Sunday, September 28, 2008
On John Paul I - XVI A
Dear Brothers and Sisters!
Today the liturgy proposes to us the Gospel parable of the two sons whom the father sent out to work in his vineyard. One of them immediately says yes, but then does not go; the other at first refuses, but then, repenting, follows his father’s wishes.
With this parable Jesus emphasizes his predilection for sinners who convert, and he teaches us that humility is essential for welcoming the gift of salvation. St. Paul, too, in the passage from the Letter to the Philippians that we meditate on today, calls for humility. “Do nothing out of selfishness or vainglory,” he writes, “but humbly regard others as superior to you” (Philippians 2:3). These are Christ’s own sentiments, he who laid aside divine glory for love of us, became man and lowered himself even to dying on the cross (cf. Philippians 2:5-8). The Greek verb that is used here, “ekenôsen,” literally means that he “emptied himself” and places the profound humility and infinite love of Jesus, the humble Servant par excellence, in a clear light.
Reflecting on these biblical texts, I immediately thought of Pope John Paul I, the 30th anniversary of whose death is today. He chose Charles Borromeo’s motto as his own episcopal motto: “Humilitas”: a single word that synthesizes what is essential in Christian life and indicates the indispensable virtue of those who are called to the service of authority in the Church.
In one of the four general audiences of his very brief pontificate he said, among other things, in that tone that distinguished him: “I will just recommend one virtue so dear to the Lord. He said, ‘Learn from me who am meek and humble of heart.’ … Even if you have done great things, say: ‘We are useless servants.’ Alternatively, the tendency in all of us is rather the contrary: to show off” (General Audience of Sept. 6, 1978). Humility can be considered his spiritual legacy.
Because of this virtue of his, 33 days were enough for Pope Luciani to enter into the hearts of the people. In his speeches he used examples taken from concrete life, from his memories of family life and from popular wisdom. His simplicity was a vehicle of a solid and rich teaching that, thanks to the gift of an exceptional memory and great culture, he adorned with numerous references to ecclesiastical and secular writers.
He was thus an incomparable catechist, in the line of Pius X, his fellow countryman and predecessor in the See of St. Mark and then in the see of St. Peter. “We must feel small before God,” he said in the same audience. And added: “I am not ashamed to feel like a child before his mother; one believes in one's mother; I believe in the Lord, in what he has revealed to me.”
These words display the whole breadth of his faith. As we thank God for having given him to the Church and to the world, let us treasure his example, exerting ourselves to cultivate his humility, which made him capable of talking to everyone, especially the little and so-called distant. For these intentions let us call upon Mary Most Holy, humble handmaiden of the Lord.
Komunikacja. Z sumieniem - XVI A
Słuchając radia, zwróciłem uwagę na sposób, w jaki przedstawiał się redaktor, podając swoje nazwisko z dodatkiem „małpa”, dając od razu namiar na adres mailowy. Zabrzmiało to jednak tak, jakby nie był już od jakiegoś czasu człowiekiem, tylko małpą. Coraz częściej się słyszy, jak ktoś przedstawia się na przykład nie jako Jan Kowalski, tylko „Jan Kowalski małpa pl.”.
Moim zdaniem, nie elektroniczna komunikacja czyni ze stworzeń wyższych od małp człowieka, tylko zdolność do odczuwania skruchy. Niekiedy zaczyna się od strachu przed konsekwencjami grzechu, a kończy na pragnieniu wynagrodzenia Bogu zła, którego się dopuściliśmy. Właśnie w tym duchu opowiedział nam Jezus przypowieść o ewolucji sumienia pewnego krnąbrnego syna, co nie chciał słuchać ojca, choć się z nim komunikował. Znowu winnica jest przedmiotem przypowieści Jezusa. Zaproszeni do winnicy są tym razem synami, a nie tylko najemnikami. Bóg objawia się jako Ojciec, a nie jako tajemniczy gospodarz. Zaprasza z miłością, podchodzi do każdego z synów z cichym zaproszeniem do pracy nad własnym zbawieniem. Decydującym progiem okazuje się jednak nie słowna komunikacja, ale zdolność do odczuwania żalu.
