Augustyn Pelanowski OSPPE
Zwykłe uporządkowanie przedmiotów pozwala człowiekowi doznać kojącego pokoju. A cóż dopiero, gdy porządkujemy wewnętrzny bałagan.
Szukamy kogoś, przy kim się odnajdujemy. Tym razem Jezus ich nie powoływał, to oni poszli za Nim i szli długo, nie wiedząc, czy ich potrzebuje, aż w końcu usłyszał ich naśladujące Go kroki. Zapragnęli z Nim zamieszkać. Zamieszkać – to znaleźć swoje miejsce, czyli taką przestrzeń, w której człowiek nie odczuwa ani niepokoju, ani wyobcowania. Jest tylko jedna jedyna przestrzeń, w której człowiek jest wolny od niepokoju, wygnania, wyobcowania, odrzucenia. To przestrzeń modlitwy, która jest zamieszkiwaniem w Bogu. Gdy modlitwa jest dla ciebie już mieszkaniem, a nie przelotnymi odwiedzinami, w tobie samym rezyduje Duch Święty. Cała Biblia jest nasycona nieodpartą potrzebą ujrzenia Boga. Znać kogoś, to nade wszystko widzieć. Bóg Starego i Nowego Testamentu jest tym samym niewidzialnym Bogiem, bo Chrystus ostatecznie znika po zmartwychwstaniu, jednocząc się ze swym niewidzialnym Ojcem. Objawił się w ludzkim ciele, aby dać się zobaczyć mimo swego ukrycia w tym świecie.
Czy już dostrzegasz, gdzie mieszka Bóg? Czy już to zobaczyłeś, że mieszka On tam, gdzie jest się niedostrzeganym, a nawet pomijanym? Nic nigdy i nikt nigdy nie zaspokoił mojej tęsknoty duchowej. Wszystko, co napotykałem na trasie losu, uśmierzało na chwilę powierzchnię serca lub naskórek niespokojnego umysłu. Czy moje łaknienie ducha mogę zaspokoić sutym obiadem albo wpatrywaniem się w plazmowy ekran, upajając się alkoholem albo napawając seksem? Głębiej, niż zdajemy sobie z tego sprawę, istnieje w nas siła tęsknoty, która sprzeciwia się tym nieustannym zapychaniem się pozorami i namiastkami. Nie wystarcza nam wiedzieć, że jest Bóg. Tęsknimy za doścignięciem Go, by wymóc na Nim odpowiedź o Jego zamieszkiwanie.
Poszli i zobaczyli, gdzie mieszka i tego dnia pozostali u Niego. Zobaczyli i pozostali. Może samo widzenie było dotarciem do celu, pozostaniem i zamieszkiwaniem? Przeprowadzałem się do innej celi w klasztorze. Przez kilka dni w nowym mieszkaniu panował bałagan. Wypchane torby, książki i ubrania, zeszyty i długopisy, pachnące cynamonem świece i obrazy przypominające okna na inny świat, drewniany krzyż i tekturowe paczki, zimowe buty i kawa w puszce, wszystko to przypominało chaos przedstwórczy, dopóki nie ułożyłem ich na właściwym miejscu. Zwykłe uporządkowanie przedmiotów pozwala człowiekowi doznać kojącego pokoju. A cóż dopiero, gdy porządkujemy wewnętrzny bałagan myśli i uczuć, wspomnień i relacji, modlitwy i zapatrzenia w oczy Boga! Gdy Jezus jest na swoim miejscu w mojej duszy i gdy ja zamieszkuję w modlitwie, wszystko inne odnajduje swoje miejsce. Wtedy we wszystkim odkrywamy sens i znaczenie, jakie naprawdę nadał tym rzeczywistościom Bóg.
Saturday, January 17, 2009
Monday, January 12, 2009
Mieszkać z Bogiem - II B
Augustyn Pelanowski OSPPE
Samuel otrzymywał słowo, ale to słowo pchało go do człowieka. Nie pojmował go dobrze, ale dzielił się z drugim człowiekiem. Rozpoczyna swoją historię proroka w ciemnościach, będąc sługą zobojętniałego arcykapłana Helego. Jest pozbawiony oparcia i pozbawiony wielu rozrywek tego świata. Spał skromnie w przybytku, a więc chwile ciemności spędzał z Bogiem. Wystarczył mu Bóg.
Bóg mówi w mroku i budzi Cię z nocy. Mówi w mroku, bo umiłował sobie tajemnice i samotność swych wybrańców: „A kiedy słońce zaszło i nastał mrok nieprzenikniony, wtedy to właśnie Pan zawarł przymierze z Abramem” (Rdz 15,17–18). Przymierze z Abramem dokonało się w mroku nieprzeniknionym. Samotność patriarchy wypełniała obecność Boga. Im większa samotność, tym większa szansa na odkrycie Obecności. Ale Bóg budzi też z nocy, bo nienawidzi grzechu i nieprawości. „Noc się posunęła, a przybliżył się dzień. Odrzućmy więc uczynki ciemności, a przyobleczmy się w zbroję światła!” (Rz 13,12).
Bóg mówi do kogoś skromnego, pogrążonego w ciemności i małego, jak Samuel. Nie martw się więc tym, że nic dla nikogo nie znaczysz i jesteś małym człowiekiem. Bóg właśnie z małym Samuelem chciał rozmawiać, a nie z wielkim i sławnym Helim. Ty też w nocy możesz usłyszeć wołanie Boga i zerwiesz się zapewne przerażony, wpatrując się w ciemność i nasłuchując uważnie kroków za drzwiami. Możesz usłyszeć głos Pana na ulicy lub w restauracji, w pracy lub w chwili załamania, kiedy wszyscy cię opuszczą, albo w czasie tańca, a na pewno w świątyni, i to nawet takiej, w której zgasły wszystkie świece.
Uczniowie Jana poszli za Jezusem, idąc zwykłą drogą, która dla nich nigdy się już nie skończyła i stała się drogą niezwykłych przeżyć. Możesz usłyszeć nawet głos Boga, gdy ciemność twoich grzechów usunie światło nadziei i wydaje Ci się, że twoje życie to zwykła, szara ścieżka, jedna z miliona. Można iść za Jezusem zawsze, ale wielu pozoruje swoje pójście za Nim, a niewielu naprawdę idzie. Idąc za Jezusem, idziemy za Osobą, za Jego miłością. Nie po to, by się podlizywać, udawać pobożność, wypełniać obowiązki lub zadowalać osobiste roszczenia.
Samuel służył Panu przy bezbożnym kapłanie. Świętemu człowiekowi nie przeszkadza czyjaś bezbożność. Ostatnie zdanie czytania mówi, że Bóg nie pozwolił upaść na ziemię żadnemu słowu, które wypowiedział Samuel. Nie rzucał słów na wiatr – powiedzielibyśmy współczesnym językiem. Wszystko, co Samuel powiedział, budziło innych do miłości Boga. Żadne słowo nie marnuje się u tego, kto każde Słowo Boga przeżywa jak przebudzenie.
Jezus spytał uczniów: „Czego szukacie?”. To ważne pytanie, które zmusiło uczniów do zastanowienia się nad celem ich losu. A czego szukasz Ty? Spytali go o mieszkanie, szukając i dla siebie miejsca zatrzymania się. Tymczasem mieszkać z Jezusem, to ciągle iść, to nieustannie zrywać się z ciemności, budzić się z koszmaru grzechu, być gotowym opuścić wygodę własnego snu, byleby wykonać Jego nakaz. Dopiero kiedy się idzie za Jezusem, widzi się, co to znaczy mieszkać z Bogiem.
Samuel otrzymywał słowo, ale to słowo pchało go do człowieka. Nie pojmował go dobrze, ale dzielił się z drugim człowiekiem. Rozpoczyna swoją historię proroka w ciemnościach, będąc sługą zobojętniałego arcykapłana Helego. Jest pozbawiony oparcia i pozbawiony wielu rozrywek tego świata. Spał skromnie w przybytku, a więc chwile ciemności spędzał z Bogiem. Wystarczył mu Bóg.
Bóg mówi w mroku i budzi Cię z nocy. Mówi w mroku, bo umiłował sobie tajemnice i samotność swych wybrańców: „A kiedy słońce zaszło i nastał mrok nieprzenikniony, wtedy to właśnie Pan zawarł przymierze z Abramem” (Rdz 15,17–18). Przymierze z Abramem dokonało się w mroku nieprzeniknionym. Samotność patriarchy wypełniała obecność Boga. Im większa samotność, tym większa szansa na odkrycie Obecności. Ale Bóg budzi też z nocy, bo nienawidzi grzechu i nieprawości. „Noc się posunęła, a przybliżył się dzień. Odrzućmy więc uczynki ciemności, a przyobleczmy się w zbroję światła!” (Rz 13,12).
