Augustyn Pelanowski OSPPE
Życie Jezusa było wypełnieniem Pism i często to podkreślał. Chrześcijanin, który ma pragnienie naśladowania Jezusa, nie może tego faktu pominąć. Człowiek odkrywa w sobie różne potrzeby, ale wśród nich również potrzebę spełnienia, potrzebę sensu, celowości istnienia, z czym jest nierozerwalnie związana również świadomość wartości. W naszym życiu muszą się spełnić Pisma, dlatego konieczną rzeczą jest oświecenie, którego doznali uczniowie, jak o tym czytamy dzisiaj. Wypełnić Pisma to nasycić się spełnieniem. Gdy Józef i Maryja byli jeszcze zaręczeni, anioł Boga informował ich, że narodziny tego dziecka są przewidziane przez Pisma. Zastanawiam się nad własnymi narodzinami. Świadomość, że byłem przewidziany przez Boga, wpływa na mnie afirmująco. Rodzice Jezusa przebywając w Egipcie na wygnaniu, przypominali sobie słowa proroka Ozeasza, który wieścił, iż z Egiptu będzie wezwany Syn Boga. Moja rodzina miała również okres swego wygnania, żyła z daleka od jakiejś ziemi świętej, z daleka od świętości, zniewolona i żyjąca w strachu przed współczesnymi Herodami. Gdy Józef przybył do Nazaretu, w jego głowie ciągle rozlegały się szepty anioła mówiące o Dziecku, które będzie nazwane Nazarejczykiem, czyli człowiekiem poświęconym Bogu. Opowiadano mi, że mój dziadek mówił o mnie, że będę poświęcony Bogu już w chwili mojego narodzenia. Jezus wyprowadził się z Nazaretu, gdy stał się dojrzałym mężczyzną i zamieszkał na pograniczu Zabulona i Neftalego, aby spełnić słowa Izajasza, który zapowiadał ujrzenie wielkiego światła przez tych, którzy wegetowali w ciemności. Moim sensem życia jest głoszenie światła Ewangelii, aby wyjaśniać najciemniejsze mroki ludziom z pogranicza rozpaczy i nadziei. Gdy spotykały Go tysiące osób, z których wyganiał złe duchy i których uzdrawiał, tylko posługując się Słowem, spełniało się słowo Izajasza, który zapowiadał obarczenie Mesjasza ludzkimi chorobami. Znam to doświadczenie. Nie mogę nikomu pomóc, jeśli w jakiś sposób nie wezmę jego ciężaru na siebie samego.
Czy na tobie też wypełnia się Słowo Pisma tak jak na Jezusie, o którym Izajasz mówił, że trzciny nadłamanej nie zgniecie, ani nie dogasi ledwie tlejące go się płomyka? Czy masz takie doświadczenie, które pozwala ci na poczucie spełnienia, gdy nikogo nie załamałeś i w nikim nie zgasiłeś płomyka obecność Ducha Świętego? Ja niestety jeszcze tego Słowa nie wypełniłem. Nawet wjazd na oślicy do Jerozolimy był przewidziany prze proroka Zachariasza. Ale szczyt popularności dla Jezusa stał się początkiem odrzucenia. Gdy ludzie szaleli z radości na widok Mesjasza wjeżdżającego do bram Jerozolimy, widział w tym znak wieszczący jego śmierć. Czy znasz na tyle Pisma, by nie rozminąć się z własnym krzyżem, który jednocześnie będzie początkiem nowego, zmartwychwstałego życia?
Friday, April 24, 2009
Ryba z dna – światło z wysoka - II B Wielkanoc
Augustyn Pelanowski OSPPE
Uczniowie siedząc w ciepłym Wieczerniku, przy oliwnych lampkach, które rzucały światło na ich osamotnione oblicza, dzielili się Słowem Bożym i doświadczeniem. Nie były to teoretyczne teologiczne wnioski ani też zwykłe zwierzenia ludzi. Oni już wiedzieli, że dzielenie polega na tym, aby własne doświadczenie wyjaśnić w świetle Biblii, a Biblię wyjaśniać własnym doświadczeniem. Gdy tak rozmawiali, On sam stanął pośrodku nich.
Autentyczne dzielenie się Słowem Bożym sprawia, że człowiek w relacji do drugiego człowieka doświadcza obecności Boga. Wspólnota ludzi, którzy dzielą się Słowem właśnie w taki sposób, cieszy się obecnością Jezusa. W tekście jest też mowa o tym, że Jezus zapragnął, aby Apostołowie podzielili się z Nim upieczoną rybą, On zaś podzielił się z nimi światłem mądrości. Najpierw zażądał, aby oni podzielili się tym, co wyłowili z dna i co sami usiłowali strawić, a później obdarował ich tym, co sam w sobie ukrywał – mądrością Słowa!
Również od nas żąda, abyśmy podzielili się najpierw tym, czym się gryziemy i co usiłujemy strawić – naszym doświadczeniem życiowym. A później rzuca na to światło. Szukajmy więc światła na nasze życie w Biblii i przez pryzmat własnych przeżyć próbujmy zrozumieć, co napisane jest w Biblii. Wyjaśniajmy Biblię życiem i Biblią wyjaśniajmy życie!
Co może się stać z człowiekiem, gdy nie kieruje się umysłem oświeconym przez Słowo Jezusa? Pierwsze czytanie opowiada o tym, że Żydzi zabili Jezusa i zaparli się Świętego Boga, a także wyprosili ułaskawienie dla jakiegoś przestępcy, ponieważ działali w nieświadomości. Jak więc okrutna niewiedza nie ominęła ludzi z narodu wybranego, tak i nam mogą się zdarzyć nie mniej tragiczne wypadki, jeśli nie będziemy łączyli Słowa Bożego z tym, co przeżywamy lub ukrywamy w sobie najgłębiej na dnie serca! Na Boga będziemy patrzeć jak na kogoś, kto jest wszystkiemu winny, natomiast w sobie nie będziemy potrafili zobaczyć przestępstw grzechu. Przypomnij sobie, czym uczniowie poczęstowali Jezusa? Rybą! A przecież jest to stworzenie najgłębiej ukryte i żyjące na dnie wody! Ona symbolizuje właśnie to wszystko, co w nas jest ukryte na dnie serca. Wszystkie nasze najgłębsze uczucia i najniższe stany duchowe, zatopione w podświadomości obawy i życiową bezbronność. Apostołowie podzielili się z Jezusem tym, co było ich najgłębiej skrywanym, mrocznym doświadczeniem, i dlatego Jezus podzielił się z nimi mądrością z nieba!
W drugim czytaniu św. Jan tak zaczyna zachętę do dzielenia się Słowem: „Dzieci moje, piszę wam to dlatego, żebyście nie grzeszyli”. Słowo Boże jest po to, abyśmy nie grzeszyli. Czytając i rozważając, a w końcu dzieląc się nim, nabieramy dystansu do pokusy i zbliżamy się do Boga. Im głębsze i mroczniejsze tajemnice naszego serca wydobywa Słowo, tym jaśniejszą mądrość nam przynosi! Wtedy unikniemy grzechów tak tragicznych jak te, które zdarzyły się tym, którzy nie rozpoznali Syna Bożego w człowieku, a w przestępcy zobaczyli kogoś niewinnego!
Uczniowie siedząc w ciepłym Wieczerniku, przy oliwnych lampkach, które rzucały światło na ich osamotnione oblicza, dzielili się Słowem Bożym i doświadczeniem. Nie były to teoretyczne teologiczne wnioski ani też zwykłe zwierzenia ludzi. Oni już wiedzieli, że dzielenie polega na tym, aby własne doświadczenie wyjaśnić w świetle Biblii, a Biblię wyjaśniać własnym doświadczeniem. Gdy tak rozmawiali, On sam stanął pośrodku nich.
Autentyczne dzielenie się Słowem Bożym sprawia, że człowiek w relacji do drugiego człowieka doświadcza obecności Boga. Wspólnota ludzi, którzy dzielą się Słowem właśnie w taki sposób, cieszy się obecnością Jezusa. W tekście jest też mowa o tym, że Jezus zapragnął, aby Apostołowie podzielili się z Nim upieczoną rybą, On zaś podzielił się z nimi światłem mądrości. Najpierw zażądał, aby oni podzielili się tym, co wyłowili z dna i co sami usiłowali strawić, a później obdarował ich tym, co sam w sobie ukrywał – mądrością Słowa!
Również od nas żąda, abyśmy podzielili się najpierw tym, czym się gryziemy i co usiłujemy strawić – naszym doświadczeniem życiowym. A później rzuca na to światło. Szukajmy więc światła na nasze życie w Biblii i przez pryzmat własnych przeżyć próbujmy zrozumieć, co napisane jest w Biblii. Wyjaśniajmy Biblię życiem i Biblią wyjaśniajmy życie!
Co może się stać z człowiekiem, gdy nie kieruje się umysłem oświeconym przez Słowo Jezusa? Pierwsze czytanie opowiada o tym, że Żydzi zabili Jezusa i zaparli się Świętego Boga, a także wyprosili ułaskawienie dla jakiegoś przestępcy, ponieważ działali w nieświadomości. Jak więc okrutna niewiedza nie ominęła ludzi z narodu wybranego, tak i nam mogą się zdarzyć nie mniej tragiczne wypadki, jeśli nie będziemy łączyli Słowa Bożego z tym, co przeżywamy lub ukrywamy w sobie najgłębiej na dnie serca! Na Boga będziemy patrzeć jak na kogoś, kto jest wszystkiemu winny, natomiast w sobie nie będziemy potrafili zobaczyć przestępstw grzechu. Przypomnij sobie, czym uczniowie poczęstowali Jezusa? Rybą! A przecież jest to stworzenie najgłębiej ukryte i żyjące na dnie wody! Ona symbolizuje właśnie to wszystko, co w nas jest ukryte na dnie serca. Wszystkie nasze najgłębsze uczucia i najniższe stany duchowe, zatopione w podświadomości obawy i życiową bezbronność. Apostołowie podzielili się z Jezusem tym, co było ich najgłębiej skrywanym, mrocznym doświadczeniem, i dlatego Jezus podzielił się z nimi mądrością z nieba!
W drugim czytaniu św. Jan tak zaczyna zachętę do dzielenia się Słowem: „Dzieci moje, piszę wam to dlatego, żebyście nie grzeszyli”. Słowo Boże jest po to, abyśmy nie grzeszyli. Czytając i rozważając, a w końcu dzieląc się nim, nabieramy dystansu do pokusy i zbliżamy się do Boga. Im głębsze i mroczniejsze tajemnice naszego serca wydobywa Słowo, tym jaśniejszą mądrość nam przynosi! Wtedy unikniemy grzechów tak tragicznych jak te, które zdarzyły się tym, którzy nie rozpoznali Syna Bożego w człowieku, a w przestępcy zobaczyli kogoś niewinnego!
Sunday, April 19, 2009
Zamknięte drzwi, otwarte rany - Niedziela Milosierdzia B
Augustyn Pelanowski OSPPE
Przekonując o miłości Boga, obdarowujesz kogoś wiecznością życia. Ponieważ głosić życie wieczne oznacza szafować tym życiem.
Zamknięte drzwi ze strachu przed ludźmi i otwarte rany z miłosierdzia do ludzi. Te dwa obrazy ujawniają jeszcze wyraźniej wolę Boga, który nie godzi się na pozostawienie człowieka bez możliwości zbawienia. Miłosierdzie jest otwarte jak nigdy niezabliźniająca się rana. Ona nie zabliźnia się nie dlatego, że jest nieuleczalna, ale dlatego, by zawsze leczyć raniących niedowierzaniem. Jezus wszedł do wnętrza zamkniętego z obawy przed ludźmi, ale uczniów wpuścił do wnętrza swego życia przez otwarte z miłosierdzia rany.
Tomasz nie był przy pierwszym ukazaniu się Jezusa. Jan zaznacza, że nazywano go Didymos. Być może nie jest to bez znaczenia? Didymos to bliźniak, ale w języku greckim oznacza kogoś podwójnego, dwojakiego. Nie wiemy, czy Tomasz miał brata bliźniaka. Tomasz należał do Dwunastu, ale nie był razem z nimi w tak ważnej chwili. Wielu ludzi może się z nim utożsamić, gdyż można być nominalnie chrześcijaninem, a nawet apostołem, i jednocześnie nie dowierzać Bogu.
Można należeć do Kościoła i nie uczestniczyć w jego życiu. Taka podwójność jest dość powszechna, a przecież bez uczestniczenia w życiu Kościoła trudno mówić o czyjejś wierze. Trudno otwierać się na kogoś, kto nam nie dowierza, nie ufa albo zamyka się w sobie. Niewiara zamyka, odcina i pozostawia gdzieś na zewnątrz. Nie wierząc czy choćby nie dowierzając, odcinam się i dryfuję w nieznane, coraz bardziej gubiąc nadzieję. Nie jest tajemnicą, że wielu ludzi, którzy stracili wiarę w miłosierdzie Boga, utraciło też wiarę w sens istnienia i odebrali sobie nawet życie. Niewiara prowadzi do zagłady, bo nawet życie doczesne pozbawia celu i znaczenia.
Podziwiam Jezusa, który nie godzi się na utratę Tomasza i objawia się specjalnie dla niego. Prawdziwie. Tomasz nie zaryzykowałby wiary, gdyby nie usilne namowy jego przyjaciół. Inni mówili mu z wielką mocą: „widzieliśmy Pana”, i stało się to modelem wszelkiego głoszenia zbawienia. Uratować kogoś z niewiary to coś więcej, niż uratować komuś zwykłe życie. Żydzi wierzyli, że mądrość polega nie tylko na kontemplacji Boga i Jego miłosierdzia, ale też na głoszeniu tegoż miłosierdzia. Nauczanie o miłosiernym Bogu było postrzegane jako akt miłości bliźniego.
Przekonując o miłości Boga, obdarowujesz kogoś wiecznością życia. Ponieważ głosić życie wieczne w Jezusie to nie tylko informować, ale też szafować tym życiem. Jan dopisuje na końcu Ewangelii: „Te [słowa] zaś zapisano, abyście wierzyli, że Jezus jest Mesjaszem, Synem Bożym, i abyście wierząc, mieli życie w imię Jego”. Jan zapisał wszystko, aby wzbudzać wiarę, a wiara daje przystęp w wieczności życia. Przez wiarę udziela się nam życie wieczne Boga. Głosząc życie w Jezusie, ratuje się wielu Tomaszów od zwątpienia, które sprowadza śmierć gorszą niż samobójstwo.
Przekonując o miłości Boga, obdarowujesz kogoś wiecznością życia. Ponieważ głosić życie wieczne oznacza szafować tym życiem.
Zamknięte drzwi ze strachu przed ludźmi i otwarte rany z miłosierdzia do ludzi. Te dwa obrazy ujawniają jeszcze wyraźniej wolę Boga, który nie godzi się na pozostawienie człowieka bez możliwości zbawienia. Miłosierdzie jest otwarte jak nigdy niezabliźniająca się rana. Ona nie zabliźnia się nie dlatego, że jest nieuleczalna, ale dlatego, by zawsze leczyć raniących niedowierzaniem. Jezus wszedł do wnętrza zamkniętego z obawy przed ludźmi, ale uczniów wpuścił do wnętrza swego życia przez otwarte z miłosierdzia rany.
Tomasz nie był przy pierwszym ukazaniu się Jezusa. Jan zaznacza, że nazywano go Didymos. Być może nie jest to bez znaczenia? Didymos to bliźniak, ale w języku greckim oznacza kogoś podwójnego, dwojakiego. Nie wiemy, czy Tomasz miał brata bliźniaka. Tomasz należał do Dwunastu, ale nie był razem z nimi w tak ważnej chwili. Wielu ludzi może się z nim utożsamić, gdyż można być nominalnie chrześcijaninem, a nawet apostołem, i jednocześnie nie dowierzać Bogu.
Można należeć do Kościoła i nie uczestniczyć w jego życiu. Taka podwójność jest dość powszechna, a przecież bez uczestniczenia w życiu Kościoła trudno mówić o czyjejś wierze. Trudno otwierać się na kogoś, kto nam nie dowierza, nie ufa albo zamyka się w sobie. Niewiara zamyka, odcina i pozostawia gdzieś na zewnątrz. Nie wierząc czy choćby nie dowierzając, odcinam się i dryfuję w nieznane, coraz bardziej gubiąc nadzieję. Nie jest tajemnicą, że wielu ludzi, którzy stracili wiarę w miłosierdzie Boga, utraciło też wiarę w sens istnienia i odebrali sobie nawet życie. Niewiara prowadzi do zagłady, bo nawet życie doczesne pozbawia celu i znaczenia.
Podziwiam Jezusa, który nie godzi się na utratę Tomasza i objawia się specjalnie dla niego. Prawdziwie. Tomasz nie zaryzykowałby wiary, gdyby nie usilne namowy jego przyjaciół. Inni mówili mu z wielką mocą: „widzieliśmy Pana”, i stało się to modelem wszelkiego głoszenia zbawienia. Uratować kogoś z niewiary to coś więcej, niż uratować komuś zwykłe życie. Żydzi wierzyli, że mądrość polega nie tylko na kontemplacji Boga i Jego miłosierdzia, ale też na głoszeniu tegoż miłosierdzia. Nauczanie o miłosiernym Bogu było postrzegane jako akt miłości bliźniego.