Różnie bywa ona tłumaczona, jako nawrócenie albo opamiętanie, czy też zastanowienie się. Chodzi o rodzaj zmartwienia albo troski, czy też przejmowania się własnym losem. Ostatecznie nazywamy to skruchą. Paweł w Liście do Koryntian nazywa tę postawę ducha zasmuceniem ku nawróceniu. Okazuje się, że nawrócenia potrzebują wszyscy, zarówno prostytutki, poborcy, jak i kapłani, bo do nich Jezus skierował tę przypowieść, to znaczy również do mnie. Nawrócenie jest zwróceniem całej swojej uwagi ku Bogu, a nie tylko wyzbyciem się złych uczynków. Katechizm twierdzi, że żal za grzechy jest pierwszym krokiem człowieka ku Bogu. Jest to „ból duszy i znienawidzenie popełnionego grzechu z postanowieniem niegrzeszenia w przyszłości”. Gdy wypływa z miłości do Boga miłowanego nade wszystko, jest nazywany „żalem doskonałym” lub „żalem z miłości” (contritio).
Taki żal odpuszcza grzechy powszednie. Przynosi także przebaczenie grzechów śmiertelnych, jeśli zawiera mocne postanowienie przystąpienia do spowiedzi sakramentalnej, gdy tylko będzie to możliwe. Żal nazywany „niedoskonałym” (attritio) jest darem Bożym i powstaje z przemyślenia ohydy grzechu lub obawy przed wiecznym potępieniem i konsekwencjami wynikającymi z grzechów. Przypowieść o dwóch synach mogłaby być komentarzem dla dwóch skazańców na krzyżach, z których jeden w ostatniej chwili poprosił o raj Jezusa. Ale na pewno to zdolność do owego żalu decydować będzie o naszym losie, bardziej niż to, czy posiadaliśmy internetowy adres mailowy.
Pracuj nad winną duszą - XVI A
Przypowieść o dwóch synach jest dalszym komentarzem do opowieści o robotnikach z winnicy. Tu również jest konflikt dwóch postaw: kogoś, kto deklaruje swoje zaangażowanie, ale w rzeczywistości jest opieszałym i upartym pozerem przybierającym maski religijnej aktywności, i kogoś, kto przez jakiś czas życia odrzucał Bożą miłość, ignorując i lekceważąc dar nieba, ale w końcu się opamiętał i wszedł do winnicy!
Dopóki przypowieść pozostaje na terenie symboli, każdy z nas może ją czytać z bezpiecznym dystansem człowieka, który negocjuje w kamizelce kuloodpornej. Lecz gdy tylko zadamy sobie pytanie, kim dzisiaj są ci, którzy mówią „idę”, ale nie idą, i ci, którzy buntują się przeciwko Bogu, lecz później gorliwie Mu towarzyszą, przypowieść zaczyna drażnić sumienie. W takim zamiarze Jezus ją wypowiedział, choć chcielibyśmy z niej uczynić jedynie bajkę do poduszki. Słowa mądrości mają być jak ościenie, mają boleśnie pobudzać do drogi.
Sprawiedliwy rozpoczyna swą mowę od oskarżenia samego siebie. Przypominam sobie, że w dniu święceń powiedziałem Jezusowi „Oto idę, Panie” i miałem zamiar iść z Nim wszędzie, gdzie On pokaże. Tymczasem, kiedy inni dwa razy w tygodniu poszczą o chlebie i wodzie, potrafię zajadać pstrąga, usprawiedliwiając się, że to nie mięso. Kiedy opłakujący swe opóźnienie w wierze modlą się w świątyni na czuwaniu do rana, ja spoglądam na ekran.
Dwa razy w przypowieści pojawia się słowo opamiętać się! Można je przetłumaczyć jako poczucie żalu, które prowadzi do nawrócenia. O czym trzeba sobie przypominać? O własnym grzechu i o tym, ile to kosztowało Chrystusa. To daje moc, by iść i nie zatrzymywać się. Dlatego w przypowieści pojawia się to istotne słowo, oznaczające postawę aktywną, dynamiczną: Idę! Wychodzić od pamięci o swoim grzechu i dochodzić do krzyża Chrystusa. Nieustanna pamięć o tych dwóch punktach losu chrześcijańskiego tworzy w nas tożsamość dziecka Bożego. Tożsamość jest bowiem efektem pamięci (skąd się wyszło) i nadziei (dokąd się zmierza).