Bóg mówi do kogoś skromnego, pogrążonego w ciemności i małego, jak Samuel. Nie martw się więc tym, że nic dla nikogo nie znaczysz i jesteś małym człowiekiem. Bóg właśnie z małym Samuelem chciał rozmawiać, a nie z wielkim i sławnym Helim. Ty też w nocy możesz usłyszeć wołanie Boga i zerwiesz się zapewne przerażony, wpatrując się w ciemność i nasłuchując uważnie kroków za drzwiami. Możesz usłyszeć głos Pana na ulicy lub w restauracji, w pracy lub w chwili załamania, kiedy wszyscy cię opuszczą, albo w czasie tańca, a na pewno w świątyni, i to nawet takiej, w której zgasły wszystkie świece.
Uczniowie Jana poszli za Jezusem, idąc zwykłą drogą, która dla nich nigdy się już nie skończyła i stała się drogą niezwykłych przeżyć. Możesz usłyszeć nawet głos Boga, gdy ciemność twoich grzechów usunie światło nadziei i wydaje Ci się, że twoje życie to zwykła, szara ścieżka, jedna z miliona. Można iść za Jezusem zawsze, ale wielu pozoruje swoje pójście za Nim, a niewielu naprawdę idzie. Idąc za Jezusem, idziemy za Osobą, za Jego miłością. Nie po to, by się podlizywać, udawać pobożność, wypełniać obowiązki lub zadowalać osobiste roszczenia.
Samuel służył Panu przy bezbożnym kapłanie. Świętemu człowiekowi nie przeszkadza czyjaś bezbożność. Ostatnie zdanie czytania mówi, że Bóg nie pozwolił upaść na ziemię żadnemu słowu, które wypowiedział Samuel. Nie rzucał słów na wiatr – powiedzielibyśmy współczesnym językiem. Wszystko, co Samuel powiedział, budziło innych do miłości Boga. Żadne słowo nie marnuje się u tego, kto każde Słowo Boga przeżywa jak przebudzenie.
Jezus spytał uczniów: „Czego szukacie?”. To ważne pytanie, które zmusiło uczniów do zastanowienia się nad celem ich losu. A czego szukasz Ty? Spytali go o mieszkanie, szukając i dla siebie miejsca zatrzymania się. Tymczasem mieszkać z Jezusem, to ciągle iść, to nieustannie zrywać się z ciemności, budzić się z koszmaru grzechu, być gotowym opuścić wygodę własnego snu, byleby wykonać Jego nakaz. Dopiero kiedy się idzie za Jezusem, widzi się, co to znaczy mieszkać z Bogiem.
Friday, January 09, 2009
Bóg ma w nas upodobanie - Niedziela Chrztu Pańskiego B
Augustyn Pelanowski OSPPE
W chwili, gdy wychodził z wody, otworzyło się niebo i rozległ się głos Ojca wyznającego swe ojcostwo i umiłowanie Syna. Umiłowanie przepełnione upodobaniem. Upodobanie to istotne przeżycie, którego oczekujemy najpierw od rodziców. Od Boga można je otrzymać już we chrzcie, zanim zdamy sobie sprawę z jego wagi albo zaczniemy się o nie świadomie starać. Bóg ofiarowuje człowiekowi upodobanie w chwili, gdy wyłaniamy się z dna, a więc jesteśmy pozbawieni wszelkich zasług. Daje swoją miłość, bo bez niej nie można żyć. Niedotykane niemowlęta umierają; pomijane dzieci latami walczą o to, by być zauważone; niekochane i odrzucane, odrzucają i dręczą się nienawiścią do siebie; a te, w których rodzic nie ma upodobania, cierpią niewymownie, nie wierząc we własną wartość. Każde dziecko wzrasta zdrowo, gdy otrzymuje od ojca akceptację i upodobanie. Bez spojrzeń miłości, bez wyrazów upodobania, bez dotyku, pieszczot, słów pochwały, zauważenia, wsparcia, inicjacji wprowadzającej w życie, rozmów i bliskości, a nawet skarcenia, dzieci więdną jak kwiaty pozbawione wody i słońca.
