o. Augustyn Pelanowski, OSPPE
Gdy Piotr usłyszał zapowiedź męki, odrzucenia, a zarazem zmartwychwstania, usiłował życzliwie wpłynąć na zmianę decyzji Jezusa. Możemy wierzyć w Jezusa triumfującego, ale gdy zaczyna mówić o klęsce, drżymy i naciskamy, aby do tego nie doszło. Jak rodzic, który nie może pogodzić się z chorobą, nałogiem albo przegraną życiową własnego dziecka. To pierwszy odruch naturalnej miłości.
Zastanawiam się, czy czasem za troską niejednego rodzica o dobrobyt dziecka nie ukrywa się egocentryzm, który chce własnego zadowolenia z powodzenia latorośli? Czy Piotr naprawdę życzliwie troszczył się o los Jezusa, czy też bał się, że będzie musiał sam cierpieć, skoro Jezus będzie znosił męki? Jezus mówi do Piotra, że jest zawadą i grecki język nie zawahał się tu zabrzmieć niepokojąco: SKANDALON! Potrzeba przekształcenia myślenia z dążenia ku zadowoleniu ku temu, co czyni nas prawdziwymi. Być prawdziwym to o wiele ważniejsze, niż być zadowolonym. Jezus mógł oczywiście, ulegając namowom Piotra, zadbać o własny domek na plażach Hajfy, ale gdzie byśmy wtedy wszyscy skończyli? W bursztynowych komnatach nieba czy w zatęchłych piwnicach piekła?
Kiedy Paweł prosi swych adresatów o przemianę umysłu, używa słowa, które daje się przetłumaczyć jako przekształcenie, czyli absolutna zmiana formy. Jeremiasz próbował zagasić ten proces przemiany i drżał z lęku przed kształtowaniem jego wnętrza w ogniu prawdy słów Bożych, aż do bycia prawdziwym wobec mieszkańców Jerozolimy. Bycie prawdziwym kosztuje nieraz męczeństwo. Jeśli będę prawdziwy, pewnego dnia zostanę znienawidzony, jeśli nie chcę być znienawidzony, muszę być koniunkturalnie zakłamany. Dlatego Paweł wzywał nie do naśladowania świata, wymogów epoki, mody, trendów, lecz do przekształcenia umysłu ku spodobaniu się Bogu. A cóż Mu się najbardziej podoba, jeśli nie prawda? I wreszcie Piotr, który z autentyczną życzliwością chce bezproblemowego losu Jezusa. Gdyby Jezus posłuchał Piotra, stałby się hipokrytą i ugodowcem, miłym rabinem zapraszanym na uczty do Kajfasza z powodu zdumiewającej erudycji.
Efekt przekształcenia umysłu nie kończy się na Golgocie, a zarysowany został zaledwie na Taborze. Przemieniony Jezus odsłonił na chwilę prawdę Oblicza, które tryskało taką jasnością jak słońce. Temu samemu Piotrowi wyrywają się wtedy słowa więcej niż życzliwe: „dobrze, że tu jesteśmy”. Usiłował powstrzymać chwile przemienienia. Tak, człowiekowi będzie dobrze dopiero w obliczu Boga. Paweł mówi, iż z odsłoniętą twarzą – nie ukrywając za maską naiwnej życzliwości – już teraz wpatrujemy się w jasność Pana, jakby w zwierciadło, coraz bardziej jaśniejąc. Ten, kto widzi, może otwierać oczy innym. Mamy nie tylko wpatrywać się w Jezusa, ale też o Nim głosić, by jak najwięcej umysłów odwieść od poszukiwania samozadowolenia, a skierować ku prawdzie.
Saturday, August 30, 2008
Najtrudniejsza, bo jedyna - XXII A
Augustyn Pelanowski OSPPE
Kiedy postanawia się kogoś kochać, to nieuniknioną koniecznością będzie jakieś umieranie nas samych
Nie doczeka się chwały z Chrystusem ten, kto nie przetrwał wstydu z Jego powodu. Dlaczego Jezus musiał tyle wycierpieć? Dlaczego chciał aż tyle wycierpieć? Dlaczego podjął drogę, o której wiedział, że jej ziemskim celem będzie krzyż? Dlaczego wreszcie mówi nam, żebyśmy zaparli się samych siebie, jeśli chcemy z Nim królować? Kiedy jest wybór, wybiera się najkorzystniejszą i najwygodniejszą drogę wyjścia z opresji, ale jeśli wybiera się najtrudniejszą, to widocznie była jedyna! Nie było innego wyboru. Podobnie jak nie ma innego Mesjasza, oprócz Jezusa, tak, nie ma innej drogi, tylko ta jedna: z własnym krzyżem, na którym trzeba umierać wbrew sobie, na przekór swoim pragnieniom. Gdyby była inna droga, Jezus by ją wskazał, ale została tylko jedna: droga przez umieranie! Jest to jaśniejsze niż słońce, że Jezusowa propozycja jest jedyna i nigdy nie znajdziemy już innej, choćby równie optymalnej.
Każda przyjaźń jest łańcuchem wyrzeczeń na koszt przyjaciela, każda miłość jest tak naprawdę ukrytym cierpieniem, kolekcją zranień i ustępstw. Kiedy postanawia się kogoś kochać, to nieuniknioną koniecznością będzie jakieś umieranie nas samych. Można umierać na różne sposoby i są różne śmierci: śmierć z miłości, umieranie z zazdrości, z zawiści, z tęsknoty, z lęku, ze strachu, z troski, z bólu, ze szczęścia. Można umierać, ratując kogoś i umierać z tego powodu, że się nikogo nie kocha i chce się żyć kosztem innych. Umieramy fizycznie, uczuciowo, duchowo, psychicznie, intelektualnie, społecznie, w rodzinie, dla dzieci, dla męża, dla żony, z samotności. Jest śmierć sensowna i bezsensowna. Wszyscy jakoś umieramy z godziny na godzinę. Wszyscy kiedyś umrzemy fizycznie, ale zanim przyjdzie godzina agonii, każdy dzień jest jakimś umieraniem, w którym albo umieramy dla grzechu, albo umieramy w grzechu. Albo grzech zabija w nas życie wieczne, albo my zabijamy w sobie grzech. Chcąc zabić w nas grzech, musimy sięgnąć po jedyną broń, po krzyż! Krzyżem jest to, co uniemożliwia grzech. Taka postawa nierzadko sprowadza prześladowanie od ludzi albo wprost ich zabójczą zawiść. Jezus wiedział, że Jego czysta miłość, jego niezmienna wola ukochania nas i wybawienia z zakłamania i ciemnoty moralnej, doprowadzi wcześniej czy później do reakcji ludzi, którzy obawiają się, że przyznanie racji Jezusowi jest uznaniem w sobie hipokryzji i grzechu. Woleli więc zabić Jezusa, niż zabić w sobie grzech. Odtrącili krzyż, ratując kłamstwo o swej bezgrzeszności. Uniewinnili siebie, obwiniając Syna Bożego o bezbożność. Chrystus nie chce, abyśmy cierpieli, chce, abyśmy nie rezygnowali z prawdy wtedy, gdy przyjdzie cierpieć z tego powodu.
Kiedy postanawia się kogoś kochać, to nieuniknioną koniecznością będzie jakieś umieranie nas samych
Nie doczeka się chwały z Chrystusem ten, kto nie przetrwał wstydu z Jego powodu. Dlaczego Jezus musiał tyle wycierpieć? Dlaczego chciał aż tyle wycierpieć? Dlaczego podjął drogę, o której wiedział, że jej ziemskim celem będzie krzyż? Dlaczego wreszcie mówi nam, żebyśmy zaparli się samych siebie, jeśli chcemy z Nim królować? Kiedy jest wybór, wybiera się najkorzystniejszą i najwygodniejszą drogę wyjścia z opresji, ale jeśli wybiera się najtrudniejszą, to widocznie była jedyna! Nie było innego wyboru. Podobnie jak nie ma innego Mesjasza, oprócz Jezusa, tak, nie ma innej drogi, tylko ta jedna: z własnym krzyżem, na którym trzeba umierać wbrew sobie, na przekór swoim pragnieniom. Gdyby była inna droga, Jezus by ją wskazał, ale została tylko jedna: droga przez umieranie! Jest to jaśniejsze niż słońce, że Jezusowa propozycja jest jedyna i nigdy nie znajdziemy już innej, choćby równie optymalnej.
