakiem jego ciała. W pierwszej chwili zmartwychwstanie mogło być postrzegane jako coś gorszego niż śmierć. Zdarzają się takie chwile, w których wszystko traci znaczenie. Jesteśmy bezradni i pozbawieni wytłumaczenia tego, co się z nami dzieje. Bóg nie tylko jakby znika z naszego życia, ale wydaje się być Wielkim Nieistniejącym. Nie zniechęcajmy się, jeśli coś nie dzieje się w taki sposób, jakbyśmy się spodziewali. Przetrwajmy zwątpienie i bezradność, oburzenie i strach. Nawet nie wiemy, jak takie chwile są nam potrzebne do uzupełnienia kształtów naszej wiary, by stała się na miarę wiary Abrahama, a może nawet jeszcze większej?