Na parapecie w glinianej doniczce wzrastała zielona trzcina. Pozostawiłem ją, zapominając powierzyć komuś, gdy wyjeżdżałem na wakacje. Gdy wróciłem, ujrzałem zwiędnięte i zeschłe liście. Umarła. Elementarny wyraz troski, podlewanie wodą, nawet dla tak prymitywnego istnienia, jest konieczne. Przyglądam się dziecku w kościele, którego rodzice trzymają na rękach z troską, prosząc o chrzest drżącym głosem. A ja, kapłan z dzbankiem wody, jak ktoś, kto podlewa w oknie kwiaty, rozlewam łaskę, aż spływa ona na posadzkę. Wiele łask marnujemy, zanim dorośniemy. Cóż można dostrzec w źrenicach rodziców? Upodobanie, czyli zachwyt z powodu istnienia dziecka. Chrzest jest też aluzją, dzięki której uświadamiam sobie upodobanie Boga, które utrwaliło się w sakramencie. Jego Syn wyszedł z wody i właśnie wtedy niebo ujawniło upodobanie Ojca. Każdy, kto przyjmuje chrzest, zostaje wprowadzony w ten strumień upodobania Boga Ojca.
Czy tego potrzebujemy? Czy lubisz, gdy ktoś cię podziwia, wyraża zachwyt twoim pięknem, pochwala twoją inteligencję, zauważa efekty twej pracy lub nauki? Poznałem kogoś, kto będąc dzieckiem, specjalnie spadał z łóżka, by poczuć ciepłe dłonie ojca podnoszące go z podłogi. Znałem też chłopca, który uciekał z domu, bo był to jedyny sposób, by ojciec się nim zainteresował. Ktoś inny próbował popełnić samobójstwo, aby zobaczyć troskę na obliczu ojca. Potrzebujemy upodobania kogokolwiek, ale nade wszystko Boga Ojca. Pamiętamy, jak Jezus rozradowany w Duchu powiedział do uczniów, że Ojciec ma upodobanie nie w mądrych i roztropnych, ale w prostaczkach, a właściwie w niedojrzałych dzieciach. Gdzie indziej powiedział, aby mała trzódka się nie lękała, bo upodobaniem Boga jest jej dać królestwo!
W chwili, gdy wychodził z wody, otworzyło się niebo i rozległ się głos Ojca wyznającego swe ojcostwo i umiłowanie Syna. Umiłowanie przepełnione upodobaniem. Upodobanie to istotne przeżycie, którego oczekujemy najpierw od rodziców. Od Boga można je otrzymać już we chrzcie, zanim zdamy sobie sprawę z jego wagi albo zaczniemy się o nie świadomie starać. Bóg ofiarowuje człowiekowi upodobanie w chwili, gdy wyłaniamy się z dna, a więc jesteśmy pozbawieni wszelkich zasług. Daje swoją miłość, bo bez niej nie można żyć. Niedotykane niemowlęta umierają; pomijane dzieci latami walczą o to, by być zauważone; niekochane i odrzucane, odrzucają i dręczą się nienawiścią do siebie; a te, w których rodzic nie ma upodobania, cierpią niewymownie, nie wierząc we własną wartość. Każde dziecko wzrasta zdrowo, gdy otrzymuje od ojca akceptację i upodobanie. Bez spojrzeń miłości, bez wyrazów upodobania, bez dotyku, pieszczot, słów pochwały, zauważenia, wsparcia, inicjacji wprowadzającej w życie, rozmów i bliskości, a nawet skarcenia, dzieci więdną jak kwiaty pozbawione wody i słońca.
Na parapecie w glinianej doniczce wzrastała zielona trzcina. Pozostawiłem ją, zapominając powierzyć komuś, gdy wyjeżdżałem na wakacje. Gdy wróciłem, ujrzałem zwiędnięte i zeschłe liście. Umarła. Elementarny wyraz troski, podlewanie wodą, nawet dla tak prymitywnego istnienia, jest konieczne. Przyglądam się dziecku w kościele, którego rodzice trzymają na rękach z troską, prosząc o chrzest drżącym głosem. A ja, kapłan z dzbankiem wody, jak ktoś, kto podlewa w oknie kwiaty, rozlewam łaskę, aż spływa ona na posadzkę. Wiele łask marnujemy, zanim dorośniemy. Cóż można dostrzec w źrenicach rodziców? Upodobanie, czyli zachwyt z powodu istnienia dziecka. Chrzest jest też aluzją, dzięki której uświadamiam sobie upodobanie Boga, które utrwaliło się w sakramencie. Jego Syn wyszedł z wody i właśnie wtedy niebo ujawniło upodobanie Ojca. Każdy, kto przyjmuje chrzest, zostaje wprowadzony w ten strumień upodobania Boga Ojca.
Czy tego potrzebujemy? Czy lubisz, gdy ktoś cię podziwia, wyraża zachwyt twoim pięknem, pochwala twoją inteligencję, zauważa efekty twej pracy lub nauki? Poznałem kogoś, kto będąc dzieckiem, specjalnie spadał z łóżka, by poczuć ciepłe dłonie ojca podnoszące go z podłogi. Znałem też chłopca, który uciekał z domu, bo był to jedyny sposób, by ojciec się nim zainteresował. Ktoś inny próbował popełnić samobójstwo, aby zobaczyć troskę na obliczu ojca. Potrzebujemy upodobania kogokolwiek, ale nade wszystko Boga Ojca. Pamiętamy, jak Jezus rozradowany w Duchu powiedział do uczniów, że Ojciec ma upodobanie nie w mądrych i roztropnych, ale w prostaczkach, a właściwie w niedojrzałych dzieciach. Gdzie indziej powiedział, aby mała trzódka się nie lękała, bo upodobaniem Boga jest jej dać królestwo!
Rzemyk u sandała - Niedziela Chrztu Pańskiego B
Augustyn Pelanowski OSPPE
Mimo wyrzeczeń, postów, modlitw i płonącej miłości do Boga Jan Chrzciciel doskonale wiedział, że jego wysiłek nie daje mu żadnych szans, żeby rozwiązać choć najmniejszy rzemyk u sandałów Chrystusa. Rzemyk to drobiazg, ale jest cennym symbolem.
Potomstwo Ewy miało swoją stopą zmiażdżyć głowę węża. Jezus zdeptał głowę szatana na Golgocie (czaszka), ale również w czasie swojego chrztu, depcząc nagą stopą dno wijącego się jak ślad węża Jordanu. Stanął w tłumie najpokorniej i najciszej, bo zawsze był pokornego i cichego serca, i gdy przyszła na Niego kolej, nagimi stopami zdeptał dno. Stanął na dnie rzeki, niżej niż Chrzciciel, niżej od najniższego z ludzi. Dokonało się tu oczyszczenie całego rodzaju ludzkiego z tego wszystkiego, co może wypalić w nas nie tylko piętno winy, ale doszczętnie spalić nas na popiół piekielnej rozpaczy. Ten ogień piekła trzeba było zagasić. Chrzest jest zagaszeniem ognistych płomieni, jakie rozpalają się w nas kuszącymi jęzorami. Obmycie ciała Jezusa jest obmyciem całego Kościoła, który jest przecież mistycznym Ciałem Chrystusa.
A wszystko rozpętało się od tego zaplątanego rzemyka. Rozwiązać rzemyk – to zapewne czynność kojarząca się również z rozplątywaniem jakichś węzłów. Można rozwiązać rzemyk, ale też problem, zagadkę, tajemnicę albo więzy krępujące nogi czy ręce więźnia. Jan nie czuł się na siłach, aby rozwiązać nawet najmniejszy z tysięcy węzłów gordyjskich, w jakie zaplątała się cała ludzkość. Kołtun grzechu zacisnął się bowiem nieludzko i tylko ktoś ponadludzki mógł sobie z tym poradzić. Jezus rozwiązał wszelkie węzły i więzy, rozwiązał wszystko to, co nas krępuje, zniewala, ogranicza, czyni niewolnikami. „Czyż nie jest raczej ten post, który wybieram: rozerwać kajdany zła, rozwiązać więzy niewoli, wypuścić wolno uciśnionych i wszelkie jarzmo połamać” (Iz 58,6). Nie ma takiego związania, którego by miłość Jezusa nie rozplątała mocą rozkazującego słowa. Gdy pojawił się w okolicach Dekapolu, przyprowadzono mu głuchoniemego, któremu jednym słowem Effatha rozwiązał więzy języka i uwolnił słuch (por. Mk 7,35). Dał też ludziom moc do rozwiązywania wszelkich więzów na ziemi w mocy swego imienia. Powiedział do Piotra, że cokolwiek rozwiąże na ziemi, będzie rozwiązane w niebie (por. Mt 16,19).
Wraz z Jezusowym narodzeniem rozwiązało się wszystko, co dotychczas ludzkość więziło. Nie będzie chyba wielkim nadużyciem interpretacyjnym, jeśli zrozumiemy następujące słowa Biblii: „Nadszedł dla Maryi czas rozwiązania. Porodziła swego pierworodnego Syna” (Łk 2,6–7) jako pewną przenośnię. Niech nie będzie to jedynie przypadkiem, że narodziny Jezusa oddano słowem „rozwiązanie”, bo rzeczywiście Jezus przyniósł uwolnienie dla całej ludzkości. Greckie słowo, tłumaczone jako „rozwiązanie” (lyo), ma również znaczenie „zniszczyć”, i Jan Ewangelista celnie wymierzył swoje słowa w dzieło diabła: „Kto grzeszy, jest dzieckiem diabła, ponieważ diabeł trwa w grzechu od początku. Syn Boży objawił się po to, aby zniszczyć dzieła diabła” (1 J 3,8).
Mimo wyrzeczeń, postów, modlitw i płonącej miłości do Boga Jan Chrzciciel doskonale wiedział, że jego wysiłek nie daje mu żadnych szans, żeby rozwiązać choć najmniejszy rzemyk u sandałów Chrystusa. Rzemyk to drobiazg, ale jest cennym symbolem.
Potomstwo Ewy miało swoją stopą zmiażdżyć głowę węża. Jezus zdeptał głowę szatana na Golgocie (czaszka), ale również w czasie swojego chrztu, depcząc nagą stopą dno wijącego się jak ślad węża Jordanu. Stanął w tłumie najpokorniej i najciszej, bo zawsze był pokornego i cichego serca, i gdy przyszła na Niego kolej, nagimi stopami zdeptał dno. Stanął na dnie rzeki, niżej niż Chrzciciel, niżej od najniższego z ludzi. Dokonało się tu oczyszczenie całego rodzaju ludzkiego z tego wszystkiego, co może wypalić w nas nie tylko piętno winy, ale doszczętnie spalić nas na popiół piekielnej rozpaczy. Ten ogień piekła trzeba było zagasić. Chrzest jest zagaszeniem ognistych płomieni, jakie rozpalają się w nas kuszącymi jęzorami. Obmycie ciała Jezusa jest obmyciem całego Kościoła, który jest przecież mistycznym Ciałem Chrystusa.
A wszystko rozpętało się od tego zaplątanego rzemyka. Rozwiązać rzemyk – to zapewne czynność kojarząca się również z rozplątywaniem jakichś węzłów. Można rozwiązać rzemyk, ale też problem, zagadkę, tajemnicę albo więzy krępujące nogi czy ręce więźnia. Jan nie czuł się na siłach, aby rozwiązać nawet najmniejszy z tysięcy węzłów gordyjskich, w jakie zaplątała się cała ludzkość. Kołtun grzechu zacisnął się bowiem nieludzko i tylko ktoś ponadludzki mógł sobie z tym poradzić. Jezus rozwiązał wszelkie węzły i więzy, rozwiązał wszystko to, co nas krępuje, zniewala, ogranicza, czyni niewolnikami. „Czyż nie jest raczej ten post, który wybieram: rozerwać kajdany zła, rozwiązać więzy niewoli, wypuścić wolno uciśnionych i wszelkie jarzmo połamać” (Iz 58,6). Nie ma takiego związania, którego by miłość Jezusa nie rozplątała mocą rozkazującego słowa. Gdy pojawił się w okolicach Dekapolu, przyprowadzono mu głuchoniemego, któremu jednym słowem Effatha rozwiązał więzy języka i uwolnił słuch (por. Mk 7,35). Dał też ludziom moc do rozwiązywania wszelkich więzów na ziemi w mocy swego imienia. Powiedział do Piotra, że cokolwiek rozwiąże na ziemi, będzie rozwiązane w niebie (por. Mt 16,19).
Wraz z Jezusowym narodzeniem rozwiązało się wszystko, co dotychczas ludzkość więziło. Nie będzie chyba wielkim nadużyciem interpretacyjnym, jeśli zrozumiemy następujące słowa Biblii: „Nadszedł dla Maryi czas rozwiązania. Porodziła swego pierworodnego Syna” (Łk 2,6–7) jako pewną przenośnię. Niech nie będzie to jedynie przypadkiem, że narodziny Jezusa oddano słowem „rozwiązanie”, bo rzeczywiście Jezus przyniósł uwolnienie dla całej ludzkości. Greckie słowo, tłumaczone jako „rozwiązanie” (lyo), ma również znaczenie „zniszczyć”, i Jan Ewangelista celnie wymierzył swoje słowa w dzieło diabła: „Kto grzeszy, jest dzieckiem diabła, ponieważ diabeł trwa w grzechu od początku. Syn Boży objawił się po to, aby zniszczyć dzieła diabła” (1 J 3,8).
Sunday, January 04, 2009
Bóg - wieczny Ojciec - I dzien Bozego Narodzenia
o. Augustyn Pelanowski OSPPE
Tylko dziecko czyni kogoś ojcem. Bóg ma wiekuistą potrzebę ojcostwa, dlatego potrzebuje mnie jako dziecka.
Chcąc pomóc komuś, kto znalazł się w wyjątkowo trudnej sytuacji, staramy się wyjaśnić jego ciemności, używając słów. Wkładamy całą swoją mądrość, miłość, troskę, po prostu całego siebie angażujemy, aby tylko wesprzeć kogoś, kto już nie widzi żadnej szansy na poprawę losu. Podobnie uczynił Bóg wobec całej ludzkości. Dał nam wyjaśniające światło swego Słowa i w tym Słowie zawarł całego siebie. Blask Słowa, które stało się ciałem, wyjaśniło ludziom sens i cel życia: otrzymać moc, by stać się dziećmi Boga.
Niczego tak nie potrzebuję, jak być potrzebnym komuś. Okazuje się, że tym, który mnie potrzebuje na zawsze, jest Bóg. Chce mieć we mnie dziecko.
Prawda ta zostaje objawiona w ujawnieniu się miłości Ojca i Syna. Tylko dziecko czyni kogoś ojcem. Bóg ma wiekuistą potrzebę ojcostwa, dlatego potrzebuje mnie jako dziecka. Ja zaś mam nieskończoną potrzebę przekraczania ograniczenia zmysłowych potrzeb. Dzieje się tak, ponieważ sam sobie nie wystarczam i gubię się, gdy nikomu poza sobą nie jestem potrzebny. Ale komu naprawdę jestem potrzebny do szczęścia na zawsze? Okazuje się, że tylko Bogu. Ta świadomość jest oświeceniem, rewelacją! Zawsze potrzebowałem kogoś, komu jestem potrzebny nie dla krótkoterminowej przysługi, lecz do szczęścia, które nigdy nie zgaśnie. Miłość Boga nie jest zauroczeniem, uczuciem, ale Jego Duchem. Kogoś takiego zawsze oczekiwałem, a oto teraz, łaska po łasce, zrozumienie po poznaniu, spełnienie po obietnicy, widzę Niewidzialnego w Chrystusie! Chrystus jest objawioną potrzebą Boga, który beze mnie nie będzie Ojcem dla mnie.
Prolog Jana, mówiący o Jednorodzonym Synu ukrytym w łonie Ojca, rozbłyska na tle mrocznych rewolucji genetycznych, banków nasienia, odrzuconego ojcostwa, nigdy niedorastających mężczyzn, mnożących się domów dziecka i całej „osieroconej cywilizacji”. Pewien zagorzały ateista, biolog, Jacques Testart, jest równie zaciekłym przeciwnikiem sztucznego zapłodnienia. Mówi, że jedynie w świecie zwierząt jest rzeczą obojętną, kto jest ojcem biologicznym. Gdy w Szwecji zezwolono na heterologiczne zapłodnienia, dzieci poczęte z takich eksperymentów popadały w obsesyjną zazdrość genetyczną. Poszukiwały swych biologicznych ojców w rozpaczy i przerażeniu.
Wierzymy, że Bóg jest Ojcem, ale czy mamy potrzebę stworzenia z Nim więzi? Co innego wiedzieć, a co innego doświadczać. Co innego jest wiedzieć, co to jest miłość, a zupełnie co innego jest kochać i być kochanym. Jezus powiedział do apostołów: „Nie zostawię was sierotami”. Sierocie żyjącemu w oddaleniu od ojca nie wystarczy informacja, że gdzieś daleko mieszka jego ojciec i nazywa się tak a tak. Sieroty nieraz wiele lat szukają swojego rodzica po to, by ich przytulił, położył rękę na głowie i powiedział: „Jesteś moim dzieckiem”.
Tylko dziecko czyni kogoś ojcem. Bóg ma wiekuistą potrzebę ojcostwa, dlatego potrzebuje mnie jako dziecka.
Chcąc pomóc komuś, kto znalazł się w wyjątkowo trudnej sytuacji, staramy się wyjaśnić jego ciemności, używając słów. Wkładamy całą swoją mądrość, miłość, troskę, po prostu całego siebie angażujemy, aby tylko wesprzeć kogoś, kto już nie widzi żadnej szansy na poprawę losu. Podobnie uczynił Bóg wobec całej ludzkości. Dał nam wyjaśniające światło swego Słowa i w tym Słowie zawarł całego siebie. Blask Słowa, które stało się ciałem, wyjaśniło ludziom sens i cel życia: otrzymać moc, by stać się dziećmi Boga.
Niczego tak nie potrzebuję, jak być potrzebnym komuś. Okazuje się, że tym, który mnie potrzebuje na zawsze, jest Bóg. Chce mieć we mnie dziecko.
Prawda ta zostaje objawiona w ujawnieniu się miłości Ojca i Syna. Tylko dziecko czyni kogoś ojcem. Bóg ma wiekuistą potrzebę ojcostwa, dlatego potrzebuje mnie jako dziecka. Ja zaś mam nieskończoną potrzebę przekraczania ograniczenia zmysłowych potrzeb. Dzieje się tak, ponieważ sam sobie nie wystarczam i gubię się, gdy nikomu poza sobą nie jestem potrzebny. Ale komu naprawdę jestem potrzebny do szczęścia na zawsze? Okazuje się, że tylko Bogu. Ta świadomość jest oświeceniem, rewelacją! Zawsze potrzebowałem kogoś, komu jestem potrzebny nie dla krótkoterminowej przysługi, lecz do szczęścia, które nigdy nie zgaśnie. Miłość Boga nie jest zauroczeniem, uczuciem, ale Jego Duchem. Kogoś takiego zawsze oczekiwałem, a oto teraz, łaska po łasce, zrozumienie po poznaniu, spełnienie po obietnicy, widzę Niewidzialnego w Chrystusie! Chrystus jest objawioną potrzebą Boga, który beze mnie nie będzie Ojcem dla mnie.
Prolog Jana, mówiący o Jednorodzonym Synu ukrytym w łonie Ojca, rozbłyska na tle mrocznych rewolucji genetycznych, banków nasienia, odrzuconego ojcostwa, nigdy niedorastających mężczyzn, mnożących się domów dziecka i całej „osieroconej cywilizacji”. Pewien zagorzały ateista, biolog, Jacques Testart, jest równie zaciekłym przeciwnikiem sztucznego zapłodnienia. Mówi, że jedynie w świecie zwierząt jest rzeczą obojętną, kto jest ojcem biologicznym. Gdy w Szwecji zezwolono na heterologiczne zapłodnienia, dzieci poczęte z takich eksperymentów popadały w obsesyjną zazdrość genetyczną. Poszukiwały swych biologicznych ojców w rozpaczy i przerażeniu.
Wierzymy, że Bóg jest Ojcem, ale czy mamy potrzebę stworzenia z Nim więzi? Co innego wiedzieć, a co innego doświadczać. Co innego jest wiedzieć, co to jest miłość, a zupełnie co innego jest kochać i być kochanym. Jezus powiedział do apostołów: „Nie zostawię was sierotami”. Sierocie żyjącemu w oddaleniu od ojca nie wystarczy informacja, że gdzieś daleko mieszka jego ojciec i nazywa się tak a tak. Sieroty nieraz wiele lat szukają swojego rodzica po to, by ich przytulił, położył rękę na głowie i powiedział: „Jesteś moim dzieckiem”.
Subscribe to:
Posts (Atom)