Każda przyjaźń jest łańcuchem wyrzeczeń na koszt przyjaciela, każda miłość jest tak naprawdę ukrytym cierpieniem, kolekcją zranień i ustępstw. Kiedy postanawia się kogoś kochać, to nieuniknioną koniecznością będzie jakieś umieranie nas samych. Można umierać na różne sposoby i są różne śmierci: śmierć z miłości, umieranie z zazdrości, z zawiści, z tęsknoty, z lęku, ze strachu, z troski, z bólu, ze szczęścia. Można umierać, ratując kogoś i umierać z tego powodu, że się nikogo nie kocha i chce się żyć kosztem innych. Umieramy fizycznie, uczuciowo, duchowo, psychicznie, intelektualnie, społecznie, w rodzinie, dla dzieci, dla męża, dla żony, z samotności. Jest śmierć sensowna i bezsensowna. Wszyscy jakoś umieramy z godziny na godzinę. Wszyscy kiedyś umrzemy fizycznie, ale zanim przyjdzie godzina agonii, każdy dzień jest jakimś umieraniem, w którym albo umieramy dla grzechu, albo umieramy w grzechu. Albo grzech zabija w nas życie wieczne, albo my zabijamy w sobie grzech. Chcąc zabić w nas grzech, musimy sięgnąć po jedyną broń, po krzyż! Krzyżem jest to, co uniemożliwia grzech. Taka postawa nierzadko sprowadza prześladowanie od ludzi albo wprost ich zabójczą zawiść. Jezus wiedział, że Jego czysta miłość, jego niezmienna wola ukochania nas i wybawienia z zakłamania i ciemnoty moralnej, doprowadzi wcześniej czy później do reakcji ludzi, którzy obawiają się, że przyznanie racji Jezusowi jest uznaniem w sobie hipokryzji i grzechu. Woleli więc zabić Jezusa, niż zabić w sobie grzech. Odtrącili krzyż, ratując kłamstwo o swej bezgrzeszności. Uniewinnili siebie, obwiniając Syna Bożego o bezbożność. Chrystus nie chce, abyśmy cierpieli, chce, abyśmy nie rezygnowali z prawdy wtedy, gdy przyjdzie cierpieć z tego powodu.
Saturday, August 23, 2008
Kluczowa sprawa - XXI A
Augustyn Pelanowski OSPPE
Klucz otwiera nie tylko drzwi do poznania tajemnicy jakiegoś wnętrza, ale też sprawia, że my sami stajemy się otwarci na nowe doświadczenie. W dzieciństwie uczestniczyłem w olimpiadzie historycznej dotyczącej życia Tadeusza Kościuszki. Nasza grupa zdobyła pierwsze miejsce. Były nagroda, oklaski, podziw i dziecięca radość. Okazałem się czempionem w oczach wielu dzieci i nauczycieli. Moje poznanie historii sprawiło, że sam stałem się zauważony jako zwycięzca. Im bardziej angażujemy się w poznanie głębokości bogactw, mądrości i wiedzy o Bogu, tym bardziej sami stajemy się zauważeni w Jego oczach i stajemy się uczestnikami Jego chwały. Kto miał klucz poznania Jezusa Chrystusa? Piotr, który odezwał się jako ostatni z odpowiadających. Tylko Piotr otrzymał władzę kluczy, bo tylko On otworzył usta kluczem prawdy trafnego poznania.
Skupmy się na samej wartości poznania tajemnicy Chrystusa. Im bardziej interesujemy się Nim, tym większą On zwraca uwagę na nas. Kiedy staramy się być choćby blisko Niego, On niepostrzeżenie okazuje się najbliższy! Wielu cytowało opinie ludzkie, ale tylko Piotr powiedział prawdę. Prawda jest za ostatnią kurtyną błędu.
Bóg buduje Kościół na osobach, które są w Niego zapatrzone jak złodziej przez dziurkę od klucza. To kluczowe osoby. „Nie pojmujemy zgoła dzieł Boga, jeśli nie przyjmiemy zasady, że chciał jednych zaślepić, a oświecić drugich. Dzięki zaślepionym herezjom Kościół otworzył oczy na dogmaty” (Blaise Pascal). Inni ludzie widzieli w Jezusie jedynie proroka albo wybitnego człowieka, ale Piotr zobaczył więcej. Objawił mu to Ojciec. Ale nie byłby w stanie dostrzec rewelacyjnej łaski, gdyby nie jego osobiste zapatrzenie w Jezusa. Gdyby nie fascynacja i pewien rodzaj zauroczenia, które nie było toksycznym uzależnieniem, tylko kontemplacją, z czego zapewne nie do końca zdawał sobie sprawę. Kontemplatyk nie wie, że jest kontemplatykiem. Nie podziwia swojej kontemplacji, lecz cały jest skoncentrowany na Bogu. Pochłonięty przyglądaniem się Bogu, zostaje uwolniony od egocentrycznego analizowania siebie samego. Kontemplacja jest najzdrowszą postawą dla ludzkiego ducha – uwalnia od przejmowania się sobą. I to właśnie kontemplacja staje się najtrafniejszym wglądem w serce Boga, obfitującym później w owoce dogmatyczne.
Św. Tomasz z Akwinu napisał Sumę teologiczną, dedykując ją początkującym, gdyż był najszczerzej przekonany o skromności swego dzieła. Myślał, że napisał elementarz, a był to jeden z kamieni węgielnych teologii Kościoła. Czy pisząc swoje zeszyty, Teresa z Lisieux miała zamiar zdobyć nagrodę literacką? Zdobywamy śmiałość wiary dzięki książkom, które zostały napisane przez skromnych ludzi pełnych mrocznych wątpliwości.
Klucz otwiera nie tylko drzwi do poznania tajemnicy jakiegoś wnętrza, ale też sprawia, że my sami stajemy się otwarci na nowe doświadczenie. W dzieciństwie uczestniczyłem w olimpiadzie historycznej dotyczącej życia Tadeusza Kościuszki. Nasza grupa zdobyła pierwsze miejsce. Były nagroda, oklaski, podziw i dziecięca radość. Okazałem się czempionem w oczach wielu dzieci i nauczycieli. Moje poznanie historii sprawiło, że sam stałem się zauważony jako zwycięzca. Im bardziej angażujemy się w poznanie głębokości bogactw, mądrości i wiedzy o Bogu, tym bardziej sami stajemy się zauważeni w Jego oczach i stajemy się uczestnikami Jego chwały. Kto miał klucz poznania Jezusa Chrystusa? Piotr, który odezwał się jako ostatni z odpowiadających. Tylko Piotr otrzymał władzę kluczy, bo tylko On otworzył usta kluczem prawdy trafnego poznania.
Skupmy się na samej wartości poznania tajemnicy Chrystusa. Im bardziej interesujemy się Nim, tym większą On zwraca uwagę na nas. Kiedy staramy się być choćby blisko Niego, On niepostrzeżenie okazuje się najbliższy! Wielu cytowało opinie ludzkie, ale tylko Piotr powiedział prawdę. Prawda jest za ostatnią kurtyną błędu.
Bóg buduje Kościół na osobach, które są w Niego zapatrzone jak złodziej przez dziurkę od klucza. To kluczowe osoby. „Nie pojmujemy zgoła dzieł Boga, jeśli nie przyjmiemy zasady, że chciał jednych zaślepić, a oświecić drugich. Dzięki zaślepionym herezjom Kościół otworzył oczy na dogmaty” (Blaise Pascal). Inni ludzie widzieli w Jezusie jedynie proroka albo wybitnego człowieka, ale Piotr zobaczył więcej. Objawił mu to Ojciec. Ale nie byłby w stanie dostrzec rewelacyjnej łaski, gdyby nie jego osobiste zapatrzenie w Jezusa. Gdyby nie fascynacja i pewien rodzaj zauroczenia, które nie było toksycznym uzależnieniem, tylko kontemplacją, z czego zapewne nie do końca zdawał sobie sprawę. Kontemplatyk nie wie, że jest kontemplatykiem. Nie podziwia swojej kontemplacji, lecz cały jest skoncentrowany na Bogu. Pochłonięty przyglądaniem się Bogu, zostaje uwolniony od egocentrycznego analizowania siebie samego. Kontemplacja jest najzdrowszą postawą dla ludzkiego ducha – uwalnia od przejmowania się sobą. I to właśnie kontemplacja staje się najtrafniejszym wglądem w serce Boga, obfitującym później w owoce dogmatyczne.
Św. Tomasz z Akwinu napisał Sumę teologiczną, dedykując ją początkującym, gdyż był najszczerzej przekonany o skromności swego dzieła. Myślał, że napisał elementarz, a był to jeden z kamieni węgielnych teologii Kościoła. Czy pisząc swoje zeszyty, Teresa z Lisieux miała zamiar zdobyć nagrodę literacką? Zdobywamy śmiałość wiary dzięki książkom, które zostały napisane przez skromnych ludzi pełnych mrocznych wątpliwości.
Monday, August 18, 2008
Wiedzieć to za mało - XXI A
Augustyn Pelanowski OSPPE
Pytanie Jezusa było jednocześnie dla niego odpowiedzią. Ten z nich, który miał poznanie i pewność co do boskości Jezusa, mógł zostać „skałą” w Kościele. Szymon Piotr własnym staraniem umysłu nie doszedł do takiego poznania Jezusa, jakiemu dał odważnie wyraz. Objawił mu to Ojciec, a przez to Ojciec ujawnił, kogo widzi jako fundamentalną skałę w przyszłym Kościele! To było znakiem dla Jezusa! Od tej chwili nie tylko Szymon wiedział, kim jest Jezus, ale i Jezus wiedział, kim jest Szymon. Im głębiej Szymon poznawał Jezusa, tym głębiej sam był obdarowywany nową tożsamością duchową. Zmiana imienia jest tego najlepszym dowodem.
Odkrywamy siebie samych, wchodząc w głębię Serca Jezusowego. Im wnikliwiej Go poznajemy, tym wyraźniej widzimy, kim jesteśmy. Kiedy Piotr wypowiedział głośno, co odkrył w Chrystusie, Jezus wyrzekł, co widzi w Piotrze. Klucz poznania Boga okazał się tym samym kluczem, który miał moc otworzyć wnętrze Szymona. Człowiek bowiem tak długo jest zamknięty w sobie, dla siebie i dla innych, dopóki nie otworzy się na pragnienie poznania Boga w Jezusie Chrystusie. Jest to zdumiewające, że wchodząc w Boga, głębiej docieramy do siebie samych.
Tym bardziej jednak zdumiewa nas zakaz Chrystusa: Surowo im zabronił, aby nikomu nie mówili, że On jest Mesjaszem. Intymność objawienia jest zamknięta kluczem dyskrecji. Jest zbyt cenna, by mogła być dostępna jak zwykły, prasowy czy ekranowy news. Zwykła ciekawość nie jest kluczem do bram nieba. Poszukiwanie sensacji otwiera bramy piekieł, które są pełne skandalicznych życiorysów, udokumentowanych przez demonicznych paparazzi. Bóg w Jezusie nie jest sensacją, tylko rewelacją i to dla przyjaciół. Dla tych, którzy są z nim zawsze, na dobre i na złe. Dlatego Jezus od razu prorokował o swoim męczeństwie i śmierci. Zakaz strzeże tajemnicy Jezusa tylko przez pewien czas, ale ma też inny sens. Chodzi o szacunek dla prawdy o Jezusie. Szanujący się Żyd nie wypowie imienia Boga! Dopiero po zmartwychwstaniu Jezus nakazał głosić uczniom zbawczą prawdę o Nim całemu światu. Piotr na razie zobaczył głębię prawdy o Jezusie, ale jeszcze jej nie przeżył. Nie wystarczy sama wiedza o Chrystusie. Dopiero doświadczenie uzupełnia objawienie i uprawnia do apostołowania. Przyglądanie się szczytom górskim ze spokojnej doliny to nie to samo, co ich zdobycie. Nie ten jest alpinistą, kto widział Alpy, ale ten, kto wspiął się choćby na jedną skałę! Nie ten jest w pełni apostołem, kto widział Jezusa i wie, kim On jest, ale ten, kto zdobył się na przeżycie z Nim zgorszenia krzyża i chwały powstania z grobu. Apostoł, który wie, kim jest Jezus, ale nie chce z Nim przeżyć zgorszenia krzyża, staje się podobny do robaka w owocu. Nie dziwmy się więc słowom Jezusa, które później nazwały Piotra szatanem. Spożywać Ciało Chrystusa w Komunii Świętej, ale samemu nie być strawnym dla wspólnoty, to coś więcej niż egoizm.
Pytanie Jezusa było jednocześnie dla niego odpowiedzią. Ten z nich, który miał poznanie i pewność co do boskości Jezusa, mógł zostać „skałą” w Kościele. Szymon Piotr własnym staraniem umysłu nie doszedł do takiego poznania Jezusa, jakiemu dał odważnie wyraz. Objawił mu to Ojciec, a przez to Ojciec ujawnił, kogo widzi jako fundamentalną skałę w przyszłym Kościele! To było znakiem dla Jezusa! Od tej chwili nie tylko Szymon wiedział, kim jest Jezus, ale i Jezus wiedział, kim jest Szymon. Im głębiej Szymon poznawał Jezusa, tym głębiej sam był obdarowywany nową tożsamością duchową. Zmiana imienia jest tego najlepszym dowodem.
Odkrywamy siebie samych, wchodząc w głębię Serca Jezusowego. Im wnikliwiej Go poznajemy, tym wyraźniej widzimy, kim jesteśmy. Kiedy Piotr wypowiedział głośno, co odkrył w Chrystusie, Jezus wyrzekł, co widzi w Piotrze. Klucz poznania Boga okazał się tym samym kluczem, który miał moc otworzyć wnętrze Szymona. Człowiek bowiem tak długo jest zamknięty w sobie, dla siebie i dla innych, dopóki nie otworzy się na pragnienie poznania Boga w Jezusie Chrystusie. Jest to zdumiewające, że wchodząc w Boga, głębiej docieramy do siebie samych.
Tym bardziej jednak zdumiewa nas zakaz Chrystusa: Surowo im zabronił, aby nikomu nie mówili, że On jest Mesjaszem. Intymność objawienia jest zamknięta kluczem dyskrecji. Jest zbyt cenna, by mogła być dostępna jak zwykły, prasowy czy ekranowy news. Zwykła ciekawość nie jest kluczem do bram nieba. Poszukiwanie sensacji otwiera bramy piekieł, które są pełne skandalicznych życiorysów, udokumentowanych przez demonicznych paparazzi. Bóg w Jezusie nie jest sensacją, tylko rewelacją i to dla przyjaciół. Dla tych, którzy są z nim zawsze, na dobre i na złe. Dlatego Jezus od razu prorokował o swoim męczeństwie i śmierci. Zakaz strzeże tajemnicy Jezusa tylko przez pewien czas, ale ma też inny sens. Chodzi o szacunek dla prawdy o Jezusie. Szanujący się Żyd nie wypowie imienia Boga! Dopiero po zmartwychwstaniu Jezus nakazał głosić uczniom zbawczą prawdę o Nim całemu światu. Piotr na razie zobaczył głębię prawdy o Jezusie, ale jeszcze jej nie przeżył. Nie wystarczy sama wiedza o Chrystusie. Dopiero doświadczenie uzupełnia objawienie i uprawnia do apostołowania. Przyglądanie się szczytom górskim ze spokojnej doliny to nie to samo, co ich zdobycie. Nie ten jest alpinistą, kto widział Alpy, ale ten, kto wspiął się choćby na jedną skałę! Nie ten jest w pełni apostołem, kto widział Jezusa i wie, kim On jest, ale ten, kto zdobył się na przeżycie z Nim zgorszenia krzyża i chwały powstania z grobu. Apostoł, który wie, kim jest Jezus, ale nie chce z Nim przeżyć zgorszenia krzyża, staje się podobny do robaka w owocu. Nie dziwmy się więc słowom Jezusa, które później nazwały Piotra szatanem. Spożywać Ciało Chrystusa w Komunii Świętej, ale samemu nie być strawnym dla wspólnoty, to coś więcej niż egoizm.
Saturday, August 16, 2008
On Cultivating or Not Cultivating Loneliness
Ron Rolheiser
Kierkegaard had always been a lonely person, but, as a young man, he made a deliberate, strong decision to remain wedded to that loneliness. He fell in love with a woman and they planned to marry, but eventually, in a decision that would cause him pain and anguish for a long time, Kierkegaard called off the marriage, though he deeply loved the woman. What was his reason? He was afraid that if he let another person into his life in this way it would interfere with his loneliness in a way that would impact on the depth of his understanding and with what he had to share with the world. He chose celibacy for what he felt was a noble reason, a deeper solidarity with the loneliness of the world. He cultivated loneliness as a means of deeper entry into the soul.
And that bore fruit: Countless people, men and women, celibates and married people alike, have drawn understanding and strength from his writings. One of these was Henri Nouwen who used to say that Kierkegaard made his loneliness his gift to the world. What Nouwen experienced in reading Kierkegaard and what many others experience too is the sense of being introduced to yourself, the sense of being understood and validated inside your frightening complexity and aloneness.
But is a decision to cultivate one's loneliness always a noble thing?
Commenting on why he never married, Kierkegaard once wrote that he lived the curse "of never to be allowed to let anyone deeply and inwardly join themselves to me." The sadness this produces, he continues, is "the sadness of having understood something true, and then seeing oneself misunderstood." Unanimity-minus-one. Moral loneliness. Touching truth in a way that separates before it unites.
Many of us, no doubt, can resonate with those words. Somehow we never find our true soul mate in this world, someone to truly join ourselves to deeply and inwardly. But why? Is the fault without or within? Is it that we are never allowed to let anyone into that deep space or is it more that we never allow anyone in there? Is it just bad luck or is the fault inside of us?
We all yearn for someone to join ourselves to, inwardly and deeply, but yearning is one thing, allowing it to happen and paying the price for it is something else: Real intimacy is the most scary and demanding thing on the planet. We resist it as much as we invite it: Why?
Because as much as we want to share our deepest secrets we also want to keep them hidden, as much as we want constant companionship we also want privacy, as much as we want to be vulnerable we also want to protect ourselves; as much as we want to share our lives we also want our own freedom, as much as we want to give ourselves away in selflessness we also want to keep our lives and our possessions for ourselves, and as much as we want the stability of deep commitment we also want the freedom of opportunity. Intimacy demands a certain nakedness but nakedness, by definition, is not self-assured, strong, prideful, able to walk in and out of a room on its own terms, cool, fully self-possessed. Thus we are always ambivalent in our quest for intimacy. We move towards it even as, like Kierkegaard, we push it away.
Sometimes this is healthy: We are meant to carry our loneliness and solitude at a high level, to not sell our souls out too quickly or too cheaply, to not settle for second-best. In the words of Hafiz: Don't surrender your loneliness so quickly. Let it cut deep. Let it ferment and season you as few human or divine ingredients can. Sometimes loneliness must be cultivated.
But this can also be unhealthy: Sometimes the prison of our own loneliness is self-imposed and comes about mainly because of our unwillingness to give up freedom, private possession, self-protection, and that which is perceived as being cool. It is not so much that we aren't allowed intimacy (because of circumstance, luck, or handicap) but that we do not allow it because of its real cost. Whenever that is the case, our loneliness, unlike that of Kierkegaard, will not be fruitful, a fertile sadness that is our gift to the world, but will be rather a sterile sadness that drains energy out of the world.
Let's hope that whatever loneliness we do cultivate is the healthy kind, the kind that softens the heart rather than hardens it, that speaks as does the loneliness of Hafiz: Something missing in my heart tonight has made my eyes so soft, my voice so tender - my need of God, absolutely clear.
2008-08-10
Soren Kierkegaard remains a mentor to many people for a good reason. He touched the soul like a maestro picking up a violin and that master's touch comes not so much from his intelligence as from his sensitivity. And that sensitivity was carefully cultivated.Kierkegaard had always been a lonely person, but, as a young man, he made a deliberate, strong decision to remain wedded to that loneliness. He fell in love with a woman and they planned to marry, but eventually, in a decision that would cause him pain and anguish for a long time, Kierkegaard called off the marriage, though he deeply loved the woman. What was his reason? He was afraid that if he let another person into his life in this way it would interfere with his loneliness in a way that would impact on the depth of his understanding and with what he had to share with the world. He chose celibacy for what he felt was a noble reason, a deeper solidarity with the loneliness of the world. He cultivated loneliness as a means of deeper entry into the soul.
And that bore fruit: Countless people, men and women, celibates and married people alike, have drawn understanding and strength from his writings. One of these was Henri Nouwen who used to say that Kierkegaard made his loneliness his gift to the world. What Nouwen experienced in reading Kierkegaard and what many others experience too is the sense of being introduced to yourself, the sense of being understood and validated inside your frightening complexity and aloneness.
But is a decision to cultivate one's loneliness always a noble thing?
Commenting on why he never married, Kierkegaard once wrote that he lived the curse "of never to be allowed to let anyone deeply and inwardly join themselves to me." The sadness this produces, he continues, is "the sadness of having understood something true, and then seeing oneself misunderstood." Unanimity-minus-one. Moral loneliness. Touching truth in a way that separates before it unites.
Many of us, no doubt, can resonate with those words. Somehow we never find our true soul mate in this world, someone to truly join ourselves to deeply and inwardly. But why? Is the fault without or within? Is it that we are never allowed to let anyone into that deep space or is it more that we never allow anyone in there? Is it just bad luck or is the fault inside of us?
We all yearn for someone to join ourselves to, inwardly and deeply, but yearning is one thing, allowing it to happen and paying the price for it is something else: Real intimacy is the most scary and demanding thing on the planet. We resist it as much as we invite it: Why?
Because as much as we want to share our deepest secrets we also want to keep them hidden, as much as we want constant companionship we also want privacy, as much as we want to be vulnerable we also want to protect ourselves; as much as we want to share our lives we also want our own freedom, as much as we want to give ourselves away in selflessness we also want to keep our lives and our possessions for ourselves, and as much as we want the stability of deep commitment we also want the freedom of opportunity. Intimacy demands a certain nakedness but nakedness, by definition, is not self-assured, strong, prideful, able to walk in and out of a room on its own terms, cool, fully self-possessed. Thus we are always ambivalent in our quest for intimacy. We move towards it even as, like Kierkegaard, we push it away.
Sometimes this is healthy: We are meant to carry our loneliness and solitude at a high level, to not sell our souls out too quickly or too cheaply, to not settle for second-best. In the words of Hafiz: Don't surrender your loneliness so quickly. Let it cut deep. Let it ferment and season you as few human or divine ingredients can. Sometimes loneliness must be cultivated.
But this can also be unhealthy: Sometimes the prison of our own loneliness is self-imposed and comes about mainly because of our unwillingness to give up freedom, private possession, self-protection, and that which is perceived as being cool. It is not so much that we aren't allowed intimacy (because of circumstance, luck, or handicap) but that we do not allow it because of its real cost. Whenever that is the case, our loneliness, unlike that of Kierkegaard, will not be fruitful, a fertile sadness that is our gift to the world, but will be rather a sterile sadness that drains energy out of the world.
Let's hope that whatever loneliness we do cultivate is the healthy kind, the kind that softens the heart rather than hardens it, that speaks as does the loneliness of Hafiz: Something missing in my heart tonight has made my eyes so soft, my voice so tender - my need of God, absolutely clear.
Niebezpieczne okolice grzechu - XX A
Augustyn Pelanowski OSPPE
Jest zapewne wiele dzielnych kobiet, które wychowują samotnie swoje dzieci. Co jednak dzieje się z dziećmi tych samotnych matek, które całą swoją osamotnioną miłość narzucają im, chroniąc je przed każdym nieszczęściem i nieustannie zamartwiając się o nie? Niektóre uczucia bywają zbyt silne, szczególnie te, które mają tylko jeden obiekt. Mogą stać się kultem, tyranią albo nadtroskliwością czy prześladowaniem.
Może zdarzyć się inny wariant. Osamotniona przez męża kobieta zaniedbuje córkę, szukając miłości, która ciągle się urywa, gdyż cudzołóstwo zawsze jest rodzajem kłusownictwa. Dzieli ludzi na myśliwego, który zadowala się tylko do czasu konsumpcji zdobytym mięsem, i na ofiarę, która chwyta haczyk namiętności. Być może tak było w życiu bohaterki dzisiejszej Ewangelii... Jej córka czuła się opuszczona i pozbawiona choćby okruszyny ciepła i uwagi, najdrobniejszego przytulenia, choćby spojrzenia. Może właśnie dlatego Jezus powiedział tej kobiecie: Niedobrze jest zabrać chleb dzieciom i rzucić psom? Może to był przenikliwy wyrzut? Może matka zabierała cały chleb miłości dziecku, a sama rzucała swe ciało pożądliwym kochankom?
Cudzołóstwo wpuszcza demony w całą rodzinę. Poznałem kiedyś matkę, która przyjechała z odległego miasta zaniepokojona zachowaniem córki. Jej dziecko było zamknięte w sobie, prawie się nie odżywiało, trwało w odrętwieniu, nie ruszając się z domu i milcząc godzinami. Nocą budziło się z powodu bluźnierczych koszmarów. Namówiłem ją, nie bez oporów do spowiedzi. Okazało się, że grzech cudzołóstwa był w jej życiu tak liczny jak muchy na padlinie. W pierwszych chwilach jej wyznania nie było ani okruszyny skruchy, ale kiedy zobaczyła związek swego grzechu ze stanem duchowym córki, coś w niej się skruszyło!
Kobieta kananejska wyszła z TAMTYCH okolic. Są takie środowiska, takie rodziny, gdzie grzech zdrady jest dziedziczony i kieruje ludzkimi wyborami silniej, niż one to sobie uświadamiają. Są jednak i takie osoby, które dla uratowania swego dziecka opuszczają TAMTE okolice – okolice grzechu, środowisko obciążone schematem zdrady. Wtedy jest szansa. Być może jednak Jezus powiedział jej tak przykre słowa, chcąc nie tylko uświadomić pogański i zupełnie bezbożny styl życia, ale też po to, by sprowokować ją do skruchy, która zawsze staje się okazją do łaski? Łaska łatwo zdobyta, równie łatwo bywa utracona.
Najpierw Jezus nie odzywał się do niej ani słowem. Potem przypomniał jej pieskie życie. Mimo sytuacji, która wielu by zniechęciła i dotknęła, była gotowa stracić swoją iluzoryczną godność, by uratować życie dziecka. Może zresztą w tym momencie odzyskała naprawdę miłość do córki?
Jest zapewne wiele dzielnych kobiet, które wychowują samotnie swoje dzieci. Co jednak dzieje się z dziećmi tych samotnych matek, które całą swoją osamotnioną miłość narzucają im, chroniąc je przed każdym nieszczęściem i nieustannie zamartwiając się o nie? Niektóre uczucia bywają zbyt silne, szczególnie te, które mają tylko jeden obiekt. Mogą stać się kultem, tyranią albo nadtroskliwością czy prześladowaniem.
Może zdarzyć się inny wariant. Osamotniona przez męża kobieta zaniedbuje córkę, szukając miłości, która ciągle się urywa, gdyż cudzołóstwo zawsze jest rodzajem kłusownictwa. Dzieli ludzi na myśliwego, który zadowala się tylko do czasu konsumpcji zdobytym mięsem, i na ofiarę, która chwyta haczyk namiętności. Być może tak było w życiu bohaterki dzisiejszej Ewangelii... Jej córka czuła się opuszczona i pozbawiona choćby okruszyny ciepła i uwagi, najdrobniejszego przytulenia, choćby spojrzenia. Może właśnie dlatego Jezus powiedział tej kobiecie: Niedobrze jest zabrać chleb dzieciom i rzucić psom? Może to był przenikliwy wyrzut? Może matka zabierała cały chleb miłości dziecku, a sama rzucała swe ciało pożądliwym kochankom?
Cudzołóstwo wpuszcza demony w całą rodzinę. Poznałem kiedyś matkę, która przyjechała z odległego miasta zaniepokojona zachowaniem córki. Jej dziecko było zamknięte w sobie, prawie się nie odżywiało, trwało w odrętwieniu, nie ruszając się z domu i milcząc godzinami. Nocą budziło się z powodu bluźnierczych koszmarów. Namówiłem ją, nie bez oporów do spowiedzi. Okazało się, że grzech cudzołóstwa był w jej życiu tak liczny jak muchy na padlinie. W pierwszych chwilach jej wyznania nie było ani okruszyny skruchy, ale kiedy zobaczyła związek swego grzechu ze stanem duchowym córki, coś w niej się skruszyło!
Kobieta kananejska wyszła z TAMTYCH okolic. Są takie środowiska, takie rodziny, gdzie grzech zdrady jest dziedziczony i kieruje ludzkimi wyborami silniej, niż one to sobie uświadamiają. Są jednak i takie osoby, które dla uratowania swego dziecka opuszczają TAMTE okolice – okolice grzechu, środowisko obciążone schematem zdrady. Wtedy jest szansa. Być może jednak Jezus powiedział jej tak przykre słowa, chcąc nie tylko uświadomić pogański i zupełnie bezbożny styl życia, ale też po to, by sprowokować ją do skruchy, która zawsze staje się okazją do łaski? Łaska łatwo zdobyta, równie łatwo bywa utracona.
Najpierw Jezus nie odzywał się do niej ani słowem. Potem przypomniał jej pieskie życie. Mimo sytuacji, która wielu by zniechęciła i dotknęła, była gotowa stracić swoją iluzoryczną godność, by uratować życie dziecka. Może zresztą w tym momencie odzyskała naprawdę miłość do córki?
Milczenie Boga - XX A
Augustyn Pelanowski OSPPE
„Modlitwa błagalna jest oskarżona i właściwym oskarżonym jest naturalnie sam Bóg. Lecz Bóg milczy. Pozwala spokojnie skarżyć się i oskarżać. Milczy z uporem, milczy tysiące lat. Przemówi dopiero wtedy, gdy dojdzie do rozprawy, i wobec tego mowy oskarżycielskie przeciw modlitwie błagalnej mogą trwać nadal, mogą płynąć skargi złamanych serc, mędrkujących umysłów. Cynicy, nazbyt gadatliwi poeci mogą demonstrować swą zręczność lub uknutą bezbożność” (Karl Rahner). Czyż nie odczuwaliśmy choć raz tego milczenia Boga, mimo naszego krzyku? Czy nie czuliśmy, jakby odwrócił się, obojętny? Wołamy, modlimy się, skarżymy, lecz On się nie odzywa. A kiedy padamy do Jego stóp złamani bezsilnością, On wydaje się mieć łaskę jedynie dla naszych sąsiadów, a nawet wrogów.
Tak naprawdę jest inaczej. Dostajemy więcej niż ci, o których myśleliśmy, że są faworytami. Paweł pisze, że nadmiar łaskawości Boga doprowadził Izraela do nieposłuszeństwa, a wtedy jego opór zaprowadził Bożą hojność na bezdroża pogan. Bóg wyciągnął rękę do swego narodu, ale ponieważ została zraniona odtrąceniem, wzbogacona o źródło rany, skierowała się ku poganom. Jezus zaraz po tym, jak zgorszył faryzeuszy, udał się na pogranicze Tyru i Sydonu, może po to, by wypełnić zapowiedź Izajasza, iż cudzoziemcy zostaną przygarnięci i rozweseleni? Ale dlaczego łaska zaczyna się niełaskawie? Nie odezwał się do niej ani słowem! A ona krzyczała. Prowokacja, niekonsekwencja czy strategia Boga? Nawet gdy upadła Mu do nóg, wydawał się nieugięty. Jej wołanie zostało oddane przez greckie kradzo, co oznacza nieartykułowane okrzyki, czyli wołanie, którego sam autor nie potrafi do końca zrozumieć. Może czekał, aż jej wołanie stanie się prośbą zrozumiałą dla niej samej? Może był czas, kiedy inni ją o coś prosili, a ona milczała? Może była nieubłagana dla swej córki? Nie zawsze wiemy, o co nam naprawdę chodzi. Dopóki nasze błaganie nie pozbędzie się presji wywieranej na Boga oraz pretensji i skargi, która bardziej jest oskarżaniem Boga niż skarżeniem się Bogu, Bóg milczy. Jeden z więźniów obozu koncentracyjnego był przed wojną piekarzem. Obok jego piekarni mieszkała żydowska uboga rodzina. Zdarzało się, że owi biedacy przychodzili po chleb. Piekarz odmawiał. Po kilku latach, w Oświęcimiu, jeden z wartowników często pałaszował kanapkę z kiełbasą i czasami rzucał mu, jak psu, niedojedzony chleb pachnący kiełbasą. Trzeba było aż obozu koncentracyjnego, by pogłębiła się nie tylko wiara, ale i hojność wysłuchiwania pozbawionego grosza człowieka. Nie dziwmy się Bogu, że nie wysłuchuje dzisiaj naszych krzyków i skarg, tylko raczej przypomnijmy sobie, czy w przeszłości nie zostawiliśmy kogoś bez wsparcia, choćby w postaci kromki chleba?
„Modlitwa błagalna jest oskarżona i właściwym oskarżonym jest naturalnie sam Bóg. Lecz Bóg milczy. Pozwala spokojnie skarżyć się i oskarżać. Milczy z uporem, milczy tysiące lat. Przemówi dopiero wtedy, gdy dojdzie do rozprawy, i wobec tego mowy oskarżycielskie przeciw modlitwie błagalnej mogą trwać nadal, mogą płynąć skargi złamanych serc, mędrkujących umysłów. Cynicy, nazbyt gadatliwi poeci mogą demonstrować swą zręczność lub uknutą bezbożność” (Karl Rahner). Czyż nie odczuwaliśmy choć raz tego milczenia Boga, mimo naszego krzyku? Czy nie czuliśmy, jakby odwrócił się, obojętny? Wołamy, modlimy się, skarżymy, lecz On się nie odzywa. A kiedy padamy do Jego stóp złamani bezsilnością, On wydaje się mieć łaskę jedynie dla naszych sąsiadów, a nawet wrogów.
Tak naprawdę jest inaczej. Dostajemy więcej niż ci, o których myśleliśmy, że są faworytami. Paweł pisze, że nadmiar łaskawości Boga doprowadził Izraela do nieposłuszeństwa, a wtedy jego opór zaprowadził Bożą hojność na bezdroża pogan. Bóg wyciągnął rękę do swego narodu, ale ponieważ została zraniona odtrąceniem, wzbogacona o źródło rany, skierowała się ku poganom. Jezus zaraz po tym, jak zgorszył faryzeuszy, udał się na pogranicze Tyru i Sydonu, może po to, by wypełnić zapowiedź Izajasza, iż cudzoziemcy zostaną przygarnięci i rozweseleni? Ale dlaczego łaska zaczyna się niełaskawie? Nie odezwał się do niej ani słowem! A ona krzyczała. Prowokacja, niekonsekwencja czy strategia Boga? Nawet gdy upadła Mu do nóg, wydawał się nieugięty. Jej wołanie zostało oddane przez greckie kradzo, co oznacza nieartykułowane okrzyki, czyli wołanie, którego sam autor nie potrafi do końca zrozumieć. Może czekał, aż jej wołanie stanie się prośbą zrozumiałą dla niej samej? Może był czas, kiedy inni ją o coś prosili, a ona milczała? Może była nieubłagana dla swej córki? Nie zawsze wiemy, o co nam naprawdę chodzi. Dopóki nasze błaganie nie pozbędzie się presji wywieranej na Boga oraz pretensji i skargi, która bardziej jest oskarżaniem Boga niż skarżeniem się Bogu, Bóg milczy. Jeden z więźniów obozu koncentracyjnego był przed wojną piekarzem. Obok jego piekarni mieszkała żydowska uboga rodzina. Zdarzało się, że owi biedacy przychodzili po chleb. Piekarz odmawiał. Po kilku latach, w Oświęcimiu, jeden z wartowników często pałaszował kanapkę z kiełbasą i czasami rzucał mu, jak psu, niedojedzony chleb pachnący kiełbasą. Trzeba było aż obozu koncentracyjnego, by pogłębiła się nie tylko wiara, ale i hojność wysłuchiwania pozbawionego grosza człowieka. Nie dziwmy się Bogu, że nie wysłuchuje dzisiaj naszych krzyków i skarg, tylko raczej przypomnijmy sobie, czy w przeszłości nie zostawiliśmy kogoś bez wsparcia, choćby w postaci kromki chleba?
Saturday, August 09, 2008
Lornetka serca - XIX A
Augustyn Pelanowski OSPPE
Samotna modlitwa Eliasza, Pawła i Jezusa. Wydaje się, że modlitwa samotna jest modlitwą mizantropa uciekającego przed społeczeństwem. Można odnieść wrażenie, że to brak troski o innych. Ale jest wręcz odwrotnie. W modlitwie człowiek, oddalając się fizycznie od ludzi, coraz wyraźniej i mocniej uświadamia sobie odpowiedzialność za los innych.
Paweł odsłania swą troskę o naród: wolałbym być pod klątwą dla zbawienia braci moich! Zdumiewająca troska o ludzi, którzy ekskomunikowali Apostoła z synagogi. Samotność w modlitwie, w sensie zupełnej utraty kontaktu z innymi, jest niemożliwa. Modlitwa sprawia, że odległości pomiędzy ludźmi znikają. Modlitwa może sprawić, że odległości zbliżają, zaś zażyłość bez modlitwy często prowadzi do odtrącenia!
Spójrzmy na Jezusa. Wchodząc samotnie na górę, by się modlić, nie porzuca uczniów. To właśnie dzięki tej modlitwie mają oni moc wypłynąć na morską otchłań i ją bezpiecznie przemierzyć. Modląc się, pomagamy innym przewędrować niebezpieczne etapy życia i dopłynąć do zbawczego brzegu. Dzięki modlitwie nie giną nam z serca ci, których nawet zgubiliśmy z oczu!
Od niepamiętnych czasów pierwszą czynnością człowieka myślącego było zwrócenie się do Boga. Ranna modlitwa to wołanie o wsparcie, o uratowanie! Bardzo słusznie, bo życie jest niebezpieczną żeglugą, i dlatego pierwszym świadomym aktem człowieka myślącego jest wołanie o pomoc. Modlitwa ranna to może nawet modlitwa zraniona? Odrobina trzeźwego myślenia często wystarcza, by się przerazić samym istnieniem. Bez tego wołania toniemy nawet wtedy, gdy wydaje nam się, że jesteśmy „grubymi rybami”. Omijając modlitwę, stajemy się dla innych toksycznym zagrożeniem.
Choć ludzie modlitwy uciekali na pustynię, ciągnęły za nimi tysiące. Inaczej miała się rzecz z tymi, którzy modlitwą wzgardzili, ci stali się tyranami, o których historia napisała fatalne świadectwa. Dopóki się modlisz – wołasz o pomoc, kiedy przestajesz, inni wołają o pomoc, widząc ciebie!
Nie zdarzyło mi się jeszcze w życiu, by modlitwa powiększyła mój niepokój albo obniżyła poczucie bezpieczeństwa. Spośród wszystkich mocy przemieniających człowieka, najskuteczniejsza i najgruntowniejsza jest właśnie ona. Można po niej podnieść się kompletnie odmienionym. Mało tego, ona zmienia też tych, za których się modlimy! Bóg się nam przygląda nieustannie, ale „uaktywnia się” dopiero wtedy, gdy Go o to wyraźnie poprosimy.
Samotna modlitwa Eliasza, Pawła i Jezusa. Wydaje się, że modlitwa samotna jest modlitwą mizantropa uciekającego przed społeczeństwem. Można odnieść wrażenie, że to brak troski o innych. Ale jest wręcz odwrotnie. W modlitwie człowiek, oddalając się fizycznie od ludzi, coraz wyraźniej i mocniej uświadamia sobie odpowiedzialność za los innych.
Paweł odsłania swą troskę o naród: wolałbym być pod klątwą dla zbawienia braci moich! Zdumiewająca troska o ludzi, którzy ekskomunikowali Apostoła z synagogi. Samotność w modlitwie, w sensie zupełnej utraty kontaktu z innymi, jest niemożliwa. Modlitwa sprawia, że odległości pomiędzy ludźmi znikają. Modlitwa może sprawić, że odległości zbliżają, zaś zażyłość bez modlitwy często prowadzi do odtrącenia!
Spójrzmy na Jezusa. Wchodząc samotnie na górę, by się modlić, nie porzuca uczniów. To właśnie dzięki tej modlitwie mają oni moc wypłynąć na morską otchłań i ją bezpiecznie przemierzyć. Modląc się, pomagamy innym przewędrować niebezpieczne etapy życia i dopłynąć do zbawczego brzegu. Dzięki modlitwie nie giną nam z serca ci, których nawet zgubiliśmy z oczu!
Od niepamiętnych czasów pierwszą czynnością człowieka myślącego było zwrócenie się do Boga. Ranna modlitwa to wołanie o wsparcie, o uratowanie! Bardzo słusznie, bo życie jest niebezpieczną żeglugą, i dlatego pierwszym świadomym aktem człowieka myślącego jest wołanie o pomoc. Modlitwa ranna to może nawet modlitwa zraniona? Odrobina trzeźwego myślenia często wystarcza, by się przerazić samym istnieniem. Bez tego wołania toniemy nawet wtedy, gdy wydaje nam się, że jesteśmy „grubymi rybami”. Omijając modlitwę, stajemy się dla innych toksycznym zagrożeniem.
Choć ludzie modlitwy uciekali na pustynię, ciągnęły za nimi tysiące. Inaczej miała się rzecz z tymi, którzy modlitwą wzgardzili, ci stali się tyranami, o których historia napisała fatalne świadectwa. Dopóki się modlisz – wołasz o pomoc, kiedy przestajesz, inni wołają o pomoc, widząc ciebie!
Nie zdarzyło mi się jeszcze w życiu, by modlitwa powiększyła mój niepokój albo obniżyła poczucie bezpieczeństwa. Spośród wszystkich mocy przemieniających człowieka, najskuteczniejsza i najgruntowniejsza jest właśnie ona. Można po niej podnieść się kompletnie odmienionym. Mało tego, ona zmienia też tych, za których się modlimy! Bóg się nam przygląda nieustannie, ale „uaktywnia się” dopiero wtedy, gdy Go o to wyraźnie poprosimy.
To nie upiór, to zbawca - XIX A
Augustyn Pelanowski OSPPE
Zaraz po rozmnożeniu chleba, Jezus przynaglił uczniów, aby wsiedli do łodzi. Nie czekał na okrzyki podziwu i wdzięczność. Przebywał sam na modlitwie, gdy uczniowie wiosłowali ku drugiemu brzegowi. Był odłączony, jak Paweł, który dla zbawienia braci pragnął być nawet pod klątwą. Eliasz wchodzi na górę Horeb, aby się modlić za Izrael dryfujący ku bałwochwalstwu.
Burza. Jezus, mając przed sobą ścianę ulewy i pęknięcia nieba zarysowane piorunami, nie cofnął się do uwielbiających Go tłumów, ale podążył za zagubionymi w nawałnicy uczniami. Przyjaźń, pełna pragnienia uratowania przyjaciół, daje moc kroczenia po niemożliwym gruncie, po falach! Bóg nie zostawia swych przyjaciół w najstraszniejszych sztormach. Idzie jak orzeźwiający powiew uspokojenia. Bóg wszystko uspokaja, o nikim nie zapomina, za każdym, kto zagubił się, podąży.
Nie poznali Go. Trudno poznać Boga w chwili, w której wydaje się, że to właśnie On nas opuścił. Wydawał się upiorem, ale był zbawcą. Czy można się dziwić, że najpierw była bojaźń, zanim przyszło uspokojenie i miłość? W książce „Zaćmienie Boga” Martin Buber, komentując zwątpienie Whiteheada, który nie mógł pogodzić Boga bojaźni, znanego ze Starego Testamentu, z Bogiem miłości, jaki się objawił w Jezusie, napisał, iż ten filozof zupełnie nie uchwycił sensu słowa „początek”. Początkiem mądrości jest bojaźń Boga. Początkiem, ale nie końcem! Kto zaczyna od miłości, nie odczuwając przedtem bojaźni, ten miłuje bożka, a nie rzeczywistego Boga, który na początku jest niezrozumiały i przerażający. Miłość bez szacunku staje się zuchwałą bezczelnością. Duch naszej epoki wymusza na nas wyobrażenie Boga, który jedynie się uśmiecha i czule przemawia. Ale jest to obraz uformowany naszymi potrzebami i spowodowany tłumieniem lęków. Bóg nas nie straszy dla zabawy albo wymuszenia czołobitności, lecz niekiedy, aby nas uratować, musi użyć swej potęgi, a ta, choć zbawienna, przeraża. Przecież zbliżał się po to, by ich uratować! Bali się, dopóki tylko był dla nich obrazem, przestali się bać, gdy stał się dla nich słowem, gdy przemówił!
I jeszcze jedno. Wszyscy chcemy kierować swoim losem samodzielnie. Wydaje nam się, że możemy panować nad sobą i kierować łodzią losu ku wieczności bez specjalnych interwencji Boga. Pewnego dnia przychodzi burza, żywioły niewidzialnych sił przejmują nad nami kontrolę, wszystko wymyka się z rąk, a grunt spod nóg. Jesteśmy bezradni. Chcąc przed tym doznaniem zdezerterować, szukamy kogoś, kto przejmie odpowiedzialność za nasz los, pojawia się wtedy uzależnienie i podporządkowanie, dominacja i tyrania. Nikt nas nie zbawi oprócz Boga. Człowiek został obdarowany taką potęgą istnienia, że sam nie jest w stanie jej unieść. Do tego potrzeba aż Boga.
Zaraz po rozmnożeniu chleba, Jezus przynaglił uczniów, aby wsiedli do łodzi. Nie czekał na okrzyki podziwu i wdzięczność. Przebywał sam na modlitwie, gdy uczniowie wiosłowali ku drugiemu brzegowi. Był odłączony, jak Paweł, który dla zbawienia braci pragnął być nawet pod klątwą. Eliasz wchodzi na górę Horeb, aby się modlić za Izrael dryfujący ku bałwochwalstwu.
Burza. Jezus, mając przed sobą ścianę ulewy i pęknięcia nieba zarysowane piorunami, nie cofnął się do uwielbiających Go tłumów, ale podążył za zagubionymi w nawałnicy uczniami. Przyjaźń, pełna pragnienia uratowania przyjaciół, daje moc kroczenia po niemożliwym gruncie, po falach! Bóg nie zostawia swych przyjaciół w najstraszniejszych sztormach. Idzie jak orzeźwiający powiew uspokojenia. Bóg wszystko uspokaja, o nikim nie zapomina, za każdym, kto zagubił się, podąży.
Nie poznali Go. Trudno poznać Boga w chwili, w której wydaje się, że to właśnie On nas opuścił. Wydawał się upiorem, ale był zbawcą. Czy można się dziwić, że najpierw była bojaźń, zanim przyszło uspokojenie i miłość? W książce „Zaćmienie Boga” Martin Buber, komentując zwątpienie Whiteheada, który nie mógł pogodzić Boga bojaźni, znanego ze Starego Testamentu, z Bogiem miłości, jaki się objawił w Jezusie, napisał, iż ten filozof zupełnie nie uchwycił sensu słowa „początek”. Początkiem mądrości jest bojaźń Boga. Początkiem, ale nie końcem! Kto zaczyna od miłości, nie odczuwając przedtem bojaźni, ten miłuje bożka, a nie rzeczywistego Boga, który na początku jest niezrozumiały i przerażający. Miłość bez szacunku staje się zuchwałą bezczelnością. Duch naszej epoki wymusza na nas wyobrażenie Boga, który jedynie się uśmiecha i czule przemawia. Ale jest to obraz uformowany naszymi potrzebami i spowodowany tłumieniem lęków. Bóg nas nie straszy dla zabawy albo wymuszenia czołobitności, lecz niekiedy, aby nas uratować, musi użyć swej potęgi, a ta, choć zbawienna, przeraża. Przecież zbliżał się po to, by ich uratować! Bali się, dopóki tylko był dla nich obrazem, przestali się bać, gdy stał się dla nich słowem, gdy przemówił!
I jeszcze jedno. Wszyscy chcemy kierować swoim losem samodzielnie. Wydaje nam się, że możemy panować nad sobą i kierować łodzią losu ku wieczności bez specjalnych interwencji Boga. Pewnego dnia przychodzi burza, żywioły niewidzialnych sił przejmują nad nami kontrolę, wszystko wymyka się z rąk, a grunt spod nóg. Jesteśmy bezradni. Chcąc przed tym doznaniem zdezerterować, szukamy kogoś, kto przejmie odpowiedzialność za nasz los, pojawia się wtedy uzależnienie i podporządkowanie, dominacja i tyrania. Nikt nas nie zbawi oprócz Boga. Człowiek został obdarowany taką potęgą istnienia, że sam nie jest w stanie jej unieść. Do tego potrzeba aż Boga.
Saturday, August 02, 2008
The Pearl of Great Price and its Cost - XVII A
Ron Rolheiser
2008-07-27
A woman I know tells this story: She married a man she loved but, early on in the marriage, was too immature to responsibly carry her part of the relationship. One night she went to a party with her husband, drank too much, and left the party with another man. Eventually she sobered up and repentantly found her way home, fully expecting the marital skies to be ripped asunder with anger. But her husband though hurt and shaken by what had happened was calm, philosophical, direct.When she walked sheepishly into the room he demanded neither an explanation nor an apology. Ultimately, what is there to say? He simply said to her: "I'm going away for a few days so that you can be alone because you need to decide who you are: Are you a married woman or are you something else?" He took a three-day sabbatical from her, she cried, sorted out the question he had put to her, and now, years beyond this painful incident, she is inside a solid marriage and infinitely more aware that the pearl of great price comes precisely at a price.
Every choice is a renunciation. Thomas Aquinas said that and it helps explain why we struggle so painfully to make clear choices. We want the right things, but we want other things too.
Every choice is a series of renunciations: If I marry one person, I cannot marry anyone else; if I live in one place, I cannot live anywhere else; if I choose a certain career, that excludes many other careers; if I have this, then I cannot have that. The list could go on indefinitely. To choose one thing is to renounce others. That's the nature of choice.
In most areas of our lives we do not feel this so painfully. We choose and there isn't a lot of sting to the loss. But the area of love is more sensitive. Here we feel the sting of loss more strongly and here we often find it hard to accept the real limits of life. What are those limits? They are the limits that come with being an infinite spirit in a finite world.
We are fired into this world with a madness that comes from the gods and has us believe that we are destined to embrace the cosmos itself. We don't want something, we want everything. That's a simple way, though a good one, of saying something that Christianity has always said, namely, that in body and soul we are meant to embrace everyone and we already hunger for that. Perhaps we experience it most clearly in our sexuality, but the hunger is everywhere present in us. Our yearning is wide, our longing is infinite, our urge to embrace is promiscuous. We are infinite in yearning, but, in this life, only get to meet the finite.
That's what makes love difficult. We are over-charged for our own lives. We have divine fire inside us, want everything, yearn for the whole world, and yet, at a point, have to commit to one particular person, at one particular place, and in one very particular life, with all the limits that imposes. Infinite desire limited by a finite choice, such is the nature of real life and love.
Life and love, beyond the abstract and beyond the grandiosity of our own daydreams, involve hard, painful renunciation. But it is precisely that very renunciation that helps us grow up and makes our lives real in a way that our daydreams don't.
In trying to explain some of the deeper secrets of life, Jesus gives us this parable: The Kingdom of God is like a merchant in search of fine pearls, when he finds a single one of great value, he goes and sells all that he owns and buys that pearl. That, the pearl of great price, the value of love and its cost, is in essence the challenge that young husband put to his wife when he told her to sort out the question: "Are you a married woman or are you something else?" For what are you willing to renounce other things?
What is our own pearl of great price? Are we willing to give up everything in exchange for it? Are we willing to live with its limits? Until we are clear on these questions there is forever the danger that, like the wife who left the party without her husband, we will act out in dangerous and hurtful ways.
Thoreau once said: "The youth gets together materials to build a bridge to the moon or perhaps a palace or a temple ... at length the middle-aged man concludes to build a woodshed with them."
So too in love and life: The child sets out make love to the whole world and the adult eventually concludes to marry a single person, in essence, to build a woodshed. But it's only in that woodshed where life and love are real in this world.
Za późno? To w sam raz! - XVIII A
Augustyn Pelanowski OSPPE
Nakłonić ucho, by się nakarmić? Brzmi z pozoru jak poemat dadaistyczny. Tymczasem duch człowieka syci się słuchaniem, tak jak ciało pokarmem. Słuchać, tak jakby się smakowało przysmaki! Bóg daje za darmo nieskończenie więcej, niż my możemy kupić, płacąc skończenie mniej. Kto zaznał, jak słodki jest Pan, tego nie oderwą od Chrystusa ani problemy, ani deficyty, ani ubóstwo, ani nawet piekło.
Uczniowie mieli jedynie 5 chlebów i 2 ryby. Od dawna dopatrywano się w tych pokarmach aluzji do Tory albo do pięciu ran Chrystusa, jak również do Starego i Nowego Testamentu albo do dwóch przykazań miłości Boga i człowieka.
Połamać chleby, to jakby złamać tajemniczość treści, zrozumieć sens zapisu w jego duchowej warstwie, w jego wewnętrznym smaku. A może to odniesienie do męki Chrystusa, w której złamał zapieczętowany sens proroctw mesjańskich? Najważniejsze dla nas jest jednak to, że Jezus ma pokarm na głód miłości!
Miejsce było puste, ale z każdą pustką Bóg potrafi sobie poradzić, wypełniając ją cudownie obfitością. Pora była spóźniona, ale dla Jezusa nigdy nie jest za późno! Nie sądź, że wszystko stracone. Nastał wieczór, ale gdzie jest Światłość świata, widać to, co najważniejsze, a znika to, co odciąga naszą uwagę od Boga.
Mówimy, że jest już za późno, ogarnia nas rezygnacja, czujemy się zawiedzeni. Tymczasem właśnie taki czas dla Jezusa to jedyna okazja, by w całej obfitości okazać swą łaskawość. Chodzi tylko o to, by w takim momencie nie opuścić Boga! Tłumy mogły przecież odejść, widząc, że nie ma co jeść i nie ma nikogo, kto by mógł temu zaradzić. Nie opuszczaj Boga nawet wtedy, gdy trwanie przy Nim wydaje się oczywistą stratą i absurdem. Nie wierz faktom, tylko Bogu! Nie pożałujesz! Pustka z Bogiem jest zawsze pozorna jak szary papier opakowania, który ukrywa prezenty pod choinkę. Nigdy nie powinniśmy wątpić w wynagrodzenie tych pustych godzin spędzonych na modlitwie lub przy czytaniu Biblii.
Pamiętam chińską bajkę o trzech braciach, którzy przemierzając świat, dotarli do wielkiego pustego pałacu. Najsilniejszy wziął skarby i uciekł, średni porwał królewnę, a najmłodszy spóźnił się, więc w pałacowych komnatach nie znalazł już nic. Siedział smutny na progu. W nocy usłyszał głos, który obwieścił mu, że cały gmach jest jego. Głos prosił, by poczekał jeszcze trzy dni. Chłopak nie miał nic do stracenia i poczekał. Po trzech dniach przy bramie stał wierzchowiec najstarszego brata z workiem skarbów, a obok drugi koń z przerażoną królewną. Opowiedziała, że bracia zginęli, gdyż chciwość odebrała im rozsądek i chwaląc się zdobyczami, wzbudzili morderczą zazdrość ludzi z pobliskiego miasteczka. Królewna uciekła i zabrała wierzchowca ze skarbami. Żyli długo i szczęśliwie. Dobrze jest się spóźnić!
Nakłonić ucho, by się nakarmić? Brzmi z pozoru jak poemat dadaistyczny. Tymczasem duch człowieka syci się słuchaniem, tak jak ciało pokarmem. Słuchać, tak jakby się smakowało przysmaki! Bóg daje za darmo nieskończenie więcej, niż my możemy kupić, płacąc skończenie mniej. Kto zaznał, jak słodki jest Pan, tego nie oderwą od Chrystusa ani problemy, ani deficyty, ani ubóstwo, ani nawet piekło.
Uczniowie mieli jedynie 5 chlebów i 2 ryby. Od dawna dopatrywano się w tych pokarmach aluzji do Tory albo do pięciu ran Chrystusa, jak również do Starego i Nowego Testamentu albo do dwóch przykazań miłości Boga i człowieka.
Połamać chleby, to jakby złamać tajemniczość treści, zrozumieć sens zapisu w jego duchowej warstwie, w jego wewnętrznym smaku. A może to odniesienie do męki Chrystusa, w której złamał zapieczętowany sens proroctw mesjańskich? Najważniejsze dla nas jest jednak to, że Jezus ma pokarm na głód miłości!
Miejsce było puste, ale z każdą pustką Bóg potrafi sobie poradzić, wypełniając ją cudownie obfitością. Pora była spóźniona, ale dla Jezusa nigdy nie jest za późno! Nie sądź, że wszystko stracone. Nastał wieczór, ale gdzie jest Światłość świata, widać to, co najważniejsze, a znika to, co odciąga naszą uwagę od Boga.
Mówimy, że jest już za późno, ogarnia nas rezygnacja, czujemy się zawiedzeni. Tymczasem właśnie taki czas dla Jezusa to jedyna okazja, by w całej obfitości okazać swą łaskawość. Chodzi tylko o to, by w takim momencie nie opuścić Boga! Tłumy mogły przecież odejść, widząc, że nie ma co jeść i nie ma nikogo, kto by mógł temu zaradzić. Nie opuszczaj Boga nawet wtedy, gdy trwanie przy Nim wydaje się oczywistą stratą i absurdem. Nie wierz faktom, tylko Bogu! Nie pożałujesz! Pustka z Bogiem jest zawsze pozorna jak szary papier opakowania, który ukrywa prezenty pod choinkę. Nigdy nie powinniśmy wątpić w wynagrodzenie tych pustych godzin spędzonych na modlitwie lub przy czytaniu Biblii.
Pamiętam chińską bajkę o trzech braciach, którzy przemierzając świat, dotarli do wielkiego pustego pałacu. Najsilniejszy wziął skarby i uciekł, średni porwał królewnę, a najmłodszy spóźnił się, więc w pałacowych komnatach nie znalazł już nic. Siedział smutny na progu. W nocy usłyszał głos, który obwieścił mu, że cały gmach jest jego. Głos prosił, by poczekał jeszcze trzy dni. Chłopak nie miał nic do stracenia i poczekał. Po trzech dniach przy bramie stał wierzchowiec najstarszego brata z workiem skarbów, a obok drugi koń z przerażoną królewną. Opowiedziała, że bracia zginęli, gdyż chciwość odebrała im rozsądek i chwaląc się zdobyczami, wzbudzili morderczą zazdrość ludzi z pobliskiego miasteczka. Królewna uciekła i zabrała wierzchowca ze skarbami. Żyli długo i szczęśliwie. Dobrze jest się spóźnić!
Etui z chleba - XVIII A
Augustyn Pelanowski OSPPE
Wszyscy spragnieni szli do Jezusa rzeczywiście, jak mówi Izajasz, bez pieniędzy. Zawsze jesteśmy kochani „za coś”, ale Bóg kocha za darmo. Jesteśmy kochani, bo jesteśmy piękni, inteligentni, bogaci, ekscytujący zmysłowo. Ale On kocha nas głodnych, brzydkich, naiwnych, ubogich. Żeby być kochanym przez Boga, nie musisz być kimś, wystarczy, że jesteś pustką i nędzą. I nie jest to miłość, której ktoś może cię pozbawić. Nikt, oprócz ciebie samego.
Zbawienie jest czymś, co można utracić, ale nie można być go pozbawionym. Z miłości Boga tylko ty sam możesz zrezygnować, ale ani śmierć, ani człowiek, ani moce kosmiczne, ani nawet aniołowie nie mogą cię okraść z miłości Boga. Nikt z tych pięciu tysięcy nawet nie poprosił o kawałek chleba, ani nawet nie marzył o tym cudzie, a apostołowie namawiali Jezusa, żeby rozpuścił ich do domów. Tym bardziej cudowna jest miłość Boga, która karmi nasze puste wnętrza w chwili, gdy wszystko i wszyscy wskazują na niespełnienie pragnienia. Arnhild Lauveng, uzdrowiona schizofreniczka, opisuje etapy swojej choroby: „W mojej nudzie i desperacji próbowałam zminimalizować tę pustą przestrzeń, odczuwaną w środku, w bardzo konkretny sposób – wypełniając ją. Jadłam papier toaletowy, serwetki, mój piankowy materac, skarpetki, później rzuciłam się na tapety”. Wyznanie człowieka w tak skrajnej kondycji schizofrenicznej jest zdemaskowaniem pustki każdego człowieka, tyle że chorzy z tym się nie kryją, a my, uważający się za zdrowych, zapełniamy pustkę chipsami, prestiżem, pieniędzmi, seksem, elektronicznymi zabawkami.
To nie jest przypadkowy wybór, że Jezus wybiera chleb jako presakramentalny wyraz swej miłości, która jedynie wypełnia. Sakrament Eucharystii jest spełnieniem ludzkich pragnień. Dlatego jest tak skromny, by nikt nie czuł się niegodny go spożyć. Bo iluż z nas miałoby śmiałość przystąpić do stołu Pańskiego, gdyby konsekrowano najdroższe danie z luksusowej restauracji, a zamiast zwykłego wina tylko gatunkowe bordeaux? Na słońce nie można spojrzeć gołym okiem, tylko przez filtr z ciemnego szkła. Bóg jest potężnym światłem, dlatego zasłania swój blask filtrami skromności. Jego Ciało, pełne światła miłowania, przysłonięte zostało filtrami chleba eucharystycznego. Dzięki temu nie czujemy się oszałamiająco porażeni na Mszy świętej. Bóg ukrywa najcudowniejsze przysmaki nieba w najskromniejszym opakowaniu szarego ziemskiego chleba. Któż się domyślał, że łamany chleb stanie się sekretnym etui Jego umiłowania? To jakby podarować dzieciom z przedszkola na zajęciach plastycznych pędzle Rembrandta, płótna przygotowane przez Leonarda da Vinci i szkice naniesione ręką samego Durera i wreszcie kazać im na tym wszystkim namalować swoje marzenia.
Wszyscy spragnieni szli do Jezusa rzeczywiście, jak mówi Izajasz, bez pieniędzy. Zawsze jesteśmy kochani „za coś”, ale Bóg kocha za darmo. Jesteśmy kochani, bo jesteśmy piękni, inteligentni, bogaci, ekscytujący zmysłowo. Ale On kocha nas głodnych, brzydkich, naiwnych, ubogich. Żeby być kochanym przez Boga, nie musisz być kimś, wystarczy, że jesteś pustką i nędzą. I nie jest to miłość, której ktoś może cię pozbawić. Nikt, oprócz ciebie samego.
Zbawienie jest czymś, co można utracić, ale nie można być go pozbawionym. Z miłości Boga tylko ty sam możesz zrezygnować, ale ani śmierć, ani człowiek, ani moce kosmiczne, ani nawet aniołowie nie mogą cię okraść z miłości Boga. Nikt z tych pięciu tysięcy nawet nie poprosił o kawałek chleba, ani nawet nie marzył o tym cudzie, a apostołowie namawiali Jezusa, żeby rozpuścił ich do domów. Tym bardziej cudowna jest miłość Boga, która karmi nasze puste wnętrza w chwili, gdy wszystko i wszyscy wskazują na niespełnienie pragnienia. Arnhild Lauveng, uzdrowiona schizofreniczka, opisuje etapy swojej choroby: „W mojej nudzie i desperacji próbowałam zminimalizować tę pustą przestrzeń, odczuwaną w środku, w bardzo konkretny sposób – wypełniając ją. Jadłam papier toaletowy, serwetki, mój piankowy materac, skarpetki, później rzuciłam się na tapety”. Wyznanie człowieka w tak skrajnej kondycji schizofrenicznej jest zdemaskowaniem pustki każdego człowieka, tyle że chorzy z tym się nie kryją, a my, uważający się za zdrowych, zapełniamy pustkę chipsami, prestiżem, pieniędzmi, seksem, elektronicznymi zabawkami.
To nie jest przypadkowy wybór, że Jezus wybiera chleb jako presakramentalny wyraz swej miłości, która jedynie wypełnia. Sakrament Eucharystii jest spełnieniem ludzkich pragnień. Dlatego jest tak skromny, by nikt nie czuł się niegodny go spożyć. Bo iluż z nas miałoby śmiałość przystąpić do stołu Pańskiego, gdyby konsekrowano najdroższe danie z luksusowej restauracji, a zamiast zwykłego wina tylko gatunkowe bordeaux? Na słońce nie można spojrzeć gołym okiem, tylko przez filtr z ciemnego szkła. Bóg jest potężnym światłem, dlatego zasłania swój blask filtrami skromności. Jego Ciało, pełne światła miłowania, przysłonięte zostało filtrami chleba eucharystycznego. Dzięki temu nie czujemy się oszałamiająco porażeni na Mszy świętej. Bóg ukrywa najcudowniejsze przysmaki nieba w najskromniejszym opakowaniu szarego ziemskiego chleba. Któż się domyślał, że łamany chleb stanie się sekretnym etui Jego umiłowania? To jakby podarować dzieciom z przedszkola na zajęciach plastycznych pędzle Rembrandta, płótna przygotowane przez Leonarda da Vinci i szkice naniesione ręką samego Durera i wreszcie kazać im na tym wszystkim namalować swoje marzenia.
Subscribe to:
Posts (Atom)