Skorzystam z gry słownej: pracować nad winną latoroślą to pracować nad własną winną nieprawości duszą, tak by zakwitła modlitwą i wydała owoc nawrócenia, gdyż siekiera już przyłożona do korzenia gorzkiego, który rośnie ku zarozumiałości. Święta Katarzyna ze Sieny otrzymała od Jezusa słowa: Lecz spójrz i zobacz, jak oblubienica moja zabrudziła sobie twarz, jak zarażona jest trądem nieczystości i miłości własnej, jak nadęta pychą i chciwością. Ciało powszechne, to jest religia chrześcijańska, i nawet ciało mistyczne świętego Kościoła, to jest moi słudzy, tuczą się jej grzechem. Z jednej strony średniowiecze było mistyczne, radykalne i bogate w ubóstwo świętego Franciszka, a z drugiej pełne nepotyzmu, symonii, żądzy władzy i bogactwa. W Kościele zawsze istniało to podwójne odniesienie do Jezusa. Oczywiście łatwiej zobaczyć to w historii, bo to mniej zobowiązuje.
Sunday, September 21, 2008
"Being Called Itself Is Already the First Recompense" - XXV A
Dear Brothers and Sisters,
Perhaps you remember when, on the day of my election to the pontificate, I addressed the crowd in St. Peter's Square and I presented myself, in an off the cuff way, as a worker in the Lord's vineyard. Well, in today's Gospel (cf. Matthew 20:1-16a), Jesus recounts the parable of the owner of the vineyard, who at different hours of the day calls laborers to come work in his vineyard. And in the evening he gives to all of them the same wage -- one denarius -- provoking the protest of the laborers who had been there from the first hour.
It is clear that that denarius represents eternal life, a gift that God reserves for everyone. Indeed, precisely those who are considered "last," if they will accept it, become "first," while the "first" can run the risk of becoming "last." The first message of this parable is in the fact itself that the owner does not tolerate, so to speak, unemployment: He wants everyone to work in his vineyard. And in reality, being called itself is already the first recompense: Being able to work in the Lord's vineyard, putting yourself at his service, cooperating in his project, constitutes in itself an inestimable reward, which repays all toil.
But this is understood only by those who love the Lord and his Kingdom. Those who, instead, work solely for the pay will never recognize the value of this priceless treasure.
St. Matthew, apostle and evangelist, is the one who reports this parable that is read in today's liturgical feast. I would like to emphasize that Matthew experienced this story firsthand (cf. Matthew 9:9). In fact, before Jesus called him, Matthew was employed as a publican and for this reason was considered a public sinner by the Jews and was excluded from "the Lord's vineyard."
But everything changes when Jesus, walking by the customs house, looks at him and says "Follow me." Matthew got up and followed him. From publican he immediately became a disciple of Christ. From being "last" he finds himself as "first," thanks to the logic of God, which -- for our good fortune! -- is different from the world's logic.
"My thoughts are not your thoughts," the Lord says through the mouth of the prophet Isaiah, "your ways are not my ways" (Isaiah 55:8).
St. Paul too, whose special jubilee year we are celebrating, experienced the joy of feeling himself called by the Lord and working in his vineyard. And how much work he did! But, as he himself confessed, it was God's grace that worked through him, that grace that transformed him from a persecutor of the Church into an apostle of the Gentiles. "For me to live is Christ and to die is gain," St. Paul says. But he immediately adds: "But if living in the body means doing work that is fruitful, I do not know which to choose" (Philippians 1:21-22). Paul understood well that working for the Lord is already recompense on this earth.
The Virgin Mary, who a week ago I had the joy of venerating at Lourdes, is the perfect vine in the Lord's vineyard. From her there grew the blessed fruit of divine love: Jesus, Our Savior. May she help us to respond always and with joy to the Lord's call, and to find our happiness in the possibility of toiling for the Kingdom of Heaven.
Saturday, September 20, 2008
Za denara do nieba - XXV A
Jest to przypowieść o firmie, w której szef każdemu daje zarobić. Założycielka firmy Mary Kay Cosmetics rozpoczynała swoją działalność, mając 5 tys. dolarów. Po dwudziestu latach jej firma posiadała kapitał 323 milionów dolarów, a pracownicy rocznie mogli dorobić się do 50 tysięcy dolarów. Sekret polegał na tym, że pani Mary Kay Ash miała wiarę w swych pracowników. Pewnego dnia powiedziała: „Chciałam stworzyć firmę, która pozwoli kobietom osiągnąć wszystko, na co je tylko stać. Chcemy, żeby wchodzący do nas ludzie zrozumieli, że jesteśmy firmą dla ludzi”.
To swoista ilustracja tego, co czyni w nieporównanie wspanialszym stopniu Jezus z nami, gdy wchodzimy do Jego winnicy. On nie tylko pozwala ludziom czuć się potrzebnymi, wartościowymi, dostrzeżonymi, ale nade wszystko kochanymi. I szanse mają nie tylko ci, którzy są wyjątkowo gorliwi, ale nawet ci, którzy nawrócili się w ostatniej chwili. Jest to FIRMA z najlepszymi zarobkami. Jeden denar każdy z nas otrzymuje na Eucharystii. Cieszę się, że komunikanty mają formę małego pieniążka, denara! Nikt nie otrzymuje dwóch Komunii, każdy bierze jedną. Niebo jest za jednego eucharystycznego denara! Można je zdobywać przez całe życie, ale można też w jedną godzinę! W żydowskim traktacie mistycznym Awoda Zara mowa jest o ludziach, którzy zdobywają niebo w jedną godzinę.
Rabin Dessler, komentując ten tekst, mówi o dwóch rodzajach ludzi: takich, którzy całe życie wspinają się, pokonując kolejne wady, i takich, którzy zdobywają się na doskonałą skruchę w jedną godzinę, dostając się do nieba. Dessler porównuje drogę duchową do drabiny. Sprawiedliwi wspinają się po niej z mozołem, pokonując kolejne przeszkody. Są nastawieni na walkę ze złem i mocno trzymają się miłości Boga. Są jednak i tacy, którzy nawykli do zła, nie mają siły pokonać swych nałogów. To duchowe kaleki, ledwo mające siłę tęsknić za tym, by stać się dobrymi ludźmi, zawsze im nie wychodzi. Ich serca są nieczyste, duchowe siły zablokowane, i nie mają siły uczynić choćby kroku w stronę nieba. Cóż mają uczynić? Mogą wołać do Boga w skrusze, a On zabierze ich sam do siebie.
Ta tradycja duchowa ma swoje odbicie w nauczaniu Teresy z Lisieux. Znamy jej małą drogę. Kiedy pisze o swym pragnieniu świętości, wyznaje, że zdobycie jej wydawało się niemożliwe, gdyż widziała w sobie tylko same grzechy i wady. Mówi o windzie: „Chciałabym znaleźć taką windę, którą mogłabym się dostać do samego Jezusa, gdyż jestem za mała, by piąć się do góry po stromych schodach doskonałości”. Wybrała drogę bycia jeszcze mniejszą, drogę rzucenia się w ramiona Jezusa w ofierze miłości i pozwoleniu Mu na wszystko. Kiedy zastanawiam się nad tym, kto z otoczenia Jezusa stał się zdobywcą nieba w jedną godzinę, to przychodzi mi na myśl ów złoczyńca z krzyża, który poprosił w skrusze o raj wiszącego obok.
Wszyscy byliśmy bezczynni - XXV A
Kolejno najmowani robotnicy pracowali od coraz późniejszych godzin, jednak dostali tę samą nagrodę. Jezus opowiedział tę przypowieść prawdopodobnie pod koniec swej działalności, kiedy stało się jasne, że wybrany naród zostanie wzbogacony o pogan, a nawet ostatnich grzeszników.Widział zgorszenie swych rodaków, gdy otaczał się ludźmi dotychczas żyjącymi z dala od Tory: celnikami, grzesznikami. Ostatni stali się pierwszymi w Jego sercu.
Czy to jest niesprawiedliwe, że nawróceni dostają nagrodę nieba podobnie jak wiernie trzymający się religijnego stylu przez całe życie? Szemranie jest oznaką przeceniania siebie. Nawrócenie to jedyny rodzaj zajmowania się sobą, który nie jest samolubstwem. Praca nad sobą to praca nad swoją wiecznością, nad życiem duchowym, nad duchem skrytym w ciele. Nasz duch to winnica rozrastająca się na gruncie ciała. Winnica jest twoim rajem, a jednocześnie własnością Boga. Robotnicy pracują w winnicy Pana. Kształtowanie osobowości duchowej nie może się dokonywać w izolacji od innych i od świata, ani też w zatraceniu swojego „ja” w anonimowym tłumie.
Winnicą na pewno jest ogród Biblii. Słynny komentator Raszi mawiał, że kto nie przedłuża swojego dziennego studiowania Tory o nocne czuwanie, straci swoje życie. Pewna przypowieść jeszcze wyraźniej podkreśla niezmierną wartość czasu, jaki został nam dany na zdobycie mądrości ukrytej w winnicy Biblii. Król powiedział swojemu słudze: przelicz te sztuki złota od teraz do jutra, a ile uda ci się policzyć, będzie twoje. Jakże mógł sługa zasnąć? Każda chwila przeznaczona na sen kosztowałaby go fortunę. Podobnie Mojżesz, kiedy był na Horebie i rozmawiał z Bogiem twarzą w twarz przez czterdzieści dni, nie zasnął ani przez moment, lecz wykorzystał każdą chwilę spędzoną z Najwyższym.
Tymczasem Jezus mówi, że nawet ci, którzy przez większość życia nie zajmowali się Bogiem ani troską o własne życie i dość późno sięgnęli do słów Bożych, dostaną swoją nagrodę. Zwróćmy na to uwagę, że właściciel winnicy najął wszystkich robotników. Na początku wszyscy byli bezczynni! Na początku każdy z nas nie zajmuje się troskliwie swoim zbawieniem. To jest tajemnicza wola Boga, że każdy z ludzi, w zupełnie innym momencie, jest przekonywany do nawrócenia, które zostało przedstawione jako praca w winnicy. Ci, którzy najpóźniej przybyli, być może byli najgorliwsi, bo chcieli nadrobić stracony czas. W greckim słowniku możemy ze zdumieniem przeczytać, że słowo argos, jakim zostali określeni ci bezczynni, ma podwójne znaczenie. Może też oznaczać kogoś szybkiego, rączego, gorliwie spełniającego swoje zadanie. Znana jest wszystkim gorliwość prozelitów, ludzi nawróconych, i aroganckie lenistwo duchowe tych, którzy mniemali, że już nie muszą się starać o miejsce w niebie, gdyż im się zawsze należało.
Friday, September 05, 2008
Łaska upomnienia - XXIII A
Abba Theskelos powiedział: „usprawiedliwiać pobłażliwością, to nienawidzić czyjegoś zbawienia”. Miłość nie wyrządza zła, a wystarczy nie upomnieć kogoś, by pozwolić na duchową korupcję czyjegoś istnienia. Większym złem może być to, że nie mówi się komuś prawdy i udaje, że wszystko jest w porządku, niż to zło, w którym ktoś się pogrążył. Czy zdarzyło ci się podczas spaceru z żoną po galerii nie reagować na jej dziurawe pończochy, brudne włosy czy szpetnie rozdartą koszulę? Czy pozwoliłabyś wyjść swojemu mężowi do kina, widząc, że włożył dwie różne skarpety, do tego dziurawe, w marynarce z niewybaczalną plamą po oleju? Jeśli na takie rzeczy nie jesteśmy obojętni, to tym bardziej nie powinniśmy bagatelizować „plam” sumienia i „dziur” na duszy!
Wiele lat temu opowiadał mi ojciec pewną historię o koledze, z którym pracował w starej hucie. Jegomość był potężnej postury i z trudnością znajdował jakieś tekstylne opakowania dla tłustych kończyn i monumentalnego tułowia. Zdarzało się, że najmocniejsze materiały wyprodukowane w sowieckich szwalniach puszczały z jękiem przy gwałtowniejszym ruchu nieporadnego mężczyzny. Było to przyczyną wielu żartów i upokarzających kpin. Pewnego dnia, przy bramie hutniczej, gdy zgromadziło się kilkuset ludzi z zamiarem powrotu do domu po zakończonej zmianie, rozległ się znajomy trzask nadwerężonego materiału.
Na domiar złego dziura powstała w najbardziej niedostępnym dla człowieka miejscu, poniżej pleców. Ktoś ze znajomych, pod pozorem pomocy, użył miedzianego drutu, by szczelina nie ujawniła bielizny, ale z ukrytą złośliwością pozostawił sterczący jak ogon drut, na który naciągnął szary prochowiec, formując z człapiącego człowieka coś na podobieństwo dinozaura. Salwy śmiechu nie ustawały, a nieszczęśnik kręcił się wokół, nie wiedząc, o co chodzi. Wstyd bywa przyczyną śmiechu, ale doprawdy jest to godny pożałowania śmiech. Upomnienie czy też korekta nie powinny kogoś zawstydzać, ale zwracać mu szacunek. Miłość jest troską o czyjąś godność, a to wymaga niekiedy dyskretnej uwagi, tak by upominający nie szukał w tym wywyższenia. Miłość nie karci dla własnego triumfu, lecz dla podniesienia kogoś z klęski.
Sem i Jafet weszli do namiotu pijanego Noego odwróceni tyłem, i nie spoglądając, przykryli jego nagość płaszczem. Za ten przepiękny gest zostali wynagrodzeni błogosławieństwem. Cham nie tylko przyglądał się, ale też rozgłosił poniżającą wieść o ojcu. Jeśli już kogoś poprawiać, to najlepiej tak, by nie zawstydzić. Upominać to wchodzić w atrybut Boga, którym jest sąd, to bardzo niebezpieczne położenie dla człowieka. O wiele bezpieczniej jest uczestniczyć w atrybucie miłosierdzia, ale ono nigdy nie jest pobłażaniem, czy przymykaniem oczu na fatalne położenie bliźniego.
Święty gniew - XXIII A
Miłością jest wypowiedzenie trudnej prawdy komuś prosto w oczy. Podobnie jak rodzajem nienawiści jest przemilczanie czyjegoś trwania w grzechu. Zwykło się rozumieć miłość jako „miłe” odniesienie, które unika drażliwych tematów, posługuje się pochlebstwami i zgadzaniem się na wszystko. Potrzeba odwagi, by różnić się w poglądach (Dag Hammarskjold). Miłość to nie tylko czułość, ale i upominanie. Paweł w swoich listach wyrażał nie tylko czułość wobec duchowych dzieci, ale także gniew i skarcenie. Chcemy kochać idealnie - dlatego kochamy na dystans - żeby nie zranić i żeby nie być zranionym. Nie chcemy w miłości stracić kontroli nad sobą, dlatego udajemy, że trochę się lubimy, gdy bardzo kochamy albo bardzo nienawidzimy. Bywa odwrotnie. Udajemy, że bardzo kochamy, gdy ledwie kogoś lubimy, bo mamy lęk, że nie zaspokoimy czyichś oczekiwań.
Odwaga kochania jest również odwagą uznania w sobie złości i gniewu. Miłość, która unika złości, jest fałszywa. Prawdziwa miłość złości się i gniewa, a nie przestaje kochać. Kiedy słyszę w konfesjonale rodzica lub dziecko, które oskarża się o złość wobec innych członków rodziny, pytam: Czy w chwili złości przestałeś kochać te osobę? Jeśli odpowiedź brzmi: kochałem, wiem, że granice grzechu nie zostały naruszone i ktoś niepotrzebnie wyrzuca sobie emocjonalny dyskomfort. Większym grzechem jest udawanie miłości, gdy drzemie w nas | nienawiść. Kiedy boimy się przeżyć przykrość w miłości, przekształcamy naszą miłość w manipulację, czyli ukryte kierowanie uczuciami innych ludzi.
Nikt nie jest dojrzały w uczuciach. Kiedy ktoś mówi o kimś, że jest niedojrzały w uczuciach, to mi się chce śmiać, bo znam starców niedojrzałych uczuciowo i ludzi poważnych, którzy niepoważnie się zachowują, i wykształconych intelektualnie, którzy są niewykształceni w uczuciach, i zdarza się, że dzieci są od nich dojrzalsze. Czy chcemy grać role dojrzałych czy być dojrzałymi? Czy chcesz być autentyczny, czy oryginalnie wyglądać? Niedojrzałość nie jest winą, winą jest udawanie dojrzałego. Rachunek sumienia w uczuciach jest prosty: Kocham, czy usiłuję za wszelką cenę komuś się spodobać? Kocham, czy tylko lubię? Kocham, czy ulegam czyjejś presji wymuszania na mnie miłości? Kocham, czy gram? Gniewam się na czyjeś postępowanie, ale kocham tego człowieka, czy nienawidzę tego człowieka, bo zdenerwowało mnie jego zachowanie? Czuję do kogoś złość i ją zagłuszam, żeby nie popsuć relacji, czy wyraziłem złość, bo mi zależy na tym, żeby między nami był prawdziwy pokój. Jestem zły na kogoś, bo mnie obraził, czy dlatego, że boję się mu powiedzieć prawdę, że mnie obraził?
Zapewne jest jakimś rodzajem grzechu, kiedy wymuszamy miłość, tłumimy gniew, uciekamy w lęk i odsuwamy się od ludzi, a potem atakujemy nienawiścią, która wybucha jak wulkan odruchem uczuć tłumionych za długo pod maską miłego uśmiechu.