Przekonując o miłości Boga, obdarowujesz kogoś wiecznością życia. Ponieważ głosić życie wieczne w Jezusie to nie tylko informować, ale też szafować tym życiem. Jan dopisuje na końcu Ewangelii: „Te [słowa] zaś zapisano, abyście wierzyli, że Jezus jest Mesjaszem, Synem Bożym, i abyście wierząc, mieli życie w imię Jego”. Jan zapisał wszystko, aby wzbudzać wiarę, a wiara daje przystęp w wieczności życia. Przez wiarę udziela się nam życie wieczne Boga. Głosząc życie w Jezusie, ratuje się wielu Tomaszów od zwątpienia, które sprowadza śmierć gorszą niż samobójstwo.
Jeszcze raz - Niedziela Milisierdzia B
Augustyn Pelanowski OSPPE
Miłosierdzie jest miłością, która kocha jeszcze raz! Tomasz zwątpił. Jego wątpienie otarło się o rezygnację z oczekiwania na miłość, która objawiła się jeszcze raz. Zwątpienie leży po drugiej stronie miłosierdzia, jak cień jest zawsze naprzeciwko światła. Żaden grzech nie potrafi tak zdewastować duszy ludzkiej jak zwątpienie. Poza nim jest już tylko rozpacz.
Jezus wrócił po ośmiu dniach, gdy uczniowie byli razem wewnątrz domu. Zaznaczono, że zbierali się wewnątrz, bo byli to ludzie żyjący wewnętrznie, głęboko, duchowo. Jezus wrócił do wspólnoty, która ciągle się zbierała i oczekiwała. Wrócił jak miłość miłosierna, która jeszcze raz chce kochać przez przebaczenie. Możliwe, że po uzdolnieniu uczniów we władzę przebaczania grzechów Jezus sam zademonstrował na Tomaszu, w jaki sposób ma się dokonywać przebaczenie: wpuszczać do wnętrza serca, choćby przez rany; ponownie dawać szansę; wierzyć w wątpiących; wyciągać ręce do tych, którzy je zranili gwoźdźmi; przekraczać drzwi zamknięte; ryzykować nawet złamanie serca, przygwożdżenie, przebicie, byleby tylko pozyskać wszystkich wątpiących Tomaszów.
Miłosierdzie jest dostępne najbardziej dla tych, którzy sami go nie odmawiają swym krzywdzicielom. Sąd nieubłagany natomiast jest dla tych, którzy innym nie czynią miłosierdzia. Łacińskie tłumaczenie Biblii (Wulgata) nazwało rany Jezusa Signa Clavoirum – znaki gwoździ. W języku wojskowym signa oznacza chorągiew, a nawet komendę wojskową nakazującą wyruszenie na bitwę. Być może to nieprzypadkowe skojarzenie, gdyż prawdziwa wojna toczy się w człowieku, pomiędzy zwątpieniem a wiarą w miłosierdzie Boga.
Jezus wolał być skrzywdzony, niż osądzić krzywdzicieli i tych, którzy Go opuścili i zwątpili. Zależy Bogu na nas wszystkich i jest wierny swej miłości. Niedowiarstwo Tomasza, przeniknęło nie mniej głęboko do serca Jezusa niż włócznia. Gotowy był jednak jeszcze raz odsłonić bok i poczuć się dotkniętym do żywego, byleby tylko Tomasz nie pozostał niedowiarkiem.
Jezus, ukazując się uczniom z ranami, utożsamił się ze wszystkimi napiętnowanymi przez społeczeństwo. Niewolnicy byli napiętnowani na czole lub nosili obrożę na szyi. Dzwonki dla trędowatych, żółta łata lub gwiazda na ubraniu dla Żydów, numery identyfikacyjne dla więźniów obozów koncentracyjnych, wilcze bilety dla „nielewomyślnych” w czasach komunizmu, żółte włosy dla prostytutek. Ludzie są stygmatyzowani do dziś i do dziś stygmaty Jezusa są dla nich jedyną szansą na odzyskanie godności. W żadnej religii jednak żaden bóg czy prorok nie jawił się swoim wyznawcom jako naznaczony czy napiętnowany, oprócz Jezusa Chrystusa. Wszyscy odtrąceni, piegowaci, o rudych włosach, niezgrabni, brzydcy, rozwiedzeni, pominięci, sieroty, alkoholicy, narkomani wbijający jak gwoździe igły w swe ręce i nogi, bezdomni, śmierdzący, zgwałceni, znieważeni pobiciem, przestępcy, bezskutecznie szukający kogoś, kto by im zaufał i dał jakąś pracę, beznadziejni nieudacznicy, zniewoleni, okaleczeni fizycznie i moralnie mogą w naznaczonym ranami Chrystusie zobaczyć swój obraz.
Miłosierdzie jest miłością, która kocha jeszcze raz! Tomasz zwątpił. Jego wątpienie otarło się o rezygnację z oczekiwania na miłość, która objawiła się jeszcze raz. Zwątpienie leży po drugiej stronie miłosierdzia, jak cień jest zawsze naprzeciwko światła. Żaden grzech nie potrafi tak zdewastować duszy ludzkiej jak zwątpienie. Poza nim jest już tylko rozpacz.
Jezus wrócił po ośmiu dniach, gdy uczniowie byli razem wewnątrz domu. Zaznaczono, że zbierali się wewnątrz, bo byli to ludzie żyjący wewnętrznie, głęboko, duchowo. Jezus wrócił do wspólnoty, która ciągle się zbierała i oczekiwała. Wrócił jak miłość miłosierna, która jeszcze raz chce kochać przez przebaczenie. Możliwe, że po uzdolnieniu uczniów we władzę przebaczania grzechów Jezus sam zademonstrował na Tomaszu, w jaki sposób ma się dokonywać przebaczenie: wpuszczać do wnętrza serca, choćby przez rany; ponownie dawać szansę; wierzyć w wątpiących; wyciągać ręce do tych, którzy je zranili gwoźdźmi; przekraczać drzwi zamknięte; ryzykować nawet złamanie serca, przygwożdżenie, przebicie, byleby tylko pozyskać wszystkich wątpiących Tomaszów.
Miłosierdzie jest dostępne najbardziej dla tych, którzy sami go nie odmawiają swym krzywdzicielom. Sąd nieubłagany natomiast jest dla tych, którzy innym nie czynią miłosierdzia. Łacińskie tłumaczenie Biblii (Wulgata) nazwało rany Jezusa Signa Clavoirum – znaki gwoździ. W języku wojskowym signa oznacza chorągiew, a nawet komendę wojskową nakazującą wyruszenie na bitwę. Być może to nieprzypadkowe skojarzenie, gdyż prawdziwa wojna toczy się w człowieku, pomiędzy zwątpieniem a wiarą w miłosierdzie Boga.
Jezus wolał być skrzywdzony, niż osądzić krzywdzicieli i tych, którzy Go opuścili i zwątpili. Zależy Bogu na nas wszystkich i jest wierny swej miłości. Niedowiarstwo Tomasza, przeniknęło nie mniej głęboko do serca Jezusa niż włócznia. Gotowy był jednak jeszcze raz odsłonić bok i poczuć się dotkniętym do żywego, byleby tylko Tomasz nie pozostał niedowiarkiem.
Jezus, ukazując się uczniom z ranami, utożsamił się ze wszystkimi napiętnowanymi przez społeczeństwo. Niewolnicy byli napiętnowani na czole lub nosili obrożę na szyi. Dzwonki dla trędowatych, żółta łata lub gwiazda na ubraniu dla Żydów, numery identyfikacyjne dla więźniów obozów koncentracyjnych, wilcze bilety dla „nielewomyślnych” w czasach komunizmu, żółte włosy dla prostytutek. Ludzie są stygmatyzowani do dziś i do dziś stygmaty Jezusa są dla nich jedyną szansą na odzyskanie godności. W żadnej religii jednak żaden bóg czy prorok nie jawił się swoim wyznawcom jako naznaczony czy napiętnowany, oprócz Jezusa Chrystusa. Wszyscy odtrąceni, piegowaci, o rudych włosach, niezgrabni, brzydcy, rozwiedzeni, pominięci, sieroty, alkoholicy, narkomani wbijający jak gwoździe igły w swe ręce i nogi, bezdomni, śmierdzący, zgwałceni, znieważeni pobiciem, przestępcy, bezskutecznie szukający kogoś, kto by im zaufał i dał jakąś pracę, beznadziejni nieudacznicy, zniewoleni, okaleczeni fizycznie i moralnie mogą w naznaczonym ranami Chrystusie zobaczyć swój obraz.
Thursday, April 16, 2009
The Resurrection of Our Bodies
Christopher West
During this Easter season it is fitting to reflect on the resurrection not just of Jesus' body, but of our own bodies at the end of time. Many people have an erroneous "super-spiritual" view of eternal life. Such people tend to see the body as a shell that they're anxious to get rid of, as if death were the moment in which our souls were finally "liberated" from the "prison" of our bodies.
This was Plato's idea, but it is not the Christian view of things. In fact, the idea that the body is a prison or merely a shell is based in heresy. Christians conclude their Creed with the bold proclamation: "I believe in the resurrection of the body and life everlasting. Amen." The Catechism observes, "'On no point does the Christian faith meet with more opposition than on the resurrection of the body.' It is very commonly accepted that the life of the human person continues in a spiritual fashion after death. But how can we believe that this body, so clearly mortal, could rise to everlasting life" (n. 996)? What a mystery! In Christ "the mortal puts on immortality" (1 Co 15:54).
We often speak of the "souls" in heaven. When we buried my grandmother, I saw her body go in the ground and I'm confident that her soul is now enjoying some form of union with God. But the souls currently in heaven ("currently," of course, is a time-bound word which doesn't even apply to heaven) remain in an "inhuman" state until the resurrection of their bodies. It can't be any other way for us as human beings. Since God created us as a union of body and soul, the separation of the two at death is entirely "unnatural." Indeed, it's a cosmic tragedy.
Our bodies will certainly be different in their resurrected state. Recall that the disciples didn't readily recognize Jesus after the resurrection (see Lk 24:15-16). But at the end of time, we will certainly have our bodies, as does Jesus. When he appeared after his resurrection in the upper room, he said, "See my hands and my feet, that it is I myself; handle me and see; for a spirit does not have flesh and bones as you see that I have" (Lk 24:39). And then, just to hammer the point home, he ate some fish in their presence (see Lk 24:41-43).
During this Easter season it is fitting to reflect on the resurrection not just of Jesus' body, but of our own bodies at the end of time. Many people have an erroneous "super-spiritual" view of eternal life. Such people tend to see the body as a shell that they're anxious to get rid of, as if death were the moment in which our souls were finally "liberated" from the "prison" of our bodies.
This was Plato's idea, but it is not the Christian view of things. In fact, the idea that the body is a prison or merely a shell is based in heresy. Christians conclude their Creed with the bold proclamation: "I believe in the resurrection of the body and life everlasting. Amen." The Catechism observes, "'On no point does the Christian faith meet with more opposition than on the resurrection of the body.' It is very commonly accepted that the life of the human person continues in a spiritual fashion after death. But how can we believe that this body, so clearly mortal, could rise to everlasting life" (n. 996)? What a mystery! In Christ "the mortal puts on immortality" (1 Co 15:54).
We often speak of the "souls" in heaven. When we buried my grandmother, I saw her body go in the ground and I'm confident that her soul is now enjoying some form of union with God. But the souls currently in heaven ("currently," of course, is a time-bound word which doesn't even apply to heaven) remain in an "inhuman" state until the resurrection of their bodies. It can't be any other way for us as human beings. Since God created us as a union of body and soul, the separation of the two at death is entirely "unnatural." Indeed, it's a cosmic tragedy.
Our bodies will certainly be different in their resurrected state. Recall that the disciples didn't readily recognize Jesus after the resurrection (see Lk 24:15-16). But at the end of time, we will certainly have our bodies, as does Jesus. When he appeared after his resurrection in the upper room, he said, "See my hands and my feet, that it is I myself; handle me and see; for a spirit does not have flesh and bones as you see that I have" (Lk 24:39). And then, just to hammer the point home, he ate some fish in their presence (see Lk 24:41-43).
Sunday, April 12, 2009
We wnętrzu grobu - Wielkanoc
Augustyn Pelanowski OSPPE
Ani puste skorupy jajka po wykluciu się pisklęcia, ani puste więzienie po ogłoszeniu amnestii nie wzbudzają takich nadziei jak ujrzenie pustego grobu. Zobaczyć pusty grób, to przekonać się o bezradności śmierci wobec życia, jakie w sobie nosił Jezus. To życie w najradykalniejszym znaczeniu tego słowa. Życie wieczne, które udziela życia, a nawet wzbudza oryginalne życie z zepsucia śmierci. Jan pisze w swoim liście o współuczestnictwie w życiu wiecznym, jakie objawiło się w Jezusie.
Pisze z taką wiarą, na jaką może zdobyć się tylko ktoś przekonany nie tylko intelektualnie, ale doświadczający pełnią swego jestestwa potęgi życia udzielającego się ludzkości wprost z wnętrza Syna Bożego. Bóg przede wszystkim jest ŻYCIEM, a dopiero potem miłością, miłosierdziem czy mądrością. A tymczasem, paradoksalnie, oczywistość tego życia wiecznego można ujrzeć jedynie wtedy, gdy równie przenikliwie jak ci dwaj uczniowie spojrzymy w głąb śmierci, w jej pustkę podobną do pustego grobu. Przyglądając się śmierci, ujrzymy życie wieczne poza nią.
O czym przekonuje cię śmierć?
Cokolwiek osiągniesz, na pewno to stracisz. Pewnego dnia twoje życie doczesne stanie się tylko historią. Czym jest twoja historia – tylko przemijaniem czy aż stawaniem się? Pewnej godziny wydasz ostatni grosz, pewnej minuty ktoś obok ciebie umrze, nawet jeśli kochałeś tę osobę ponad własne życie. W pewnej chwili sam upadniesz na podłogę lub chodnik i poczujesz zimny beton na policzku. Może będzie to ostatnie twoje wrażenie? Zamkniesz oczy i nawet nie wiesz, czy za powiekami cokolwiek jeszcze zobaczysz. Nie myślimy o godzinie śmierci, bo obawiamy się, że poza nią już nic nie ma. Apostołowie dobrze przyjrzeli się śmierci, weszli do wnętrza grobu i zobaczyli to, co można zobaczyć za zamkniętymi powiekami.
Życie Jezusa jest silniejsze. Przez wiele lat możesz podtrzymywać swoje życie w świetnym zdrowiu, ale i tak dopadnie cię nowotwór albo cukrzyca. Śmierć, jej nieuniknioność, jest jednak wyśmienitym pedagogiem. Jej pusty bezsens przymusza do wpatrzenia się poza nią, w horyzont wieczności. W Polsce 53 proc. ludzi nie przyjmuje faktu własnej śmierci, a jedynie 35 proc. jest jej świadomych. Wolimy o niej nie myśleć i dlatego rozmijamy się z nadzieją wiecznego życia. Po co o wszystko się staramy, skoro i tak umrzemy?
Ponieważ wszystko, co przynosi to życie, jest brzemienne w możliwość uwiecznienia naszego istnienia. Wszystko też może ukąsić człowieka jadem grzechu, śmiertelnie, na wiele lat przed śmiercią. Dlatego, gdy w spowiedzi wyciskam z siebie wyznanie moich win, niczym ktoś ukąszony przez węża wysysa jad z zarażonej rany, doświadczam powrotu życia wiecznego. Nie grób mnie przeraża, bo poza nim widzę życie w Bogu, ale grzech, bo może mnie pozbawić współuczestnictwa właśnie w tym wiecznym życiu Boga
Ani puste skorupy jajka po wykluciu się pisklęcia, ani puste więzienie po ogłoszeniu amnestii nie wzbudzają takich nadziei jak ujrzenie pustego grobu. Zobaczyć pusty grób, to przekonać się o bezradności śmierci wobec życia, jakie w sobie nosił Jezus. To życie w najradykalniejszym znaczeniu tego słowa. Życie wieczne, które udziela życia, a nawet wzbudza oryginalne życie z zepsucia śmierci. Jan pisze w swoim liście o współuczestnictwie w życiu wiecznym, jakie objawiło się w Jezusie.
Pisze z taką wiarą, na jaką może zdobyć się tylko ktoś przekonany nie tylko intelektualnie, ale doświadczający pełnią swego jestestwa potęgi życia udzielającego się ludzkości wprost z wnętrza Syna Bożego. Bóg przede wszystkim jest ŻYCIEM, a dopiero potem miłością, miłosierdziem czy mądrością. A tymczasem, paradoksalnie, oczywistość tego życia wiecznego można ujrzeć jedynie wtedy, gdy równie przenikliwie jak ci dwaj uczniowie spojrzymy w głąb śmierci, w jej pustkę podobną do pustego grobu. Przyglądając się śmierci, ujrzymy życie wieczne poza nią.
O czym przekonuje cię śmierć?
Cokolwiek osiągniesz, na pewno to stracisz. Pewnego dnia twoje życie doczesne stanie się tylko historią. Czym jest twoja historia – tylko przemijaniem czy aż stawaniem się? Pewnej godziny wydasz ostatni grosz, pewnej minuty ktoś obok ciebie umrze, nawet jeśli kochałeś tę osobę ponad własne życie. W pewnej chwili sam upadniesz na podłogę lub chodnik i poczujesz zimny beton na policzku. Może będzie to ostatnie twoje wrażenie? Zamkniesz oczy i nawet nie wiesz, czy za powiekami cokolwiek jeszcze zobaczysz. Nie myślimy o godzinie śmierci, bo obawiamy się, że poza nią już nic nie ma. Apostołowie dobrze przyjrzeli się śmierci, weszli do wnętrza grobu i zobaczyli to, co można zobaczyć za zamkniętymi powiekami.
Życie Jezusa jest silniejsze. Przez wiele lat możesz podtrzymywać swoje życie w świetnym zdrowiu, ale i tak dopadnie cię nowotwór albo cukrzyca. Śmierć, jej nieuniknioność, jest jednak wyśmienitym pedagogiem. Jej pusty bezsens przymusza do wpatrzenia się poza nią, w horyzont wieczności. W Polsce 53 proc. ludzi nie przyjmuje faktu własnej śmierci, a jedynie 35 proc. jest jej świadomych. Wolimy o niej nie myśleć i dlatego rozmijamy się z nadzieją wiecznego życia. Po co o wszystko się staramy, skoro i tak umrzemy?
Ponieważ wszystko, co przynosi to życie, jest brzemienne w możliwość uwiecznienia naszego istnienia. Wszystko też może ukąsić człowieka jadem grzechu, śmiertelnie, na wiele lat przed śmiercią. Dlatego, gdy w spowiedzi wyciskam z siebie wyznanie moich win, niczym ktoś ukąszony przez węża wysysa jad z zarażonej rany, doświadczam powrotu życia wiecznego. Nie grób mnie przeraża, bo poza nim widzę życie w Bogu, ale grzech, bo może mnie pozbawić współuczestnictwa właśnie w tym wiecznym życiu Boga
Jak zobaczyć zmartwychwstanie? - Wielkanoc
Augustyn Pelanowski OSPPE
Leżące w pustym grobie płótna. Ten obraz wstrząsnął Piotrem i Janem tak bardzo, że spowodował przebudzenie się w nich wiary jeszcze większej niż ta, którą mieli dotychczas. Cóż szczególnego było w tych płótnach, że obaj już nie mieli wątpliwości, że ich Nauczyciel zmartwychwstał?
Owe prześcieradła (keimena) leżały niczym jakiś kokon płócienny. Nie zostały rozwinięte ani przez Zmartwychwstałego, ani przez kogokolwiek innego. Podobnie było z chustą na głowę (soudarion), która była ciągle w formie owiniętej (enthylisso). Zachowała kształt głowy, nie ukrywając już jednak niczego poza pustką wewnątrz. To właśnie wstrząsnęło apostołami.
Jezus, wydobywając się z owych chust, musiał w jakiś sposób „wyparować” albo prześwietlić tkaniny niczym światło. Ewangeliści zapisali, jak przechodził przez zamknięte drzwi albo nagle znikał, np. na oczach uczniów z Emaus. Zmartwychwstanie nie było więc reanimacją trupa, jak w przypadku Łazarza. Zmartwychwstanie nie jest kontynuacją życia, lecz przemianą. Chrystus jest dotykalny, o czym przekonał się Tomasz, nawet zajada rybę z uczniami, ale jest to Chrystus inny. Marek pisze o „innej postaci” (Mk 16,2). Maria Magdalena też nie mogła Go od razu poznać. Ten Nowy Jezus wymyka się czasowi i przestrzeni, choć w tych wymiarach się pojawia. Jest obecny i nieobecny zarazem. Jest tu i jednocześnie gdzie indziej.
Dlaczego Zmartwychwstały objawia się tylko wierzącym w Niego, choć ciągle niedowierzającym w zmartwychwstanie? Dlaczego nie pokazał się Kajfaszowi albo Piłatowi? Dlaczego pomija tysiące ateistów i wyśmiewających się z Niego? Dlaczego nie zobaczył go Richard Dawkins? Odpowiedź jest prosta: z szacunku dla ludzkiej wolności. Zmartwychwstały nie narzuca się, nie zmusza do uznania Go za zwycięzcę śmierci. Nie prowadzi kampanii reklamowej królestwa niebieskiego. Nie organizował wieców, nie pisał manifestów. Kto chce, ten wierzy, kto nie chce, nie wierzy. Nie ukazał się cezarom z Rzymu, ani filozofom z Aten, tylko tym, którym już dał zalążek wiary. Ukazywał się tym, którzy już wierzyli, co prawda niedoskonale, ale Bóg nie wymaga od nas doskonałości, tylko gotowości, oddania, zawierzenia. Zmartwychwstanie nie przymusza do wiary, to raczej wiarą dostrzega się Zmartwychwstałego. Wiara jest jedyną możliwością dostrzeżenia Chrystusa zmartwychwstałego. Jeśli wierzysz choć trochę, to zobaczysz.
Sakramenty są również skromne jak zmartwychwstanie. Kto chce, ten wierzy. Kto wierzy, ten dostrzega w nich Chrystusa. Są cichym głosem Boga, wołającego nas po imieniu. Sakrament Eucharystii daje nam łatwy dostęp do Jego życia i zmartwychwstania, silniejszego niż śmierć. Nie trzeba wspinać się na Himalaje ani lecieć na Marsa, by przezwyciężyć śmierć i dostąpić udziału w życiu Boga. Wystarczy spożyć kawałek chleba, wyznawszy uprzednio swoje grzechy.
Leżące w pustym grobie płótna. Ten obraz wstrząsnął Piotrem i Janem tak bardzo, że spowodował przebudzenie się w nich wiary jeszcze większej niż ta, którą mieli dotychczas. Cóż szczególnego było w tych płótnach, że obaj już nie mieli wątpliwości, że ich Nauczyciel zmartwychwstał?
Owe prześcieradła (keimena) leżały niczym jakiś kokon płócienny. Nie zostały rozwinięte ani przez Zmartwychwstałego, ani przez kogokolwiek innego. Podobnie było z chustą na głowę (soudarion), która była ciągle w formie owiniętej (enthylisso). Zachowała kształt głowy, nie ukrywając już jednak niczego poza pustką wewnątrz. To właśnie wstrząsnęło apostołami.
Jezus, wydobywając się z owych chust, musiał w jakiś sposób „wyparować” albo prześwietlić tkaniny niczym światło. Ewangeliści zapisali, jak przechodził przez zamknięte drzwi albo nagle znikał, np. na oczach uczniów z Emaus. Zmartwychwstanie nie było więc reanimacją trupa, jak w przypadku Łazarza. Zmartwychwstanie nie jest kontynuacją życia, lecz przemianą. Chrystus jest dotykalny, o czym przekonał się Tomasz, nawet zajada rybę z uczniami, ale jest to Chrystus inny. Marek pisze o „innej postaci” (Mk 16,2). Maria Magdalena też nie mogła Go od razu poznać. Ten Nowy Jezus wymyka się czasowi i przestrzeni, choć w tych wymiarach się pojawia. Jest obecny i nieobecny zarazem. Jest tu i jednocześnie gdzie indziej.
Dlaczego Zmartwychwstały objawia się tylko wierzącym w Niego, choć ciągle niedowierzającym w zmartwychwstanie? Dlaczego nie pokazał się Kajfaszowi albo Piłatowi? Dlaczego pomija tysiące ateistów i wyśmiewających się z Niego? Dlaczego nie zobaczył go Richard Dawkins? Odpowiedź jest prosta: z szacunku dla ludzkiej wolności. Zmartwychwstały nie narzuca się, nie zmusza do uznania Go za zwycięzcę śmierci. Nie prowadzi kampanii reklamowej królestwa niebieskiego. Nie organizował wieców, nie pisał manifestów. Kto chce, ten wierzy, kto nie chce, nie wierzy. Nie ukazał się cezarom z Rzymu, ani filozofom z Aten, tylko tym, którym już dał zalążek wiary. Ukazywał się tym, którzy już wierzyli, co prawda niedoskonale, ale Bóg nie wymaga od nas doskonałości, tylko gotowości, oddania, zawierzenia. Zmartwychwstanie nie przymusza do wiary, to raczej wiarą dostrzega się Zmartwychwstałego. Wiara jest jedyną możliwością dostrzeżenia Chrystusa zmartwychwstałego. Jeśli wierzysz choć trochę, to zobaczysz.
Sakramenty są również skromne jak zmartwychwstanie. Kto chce, ten wierzy. Kto wierzy, ten dostrzega w nich Chrystusa. Są cichym głosem Boga, wołającego nas po imieniu. Sakrament Eucharystii daje nam łatwy dostęp do Jego życia i zmartwychwstania, silniejszego niż śmierć. Nie trzeba wspinać się na Himalaje ani lecieć na Marsa, by przezwyciężyć śmierć i dostąpić udziału w życiu Boga. Wystarczy spożyć kawałek chleba, wyznawszy uprzednio swoje grzechy.
Krew na drzwiach - Wielkanoc
Augustyn Pelanowski OSPPE
W noc paschy Izraela zabijano baranka i jego krwią naznaczano odrz-wia domów, aby Anioł Niszczyciel mógł ominąć je i nie zniszczyć pierworodnych dzieci, tak jak to działo się z dziećmi egipskimi. Ominięcie w hebrajskim to pesach. Krew baranka sprawiała, że śmierć omijała dzieci Izraela. Według jednego z komentatorów żydowskich, baranek był zabijany, gdyż Egipcjanie czcili zwierzęta jako bogów, wśród nich baraniogłowego bożka Chnum. Zabicie bożka, czyli zerwanie z bałwochwalstwem, staje się warunkiem wyjścia z niewoli grzechu. Jezus Chrystus nadał zupełnie nowe znaczenie śmierci baranka, ponieważ On sam stał się barankiem, umierającym z miłości dla swego ludu, broniąc własną krwią przed śmiercią wieczną tych, którzy schronili się w Jego sercu. Jezus jest pierwszym, który pokonał śmierć, Człowiekiem zapoczątko-wującym generację tych, których śmierć wieczna ominie.
W dzień poprzedzający noc paschalną Izraelici mieli obowiązek wyrzucić z domu wszelki chleb kwaszony, tak zwany chemec. Każdy okruch był skrupulatnie wyszukiwany, aby dom był oczyszczony z wszelkiego kwasu, który symbolizował niewolę egipską. Jezus nadał nowe znaczenie tej czynności. Ostrzegał uczniów przed kwasem faryzeuszy, przed obłudą religijną, czyli pojmowaniem religijności magicznie i jurydycznie. Faryzeuszy cechował duch oskarżenia, czerpiący siłę z przekonania o poprawności rytualnej. Wielu chrześcijan wpada w tę zasadzkę, nawet nie wiedząc, że „zakwaszają” swoją duchowość niebezpiecznym wirusem. Zdarza się przecież, że ktoś, kto zachowuje ściśle wszelkie przepisy religijne, wiele się modli, przestrzega postów, wyrzeczeń, mnoży nowenny, jednocześnie jest skwaszony oskarżaniem. To jest zakwaszona religijność magiczna, budująca poczucie wartości na pogardzie słabszych.
Pascha była nie tylko ominięciem przez Anioła Niszczyciela, ale też wyjściem z ciemności Egiptu, ze zniewoleń i uzależnień, w jakie popadli Izraelici w kraju faraona. Grób Chrystusa jest bramą nowej paschy – ominięcia śmierci wiecznej i wyjścia z ciemności oraz ciemnoty duchowej. Piotr i Jan przybiegli do grobu, aby zobaczyć, że tam, gdzie jest Jezus Chrystus, życie się nie kończy. Przybiegli, ponieważ uciekli przed krzyżem i śmiercią Baranka Bożego. Żydowski komentator Tory, Raszi, zauważa, że każdy, kto w chwili zabijania baranka znajdował się za progiem świątyni lub nie trzymał rąk na głowie baranka był rochaka (odległy, obojętny). Nie przeżywał uczuciowej straty i dlatego nie mógł poczuć zranienia serca, a zarazem zerwania z przeszłością zniewolenia, by otworzyć się na wolność w przyszłości. Uczniowie uciekli spod krzyża i dlatego byli rochaka, czyli według żydowskiej tradycji nie zaliczyli tej paschy. A jednak żaden z nich nie został dotknięty aniołem śmierci, jak Judasz. Ponieważ żaden z nich nie uciekł z Ostatniej Wieczerzy, jak Judasz. Eucharystia chroni nawet tych, którzy nie wytrwali pod krzyżem.
W noc paschy Izraela zabijano baranka i jego krwią naznaczano odrz-wia domów, aby Anioł Niszczyciel mógł ominąć je i nie zniszczyć pierworodnych dzieci, tak jak to działo się z dziećmi egipskimi. Ominięcie w hebrajskim to pesach. Krew baranka sprawiała, że śmierć omijała dzieci Izraela. Według jednego z komentatorów żydowskich, baranek był zabijany, gdyż Egipcjanie czcili zwierzęta jako bogów, wśród nich baraniogłowego bożka Chnum. Zabicie bożka, czyli zerwanie z bałwochwalstwem, staje się warunkiem wyjścia z niewoli grzechu. Jezus Chrystus nadał zupełnie nowe znaczenie śmierci baranka, ponieważ On sam stał się barankiem, umierającym z miłości dla swego ludu, broniąc własną krwią przed śmiercią wieczną tych, którzy schronili się w Jego sercu. Jezus jest pierwszym, który pokonał śmierć, Człowiekiem zapoczątko-wującym generację tych, których śmierć wieczna ominie.
W dzień poprzedzający noc paschalną Izraelici mieli obowiązek wyrzucić z domu wszelki chleb kwaszony, tak zwany chemec. Każdy okruch był skrupulatnie wyszukiwany, aby dom był oczyszczony z wszelkiego kwasu, który symbolizował niewolę egipską. Jezus nadał nowe znaczenie tej czynności. Ostrzegał uczniów przed kwasem faryzeuszy, przed obłudą religijną, czyli pojmowaniem religijności magicznie i jurydycznie. Faryzeuszy cechował duch oskarżenia, czerpiący siłę z przekonania o poprawności rytualnej. Wielu chrześcijan wpada w tę zasadzkę, nawet nie wiedząc, że „zakwaszają” swoją duchowość niebezpiecznym wirusem. Zdarza się przecież, że ktoś, kto zachowuje ściśle wszelkie przepisy religijne, wiele się modli, przestrzega postów, wyrzeczeń, mnoży nowenny, jednocześnie jest skwaszony oskarżaniem. To jest zakwaszona religijność magiczna, budująca poczucie wartości na pogardzie słabszych.
Pascha była nie tylko ominięciem przez Anioła Niszczyciela, ale też wyjściem z ciemności Egiptu, ze zniewoleń i uzależnień, w jakie popadli Izraelici w kraju faraona. Grób Chrystusa jest bramą nowej paschy – ominięcia śmierci wiecznej i wyjścia z ciemności oraz ciemnoty duchowej. Piotr i Jan przybiegli do grobu, aby zobaczyć, że tam, gdzie jest Jezus Chrystus, życie się nie kończy. Przybiegli, ponieważ uciekli przed krzyżem i śmiercią Baranka Bożego. Żydowski komentator Tory, Raszi, zauważa, że każdy, kto w chwili zabijania baranka znajdował się za progiem świątyni lub nie trzymał rąk na głowie baranka był rochaka (odległy, obojętny). Nie przeżywał uczuciowej straty i dlatego nie mógł poczuć zranienia serca, a zarazem zerwania z przeszłością zniewolenia, by otworzyć się na wolność w przyszłości. Uczniowie uciekli spod krzyża i dlatego byli rochaka, czyli według żydowskiej tradycji nie zaliczyli tej paschy. A jednak żaden z nich nie został dotknięty aniołem śmierci, jak Judasz. Ponieważ żaden z nich nie uciekł z Ostatniej Wieczerzy, jak Judasz. Eucharystia chroni nawet tych, którzy nie wytrwali pod krzyżem.
Zobaczyć zmartwychwstanie - Wielkanoc
Augustyn Pelanowski OSPPE
Uczniowie, wchodząc do ciemnego grobu, zobaczyli coś, co ich przekonało o zmartwychwstaniu. Sam widok pustego grobu to za mało, by przekonać się o pokonaniu śmierci. Musieli zobaczyć coś wyjątkowego. Ujrzeli leżące płótna oraz oddzielnie zwiniętą chustę, która była na Jego głowie. Nie chodziło o to, że idea życia zmartwychwstała w ich świadomości i zdali sobie sprawę z tego, że w ich pamięci Jezus nigdy już nie umrze. Ani o to, że Jezus przetrwał letarg, ani o jakiś sprzeczny z zasadami logiki etap reinkarnacji. Musieli zobaczyć coś dokumentującego autentyczne zmartwychwstanie!
Przypomnijmy, że Łazarz, po wskrzeszeniu, nie mógł się uwolnić od tkanin, którymi był szczelnie obwiązany i które go krępowały – potrzebował pomocy świadków wskrzeszenia. Jezus nie przebudził się z powodu zimna albo z powodu silnej struktury organizmu. Po śmierci Jezusa Nikodem przyniósł 100 funtów wonności – mieszaniny aloesu i mirry (ówczesny 1 funt to około 325 gramów miary współczesnej). Każdy zwój był posypany sproszkowanymi wonnościami. Gdyby płótna zostały odwinięte i zrzucone, wonności rozsypałyby się. Płótna byłyby rozwinięte, chusta z głowy byłaby rozwiązana.
Tekst grecki delikatnie sugeruje, że płótna pozostały nierozwiązane – ciało z nich po prostu… wypromieniowało. Właśnie to od razu zauważyli uczniowie! Ciało znikło, nie naruszając szczelnie i dokładnie zawiniętych płócien. Uczniowie zobaczyli też syndarion – chustę zwiniętą, co można zrozumieć, że zachowała kształt głowy, pozostając jakby pustym „opakowaniem”! To musiało zrobić na nich ogromne wrażenie. Było to tak jednoznaczne, że nie analizowali znaleziska, tylko po prostu uwierzyli. Wszystko, co zastali, wskazywało na cud.
Mamy więc autentyczną relację z tamtego wydarzenia, która przemawia do nas i do naszej wiary w zmartwychwstanie Jezusa Chrystusa. Jest też zapowiedzią naszego powstania z grobów.
Zmartwychwstania możemy doświadczać już dziś, gdyż wiemy, że ceną grzechu jest śmierć. Pozbawiając się grzechów w demaskującej spowiedzi, już pokonujemy krępujące nas, jak owe płótna, konsekwencje śmierci, z któ-rych możemy sie wyzwolić. Dzieje się tak tylko dzięki temu, że On, Światłość tego świata, wyszedł z grobu bez przeszkód.
Zaraz po narodzeniu Jezus był owinięty w pieluszki, w białe płótna, zapewne tak ściśle przylegające do ciała, że dziecko było nieruchome. Porównanie wydaje się niestosowne, ale w rzeczywistości jest pomostem do nowych refleksji: śmierć, dzięki Chrystusowi, stała się nowymi narodzinami, życie będzie przebiegać dalej, ważne jest tylko, gdzie się znajdziemy po otworzeniu się trumiennych drzwi. Kluczem do nieba jest wyznanie grzechów, kluczem do piekła – zachowanie ich dla siebie!
Uczniowie, wchodząc do ciemnego grobu, zobaczyli coś, co ich przekonało o zmartwychwstaniu. Sam widok pustego grobu to za mało, by przekonać się o pokonaniu śmierci. Musieli zobaczyć coś wyjątkowego. Ujrzeli leżące płótna oraz oddzielnie zwiniętą chustę, która była na Jego głowie. Nie chodziło o to, że idea życia zmartwychwstała w ich świadomości i zdali sobie sprawę z tego, że w ich pamięci Jezus nigdy już nie umrze. Ani o to, że Jezus przetrwał letarg, ani o jakiś sprzeczny z zasadami logiki etap reinkarnacji. Musieli zobaczyć coś dokumentującego autentyczne zmartwychwstanie!
Przypomnijmy, że Łazarz, po wskrzeszeniu, nie mógł się uwolnić od tkanin, którymi był szczelnie obwiązany i które go krępowały – potrzebował pomocy świadków wskrzeszenia. Jezus nie przebudził się z powodu zimna albo z powodu silnej struktury organizmu. Po śmierci Jezusa Nikodem przyniósł 100 funtów wonności – mieszaniny aloesu i mirry (ówczesny 1 funt to około 325 gramów miary współczesnej). Każdy zwój był posypany sproszkowanymi wonnościami. Gdyby płótna zostały odwinięte i zrzucone, wonności rozsypałyby się. Płótna byłyby rozwinięte, chusta z głowy byłaby rozwiązana.
Tekst grecki delikatnie sugeruje, że płótna pozostały nierozwiązane – ciało z nich po prostu… wypromieniowało. Właśnie to od razu zauważyli uczniowie! Ciało znikło, nie naruszając szczelnie i dokładnie zawiniętych płócien. Uczniowie zobaczyli też syndarion – chustę zwiniętą, co można zrozumieć, że zachowała kształt głowy, pozostając jakby pustym „opakowaniem”! To musiało zrobić na nich ogromne wrażenie. Było to tak jednoznaczne, że nie analizowali znaleziska, tylko po prostu uwierzyli. Wszystko, co zastali, wskazywało na cud.
Mamy więc autentyczną relację z tamtego wydarzenia, która przemawia do nas i do naszej wiary w zmartwychwstanie Jezusa Chrystusa. Jest też zapowiedzią naszego powstania z grobów.
Zmartwychwstania możemy doświadczać już dziś, gdyż wiemy, że ceną grzechu jest śmierć. Pozbawiając się grzechów w demaskującej spowiedzi, już pokonujemy krępujące nas, jak owe płótna, konsekwencje śmierci, z któ-rych możemy sie wyzwolić. Dzieje się tak tylko dzięki temu, że On, Światłość tego świata, wyszedł z grobu bez przeszkód.
Zaraz po narodzeniu Jezus był owinięty w pieluszki, w białe płótna, zapewne tak ściśle przylegające do ciała, że dziecko było nieruchome. Porównanie wydaje się niestosowne, ale w rzeczywistości jest pomostem do nowych refleksji: śmierć, dzięki Chrystusowi, stała się nowymi narodzinami, życie będzie przebiegać dalej, ważne jest tylko, gdzie się znajdziemy po otworzeniu się trumiennych drzwi. Kluczem do nieba jest wyznanie grzechów, kluczem do piekła – zachowanie ich dla siebie!
Sunday, April 05, 2009
Skóra hańby, szata chwały - Niedziela Palmowa B
Augustyn Pelanowski OSPPE
Mówią, że nie szata zdobi człowieka, ale człowiek pozbawiony szat jest sprowadzony tylko do tego, co cielesne. Duch odsłania się, gdy zakrywamy ciało – stąd w najbardziej obrzędowych czynnościach używa się dużo ozdobnych szat liturgicznych. Szaty wyrażają bowiem przyobleczenie łaską usprawiedliwienia i wyniesienie ponad ludzką naturę.
Od lat, gdy czytam opis męki Jezusa, moją uwagę przykuwa ten okrutny ceremoniał oprawców, którzy ubierali i zdzierali z Niego szaty. Najpierw ubrali Go w purpurę, wkładając jednocześnie koronę z cierni. Gdy zaś wyszydzili, zdarli z Niego purpurę i włożyli Jego własne szaty. Po ukrzyżowaniu rzucili losy o odzienie Jezusa. A gdy wreszcie umarł na krzyżu, rozdarła się zasłona świątyni niczym płaszcz Kajfasza rozdarty ze zgorszenia. Ostatecznie Józef z Arymatei owinął ciało Chrystusa w czysty całun płócienny i złożył w grobie wykutym w skale. Ale zanim to się wydarzyło, tłum ludzi ścielił płaszcze pod kopytami oślicy, na której triumfalnie wkraczał Jezus do Jerozolimy.
Jeszcze wcześniej, u samego zarania ludzkości, gdy ludzie tracili rajską zażyłość ze Stwórcą, Bóg przyoblekł Adama i Ewę w odzienie ze skór. Jeden ze starożytnych midraszy żydowskich mówi, że Bóg wykorzystał skórę węża, którą ten zrzucił, i ubrał w nią Adama i Ewę. Jest to tylko starożytna interpretacja, ale posiada niezwykłą intuicyjną trafność. Być może ta próba wyjaśnienia, o jaki przyodziewek chodziło, była podyktowana faktem, iż nagość Adama i Ewy została nazwana ARUMIM, wąż zaś był najprzebieglejszym ze wszystkich stworzeń i jego przewrotność nazwano ARUM. Odzienie ze skór Biblia nazwała OR, ale słowo to posiada te same samogłoski co poprzednie wyrażenia. To tylko skojarzenia, które jednak mogły starożytnym czytelnikom oryginału nasuwać właśnie takie symboliczne przypuszczenia.
Gdy więc czytam o zrzucaniu szat przez ludzi w czasie, gdy Jezus wjeżdżał do bram Jerozolimy, kojarzę tę scenę ze zrzucaniem skór węża – powszechna przemiana w nowe kształty miłości i koniec egzystencji upodabniającej człowieka do węża, który ukąsił śmiercią. Jezus kiedyś porównał się także do węża wywyższonego na palu, ponieważ w Nim dokonało się zwycięstwo nad grzechem i śmiercią, czyli nad wężem. Zrzucenie skóry przez węża w wielu religiach wyrażało ideę odrodzenia w nowej postaci. Gdy kamienowano Szczepana, Żydzi zrzucili szaty u stóp młodego Szawła, by nie mieć nic wspólnego z tą zbrodnią. Zrzucenie szat wyrażało w tej sytuacji zrzucenie z siebie winy. Kiedy wąż zaczyna zrzucać skórę, jego oczy nic nie widzą, jest ślepy, i taki stan może trwać trzy dni, jest wtedy jakby zamarły. Nie widzimy uwolnienia, jesteśmy ślepi na zbawczy proces, ale on dokonuje się w nas dzięki łasce wysłużonej przez Jezusa na palu krzyża, właśnie wtedy, gdy zdzierano z Niego ostatnie szaty.
Mówią, że nie szata zdobi człowieka, ale człowiek pozbawiony szat jest sprowadzony tylko do tego, co cielesne. Duch odsłania się, gdy zakrywamy ciało – stąd w najbardziej obrzędowych czynnościach używa się dużo ozdobnych szat liturgicznych. Szaty wyrażają bowiem przyobleczenie łaską usprawiedliwienia i wyniesienie ponad ludzką naturę.
Od lat, gdy czytam opis męki Jezusa, moją uwagę przykuwa ten okrutny ceremoniał oprawców, którzy ubierali i zdzierali z Niego szaty. Najpierw ubrali Go w purpurę, wkładając jednocześnie koronę z cierni. Gdy zaś wyszydzili, zdarli z Niego purpurę i włożyli Jego własne szaty. Po ukrzyżowaniu rzucili losy o odzienie Jezusa. A gdy wreszcie umarł na krzyżu, rozdarła się zasłona świątyni niczym płaszcz Kajfasza rozdarty ze zgorszenia. Ostatecznie Józef z Arymatei owinął ciało Chrystusa w czysty całun płócienny i złożył w grobie wykutym w skale. Ale zanim to się wydarzyło, tłum ludzi ścielił płaszcze pod kopytami oślicy, na której triumfalnie wkraczał Jezus do Jerozolimy.
Jeszcze wcześniej, u samego zarania ludzkości, gdy ludzie tracili rajską zażyłość ze Stwórcą, Bóg przyoblekł Adama i Ewę w odzienie ze skór. Jeden ze starożytnych midraszy żydowskich mówi, że Bóg wykorzystał skórę węża, którą ten zrzucił, i ubrał w nią Adama i Ewę. Jest to tylko starożytna interpretacja, ale posiada niezwykłą intuicyjną trafność. Być może ta próba wyjaśnienia, o jaki przyodziewek chodziło, była podyktowana faktem, iż nagość Adama i Ewy została nazwana ARUMIM, wąż zaś był najprzebieglejszym ze wszystkich stworzeń i jego przewrotność nazwano ARUM. Odzienie ze skór Biblia nazwała OR, ale słowo to posiada te same samogłoski co poprzednie wyrażenia. To tylko skojarzenia, które jednak mogły starożytnym czytelnikom oryginału nasuwać właśnie takie symboliczne przypuszczenia.
Gdy więc czytam o zrzucaniu szat przez ludzi w czasie, gdy Jezus wjeżdżał do bram Jerozolimy, kojarzę tę scenę ze zrzucaniem skór węża – powszechna przemiana w nowe kształty miłości i koniec egzystencji upodabniającej człowieka do węża, który ukąsił śmiercią. Jezus kiedyś porównał się także do węża wywyższonego na palu, ponieważ w Nim dokonało się zwycięstwo nad grzechem i śmiercią, czyli nad wężem. Zrzucenie skóry przez węża w wielu religiach wyrażało ideę odrodzenia w nowej postaci. Gdy kamienowano Szczepana, Żydzi zrzucili szaty u stóp młodego Szawła, by nie mieć nic wspólnego z tą zbrodnią. Zrzucenie szat wyrażało w tej sytuacji zrzucenie z siebie winy. Kiedy wąż zaczyna zrzucać skórę, jego oczy nic nie widzą, jest ślepy, i taki stan może trwać trzy dni, jest wtedy jakby zamarły. Nie widzimy uwolnienia, jesteśmy ślepi na zbawczy proces, ale on dokonuje się w nas dzięki łasce wysłużonej przez Jezusa na palu krzyża, właśnie wtedy, gdy zdzierano z Niego ostatnie szaty.
Flakonik, dzban, kielich - Niedziela Palmowa B
Augustyn Pelanowski OSPPE
Życie jest jak naczynie – istotniejsza jest jego zawartość od zewnętrznej formy. W opisie męki Jezusa trzykrotnie pojawia się znak naczynia. Kobieta, w domu Szymona, przyniosła flakonik alabastrowy drogocennego kosmetyku i rozbiła go u stóp Jezusa; dwaj uczniowie zostali posłani przez Nauczyciela, aby odnaleźć człowieka z dzbanem wody; wreszcie sam Jezus wziął kielich wina i zapewnił uczniów, że wewnątrz tego pucharu jest Jego krew, Jego życie. Flakonik kosmetyku, dzban wody, kielich Krwi. Pomiędzy tymi naczyniami zachodzi tajemniczy związek, wyznaczający nam drogę rozpoczynającą się od odnalezienia w sobie grzechu i rozbicia go u stóp Pana, aż do odkrycia w Chrystusie winnego smaku miłości Boga.
Znak rozbitego alabastrowego naczynia wzbudził w apostołach oburzenie spowodowane zmarnowaniem olejku. To zmarnowanie, nazwane perditio, daje szerokie pole skojarzeń. Słowo to ma również znaczenie: odpokutować, przegrać, zniszczyć, i pojawia się, kiedy Jezus mówi o tym, że kto zmarnuje swoje życie z Jego powodu i Ewangelii, uzyska zbawienie (Mk 8,35). Stłuczony flakonik nabiera więc znaczenia symbolicznego. Ilustruje zniszczenie tego, co w nas grzeszne, światowe i próżne, jak również dokonanie pokuty za nasze winy! Życie w grzechu, życie korzystające z uciech ciała, życie w chciwości, w próżności i satysfakcji, to właśnie ów flakonik, który u stóp Jezusa został roztrzaskany. Odrzucenie kuszenia to właśnie zmarnowanie nardu i rozbity flakonik naszej cielesnej powłoki. Trzeba stracić, zmarnować, rozbić swoje doczesne kształty istnienia. Przegrać, zgubić to życie, by zyskać inne. Trzeba rozbić alabastrowe ciało, by odkryć złoty kielich duszy pełen amarantowej krwi Chrystusa.
Pomiędzy mrokiem doczesności i blaskiem wieczności jest droga niepokoju w poszukiwaniu człowieka z dzbanem z wodą, która kojarzy się z obmyciem z brudu. Najtrudniej jest nie cieszyć się jeszcze niebem, a już nie zapominać o pożądaniach tego świata. Woda to już nie nard zmysłowości i jeszcze nie duchowe zaspokojenie krwią Chrystusa. Woda to łzy i pot, to często kubeł zimnej wody wylany na sumienie.
Życie jest jak naczynie – istotniejsza jest jego zawartość od zewnętrznej formy. W opisie męki Jezusa trzykrotnie pojawia się znak naczynia. Kobieta, w domu Szymona, przyniosła flakonik alabastrowy drogocennego kosmetyku i rozbiła go u stóp Jezusa; dwaj uczniowie zostali posłani przez Nauczyciela, aby odnaleźć człowieka z dzbanem wody; wreszcie sam Jezus wziął kielich wina i zapewnił uczniów, że wewnątrz tego pucharu jest Jego krew, Jego życie. Flakonik kosmetyku, dzban wody, kielich Krwi. Pomiędzy tymi naczyniami zachodzi tajemniczy związek, wyznaczający nam drogę rozpoczynającą się od odnalezienia w sobie grzechu i rozbicia go u stóp Pana, aż do odkrycia w Chrystusie winnego smaku miłości Boga.
Znak rozbitego alabastrowego naczynia wzbudził w apostołach oburzenie spowodowane zmarnowaniem olejku. To zmarnowanie, nazwane perditio, daje szerokie pole skojarzeń. Słowo to ma również znaczenie: odpokutować, przegrać, zniszczyć, i pojawia się, kiedy Jezus mówi o tym, że kto zmarnuje swoje życie z Jego powodu i Ewangelii, uzyska zbawienie (Mk 8,35). Stłuczony flakonik nabiera więc znaczenia symbolicznego. Ilustruje zniszczenie tego, co w nas grzeszne, światowe i próżne, jak również dokonanie pokuty za nasze winy! Życie w grzechu, życie korzystające z uciech ciała, życie w chciwości, w próżności i satysfakcji, to właśnie ów flakonik, który u stóp Jezusa został roztrzaskany. Odrzucenie kuszenia to właśnie zmarnowanie nardu i rozbity flakonik naszej cielesnej powłoki. Trzeba stracić, zmarnować, rozbić swoje doczesne kształty istnienia. Przegrać, zgubić to życie, by zyskać inne. Trzeba rozbić alabastrowe ciało, by odkryć złoty kielich duszy pełen amarantowej krwi Chrystusa.
Pomiędzy mrokiem doczesności i blaskiem wieczności jest droga niepokoju w poszukiwaniu człowieka z dzbanem z wodą, która kojarzy się z obmyciem z brudu. Najtrudniej jest nie cieszyć się jeszcze niebem, a już nie zapominać o pożądaniach tego świata. Woda to już nie nard zmysłowości i jeszcze nie duchowe zaspokojenie krwią Chrystusa. Woda to łzy i pot, to często kubeł zimnej wody wylany na sumienie.
Subscribe to:
Posts (Atom)