Friday, January 25, 2013

Dziedzictwo powstańców styczniowych

Na zdjęciach z okresu II RP weterani powstania styczniowego przypominają krasnoludów z trylogii Tolkiena. Mają długie wąsiska, białe brody i orle spojrzenia. Noszą dziwne imiona: Mamert, Medard, Telesfor... W ich utrwalonej na kliszy postawie jest coś rycerskiego i pielgrzymiego zarazem. Wydają się nieprawdopodobni jak podjęty przez nich wysiłek duchowy. „Obok Orła znak Pogoni,/ Poszli nasi w bój bez broni./ (...) Niechaj Polska zna,/ Jakich synów ma”. A jednak dziedzictwo powstania styczniowego, którego istotą jest głębokie zawierzenie Bogu, okazało się przydatne kolejnym pokoleniom Polaków. Duch powstańców 1863 r. był obecny w kampanii wrześniowej, w powstaniu warszawskim, w oddziałach żołnierzy wyklętych i wśród emigrantów, którzy po Teheranie i Jałcie bezskutecznie apelowali do „sumienia świata”. Ten duch towarzyszy nam także dzisiaj, gdy na Krakowskim Przedmieściu w Warszawie upominamy się o prawdę o Smoleńsku. Może gdzieś na Zachodzie istnieje raj na ziemi. Dla nas przewidziano co innego: brak stabilizacji, tymczasowość, rzadkie sukcesy polityczne i gospodarcze, częstsze porywy ducha, a okresowo traumatyczne doświadczenia, przypominające nam, kim jesteśmy. A jesteśmy ością w gardle tego świata. Jak pisze prof. Andrzej Nowak, „potężne siły zła, jakie skupiają się w imperialnej ambicji panowania nad innymi, poniewierania słabszymi, od ponad 300 lat potykają się o Polskę”. „O, dzięki Tobie za państwo boleści,/ I za męczeńskich koron rozmnożenie,/ I za wylaną czarę szlachetności/ Na lud, któremu imię jest – cierpienie,/ I za otwarcie bram... nieskończoności!” – pisał w 1847 roku Cyprian Norwid. Czy obraz polskości zmienił się od daty powstania tego wiersza? Przeciwnie: przybyło historycznych faktów, potwierdzających nasz zbiorowy los. Tyle że coraz rzadziej widzimy zbawienny sens tego losu i przestaliśmy za niego dziękować. Często – jako Polacy i jako chrześcijanie – czujemy się zaszczuci przez nieprzyjazny świat. Bronimy spadku po przodkach: katolickiej religii, patriotyzmu, ale w głębi duszy obawiamy się, że następnym pokoleniom nie wystarczy sił do udźwignięcia tego ciężaru. Przytłaczają nas kolejne ofiary i upokorzenia. Nasze życie staje się martyrologią. Dzieje się tak wówczas, kiedy polskość sprowadzamy do stanu posiadania. To prawda, że większość europejskich narodów już dawno rozmieniła swoje talenty na drobne. Ale my zakopaliśmy swój talent w ogrodzie i wystawiamy straże, żeby nikt go nie ukradł. Niby czekamy na dzień ostateczny, lecz w gruncie rzeczy chcielibyśmy, żeby z tego zagrzebanego w ziemi talentu wyrosło nam państwo stabilne duchowo, wolne od bolesnych doświadczeń, będące azylem w pogańskiej Europie. Ta tęsknota do duchowej „małej stabilizacji” powoduje, że na dnie serca skrywamy żal do świata, a może nawet do samego Boga, że nie pozwala nam spocząć na laurach. Ale polskość nie jest stanem posiadania. Jest wieczną misją objawioną przez naszych wieszczów. „Duszą narodu polskiego jest pielgrzymstwo polskie” – pisał Adam Mickiewicz w roku 1832. To zdanie, pozornie odnoszące się do wielkiej emigracji po upadku powstania listopadowego, do dziś jest przejmująco aktualne. Tłumaczy wszystkie nasze dwudziestowieczne walki o niepodległość, okresy niewoli i współczesne trudności w budowaniu tzw. nowoczesnego państwa. Polskość to nie miejsce spoczynku, lecz droga, która prowadzi przez bramy historii ku nieskończoności. Kto chce naprawdę stać się Polakiem, musi być apostołem życia wiecznego. W świecie lękającym się śmierci i bijącym pokłony mamonie dawać świadectwo autentycznej wolności, którą przynosi żywa wiara w moc Zbawiciela. Do czego jest nam potrzebna Polska? Do zbawienia. Do uświęcania siebie i innych zgodnie z nauką Chrystusa objawioną św. Faustynie Kowalskiej: „Polskę szczególnie umiłowałem, a jeżeli posłuszna będzie woli Mojej, wywyższę ją w potędze i świętości”. Obawiam się, że słowo „potęga” w tym zdaniu ma niewiele wspólnego z kryteriami tego świata, a i „świętość” należy kojarzyć raczej z codziennym umieraniem niż z bezgrzesznością. Wielka Polska Katolicka pewnie z tego nie powstanie, ale już Polska katolickich apostołów, męczenników i świętych ma szansę się urzeczywistnić. Ktoś powie, że ta poetycka wizja nie uwzględnia entuzjastów wygodnego życia według zachodnich standardów. Ale czy wśród biblijnych Izraelitów prowadzonych przez Boga po pustyni nie było ludzi o twardym karku? Gdy tylko Mojżesz znikał im z pola widzenia, szemrali albo wznosili złotego cielca. Oni również zostali powołani na drogę i gdy tylko mieli pełny żołądek, wlekli się za Mojżeszem. Nasz przewodnik Jan Paweł II odszedł już do wieczności. Dlatego wielu Polaków straciło wiarę w sens pielgrzymowania. Ale Bóg nie zostawi nas samych, nie da też nam umrzeć z głodu. W odpowiednim czasie zjawi się Ktoś, kto dopełni naszą trudną, ale wspaniałą historię. Jak brzmi druga część Chrystusowego proroctwa z „Dzienniczka” św. Faustyny? „Z niej [z Polski] wyjdzie iskra, która przygotuje świat na ostateczne przyjście Moje”. Od tej iskry żywego chrześcijaństwa, wykrzesanej smoleńską tragedią, pora zapalić lampy, które oświetlą nam drogę. Warto też zaopatrzyć się w zapas oliwy, by lampy nie pogasły, zanim nadejdzie Mesjasz. Wojciech Wencel

No comments: