Saturday, December 18, 2010

II Niedziela Adwentu C

O. Augustyn Pelanowski

Druga niedziela adwentu odsłania postać Jana Chrzciciela, proroka, który bezpośrednio poprzedzał ujawnienie się Mesjasza Jezusa. Jeśli Kościół na niego wskazuje palcem liturgii, to dlatego, by nam dać szansę pojąć kluczowy sens jego misji, której wymowa nigdy się nie zdezaktualizowała: przed przyjęciem Mesjasza konieczną postawą człowieka jest skrucha, uznanie swej niegodziwości. Nazywamy to NAWRÓCENIEM czy też opamiętaniem się. Nawrócenie jest dziełem Boga, człowiek może jedynie stworzyć sprzyjające warunki przez wejście w postawę skruchy. Trzeba zwrócić uwagę na Jana, który nie skupiał się na proponowaniu czy narzucaniu ludziom jakichś surowych wyrzeczeń, lecz doprowadzał ich do zanurzenia się w wodach Jordanu i wyznawaniu win. To wszystko? Powiedzielibyśmy ze zdziwieniem! Tak, ponieważ mistrzem i twórcą nawrócenia jest Duch Święty, dlatego też nazywamy nawrócenie “odrodzeniem i odnowieniem w Duchu Świętym” (Tyt. 3, 5). A skoro jesteśmy dziećmi, a nawet niemowlętami (1P.2,2), to pomyślmy przez chwilę, co może uczynić niemowlę, które się zanieczyściło? Czy może się samo wykąpać, albo zmienić pieluchę? Może najwyżej poinformować matkę swym płaczem, że wydarzyło się coś nieprzyjemnego. Matka dokonuje dzieła oczyszczenia, ona zdejmuje zanieczyszczoną pieluszkę i zanurza swoje dziecko w wanience, obmywa i wyciera, po czym zakłada świeżego pampersa. Banalne porównanie, ale jak sądzę, najbardziej adekwatne. Możemy tylko szczerze zapłakać, nad własnymi nieczystościami, Duch Święty, jak matka czyni całą resztę. Dlatego Jan wprowadzał poruszonych słuchaczy do Jordanu, a oni wstrząśnięci wiarygodnością słów Jana, wyznawali swe winy. Przez lata spowiadania przekonałem się, że nic tak człowiekowi nie ciąży, jak potrzeba przyznania się do swych podłości i jednocześnie nic tak nie jest trudne do wykonania. A gdy wreszcie da się tej potrzebie upust uczciwie, towarzyszy temu deszcz łez. Nawrócenie nie jest jedynie procesem intelektualnym ale też uczuciowym, z tym, że żadne uczucie nie jest autentyczne jeśli wcześniej człowiek nie przejął się w swych myślach niegodziwością osobistych czynów. Stąd innymi określeniami nawrócenia są zmiana myślenia (metanoia) albo opamiętanie. Jeśli na poziomie myślenia i słuchania człowieka naprawdę dał się gruntownie przekonać o fatalnych skutkach własnych grzechów, uczucia mogą stać się ogromną siłą zdolną uczynić miejsce dla Ducha Świętego, który dokonuje dzieła przeobrażenia.


Biblia nazywa nawrócenie nowym stworzeniem (Ef 2,10-15). Żeby to wyjaśnić trzeba sięgnąć pamięcią do początków. Bóg stwarzając świat wyłonił go niczym jakaś akuszerka z łona chaosu. Natomiast księga Wyjścia o Mojżeszu mówi, jako o wyjętym z wody, ale zanim to się stało, wpierw dwie tajemnicze akuszerki, wydobyły go z łona matki, pomiędzy kamieniami porodowymi, które są szkicem dwóch tablic z Dekalogiem. Natomiast kiedy jego matka Jokebed ujrzała swego syna w chwilę po porodzie, dostrzegła, że jest piękny lub dobry a jest to identyczne sformułowanie, z tym, które wypowiedział Bóg po stworzeniu każdego z sześciu dni stworzenia – KI TOW. Jak widzimy, stworzenie i zrodzenie więcej niż kojarzą się ze sobą w Biblii. Tę więź stworzenia i zrodzenia trzeba jeszcze przedłużyć o jeszcze jedną jakość: nawrócenie, o czym mówił Jezus zdumionemu Nikodemowi, kiedy porównywał nawrócenie do narodzin z łona matki. Wynika z tego, że nawrócenie nie leży w mocy człowieka. Nikt samego siebie nie może stworzyć, ani nikt sam siebie nie urodzi, tym bardziej nie nawróci. Jesteśmy zrodzeni nie z krwi, ani z ciała, ani z woli człowieka, lecz z Boga (J 1,13). Żeby się narodzić potrzeba łona. Ludzie wychodzący z wód Jordanu, zapewne nie byli świadomi jak bardzo ta czynność odwołuje się do ich narodzenia z wód płodowych. Nie możesz sam siebie narodzić nawet z naturalnej matki, bo to przekracza twoje możliwości i nie możesz sam siebie nawrócić, choć wydaje ci się, że możesz tego zapragnąć i wyznać prawdę o sobie, ale czy poznanie swej nędzy jest twoim dziełem, czy też Boga? Noworoczne postanowienia mają krótką gwarancję i się rozsypują razem z igłami zeschniętej jodełki, stojącej w kącie pokoju. Jeszcze na chwilę odwołajmy się do motywu narodzin z łona, jako pierwotnej matrycy nawrócenia. Nawrócenie wywołuje w człowieku lęk, który nie jest tylko zwykłym uczuciem, ale jak to powiedział Rollo May, jest ontologiczną cechą człowieka. Narodziny są pierwowzorem wszelkiego lęku, który jest ściśle związany z problemem wolności. Gdy przeżywasz lęk, stoisz przed nową nieznaną przestrzenią wolności i by do niej się przecisnąć - niczym noworodek przeciskający się przez łono matki - czujesz ucisk, duszenie się, zasycha ci gardło. Oto dlaczego ludzie odczuwają przed wyznaniem swych win lęk przypominający uraz urodzin. Lęk jest oszołomieniem wolnością i zatrzymuje nas przed krokiem, który prowadzi do wolności. Oto dlaczego tak trudno się wyspowiadać i również tłumaczy to dlaczego ludzie po dobrej spowiedzi czują się „nowonarodzeni”.


Oczywiście nie byłoby możliwe nieustanne rodzenie się przez spowiedź, której źródłem jest chrzest, gdyby nie zasługi Jezusa. Prawdę mówiąc, Bóg nie dopatrzyłby się niczego w człowieku, co skłoniłoby Go do miłości, przecież lekceważymy Go, pomijamy, spychamy na margines, uganiamy się za idolami tego świata, nurzamy się w nieczystościach, zarozumiale wynosimy się, jesteśmy chciwi, zakłamani, nienawidzący, złośliwi, lubujący się w pijaństwie i niszczeniu się nawzajem, zabijamy własne dzieci, cudzołożymy i przeklinamy. Oto do czego jedynie zdolny jest człowiek! Jest tego wystarczająco dużo, by poczuć wstręt, zresztą sami go odczuwamy do samych siebie nierzadko, choć może tego sobie nie uświadamiamy. Jest tylko jedna jedyna motywacja dla Boga, by nas na nowo wzbudzać do przywileju bycia jego dzieckiem, oczyszczonym i uniewinnionym: Bóg, który jest bogaty w miłosierdzie, dla swej wielkiej miłości, którą nas umiłował, ożywił nas razem z Chrystusem. Łaską zbawieni jesteście (Ef 2,4-5). Powodem naszego nawrócenie i obdarzenia przywilejem najcudowniejszej więzi z Bogiem, jest zasługa i wstawiennictwo Jezusa. I to właśnie przez Jezusa, Bóg wykonuje w nas to, co miłe jest w oczach Jego (Hbr 13,21). Mnie to osobiście zawstydza, ale nie poniża. Ktoś przeze mnie dokonuje czegoś dobrego, a potem mnie za to wynagradza. Posłużmy się porównaniem: na egzaminie dającym mi wstęp do upragnionej uczelni dostaję test, którego nie umiem rozwiązać. Obok mnie siedzi syn rektora, zasiadającego w komisji, również zdający egzamin. Kątem oka dostrzegam, że idzie mu świetnie. Tymczasem ja pocę się i gryzę nerwowo długopis próbując wybrnąć z niemożliwego położenia. Czuję, że nie mam szans. Nagle syn profesora podsuwa mi dyskretnie rozwiązany test. Oddaję test komisji i ojciec tego syna, rektor, stawia mi za rozwiązanie najlepszy stopień. Po ukończeniu uczelni dowiaduję się, że ojciec tego syna, ów rektor uczelni, nie tylko o wszystkim wiedział, ale sam inspirował tę pomoc, bo ulitował się nad moją beznadziejną sytuacją i pozwolił mi zdać tamten egzamin. Z punktu widzenia ludzkich układów byłoby to nieuczciwe, ale czy nie tak jest z nawróceniem? Tyle, że u Boga nic nie jest nieuczciwe, tylko po prostu życzliwie miłosierne. Nie przyjąć natchnienia do nawrócenia jest znieważeniem łaski, którą Bóg nam dyskretnie podsuwa, przez działanie swego Syna, w Jego Duchu. Wzgardzić prezentem, to wzgardzić ofiarodawcą. On wstawia się za wybranymi, którzy jeszcze nie potrafią uwierzyć (J 17,20). Przez tego Syna są na nas zlewane wszystkie duchowe dobrodziejstwa niebios (Ef 1,3). Ale dary te nie przyszły na nas z łatwością, z jaką można komuś podpowiedzieć rozwiązanie egzaminu. To było bolesne i przeklęte dla Syna Bożego. Żaden noworodek z żadnej matki nie urodził się z takim bólem, jaki Chrystus wycierpiał za nas, gdy na krzyżu pozwolił sobie otworzyć swój bok, byśmy wszyscy usłyszeli, jak usłyszał to Jan, że oto znowu mamy tę samą Matkę, co Jezus, a skoro tę samą Matkę, to i tego samego Ojca. Męczarnia na krzyżu była niczym bóle porodowe matki, która rodzi swoje dziecko. Owszem dziecko urodzone w największym bólu, jest najbardziej ukochane, bo drogo kosztowało jego przyjście na świat. Szczerze wierzący, nie zapomina o bólu Chrystusa, podobnie jak dziecko, które wie, że matka urodziła go ocierając się o śmierć, nigdy tego matce nie zapomni.

Zdawanie sobie sprawy z miłości Boga do mnie i ceny, jaką za mnie zapłacił, oto początek zwrócenia się do Niego. Paweł, pisząc do Koryntian, posługuje się podobnym porównaniem: “W Chrystusie Jezusie zrodziłem was przez ewangelię” (1 Kor 4, 15). To nie patos starożytnej epistolografii nakazywał mu posługiwać się wzruszającymi porównaniami. Wystarczy przeczytać, ile to go kosztowało, aby ogłosić nie tylko Koryntianom, wieść o przebaczeniu Boga i pragnienie Jezusa uczynienia z ludzi żyjących w najbrudniejszych pożądaniach własnych, oczyszczonych dzieci (por. 2 Kor 11, 24-27). Brzmi to surowo, ale prawdziwe, a nam nie wolno z chrześcijaństwa uczynić jedynie sentymentalnej dewocji, albo wydumanej i nadmiernie intelektualnej refleksji. To, co prawdziwe jest trudne, stwierdził Rilke.

Ale jest jeszcze inny istotny czynnik, inicjujący nawrócenie oprócz tego, że łaska Pana obmywa nas darmowo. Jan Chrzciciel chrzcił wodą, wprowadzał ludzi na dno Jordanu i pozwalał Duchowi Świętemu ich przemienić, ale wpierw obchodził całą okolicę i głosił Słowa Boga, które wcześniej Bóg jemu przekazał. Dlatego jest napisane o Janie, iż skierowane zostało do niego Słowo Boga i choć do niego zostało skierowane, nie tylko dla niego było zaadresowane. Co to znaczy? Trudno się nawrócić, bez zderzenia się z Biblią. Słowo Objawia nie tylko Boga, ale też prawdę o człowieku. Oświeca to, co jest w wewnętrznej ciemności serca. Wyjaśnia, obnaża, nazywa, dotyka do żywego, ale też leczy. Jest jak opatrunek, jak gorzkie lekarstwo, łagodzi ból, goi, i umacnia, wreszcie zabezpiecza na przyszłość. W sumieniu jest wiele nienazwanych, mrocznych, zepchniętych wspomnień o naszych czynach, które są jak niezaleczone rany. Wielu ludzi, dorosłych, wykształconych, zajmujących poważne pozycje w społeczeństwie, klękając przy konfesjonale spowiada się na poziomie przedszkolaka. Większość ludzi nie potrafi nawet nazwać ani nawet przyznać się do złych czynów, które produkują jak kserokopiarki, powielając setkami te same grzechy, które im szatan ułożył na ekranie wyobraźni. To coś więcej niż opór przed wglądem i fortyfikacje mechanizmów obronnych. Ilu ludzi zdaje sobie sprawę z własnej zarozumiałości, albo pogardy, która w ciągu dnia ponad dwieście razy podsuwa im w myśli wulgarne epitety nie godne ujawnienia, gdy mrużąc powieki przypatrują się swoim bliźnim? Nie tylko takie słowa jak dureń, idiota, debil, głupek, wariatka przebrzmiewają nieustannie w naszym umyśle, gdy tymczasem na zewnątrz uśmiechamy się do tych ludzi i sympatycznie z nimi rozmawiamy. Bóg widzi serce i słyszy szepty umysłu. Czy nie powiedziała Prawda, że gdybym na brata powiedział: RAQA, czyli pusta głowo, winny jestem Wysokiej Rady (Mt 5, 22)? Ale czy my samych siebie słyszymy? Gdyby nie mowy Chrystusa, czy ktoś zrozumiałby co stało się na krzyżu? Właśnie słowami Jezus zdradza niewypowiedziane osądy serca, jakie rodziły się u słuchających go ludzi. Posiadał wgląd tak przenikliwy jak żaden wytrawny psychoanalityk. Gdy uzdrowił sparaliżowanego, ludzie byli oburzeni i osądzali Go w sercu, szepcząc zaledwie miedzy sobą, nie ośmielając się nic powiedzieć na głos. Wtedy On powiedział do nich: „Co za myśli nurtują w sercach waszych?” (Łk 5, 22). Podobnie było przy uzdrowieniu człowieka, który miał uschła rękę: „On wszakże znał ich myśli i rzekł do człowieka, który miał uschłą rękę: «Podnieś się i stań na środku!» Podniósł się i stanął”. (Łk 6, 8). Gdy apostołowie w ukryciu spierali się o to, kto z nich jest największy, Jezus, jak napisano: „znając myśli ich serca, wziął dziecko, postawił je przy sobie i rzekł do nich: «Kto przyjmie to dziecko w imię moje, Mnie przyjmuje; a kto Mnie przyjmie, przyjmuje Tego, który Mnie posłał. Kto bowiem jest najmniejszy wśród was wszystkich, ten jest wielki»„ (Łk 9, 47-48). Nic nie jest przed Nim zakryte i dlatego lepiej jest słuchać Jego słów chcąc siebie poznać, niż próbować samego siebie zrozumieć. Człowiek zdany na własną ocenę, zawsze będzie się usprawiedliwiał, a przez to, nigdy nie pozna prawdy o sobie. Słuchać i dać się przekonać Słowu Biblii, przez którą przemawia Jezus, to drugi warunek istotny w nawróceniu. Dlatego i my mamy szanse dopiero wtedy samych siebie przyjrzeć się do cna, prześwietlić wewnętrzny bałagan osądów i pychy, porównywania się i złości, gdy słyszmy Słowo Boga. To Słowa Boga są tym nieskalanym nasieniem, przez które możemy być zrodzeni do postaci nowego człowieka (1 P. 1, 23). Prawda tych słów jest zdolna nas uświęcić (J 17, 17). Finalnym celem nawrócenia jest uczestnictwo w chwale Boga, abyśmy i my i On przeżywali niekończące się szczęście: „Oto idą synowie twoi, których wysłałaś, idą, zebrani ze wschodu i zachodu na słowo Świętego, ciesząc się chwałą Boga” (Ba 4, 37). Nawrócenie ma za cel doprowadzenie człowieka, do uczciwego szczęścia, które Biblia nazywa chwałą!


Pozostaje jeszcze nam na końcu zwrócić uwagę na ten przedziwny wstęp. Marek wymienia cały szereg przywódców począwszy od Tyberiusza poprzez Piłata, Heroda, Filipa, Lizaniasza, Annasza, Kajfasza i na końcu tego szpaleru ustawia Jana. Ten ostatni nie za bardzo pasuje do tej elity. To prawda. Wyobraźmy sobie, że stoją oni wszyscy w szeregu, w swych purpurach, diademach, dumni i pewni, że jeśli już Bóg przemówi, to na pewno, do któregoś z nich, a nie do jakiegoś prostego Żyda z prowincji. Tymczasem Słowo Boga ich wszystkich omija i ku ich zdziwieniu spoczywa na tym Żydzie kulącym się w sierści wielbłądziej. Wynagradza kopciuszka a nie dygnitarzy. Jakie byłoby ich zdziwienie, gdyby wiedzieli, że w oczach Boga są nikim, natomiast ten, który w ich oczach był nikim, jest dla Boga cenniejszy niż oni wszyscy razem! Bóg kocha niezwykle pokornych i tych, którzy z drżeniem czczą jego Słowo! (Ps 66, 2)

No comments: